Zabrałem psa na ostatni tego weekendu spacer nad jezioro. Jeszcze godzina i trzeba będzie wracać do miasta…Minąłem ośnieżony pomost wciskający się głęboko w taflę wody, o tej porze roku skutą już tylko cienką warstwą lodu. Pomyślałem, że może za dwa miesiące uda się ruszyć na pierwszy rejs. A w wakacje zabiorę wnuki na kurs żeglarski, niech i oni zasmakują tej mojej pasji. Może i dla nich żagle staną się sposobem na życie, tak jak i dla mnie kiedyś.
Uśmiechnąłem się. Tamto wspomnienie zawsze do mnie wraca, ilekroć jestem nad jeziorami, nieważne, latem czy zimą. Ileż ja miałem wtedy lat? Ze dwadzieścia może. W poprzednie wakacje skończyłem kurs żeglarski w klubie, a tamten pierwszy majowy weekend postanowiliśmy spędzić z kumplem na żaglówce…
Musiała być sporo ode mnie starsza
Wstałem wcześnie, ledwo wzeszło słońce, żeby przygotować łódź. Bardzo lubiłem te poranne chwile, kiedy mazurskie kurorty jeszcze śpią, za to przyroda, obudzona przez pierwsze promienie słoneczne odbijające się w kroplach rosy, garnie się do życia. Szczyty drzew łagodnie falowały poruszane lekkimi podmuchami, co ostatecznie wróżyło wietrzny dzień. Taki, żeby nie nudzić się podczas rejsu.
Spoglądając na zegarek, otworzyłem hangar z osprzętem żeglarskim. Tomek, mój kumpel, spóźniał się. Miałem nadzieję, że jednak dojedzie w ciągu najbliższych kilkunastu minut; szkoda było tak pięknego dnia na bezczynne czekanie. Tymczasem zaś sam znosiłem liny, szekle, żagle i układałem je na brzegu pomostu, przy którym była zacumowana żaglówka.
Z dumą popatrzyłem na napis wymalowany na dziobie. „Pieszczoszka” – tak ją nazwałem, gdy doszło do rejestracji… Ta łódź była już prawie wrakiem, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy. Stała w zatęchłej szopie, dzieląc miejsce z brudnym warsztatem ślusarskim swojego właściciela, służąc mu jako półka, wieszaki i magazyn niepotrzebnych rzeczy. Uratowałem ją wtedy od zapomnienia, dwa lata zajęło mi doprowadzenie jej do stanu używalności. Trochę długo, lecz za to pięknie ją wypieściłem. Ona była moją wielką miłością i w tamtych latach jedyną.
Czas było ruszać na jezioro, osprzęt już na łodzi, a mojego kumpla ani widu, ani słychu. Porządnie już zniecierpliwiony rzuciłem jeszcze okiem na koniec przystani. I wtedy ją zobaczyłem.
Siedziała na krawędzi pomostu, tuż nad taflą jeziora, pluskając głośno stopami w wodzie. Głowę miała odrzuconą do tyłu, jakby wystawiała twarz na słońce; ciemne włosy opadały jej luźno na plecy. Na pewno była sporo starsza ode mnie, jednak jej kształtna sylwetka o ciężkich, pełnych piersiach rysujących się wyraźnie pod cienka koszulką przykuła od razu mój wzrok.
Pomyślałem, że siódma rano to trochę za wcześnie na słoneczną kąpiel, nawet w tak ciepły dzień, i uśmiechnąłem się do niej.
– Dzień dobry – zagadnąłem. – Nie za wcześnie na opalanie? Wszyscy jeszcze chyba śpią.
– Obudziły mnie wiewiórki. Ganiały się po dachu domku! – machnęła nogą, wzbijając całą fontannę wody. – Poza tym szkoda dnia, taki piękny poranek… Piękna nazwa, tak jak łódź – wskazała moją omegę.
– Masz rację, myślę podobnie – odpowiedziałem, patrząc na kobietę spod oka.
Mogło się jej nie spodobać, że mówię jej na „ty”, ale natychmiast wyciągnęła rękę.
– Jestem Iga. Sam płyniesz? – podniosła się leniwym ruchem zupełnie jak kot i podeszła do mnie blisko, tak że poczułem zapach jej perfum.
