To już dwa lata... Czas leci. Dwa lata, odkąd zostałam sama. Mój mąż zmarł na raka, zostawiając mnie z 15-letnim synem, który wchodził w trudny wiek dojrzewania i wiecznie nie było go w domu. Na początku samotność nie była dotkliwa. Musiałam uporządkować sprawy spadkowe, na nowo zorganizować sobie życie, które wcześniej podporządkowane było chorobie Jurka. Przyszedł jednak moment, gdy patrzyłam na pusty dom i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Ile można odkurzać, oglądać seriale, dzwonić do znajomych? Chciałam się do kogoś przytulić, pogadać, ugotować obiad, który będzie komuś smakował. Miałam też świadomość, że czas leci nieubłaganie, ja się starzeję i wkrótce nikt mnie nie zechce.
Jestem postawną blondynką, z wydatnym biustem i wyrazistymi ustami. Spotykałam się z zaczepkami, propozycjami kawy czy wręcz spędzenia wieczoru już wcześniej, gdy jeszcze żył Jurek, ale nie jestem z tych, które wdawałyby się w romanse. Potem, gdy zostałam wdową, też długo randki nie były mi w głowie. Ale teraz? Nie wrócę mężowi życia, a kto powiedział, że ja muszę dalej zmagać się ze swoim samotnie...
Pewnego dnia z nudów zaczęłam surfować w Internecie
Wcześniej rozmawiałam o czatach randkowych z Moniką, moją przyjaciółką, która miała już doświadczenie w tym względzie.
– Spróbuj, co ci szkodzi – zachęcała.
Zalogowałam się i zaczęłam studiować profile mężczyzn w średnim wieku, góra 55 lat. O sobie napisałam prawdę: ile mam lat, stan cywilny, upodobania, czyli literatura i spacery oraz wyraziłam chęć nawiązania przyjaźni. Przyszły pierwsze e-maile z pytaniami: co porabiasz, co lubisz, jaki masz stosunek do seksu, czy chcesz mieć dzieci, i tak dalej.
Pierwsze spotkanie zaproponował „Edi” – kawaler, lat 49, przystojny blondyn, o pociągłej twarzy i niebieskich oczach, który o sobie napisał: „Szukam żony i chcę mieć dzieci”. Miałam wątpliwości, czy chcę być czyjąś żoną, na pewno nie chcę mieć więcej dzieci, ale zaproszenie przyjęłam. Uśmiechnął się na mój widok. Przy stoliku rozmawialiśmy o samochodach, polityce i kobietach na portalach randkowych.
– Mają duże wymagania, choć same są przeciętne, kiepsko ubrane, czasem głupie – krzywił się „Edi”. – Połowa odejmuje sobie lat, kłamią w kwestii wykształcenia, zapominają wspomnieć o dzieciach.
Przy pożegnaniu nie poprosił mnie o numer telefonu. Pewnie okazałam się zbyt przeciętna.
Potem zaintrygował mnie „Kuran”, 51 lat, szczupły, przystojny brunet, który w dowcipny sposób opisał swoje zalety. „Jestem durnowato pracowity i solidny, a na dodatek rycerski i szarmancki wobec kobiet. Nie piję, nie palę. Aby dopełnić czarę goryczy, dodam, że jestem szaleńczo punktualny. Z pozostałych zboczeń wymienić warto zamiłowanie do przytulania ukochanej kobiety, kupowania jej kwiatów, prac w ogrodzie, majsterkowania i przede wszystkim świętego spokoju”. Śmiałam się, jak pewnie wiele innych internautek. Ale… oczyma wyobraźni widziałam już, jak grabi mój ogródek.
Trzy dni później mieliśmy się spotkać w kawiarni. Długo rozglądałam się po sali. Nikt z siedzących tam mężczyzn nie przypominał przystojnego bruneta. Wyciągnęłam telefon. Odebrał pucułowaty, starszy pan pod oknem. Ktoś całkiem inny niż na zdjęciu. A przecież pisał: „kobiety, miejcie odrobinę samokrytycyzmu, na Boga. Nie wypisujcie głupot. Gdy czytam w opisie, że budowa ciała – normalna, to już mam trzęsiawkę ze zdenerwowania, czy delikwentka zmieści się aby w ramce?”.
Podeszłam i przedstawiłam się.
– No i co? Jak ci się podobam? – uśmiechnął się.
