Przez kilka ostatnich lat tyrałem jak wół, żeby utrzymać Elę i naszą córeczkę Tosię. Pourywały mi się kontakty z kawalerskich czasów, pouciekali gdzieś starzy znajomi. Nie miałem na to czasu. Ela była najpierw na urlopie macierzyńskim, potem wychowawczym, a odkąd okazało się, że Tosia jest uczulona właściwie na wszystko, i nie ma mowy, żeby poszła do przedszkola, żona została w domu, by opiekować się dzieckiem.
Miałem więc na głowie nie tylko kredyt za mieszkanie, czynsz i raty za meble, ale także wszystkie rachunki, jedzenie i opłaty za leczenie córeczki.
Sporo, jak na szeregowego pracownika banku
Więc… Dobra, zrobiłem szybką rejestrację i już po chwili dołączyłem do społeczności internetowej. Teraz, kiedy Tosia skończyła cztery lata, już spokojnie przesypiała noce. Mogłem więc zasiąść wieczorem do komputera i popatrzeć, jak żyją ci, z którymi kiedyś chodziłem do szkoły, spotykałem się w mieście lub studiowałem. Szybko się przekonałem, że ludzie o mnie nie zapomnieli.
„Witaj stary, miło cię widzieć na fejsie!” – zaczęły zalewać mnie wiadomości tej treści.
Błyskawicznie rosło grono znajomych. Przy okazji jednak… rosła też moja frustracja. Kaśka, którą w liceum zabierałem do kina albo kawiarni, była teraz menedżerką w międzynarodowej korporacji. Zdjęcia z jej wakacji na Zanzibarze robiły wrażenie. Piotrek, kumpel z akademika, z którym nieraz ciułaliśmy drobne na dwa piwa, miał dobrze prosperującą firmę. Dlaczego mnie nie udało się wybić? Czemu ja nie mam się czym pochwalić?
Pogrążony w tych niewesołych myślach przeglądałem zaproszenia do grona znajomych. Nie wszystkich kojarzyłem. O, na przykład ten: Arek. Wszedłem więc na jego profil. Na zdjęciu stał zwykły facecik. Jedyne, czym się wyróżniał, to przenikliwe, zimne spojrzenie i… zegarek na ręku, którego wartość oszacowałem na co najmniej 20 tysięcy.
Kiedy tak na niego patrzyłem, w zakładce „Wiadomości” pojawiła się czerwona cyferka. Otworzyłem list, przeczytałem i opadła mi szczęka: „Cześć, tu Arek. Miło, że zainteresował cię mój profil. Nie znamy się, ale zapewniam, że opłaci ci się dołączyć mnie do znajomych. Umiem się zrewanżować”!
– Co to za gadka? – zadałem sobie pytanie. – I skąd facet wie, że akurat oglądam jego stronę? Może to jakiś haker? Lepiej się trzymać od takiego z daleka.
Nie chciał się jednak odczepić: „Nie masz już dość roboty na samym dole bankowej struktury? Nie chciałbyś awansować? Mogę pomóc”.
Cholera, sporo o mnie wiedział!
Może to jakiś żartowniś? Kolega z pracy pod fałszywą tożsamością? Musiałem jednak przyznać, że trafił w punkt. Rzeczywiście pominięto mnie ostatnio przy awansie.
– W sumie, co mam do stracenia? – szepnąłem, klikając zgodę na przyjęcie go w poczet znajomych. – Najwyżej go później odkliknę.
„Jeszcze o tym nie wiesz, ale twój szef awansował” – natychmiast przyszła od niego wiadomość. – „Idzie wyżej i zarząd poprosił go o wskazanie następcy. Waha się między Markiem a tobą. Możesz ułatwić mu wybór, przesyłając anonimowo zdjęcie, które dostaniesz ode mnie w następnej wiadomości”.
Muszę przyznać, że lekko mnie zatkało. Pogłoski o tym, że Andrzej, mój snobujący się na typ macho przełożony, wkradł się w łaski kierownictwa, krążyły po banku już od pewnego czasu. Ta informacja mogła być prawdą! Zaintrygowany, otworzyłem kolejny list od tajemniczego kolegi. I zamarłem. To było zdjęcie przedstawiające rywala w czułych objęciach jakiegoś półnagiego faceta. Wyraźny dowód, że mój konkurent jest gejem. Nie trzeba było wielkiej wyobraźni, żeby odgadnąć, jak na taką bombę zareaguje „prawdziwy facet” – Andrzej!
Wahałem się kilka godzin
Nigdy nie ceniłem takich chwytów. I nie mam nic do gejów. Ale przepuścić taką okazję? Cholera, przydałaby się podwyżka. Nawet nie dla mnie. Dla mojej rodziny.
„Nie zastanawiałeś się nigdy, dlaczego ty spłacasz kredyty, podczas gdy inni śpią na forsie”? – przeczytałem dwa miesiące później w wiadomości od Arka.
Byłem wtedy już kierownikiem działu, miałem służbowe auto i wyższą pensję. Wyższą, ale nie tyle, ile się spodziewałem. A Ela zapowiedziała, że córcia musi pójść do prywatnej szkoły...
