Od naszego ślubu znałam wakacyjne marzenie męża, ale zawsze miałam ważniejsze sprawy na głowie.
Dopiero gdy zachorował, musiałam działać, aby spełnić jego plan.
Zawsze pragnął kampera
Mój mąż od lat marzył o tym, żeby kupić samochód kempingowy, w którym moglibyśmy spędzić wakacje. Za każdym razem, gdy mijaliśmy jakiś na drodze, wskazywał na niego i wzdychał z utęsknieniem, snując plany dotyczące idealnego urlopu.
– Pomyśl tylko! Pełna wolność. Możesz się zatrzymać w dowolnym miejscu, a jeśli ci się nie spodoba, jechać dalej. Wszystko masz w jednym miejscu bez wydawania pieniędzy na hotel. O! I co najpiękniejsze, nie musisz się przejmować, że trafisz na hałaśliwych sąsiadów czy brzydką okolicę.
Wydawało mi się, że ma trochę idealistyczną wizję, bo sama niejednokrotnie byłam w dzieciństwie na wakacjach pod namiotem i to posiadanie wszystkiego w jednym miejscu wcale nie było zaletą. Było ciasno, niewygodnie, wiecznie coś się gubiło i ciągle trzeba było przetrząsać plecak w poszukiwaniu różnych rzeczy. Nie chciałam jednak sprowadzać go na ziemię, bo poza tym jednym marzeniem, na co dzień mocno stąpał po ziemi i był rzeczowym człowiekiem.
Trochę mnie rozczulały te jego fantazje, które snuł właściwie od naszego ślubu, a na które wciąż brakowało nam czasu lub pieniędzy. Lata mijały, urodziły nam się dzieci, płaciliśmy za ich wyjazdy wakacyjne za granicę lub obozy sportowe. Sami zwykle spędzaliśmy lato na miejskiej działce. Zdecydowaliśmy się na budowę domu, więc było mnóstwo wydatków.
Jego choroba nami wstrząsnęła
Kilka lat później Leszek zachorował na serce. Było z nim bardzo źle i wylądował w szpitalu. Musiał przejść operację. Siedząc na korytarzu, modliłam się, żeby do mnie wrócił cały i zdrowy, i przypomniało mi się wówczas to jego marzenie!
Życie do tej pory nie dawało mu szansy na jego spełnienie. Lista priorytetów zmieniała się na przestrzeni lat, ale kamper nigdy nie znalazł się na jej czele. Wmawiałam sobie, że Leszek nie może odejść, skoro jeszcze nie zrealizował swoich planów. Całe szczęście, operacja się udała. Opowiedziałam Leszkowi o moich przemyśleniach, a on się zaśmiał, że faktycznie – nie mógłby zostawić po sobie niezałatwionych spraw.
Kiedy przeszliśmy na emeryturę, wydawało mi się, że ten jego plan pozostanie jednak niespełniony… Zbliżały się jego sześćdziesiąte piąte urodziny. Żadnych szczególnie nie świętował, ale odkąd dzieci się wyprowadziły, lubił, gdy przyjeżdżały z wnuczętami. Córka zadzwoniła do mnie dwa tygodnie przed jubileuszem.
– Mamo, czy myślisz, że tatuś nadal chciałby pojechać na wakacje samochodem kempingowym? Bo mamy z Frankiem pewien pomysł.
– Czy ja wiem… Pewnie by chciał, ale przecież nie byłoby nas stać na taki zakup.
– Tak, domyślam się, ale nie myślałam o zakupie, tylko o wynajęciu. Znalazłam firmę, która świadczy takie usługi. Mają w ofercie kilkadziesiąt samochodów. Na przełomie lata i jesieni ceny są naprawdę atrakcyjne. Może byście skorzystali? To byłby nasz wspólny prezent dla niego. Od dzieci. Myślisz, że to dobry pomysł?
Obiecałam, że to przemyślę. Chciałam najpierw wyczuć Leszka. Upewnić się, czy nadal byłby zainteresowany. Jednocześnie uważałam, żeby się niczego nie domyślił, więc nie chciałam pytać go wprost.