– Oszukałeś mnie. Od kobiet wymagasz prawdziwego i aktualnego zdjęcia, a sam prezentujesz stare. Ciekawe, co jeszcze w twoim opisie było kłamstwem?
– Nie miałem czasu zrobić nowego zdjęcia. Ale chyba tak bardzo się nie zmieniłem…. Liczę na twoje poczucie humoru.
Zatkało mnie. Chyba jednak nie mam poczucia humoru... Pożegnałam pana.
Z kolejnych spotkań wyszłam znudzona
„Bolo” rozwodził się na temat klimatyzacji, „Piter” – maszyn do mięsa. W żadnej z tych spraw nie miałam nic do powiedzenia. Miesiąc później umówiłam się z „Ronaldo”, dobrze zbudowanym brunetem, starszym ode mnie o 6 lat. Spodobał mi się jego skromny opis: „Poszukuję przyjaciółki na dalsze życie; małżeństwo niewykluczone. Mam nieletnią córkę. Poza tym jestem rozwiedziony”. „Ronaldo” pracował w agencji nieruchomości i naprawdę miał na imię Ryszard.
– Trochę u mnie krucho z kasą, bo zastój na rynku – szczerze ujawnił swą sytuację, gdy spacerowaliśmy w Łazienkach.
Czułam się dobrze w jego towarzystwie. Nie narzucał swojego zdania, nie atakował zachciankami i nie opowiadał o seksie, jak inni. Uznałam, że warto podtrzymać tę znajomość.
Po serii randek zorientowałam się, że Ryszard jest biedny jak mysz kościelna. W agencji zarobi, jeśli sprzeda działkę, ale w ostatnich dwóch latach to mu się nie udało. Na co dzień żyje z renty matki. Alimentów na córkę nie płaci.
– Co ja mam robić? Dziś przyszedł z receptą, której nie jest w stanie wykupić. Wczoraj poprosił o pięć złotych na bilet – żaliłam się Monice. – Wyrzuca mi, że oceniam go przez pryzmat grubości jego portfela, ale mnie nie stać na utrzymywanie faceta.
Po jednej z kłótni wkurzył mnie tak bardzo, że wróciłam na portal randkowy.
Napisał do mnie „Sting”. Miał sympatyczny wyraz twarzy i 38 lat.
– Jestem wolny, szukam partnerki. Jeśli jesteś zainteresowana, daj znak, pod warunkiem, że jesteś niepaląca.
– Nie palę i jestem w stu procentach wolna. Co dalej? – odpisałam.
– Super. Umawiamy się, ale chciałem zaznaczyć, że nie szukam tylko przyjaźni, ale znajomości, która wiąże się z seksem. Więc albo zaiskrzy od początku, albo do widzenia. Pamiętaj, że nie lubię perfum.
– Nie mam zamiaru z nich rezygnować. Nie lubię, jak ktoś od początku ustawia mnie w narożniku – zdenerwowałam się.
– Fruwaj gdzie indziej, bo nawet przez Internet czuć odór twoich chemikalii.
Zszokowana wysłałam jego zdjęcie Monice.
– O! Znam go! Randkowałam z nim, dopóki nie zażądał, abym stawiała się w jego mieszkaniu na każde żądanie.
Kilka dni później wylogowałam się na dobre z portalu
Miałam dość rozmów o niczym i pozorów zainteresowania. Czy żałuję przygody z internetowymi randkami? Nie, bo dzięki niej dowiedziałam się czegoś o sobie i innych. O tym, jakie skrywamy w kompleksy i jak łatwo przychodzi nam ubrać się w cudze szaty. A potem wystarczy jedno spotkanie, aby iluzja prysła jak bańka mydlana. Dzięki tej przygodzie stałam się bardziej pewna siebie, zdałam sobie sprawę ze swojej atrakcyjności. Chyba jednak poszukam partnera w realu. Muszę się tylko dobrze rozejrzeć...
Czytaj także:
„Mąż stracił pracę i jakoś nie spieszy mu się do nowej. W domu palcem nie kiwnie, więc utrzymuję dom i nas sama”
„Przez ogromne znamię na twarzy wyglądałam jak potwór. Dałam sobie wmówić, że nie zasługuję na miłość”
„Narzeczony zostawił mnie dla prawdziwej miłości. Tak się złożyło, że jej jedyną zaletą był... bogaty tatuś”