Kiedy dobiegłam do ruszającego już w trasę busa, wszystkie miejsca dla pasażerów były zajęte. Wolne okazało się tylko jedno, to obok kierowcy. Zasapana poprosiłam o bilet.
– Nie wolno tak w ostatniej chwili, szkoda nerwów – powiedział kierowca i uśmiechnął się do mnie.
Nie odwzajemniłam uśmiechu, bo byłam wyjątkowo przygnębiona. Wracałam po rozmowie z mamą, której oznajmiłam, że nie chcę wychodzić za mąż za mężczyznę, z którym mieszkałam już prawie od roku. A to znaczyło, że chcę z powrotem zamieszkać z rodzicami. Mama, choć niezbyt zadowolona z mojej decyzji, zaakceptowała ją. Teraz więc jechałam, aby rozmówić się ostatecznie z moim byłym narzeczonym.
Bardzo komplikowałam sobie życie
Odchodząc od Waldka, traciłam mieszkanie w mieście i bardzo dobrą pracę. Od jakiegoś czasu zdawałam sobie sprawę, że trzeba uciekać. Mój narzeczony okazał się bowiem partnerem nieznośnym, o czym mogłam się przekonać dopiero, żyjąc z nim na co dzień pod jednym dachem. Wszystko wiecznie miał mi za złe, był ciągle w złym nastroju, potrafił tylko pić piwo i narzekać. Na dłuższą metę nie mogłam tego znieść, a perspektywa życia z takim człowiekiem przez długie lata wprawiała mnie w coraz większe przygnębienie.
– Tu nie ma mowy o miłości, mamo – tłumaczyłam, szukając u niej akceptacji dla tej trudnej decyzji o rozstaniu.
W końcu przekonałam ją i teraz, siedząc w busie, zbierałam siły na rozmowę z Waldkiem.
– O której jest ostatni kurs z powrotem? – spytałam kierowcę, uświadomiwszy sobie, że jeszcze dziś będę musiała wrócić do rodziców.
– Ja będę jechał jeszcze o 18.45, a potem już nic nie będzie – odparł.
– To muszę zdążyć – powiedziałam, myśląc o czekającym mnie spotkaniu z byłym narzeczonym.
Podczas podróży zaczęłam układać sobie w głowie plan rozmowy. Jakby to było fajnie, gdybym już jechała w przeciwną stronę – pomyślałam. Bardzo chciałam, żeby już było po wszystkim. Tymczasem dopiero dojeżdżaliśmy do miasta.
– To do zobaczenia – pozdrowił mnie kierowca busa, gdy wysiadałam.
– To będzie w jakiejś innej epoce – odparłam i dostrzegłam jego uważne spojrzenie.
– Powodzenia – dodał jeszcze na pożegnanie, jakby się czegoś domyślał.
Popatrzyłam na niego z wdzięcznością, a on znów uśmiechnął się do mnie. Gdyby taki uśmiech gościł czasem na twarzy Waldka... – pomyślałam. Wszystkie, nawet największe kłopoty się kończą, tak więc o 18.40 stałam na przystanku busa z dwiema potężnymi walizkami. Byłam wolna. Kierowca poznał mnie, a jego wymowne spojrzenie zatrzymało się na walizkach.
– Pomogę pani je włożyć do bagażnika – powiedział. – Jeśli pani chce, można usiąść obok mnie – zaproponował.
Chętnie na to przystałam. W mojej głowie po silnym napięciu zapanowała kompletna pustka. Było już ciemno, mijające samochody oślepiały nas, a ja wpatrzona w przestrzeń, odpoczywałam. Zaczynała się nowa epoka. Znów byłam w drodze, nie wiedząc, gdzie mnie ona zaprowadzi. Cicho grające radio nadawało właśnie jakąś fajną muzykę, która dodała mi dobrej energii. Kątem oka zauważyłam, że słucha jej też chętnie kierowca, bo bębnił palcami w kierownicę. A potem coś zachrypiało i rozległ się głos innego kierowcy, który informował naszego o warunkach panujących na drodze.
– A tutaj malutka stłuczka przy rondzie, a poza tym spokojnie i czyściutko – ciepłym głosem odparł nasz kierowca. – Spokojnego kursu – dodał na koniec.
