Młode dziewczyny w dzisiejszych czasach wyglądają na dużo starsze, niż są w rzeczywistości. Już 14-latki potrafią mieć kuferek z kosmetykami, którego nie powstydziłaby się profesjonalna makijażystka. Polakierowane włosy upinają wysoko, kokieteryjnie odsłaniając smukłe szyje, albo rozpuszczają je na ramiona i trzepią nimi bez przerwy, spoglądając wyzywająco spod grzywek.
Ich rzęsy ociekają tuszem, a mikroskopijne bluzeczki ledwie przysłaniają cokolwiek, eksponując dekolt i goły brzuch. No i ta tona biżuterii! Kolczyki długie do ramion, na każdym nadgarstku po kilka bransoletek, pierścionki niczym kastety. Kiedy widzę takie małolaty, to wiem, czego się po nich spodziewać.
Takie jak ona nie sprawiają problemów
Ale Jagoda była inna. Skromna i cicha, podczas zbiórki przy autokarze stała z boku, a jej zwyczajny strój nie zdradzał przynależności do żadnej subkultury. „Przynajmniej jedna, z którą nie będzie problemów!” – ucieszyłam się w duchu, zbierając wokół siebie dzieci z mojej grupy.
Od wielu lat jeżdżę jako opiekunka na kolonie. Podczas studiów był to sposób na zarobienie pieniędzy na resztę wakacji, a teraz tak po prostu dorabiam. Nauczyłam się już na pierwszy rzut oka oceniać potencjalne zagrożenia. Takie wymalowane stare maleńkie uwielbiają zadawać się ze starszymi chłopakami, bo koledzy z kolonii to dla nich „gówniarze”. Uciekają pod osłoną nocy na pobliski camping albo na miejscową dyskotekę. Trzeba naprawdę mieć oczy dookoła głowy, aby je upilnować.
Grupa „grzecznych dziewczynek” uwielbia za to kłócić się i brać za łby, aż lecą włosy. Potrafią awanturować się dosłownie o wszystko! Choćby o to, która ma ładniejszą sukienkę. A ciche i nieśmiałe jak Jagoda? Takich to się właściwie nie zauważa przez cały czas trwania kolonii. Grzeczne, punktualne – nie sprawią kłopotu, choć i prochu nie wymyślą. Nie można liczyć na nie podczas żadnego konkursu czy zabawy. Usiądą w kącie i nie będą się odzywały.
Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy już trzeciej nocy na kolonii to właśnie z Jagodą zaczęły się kłopoty. Mianowicie... zniknęła z pokoju! Najpierw sądziłam, że poszła do łazienki, lecz tam jej nie było. Zaczęłyśmy jej szukać z koleżanką i wychowawczynią drugiej grupy. Czułam, jak ze strachu rośnie mi w gardle coraz większa gula… Już miałyśmy obudzić kierowniczkę, kiedy z sąsiedniego budynku przyszła wychowawczyni chłopców, prowadząc Jagodę.
– Znalazłam ją w pokoju chłopaków. Stała na środku jak zaczarowana – powiedziała nam.
Spojrzałyśmy na Jagodę: dziewczynka nie zareagowała na te słowa, jakby jej kompletnie nie dotyczyły. Nie wiedząc, co z tym począć, dopilnowałyśmy tylko, aby trafiła do łóżka.
Rano, kiedy usiłowałam z nią porozmawiać o nocnej wyprawie, poparzyła na mnie zdumiona. Czyżby nic nie pamiętała? Dałam więc sobie spokój, zakładając, że to był pierwszy i ostatni raz. Jednak kiedy dwie noce później podczas naszego obchodu, Jagody znowu nie było w łóżku, zaczęłam się o nią naprawdę poważnie niepokoić. Mogła pójść wszędzie… Tymczasem znalazła się dokładnie w tej samej sali co ostatnim razem. Stała miedzy łóżkami i gapiła się na śpiących chłopców.
Teraz nie miałam już wątpliwości – to lunatyczka! Zajrzałam nawet w kartę kolonijną Jagody, żeby się upewnić. A tam… nie było nic o takiej przypadłości. Zadzwoniłam więc do jej mamy, której telefon miałam wpisany w papiery. Nie odebrała, a nagrany mechaniczny głos poinformował mnie tylko, że „abonent jest czasowo niedostępny”. Co miałam robić? Przecież nie przywiążę dziewczynki do łóżka! A spać czasami też muszę. Z drugiej zaś strony, diabli wiedzą, co Jagoda może sobie zrobić, chodząc nocami po ośrodku. A jeśli kiedyś, nie daj Boże, wyjdzie za bramę?!
Zaczęłam się bać, że mała w końcu zrobi sobie coś złego. Podzieliłam się swoimi obawami z kierowniczką kolonii, a ona wyznaczyła dyżury. Każdy z wychowawców przez dwie godziny stał nocą pod pokojem dziewczynki, aby w razie czego zawrócić ją do łóżka.
Eskapady się skończyły, ale –niestety – nie moje problemy… Kiedy już myślałam, że kryzys został ostatecznie zażegnany, wydarzyło się coś okropnego.