– Wygląda na to, że sam. Kumpel chyba już nie dojedzie – odparłem, czując, jak serce zaczyna mi walić w piersiach.
Iga wcale nie chciała lekcji żeglowania…
Spodobała mi się od pierwszego wejrzenia. Musiała już być po trzydziestce, ale miała piękne, wysmukłe, chociaż pełne ciało, miłą twarz, długie włosy. Odwróciłem się od niej na moment, udając, że w skupieniu poprawiam cumy. Nie chciałem, żeby dostrzegła, jakie zrobiła na mnie wrażenie.
– To potrzebujesz pomocnika – usłyszałem jej cichy śmiech.
– Nie znam się na żeglowaniu, ale w towarzystwie raźniej, zwłaszcza na środku jeziora…
Poczułem dotyk jej palców: przesunęła nimi delikatnie, niemal pieszczotliwie po moim ramieniu. Ten gest przesądził sprawę – momentalnie podjąłem decyzję. Kobieta była zbyt pociągająca, żeby jej odmówić. Mogliśmy razem spędzić całkiem przyjemny dzień na jeziorze. Czekała mnie chyba niezła przygoda!
– Możesz ze mną płynąć – odwróciłem gwałtownie głowę, popatrzyłem jej w oczy. – Pod warunkiem że się nie boisz…
– A czego bym się miała bać? – przerwała mi ze śmiechem. – Młodego, uroczego mężczyzny, który tak pięknie nazywa swoją łódź? Tak pięknie, jakby to była jego ukochana kobieta…
Popłynęliśmy. Wiał lekki wiatr, więc nie miałem zbyt wiele roboty przy żaglach. Ale chciałem, żeby moja towarzyszka poznała kilka żeglarskich pojęć, więc próbowałem trochę ją podszkolić. Ona jednak moje uwagi przyjmowała wzruszeniem ramion.
– Sorry, ale żeglarza chyba ze mnie nie zrobisz – oznajmiła mi w pewnej chwili, po czym odwróciła się do mnie plecami, ścigając przez głowę swoją koszulkę. – Poopalam się trochę, jeżeli pozwolisz, kapitanie – wolno zwróciła się twarzą do mnie.
Pod bluzką nie nosiła stanika.
Staliśmy tak przez moment naprzeciwko siebie. Ona wciąż się uśmiechała, jakby czekała na mój ruch. Całym sobą pragnąłem podejść do niej, dotknąć tych piersi, które miałem tuż przed oczami, przylgnąć ustami do jej ust… Stchórzyłem, ona wciąż mnie onieśmielała. Może gdyby była dziewczyną w moim wieku, a nie dojrzałą, piękną kobietą, może wtedy miałbym więcej odwagi.
Zająłem się osprzętem, markowałem jakąś robotę przy żaglach, Iga tymczasem rozłożyła się na ręczniku, na rufie. Przymknęła oczy, wystawiła twarz do słońca. Po chwili jednak uniosła się na łokciach, spojrzała na mnie. Jej piersi poruszyły się niespokojnie, dosłownie nie mogłem przestać się na nie patrzeć.
– Co to za wyspa? – Iga wzrokiem wskazała na piaszczysty brzeg po prawej stronie burty. – Ma jakąś nazwę?
I wtedy coś we mnie wstąpiło. Ta kobieta na pokładzie mojej łodzi, jej prowokacyjna nagość, jej uśmiechy i ten wzrok… Nie, nie mogłem tego tak zostawić, udawać, że jestem ślepy i głuchy! Byłbym ostatnich głupcem, gdybym przepuścił taką okazję, a Iga podobała mi się coraz bardziej.
– To Wyspa Miłości – skłamałem, patrząc jej prosto w oczy.
– A dlaczego tak, wiesz coś? – wytrzymała mój wzrok.
– Ma kilka zacisznych polanek, jakby specjalnie dla zakochanych – odparłem cichym głosem. – Jest tam też plaża, na której można opalać się całkiem nago – łgałem jak z nut, lecz ten temat chodził mi po głowie, ledwo ujrzałem tę zjawiskową kobietę na moim pomoście.
Chyba się w niej wtedy zakochałem
Może i rzeczywiście były na wyspie jakieś polanki, nie wiedziałem tego, bo nigdy do niej nie dobiłem. Ale o tej porze dnia istniała szansa, że będziemy tam rzeczywiście jedynymi gośćmi.