Pomknęliśmy teraz w mrok. Muzyka grała, od czasu do czasu przerywana komunikatami z trasy. Zawsze przy tym były miłe pozdrowienia i życzenia. A gdy na szosie pojawił się jakiś inny bus, niekoniecznie tej samej firmy, kierowcy pozdrawiali się albo machnięciem ręki, albo krótkimi błyskami reflektorów.
– Wygląda to tak, jakbyście się wszyscy serdecznie lubili – skomentowałam to w końcu.
– A co? Mamy się nie lubić? – usłyszałam na to. – O ileż lepiej się pracuje, gdy panują miłe stosunki między ludźmi, prawda?
– Prawda – westchnęłam i uśmiechnęłam się.
– No, nareszcie – odezwał się kierowca. – Przedtem była pani taka strasznie smutna.
– Tak. Bardzo mi tego uśmiechu brakowało – przyznałam.
Poczułam, że nie boję się zmian, które mają nastąpić
– Będę teraz często korzystać z waszych usług – powiedziałam.
– Zapraszam – odparł kierowca, podając mi wizytówkę, na której były wypisane godziny odjazdów i przyjazdów busów jego firmy.
– A kiedy pan ma swoje kursy? – spytałam.
– To zależy od wielu czynników – odparł mężczyzna. – Układamy grafik z kierownikiem i kolegami tak, żeby wszystkim pasowało.
Jak na dowód zadzwonił któryś z nich, aby poprosić naszego kierowcę o zastępstwo następnego dnia.
– Nie ma sprawy – stwierdził, usłyszawszy, że tamtemu pochorowało się dziecko. – Mam dużo luzu, to mogę wziąć tyle kursów, ile chcesz.
– Dzięki, stary – odparł tamten, a w jego głosie wyraźnie było słychać wdzięczność.
Nadzwyczajny klimat – pomyślałam z zazdrością.
– A rano pan jeździ? – spytałam, gdy dojeżdżałam już na miejsce.
– O której? – spytał.
– O 9:00 zaczynam pracę.
– Jest taki kurs o godzinie 8.10, ale jutro ja go nie wziąłem.
– Szkoda – odparłam i znów się uśmiechnęłam.
I rzeczywiście, następnego dnia o 8:10 był jakiś inny kierowca. I choć tym razem usiadłam obok niego, i choć on też tak miło jak tamten zwracał się do swoich kolegów, pozdrawiając każdego miłym gestem i słowem, to jednak to nie było to. Ucieszyłam się więc, gdy kolejnego ranka o 8:10 za kierownicą zobaczyłam swojego znajomego. On też uradował się na mój widok. Podczas jazdy niewiele do siebie mówiliśmy, ale ja przez całą drogę byłam dziwnie podekscytowana. A on machał radośnie do przejeżdżających i pogwizdywał pod nosem przeboje puszczane w radio.
– O której pani wraca? – spytał na koniec.
– O 17:30 – odparłam, spoglądając na rozkład jazdy.
– To szkoda, bo ja mam kurs o 18:45.
– A może mi coś wypadnie i zostanę w mieście dłużej – odparłam zalotnie.
– To byłoby super – odparł.
I tak było. Godzinę pochodziłam po sklepach, a potem wróciłam do domu z nim. I tak się przyjęło. On brał kursy poranne o 8:10, ja czekałam w mieście do 18:45, tak abyśmy mogli jechać razem. Delikatnie przeganiał przy tym innych pasażerów, rezerwując dla mnie miejsce przy sobie.
Inaczej spotkać się nie było łatwo. On mieszkał w mieście, ja na wsi u rodziców, długo więc trwał ten nasz podróżny flirt. I bardzo mi to odpowiadało. Bo podróż z Jarkiem wprawiała mnie zawsze w doskonały humor. I tak zrodziło się nasze uczucie.
A potem, któregoś dnia, wsiadłam do jego busa z tymi samymi dwiema walizkami, aby zamieszkać u niego. Jechałam, siedząc obok Jarka i machałam do przejeżdżających kierowców, jakbym cały świat chciała wziąć w ramiona.
Czytaj także:
„Mój własny ojciec się mnie wstydzi przez swoją partnerką. Okłamał ją, że jestem lekarzem, a nawet nie mam studiów”
„Ostatnie lata podporządkowałam śmiertelnie choremu mężowi. Gdy odszedł, nie wiedziałam, co dalej zrobić”
„Mąż stracił pracę i jakoś nie spieszy mu się do nowej. W domu palcem nie kiwnie, więc utrzymuję dom i nas sama”