Chciałam, by był szczęśliwy
Następnego dnia z dość niespodziewaną pomocą przyszedł mi program śniadaniowy. Dziennikarz opowiadał o rodzinnych wakacjach w kamperze. Rozmawiał z rodziną, która co roku podróżuje w ten sposób. Turyści prezentowali swój mobilny domek i opowiadali o zaletach takiego wypoczynku. Leszek słuchał z wielkim zainteresowaniem, choć nie przepada za telewizją.
– Fajny ten ich samochód. Zawsze o takim marzyłeś, co?
– Oj, marzenia ściętej głowy – westchnął ciężko i słuchał dalej.
To mi wystarczyło. Zadzwoniłam do Hani i potwierdziłam, że pomysł w stu procentach trafiony. Ucieszyła się bardzo i powiedziała, że wszystko załatwią.
Przez kolejne dni chodziłam po domu w wyśmienitym nastroju, ciesząc się, że mam taką ekscytującą tajemnicę. Leszek podchwycił mój nastrój i także emocjonował się nadchodzącym świętem. Upiekłam dla niego tort, przygotowałam obiad, sałatki i zimne przystawki dla gości. Kiedy dzieci w końcu przyjechały, przywitaliśmy ich z radością.
Wyglądali pięknie, odświętnie ubrani, elegancko uczesani. Maluchy także były w świetnych humorach i wszystkich rozśmieszały. Miło było patrzeć na to, jak piękną i miłą mam rodzinkę. Hania puściła do mnie porozumiewawczo oko. Uśmiechnęłam się, żeby dać znać, że nic się nie zmieniło.
– Życzymy ci, tatku, żeby spełniło się twoje marzenie – powiedziała do Leszka, przytulając go mocno.
– Tylko jedno?
– A coś ty się taki zachłanny zrobił na emeryturze? – zaśmiała się, a Leszek wraz z nią.
Franek także go wyściskał i powiedział, żebyśmy przeszli do salonu, bo mają coś wyjątkowego. Leszek spojrzał zaintrygowany. W pokoju Franek przekazał tacie kopertę, mówiąc, że to prezent od całej rodziny. Mąż otworzył kopertę, a ze środka wypadła broszura informacyjna z danymi taty i informacją, że ma do dyspozycji auto na całe dwa tygodnie.
– Co to ma być?– zapytał z iskierkami w oczach.– Czy ja dobrze widzę? Wynajęliście dla mnie kampera?!
– Tak – klasnęła w dłonie Hania.
Leszek zaczął piszczeć i śmiać się jak małolat. Nie widziałam go tak radosnego od czasu, gdy urodziły się dzieci. Dziękował wszystkim i mało brakowało, a zacząłby skakać z radości.
– Leszek, spokojnie. Serce.
– Serce ma się świetnie! – zapewnił mnie i uścisnął.
Wierzyłam mu. Widziałam na pierwszy rzut oka, że ta nadchodząca przygoda od razu dodała mu wigoru i jakby odjęła lat. Z twarzy nie schodził mu uśmiech i miał błysk w oku jak w młodości. Miło było patrzeć, jak tryskał zapałem. Kolejne dni spędziliśmy na gorączkowych przygotowaniach. Nie przepadam za pakowaniem, a już na taki surwiwal zupełnie nie wiedziałam, co mamy zabrać. Leszek wciąż mnie jednak uspokajał i zapewniał, że nie jedziemy do głuszy, więc jeśli nam czegoś zabraknie, zawsze możemy kupić.
Wreszcie nadszedł ten dzień
Gdy nadszedł termin wyjazdu, przyjechał do nas pan z firmy, wręczył umowę do podpisania, kluczyki i życzył udanej podróży. Byliśmy szczęśliwi. Na tym etapie już nawet ja nie pamiętałam o swoich wątpliwościach i nienajlepszych wspomnieniach z dzieciństwa. Wzięliśmy bagaże i wyszliśmy przed dom.