„W waszym banku jest niemal zapomniane konto” – informował kolega. „Założył je 30 lat temu pewien gangster, który siedzi obecnie w więzieniu. Są tam miliony. Facet wyjdzie dopiero za kilka lat i pewnie nawet nie zauważy, jeśli zniknie mu, powiedzmy, 210 tysięcy. A jeśli będziesz wyciągał co dzień po kilka złotych, więc w banku nikt nie zauważy odpływu gotówki”.
To mogła być prowokacja
Ale z drugiej strony... Skoro Arek pomógł mi w sprawie awansu, to chyba nie ma złych intencji? Zwłaszcza że pokusa była wielka. Zabawne, ale do spłaty kredytu brakowało mi akurat tych 210 tysiaków...
„Dziękuję stary, jestem twoim dłużnikiem!” – napisałem pół roku później, kiedy okazało się, że nikt w banku nie zauważył cienkiego strumyczka wypływającego z konta.
„Tak, jesteś” – jego odpowiedź lekko mnie zmroziła. – „Gotów do rewanżu?”.
No tak, można się było tego spodziewać. Niczego w świecie nie dostaje się za darmo. Czego zażąda Arek w zamian za przysługi? Zatrudnienia w moim dziale swojego pociotka? Podzielenia się zyskami z trefnego konta?
„Chcę, żebyś kogoś zabił. Obojętne kogo” – odpisał, kiedy potwierdziłem gotowość oddania przysługi.
„Zwariowałeś! Nie jestem mordercą”.
„To lepiej nim zostań. Inaczej wszystkie twoje machlojki wyjdą na jaw. Może trafisz do celi z tym samym bandziorem, którego okradasz?”.
Poszło łatwiej, niż się spodziewałem
W sumie najtrudniejsze okazało się podjęcie decyzji. Nie miałem jednak wyboru. Wiedziałem, że Arek nie rzuca słów na wiatr. Wypatrzyłem więc miejsce, gdzie koczują bezdomni, a potem w sklepie internetowym zaopatrzyłem się w paralizator. Kilka wieczorów czaiłem się w krzakach, czekając, aż któryś z lumpów odłączy się od reszty. I wreszcie się doczekałem. Z sercem w gardle poraziłem sikającego pijaczka prądem, a potem torebka foliowa na głowę i… trzy minuty później było po wszystkim.
„Brawo, dobrze się spisałeś” – kiedy wróciłem do domu, czekała już na mnie wiadomość.
Do licha, śledził mnie? Był telepatą? Szybko przestałem się jednak nad tym zastanawiać, kiedy nadszedł kolejny list: „A oto nagroda: Andrzej zaprawia się narkotykami. Ma w domu kokainę. Sprytna skrytka w atrapie kominka w jego salonie. Donieś na niego policji, a gwarantuję, że jego kariera zostanie złamana. Wskoczysz w banku na jego miejsce”.
I znów wszystko, co podpowiedział mi kolega, obróciło się na moją korzyść. Ale czy na pewno? Ponownie wprawdzie awansowałem, zarabiałem już teraz tyle, że nie musiałem nawet podkradać, lecz czułem się samotny i pusty. Nikomu nie mogłem się zwierzyć, męczyły mnie wyrzuty sumienia. I jeszcze coś. Czułem, że Arek niedługo znów coś mi da i czegoś zażąda w zamian.
„Chcesz wejść do zarządu? Mogę ci to załatwić. Najpierw jednak daj mi kolejny dowód naszej przyjaźni”.
„Jaki?”.
„Jak oceniasz swoją żonę?”.
„A co Ela ma z tym wspólnego?”.
„Od jak dawna nie sypiacie ze sobą? Kiedy ostatni raz powiedziała ci coś miłego? Czy już nie nadszedł czas, żeby wymienić ją na nowszy model?” – na monitorze zamigotały słowa.
„Chcesz, żebym się rozwiódł? Oszalałeś”? – byłem oburzony.
„Chcę, żebyś ją zabił. Okazja nadarzy się jutro o 7:50. Obiecałeś podrzucić ją rano z córką do lekarza, pamiętasz? Wystarczy, że zasymulujesz chorobę. I dasz jej kluczyki, żeby sama prowadziła. Uliczką, na którą wychodzi wyjazd z waszego podziemnego garażu, będzie rano gnał pirat drogowy. Uderzy w drzwi od strony kierowcy. Tosi nic się nie stanie”.
Długo siedziałem bez ruchu, gapiąc się w ekran. Jak mogłem być takim głupcem? To nazwisko od razu powinno mi dać do myślenia. Szlachciura, który zawarł pakt z diabłem... Mijały godziny, a ja rozumiałem coraz lepiej, że już się nie wywinę. Jeśli zostaniemy jutro w domu albo pojedziemy autobusem, tamten wymyśli nowe, równie makabryczne życzenie. Jeśli ulegnę i zrobię, co mi każe, pojawią się nowe żądania.
Dopiero nad ranem podjąłem w końcu decyzję. Płacząc, jak dziecko opisałem tę historię, a kiedy zadzwonił budzik, oświadczyłem Eli, że nie mogę zawieźć ich do lekarza. Obraziła się na mnie, w spokoju więc wypiłem kawę i o 7.40 ruszyłem do wyjścia. Zdecydowałem, że wsiądę do samochodu sam. Trudno, trzeba to przerwać. Idąc do drzwi, spojrzałem jeszcze w komputer. Była tam jedna wiadomość. Od niego: „Do zobaczenia!”.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”