– Dopłyńmy tam – Iga podniosła się z pokładu i stanęła obok mnie; tak blisko, że jej biodra dotykały moich.
Objąłem ją, moja dłoń nakryła jej pierś, wtuliłem twarz w jej włosy. Nie zaprotestowała, poddała się moim pieszczotom. Gdy przybyliśmy do wyspy, złapałem za cumę i wskoczyłem do płytkiej wody, aby wyciągnąć żaglówkę na brzeg. Po chwili usłyszałem za sobą głośny plusk.
Odwróciłem głowę i zobaczyłem Igę w jeziorze.
– Nie wygłupiaj się, woda jest jeszcze za zimna! – krzyknąłem. – Zaziębisz się.
– Spokojnie, jestem zahartowana – śmiała się, rozpryskując wokół siebie wodę rękami. – No, panie żeglarzu, chyba nie boi się pan zimnej kąpieli? – patrzyła na mnie prowokacyjnie.
Nie pozostawało mi nic innego, jak zacumować łódź i wskoczyć do jeziora. Zdrętwiałem w pierwszej chwili z zimna, to nie był jeszcze czas na kąpiel. Jednak zmroziło mnie jeszcze bardziej, gdy zorientowałem się, że Iga jest zupełnie naga.
– No, na co czekasz, ściągaj spodenki! – w jednej chwili przywarła do mnie całym ciałem, palcami dotknęła moich bioder, zsuwając mi bokserki.
Zaraz potem zanurkowałem, aby po chwili pląsać pod wodą między nogami Igi. Wiedziałem, że tego widoku nie zapomnę do końca życia. W niemal przezroczystej wodzie widziałem nagą nimfę – syrenę, która poruszała się harmonijnie, wabiąc mnie do siebie. Jej piersi, pośladki, biodra i brzuch wyglądały pod wodą jak wyrzeźbione z kości słoniowej lub z kryształu; załamywały na sobie światło promieni słonecznych, skóra zdawała się pulsować razem z falami.
Nogi rozchylały się płynnymi ruchami, ukazując trójkącik, zatoczkę miłości, która przyprawiła mnie o szalony zawrót głowy. Temperatura mojego ciała, mimo lodowatej wody, dochodziła chyba do czterdziestu stopni.
– Podoba ci się? – spytała z uśmiechem Iga, gdy wynurzyłem się, aby nabrać powietrza.
Zamiast odpowiedzieć, pocałowałem ją w usta, jednocześnie dotykając jej pokrytych gęsią skórką, miękkich piersi.
– Jesteś piękną kobietą – szepnąłem chrypliwie; byłem jednak potężnie zmarznięty, podobnie jak i ona. – Ale chodźmy na brzeg, bo za chwilę zamienisz mi się tutaj w sopel lodu…
Na chwilę wskoczyłem na pokład, skąd przyniosłem wielki, włochaty ręcznik. Wycierając Igę, czułem, jak pod moimi dłońmi jej ciało się rozgrzewa. A potem położyłem ją na piasku, usiadłem między nogami, uniosłem jej biodra lekko w górę, napawając się ich pięknem…
– Chodź, chcę ciebie – kobieta wyciągnęła do mnie ręce, a ja pochyliłem się nad nią.
Wiele minut później opadłem obok niej na piasek rozgrzany naszymi ciałami, położyłem dłoń na jej gorącym brzuchu. Pomyślałem sennie, że mógłbym tak tu zostać i leżeć obok tej kobiety już do końca świata.
Chyba się wtedy zakochałem i miałem nadzieję, że nasza znajomość rozwinie się w coś trwalszego. Było nam przecież tak dobrze ze sobą.
– Popatrz, aniołek! – powiedziałem, wskazując ręką na jeden z obłoków przepływających nad nami. – A to chyba krasnal…
– Daj spokój tym bzdurom – Iga nieoczekiwanie przerwała jakimś dziwnym, obcym mi tonem. – Wracajmy – podniosła się z piasku, nie patrząc na mnie.
– Ale dlaczego? Możemy tu zostać do wieczora, na łodzi mam jedzenie i picie – patrzyłem na nią zaskoczony, sięgając odruchowo po ręcznik.