Czekał już na nas duży, solidny samochód. Wyglądał na całkiem nowy. Miał wygodne miejsca noclegowe, stolik, kuchenkę, maleńką łazienkę z toaletą i prysznicem oraz sporo zamykanych szafek, w których mogliśmy spokojnie zmieścić nasze rzeczy. Byłam zachwycona. Nie przypuszczałam, że nowoczesne kampery są takie eleganckie i wygodne. To nie miało nic wspólnego z biwakowaniem pod namiotem.
Rozpakowałam nasze ubrania w szafkach. Na zamykanych półeczkach nad kuchenką poukładane były garnki, patelnie i sztućce. Dołożyłam jedynie kilka produktów potrzebnych na drogę: kawę, kanapki i trochę makaronów, sosów w słoikach i konserw. Resztę miałam zamiar dokupić podczas podróży.
– Gotowa do drogi? – zapytał podekscytowany mąż, kiedy kończyłam już wszystko układać.
Siedział zadowolony za kółkiem i nie mógł się doczekać, aż ruszymy. Z głośników leciała znajoma składanka, którą Leszek lata temu nagrał na płytę i zawsze puszczał nam w trasie. Czasem miałam jej już dość, ale i tak wolałam ją od radia, w którym wciąż powtarzały się te same reklamy suplementów diety.
– Gotowa!– odpowiedziałam z radością.
Usiadłam na siedzeniu pasażera, zapięłam pasy i ruszyliśmy. Leszek miał już od dawna upatrzony kemping w Mielnie nad Bałtykiem. Znalazł go kiedyś, gdy byliśmy z dziećmi na wczasach. Był w pięknej lokalizacji blisko plaży, ale też niedaleko turystycznych atrakcji. Ku naszej radości, nie było problemów z telefonicznym zarezerwowaniem tam miejsca. Właściwie nie musieliśmy tego robić, ale chcieliśmy mieć pewność, że uda nam się tam zaparkować.
Podróż upływała nam lekko i przyjemnie. Drogi były niemal puste, bo na początku jesieni nikomu już nie przychodziło do głowy jechać nad morze. Na polu kempingowym było jednak kilkanaście samochodów. Od razu poszliśmy się rozejrzeć.
– Żadnych płaczących dzieci ani rozhulanych studentów. Sami emeryci! – zaśmiał się Leszek.
Szczerze mówiąc, nikogo więcej nie było nam trzeba. W końcu byli to nasi rówieśnicy. Poszłam do miejscowego sklepiku po jajka, mąkę, pieczywo, wędliny i sery. Zrobiłam nam po omlecie na późny obiad, po czym otworzyliśmy sobie po piwku i usiedliśmy, wpatrując się w piękny widok na morze.
– Wiesz, kotku, warto było czekać na te wakacje tak długo. Nigdy wcześniej nie doceniłbym ich tak bardzo.
Poznaliśmy prawdziwych zapaleńców
Przytuliłam tego mojego marzyciela z rozczuleniem. Miał rację. Na emeryturze podchodzi się do wszystkiego z dystansem i spokojem. Ale też bardziej docenia się wiele rzeczy.
– Czy mogę się wkupić do nowych sąsiadów serniczkiem? – podeszła do nas kobieta z sąsiedniego kampera.
– Serniczek jest zawsze mile widziany – odpowiedzieliśmy niemal chórem.
Okazało się, że pani Janina była stałą bywalczynią tego pola kempingowego. Zresztą nie ona jedna. Wiele osób, które tu biwakowały, zjeżdżało w to miejsce od lat, więc bardzo zainteresowali się napływem „świeżej krwi”. Janinka zaprosiła nas na spotkanie wieczorem przy grillu.
Gdy zjawiliśmy się o umówionej porze, ktoś wyciągnął wiśniówkę domowej roboty i tak przy rozgrzewającym napoju udało nam się nawiązać znajomości ze stałymi bywalcami. Opowiedzieli nam o miejscach, które warto zobaczyć i o fantastycznych przygodach, jakie przeżyli, jeżdżąc kamperami w Polsce i za granicą.
