Jeszcze niedawno uważałam, że niczego mi w życiu nie brakuje. Dziś wiem, że po prostu zapomniałam o sobie i swoich pragnieniach. Odkąd pamiętam, całe życie poświęcałam się dla innych. Patrząc na to z perspektywy czasu, obiektywnie muszę stwierdzić, że robiłam to trochę na własne życzenie. Tak po prostu wszystkich przyzwyczaiłam. Najpierw rodziców, potem młodsze rodzeństwo, przyjaciół, z czasem męża i dzieci. No cóż, nie mogę mieć do nikogo pretensji. Skłamałabym, gdybym napisała, że byłam nieszczęśliwa, ciągle wykorzystywana czy traktowana jak przedmiot.
Co to, to nie!
Ale jednak moje potrzeby zawsze schodziły na dalszy plan. Dotyczyło to zarówno drobiazgów, jak i poważniejszych spraw. Mogłam powstrzymać się od zjedzenia swojego ulubionego dania czy deseru, żeby inni mieli więcej. To nic, że mąż albo któreś z dzieciaków zjadło już podwójną porcję, a ja nawet nie spróbowałam. Widziałam, że im smakuje, więc kiedy padało pytanie: „Nie masz ochoty? Bo jeśli ma się zmarnować, to ja chętnie zjem!”, zawsze odpowiadałam, by się częstowali. Zamiast na nową sukienkę lub buty dla siebie wolałam wydać na ubrania dla dzieci.
Nie traciłam też pieniędzy na takie fanaberie jak fryzjer czy kosmetyczka. Włosy przycinała mi przyjaciółka, a farbować się nie musiałam, na szczęście nie miałam siwych. O wakacjach decydowali pozostali domownicy, podobnie jak o kolorze ścian, meblach – chciałam, by zawsze byli zadowoleni; ja mogłam się dostosować. Mój mąż był zawsze rozrzutny, ja wręcz przeciwnie.
Odkąd się znaliśmy, uwielbiał motoryzację, a zwłaszcza motocykle. Nie było nas stać na zakup jego wymarzonego modelu za gotówkę, wzięliśmy więc kredyt. Szybko okazało się, że to droga pasja – części, kolejne gadżety, nowy strój, wyjazdy na zloty… Czasem miałam żal do Jurka, że tyle pieniędzy na to wydaje.
– Ty na swoje hobby wydajesz nawet kilkaset złotych w miesiącu, a ja? Nie pamiętam, kiedy sobie coś kupiłam! Że już o jakiejś rozrywce nie wspomnę! – denerwowałam się czasami.
– Ale kto ci zabrania? Proszę bardzo, weź pieniądze i kup sobie sukienkę, idź do fryzjera, zrób coś dla siebie! – odpowiadał mi wtedy Jerzy.
Ale ja nic nie robiłam
Było mi zwyczajnie tych pieniędzy szkoda. Dobrze wiedziałam, że gdybym nagle i ja zaczęła wydawać na swoje przyjemności, byłoby u nas krucho. Zarabialiśmy tyle, że w zasadzie starczało akurat „do dziesiątego”. Jakoś nigdy nie wpadłam na to, że przecież możemy ustalić, że Jurek w danym miesiącu zrezygnuje z wyjazdu, nie kupi nowych rękawiczek czy sportowego tłumika.
Ja się o swoje nie dopominałam, nikt inny za mnie tym bardziej. Któregoś dnia wpadła do mnie Asia, moja siostra. Była podekscytowana, wiedziałam, że ma mi do powiedzenia coś ważnego. Nie myliłam się.
– Kochana, pakujesz się i za dwa tygodnie jedziemy na Mazury, na cały tydzień! – zaczęła, a widząc moją zaskoczoną minę, dodała. – Tylko ty i ja! I nie możesz odmówić!
Potem zaczęła mi tłumaczyć, że znalazła super ofertę w atrakcyjnej cenie.
– SPA, masaże, elegancki pensjonacik. Do tego podstawowy kurs żeglowania! Jolka, przecież zawsze o tym marzyłaś! – opowiadała.
Wysłuchałam jej, a potem z uśmiechem powiedziałam, że chyba żartuje. Miałabym zostawić dzieciaki i męża samych? I pojechać na urlop? Przecież nie mogłam! A kto będzie prał, gotował, sprzątał i przygotuje dzieciaki do szkoły? Asia przekonywała mnie, że przez tydzień beze mnie nikt na pewno nie umrze.
– Kobieto, czy ty siebie słyszysz? „Muszę zrobić dla nich to, muszę zrobić dla nich tamto”… A kiedy zrobisz coś dla siebie? Ciągle tylko poświęcasz wszystko innym, czas na odrobinę egoizmu!
Długo mnie namawiała, odpierała każdy mój argument. Co więcej – powiedziała, że rozmawiała już nawet z Jerzym i on też uważa, że to świetny pomysł! Byłam zdziwiona, ale też nabierałam coraz większej ochoty na ten wyjazd.
W końcu uległam i się zgodziłam
W drodze na Mazury czułam dziwną radość i podniecenie, ale też wyrzuty sumienia i niepokój, że o czymś zapomniałam, czegoś nie zrobiłam. Mieszkanie lśniło czystością, wszystkie ubrania uprane i uprasowane leżały grzecznie ułożone na półkach, w lodówce naszykowany zapas jedzenia; nawet mamę poprosiłam, by wpadła za dwa dni sprawdzić, czy wszystko w porządku. Ale jednak miałam wątpliwości, czy dobrze robię.
– Wyluzuj się! Po raz pierwszy w życiu masz szansę przeżyć prawdziwy urlop po swojemu. Spa, jacuzzi, sauna… Nie marnuj czasu na smutki! – karciła mnie Aśka.
W końcu postanowiłam rzeczywiście przestać się zamartwiać. Dzieci nie były już malutkie, Jurek powinien sobie spokojnie poradzić. A w razie czego mógł zadzwonić. Postanowiłam posłuchać siostry i się zrelaksować. Wystarczył tydzień, a moje życie się zmieniło! To był niesamowity czas. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zrobiłam coś dla siebie, dla własnej przyjemności – w ostatnim tygodniu nadrabiałam to z nawiązką!
Korzystałam z każdej atrakcji. Nie miałam pojęcia, jak wiele radości może dać zwyczajna wizyta u kosmetyczki. A jeśli doliczyć masaż, który miałam po niej i lampkę szampana w jacuzzi na koniec dnia – po prostu raj na ziemi. Byłam szczęśliwa i naładowana pozytywną energią. Jeszcze długo później czułam, że mogę góry przenosić! Po powrocie moja rodzina także zauważyła zmianę w moim zachowaniu.
– Mamo, jak ładnie wyglądasz, tak się fajnie śmiejesz! Aż miło popatrzeć! – powiedziała córka, gdy szykowałam kolację.
Mąż dziwnie mi się przyglądał. Potem zaczął nawet półżartem dopytywać, czy kogoś tam przypadkiem nie poznałam, że taka odmieniona wróciłam. Tydzień na Mazurach zmienił moje życie. Dzięki siostrze zrozumiałam, że ja też się liczę i mam prawo do swoich przyjemności. Od teraz mam zamiar raz w miesiącu odwiedzać fryzjera i kosmetyczkę. Razem z Aśką zapisałyśmy się też na zajęcia zumby. A w przyszłym roku mamy zamiar powtórzyć nasz babski wypad!
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”