– Powinnam wracać, wybacz – potrząsnęła głową, wciąż na mnie nie patrząc.
– No dobrze, ale chyba nie chcesz skończyć tego szkolenia na tym jednym rejsie – usiłowałem żartować, chociaż dotarło do mnie, że coś się zmieniło.
Ta wyspa na zawsze pozostała tylko nasza
Iga nie była już tą namiętną kobietą sprzed godziny, bezwolnie, z rozkoszą poddającą się moim pieszczotom.
– Jeżeli chcesz się nauczyć żeglarstwa, musimy jeszcze się umówić – próbowałem na niej wymusić jakąś obietnicę spotkania. – Jutro?
– Zobaczymy – odparła z nieobecnym uśmiechem.
I dopiero w tym momencie spojrzała mi w oczy. Nie zobaczyłem jednak w jej wzroku nawet cienia jakiejkolwiek obietnicy.
Rejs powrotny trwał nieoczekiwanie krótko, mieliśmy dobry wiatr w żagle. Nie rozmawialiśmy ze sobą wiele. Sądziłem, że Iga po chwilach uniesienia może krępuje się tego, co zaszło między nami. Ale dlaczego? Przecież nie była młodą dziewczyną, tylko, jak sam się przekonałem, kobietą zaprawioną w sztuce miłości. Powoli dobijaliśmy do przystani. Gdy byliśmy na tyle blisko, żeby móc rozpoznać stojących na pomoście ludzi, zauważyłem tam przystojnego mężczyznę, który machał do Igi.
– To twój chłopak? – spytałem, a serce załomotało mi gwałtownie zazdrością.
– Mąż – odparła krótko, znowu nie patrząc na mnie.
Zaniemówiłem na moment. Była mężatką, mąż czekał na nią na przystani, więc dlaczego… Po co ze mną…?!
– Ale dlaczego? – zapytałem, powtarzając swoje myśli. – Dlaczego ty na tej wyspie, ze mną… I co mu teraz powiesz? – zaskoczenie i zakłopotanie nie pozwoliły mi mówić dalej.
A wtedy Iga przysunęła się do mnie blisko, spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się tak pięknie jak nigdy wcześniej.
– Wczoraj w klubie, na zabawie, obściskiwał jakiegoś rudzielca – powiedziała ze spokojem. – Widziałam, jak tańczył z nią, trzymając nogę między jej udami – głos Igi na moment zadrżał, ale natychmiast się opanowała. – Potem zniknęli, a kiedy znowu się pojawił, miał plamę na rozporku – tu uśmiechnęła się gorzko. – Więc wybacz mi, jesteś fantastycznym chłopakiem, ale byłeś tylko moim lekarstwem. On mnie zranił, bolało, więc musiałam się znieczulić.
Zabrakło mi słów. Byłem wtedy jeszcze taki młody i głupi, myślałem, że to miłość, a to było… raptem znieczulenie.
Czułem jak lina, którą ściskałem w dłoni, wrzyna mi się w skórę, kaleczy ją. Zacisnąłem szczęki, żeby nie okazać swojej słabości. Schodząc z pokładu, Iga odwróciła się do mnie jeszcze.
– Na pożegnanie powiem ci, że spędziłam z tobą najpiękniejszy dzień mojego życia, dziękuję ci! – powiedziała, pocałowała mnie w policzek i lekko zeskoczyła na pomost.
Nigdy więcej jej nie spotkałem. Ale to wspomnienie dnia na Wyspie Miłości wraca do mnie za każdym razem, gdy jestem nad jeziorem. I chociaż było w moim życiu jeszcze kilka kobiet, zanim poznałem swoją żonę, żadnej z nich nie zabrałem na tę wyspę. Została jednym z piękniejszych wspomnień mojej młodości.
Czytaj także:
„Myślałem, że piękna nieznajoma ze stolika obok mnie podrywa. Prawda szybko wyszła na jaw i dopiekła mi do żywego”
„Zakochałem się w nieznajomej. Postanowiłem ją okraść, żeby oddać jej zgubę i mieć pretekst do spotkania”
„Umówiłam się na randkę z nieznajomym. W pewnym momencie usłyszałam metaliczny dźwięk. W aucie były noże...”