Janina opowiadała, jak raz zaparkowali nocą przy polu i rankiem obudziły ich kozy pałaszujące w najlepsze markizę. A nasza najbliższa sąsiadka Karolina wspominała, jak zabrała kiedyś autostopowicza, któremu tak się spodobało w aucie, że chciał zostać u nich na noc. Śmialiśmy się i emocjonowaliśmy różnymi historiami przez kilka godzin. Kiedy późno w nocy wszyscy wrócili do swoich aut, zapanowała cisza. Słuchać było tylko szum morza.
Dwa tygodnie minęły jak z bicza strzelił. Zwiedziliśmy autem kilka okolicznych miejscowości i wybraliśmy się grupą na jedną dalszą wycieczkę do Trójmiasta. Bardzo zaprzyjaźniliśmy się z obozowiczami. Gdy nasz pobyt dobiegł końca, Leszek przytulił mnie i powiedział, że koniecznie musimy tu wrócić za rok.
– Może dzieci też będą chciały przyjechać? Na pewno by im się podobało.
Obiecałam, że na pewno to zrobimy.
Zrobił nam prezent
Niestety, tak się nie stało. Zimą Leszek źle się poczuł. Narzekał na ucisk w klatce piersiowej i musiałam wezwać do niego pogotowie. Miał atak serca, a w szpitalu nie zdołali go uratować. Odszedł. Byłam załamana.
Przez długie miesiące nie mogłam się pozbierać. Ciężko było mi spędzać każdy dzień w pustym domu. Wszystko, co dotąd robiliśmy razem, robiłam sama. Dzieci często przyjeżdżały w odwiedziny, ale mimo wszystko musiałam nauczyć się żyć samodzielnie. Pewnego sierpniowego dnia zadzwoniła do mnie Hania. Była wyraźnie poruszona.
– Mamo, stało się coś dziwnego. Proszę, tylko nie panikuj – powiedziała. Ale takim stwierdzeniem mogła wywołać tylko strach.
– Co takiego?!
– Przyszedł do nas list z tej firmy, w której wynajęliśmy samochód kempingowy dla taty. Wyobraź sobie, że piszą, że mamy opłacony dwutygodniowy pobyt nad morzem. Do Franka przyszedł taki sam list. Podobno wakacje opłacił tata…
– Jak to? To jakaś pomyłka! – powiedziałam zniesmaczona.
Pobiegłam do skrzynki. U nas także był list z opłaconym voucherem. Co to miało znaczyć? Zadzwoniłam oburzona do firmy i zapytałam, czy to jakiś żart.
– Żaden żart. Pani mąż, kiedy w ubiegłym roku zdawał auto, opłacił pobyt dla całej państwa rodziny. Prosił, żeby przesłać go tydzień przed wyjazdem. Chciał zrobić wam niespodziankę z okazji swoich urodzin.
Zupełnie mnie zatkało. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. A oni nie mogli uwierzyć, że mąż już nie żyje. Nie zmieniało to faktu, że wycieczka została opłacona. Czego jak czego, ale takiej niespodzianki na pewno nie mogłabym przewidzieć. Zadzwoniłam do dzieci, żeby wyjaśnić im sytuację, a oni z wrażenia początkowo zamilkli, a później zaczęli się śmiać.
Nasz troskliwy i zapobiegawczy mąż i tata potrafił, jak się okazało, zadbać o rodzinę nawet z zaświatów. Oczywiście pojechaliśmy na te wakacje. Siedząc wieczorami na plaży i wpatrując się w magiczne zachody słońca, z rozrzewnieniem wspominaliśmy naszego kochanego Leszka. Teraz wiemy już ponad wszelką wątpliwość, że nad nami czuwa i możemy czuć się bezpieczni.
Czytaj także:
„Przez głupotę moje życie zawisło na włosku. Dałam się zwabić obcemu facetowi, ale anioł stróż nade mną czuwał”
„Plułam sobie w brodę za to, że spóźniłam się na randkę z facetem z internetu. Okazało się, że czuwał nade mną anioł stróż”
„Wtedy całe życie przeleciało mi przed oczami. Dziś jednak sądzę, że to przeznaczenie. Gdyby nie ta tragedia, nie poznałabym męża”