Gapić się na chłopca to jedno, ale to...
Tamtego dnia panował straszny upał, więc kiedy poszliśmy na plażę, wszystkie dzieci od razu wskoczyły w kostiumy kąpielowe. Tylko nie Jagoda. Ona miała bluzkę z długimi rękawami.
– Dziewczyno, zgrzejesz się! – próbowałam ją przekonać do zdjęcia bluzki; bez skutku.
W końcu machnęłam ręką i wróciłam do wychowawców. Wtedy podeszła do mnie jedna ze współlokatorek Jagody.
– Proszę pani, ona się wstydzi rozebrać, bo się pocięła! – szepnęła konspiracyjnie.
Pocięła?!
Z pomocą koleżanki, która jest od lat pedagogiem, udało mi się nakłonić Jagodę do pokazania ramienia, choć zaraz potem prawie pożałowałam, że to zrobiłam. Moim oczom ukazał się bowiem wycięty dość głęboko żyletką napis: „Gaweł”... Byłam w szoku i chwilę trwało, zanim dotarło do mnie, że tak ma na imię jeden z chłopców z naszej kolonii. W dodatku to w jego pokoju złapaliśmy dwukrotnie Jagodę po nocy!
– Bo ona się w nim kocha – podpowiedziała mi znowu któraś z usłużnych współlokatorek.
Rzeczywiście, jak zauważyłam, Jagoda cały czas wodziła wzrokiem za tym chłopcem i starała się być blisko niego, chociaż jego to ewidentnie irytowało. Ale jedno to gapić się na chłopaka, a wyryć sobie jego imię na własnej ręce to zupełnie co innego. Ta dziewczynka była wyraźnie niespełna rozumu!
Wolałam sobie nie wyobrażać, co jeszcze może wymyślić. Znowu, tym razem z dyrektorką, zadzwoniłyśmy do jej matki, bo przecież mamy obowiązek poinformować ją o czymś takim. Babka znowu nie odebrała, więc dyrektorka zdecydowała, że jednak trzeba zawiadomić policję o samookaleczeniu nieletniej.
– Niech pani chwilę poczeka! – poprosiłam ją, po czym wystukałam do matki Jagody SMS-a, w którym opisałam, jak wygląda sytuacja i co musimy zrobić.
Zadzwoniła minutę później!
– Proszę nie powiadamiać policji, ja już po nią przyjeżdżam! – usłyszałam zaskoczona.
„Dziwna kobieta – pomyślałam. – Tak szybka reakcja znaczy, że cały czas była pod telefonem, tylko nie odbierała...”. Pojawiła się po trzech godzinach. Szybko podpisała papier, że jest świadoma samookaleczenia córki i zabiera ją na własną odpowiedzialność. Następnie obie wsiadły do auta i odjechały.
Kiedy matka zabrała Jagodę, jak zawsze cichą i posłuszną, odetchnęłam z ulgą. Bo dopiero kiedy zniknęła za horyzontem, zdałam sobie sprawę, jak bardzo jej zachowanie było niepokojące.
Przeczytałam o niej w gazecie
Gdy po zakończeniu kolonii weszłam do mieszkania, od razu popędziłam do łazienki, żeby się zrelaksować w kąpieli. Bardzo mi jej brakowało przez te dni spędzone nad jeziorem. W ośrodku mieliśmy jedynie prysznice, w dodatku wieloosobowe. Odkręciłam kurek z wodą, wzięłam do łazienki stare gazety i zanurzyłam się w pianie oraz lekturze. Choć miałam zamiar posiedzieć długo, może i godzinę – jeden z artykułów sprawił, że już po kwadransie wyskoczyłam z wanny jak oparzona! Od razu też zadzwoniłam do Czesi, jednej z koleżanek, która razem ze mną była wychowawczynią na koloniach.
– Posłuchaj, co znalazłam! – zawołałam do słuchawki podniecona i od razu zaczęłam jej czytać fragment artykułu:
„Trzy miesiące temu nastolatka weszła w nocy przez uchylone okno w mieszkaniu na parterze do pokoju kolegi, w którym się podkochiwała, i obcięła chłopcu jego długie włosy. Przyłapana na gorącym uczynku najpierw wydawała się nie wiedzieć, co tam robi, a potem przyznała, że chciała wziąć kosmyk na pamiątkę. Jedynie jeden kosmyk”.
Tą dziewczyną była Jagoda! Z dalszej części artykułu wynikało, że dziewczynkę poddano potem obserwacji psychiatrycznej, ale najwyraźniej wyszła ze szpitala przed wakacjami. Co skłoniło jej mamę, aby po tym wszystkim wysłać małą samą na kolonie? Nie mam zielonego pojęcia! Przecież chyba powinna się nią opiekować...
– Powinna – przytaknęła spokojnie Cześka. – Ale albo nie ma na to ochoty, albo zwyczajnie nie potrafi. Wiesz co, mnie się wydaje, że Jagoda ma skłonność do popadania w obsesję na czyimś punkcie. Za tym często idzie nękanie tej osoby.
Koleżanka mogła mieć rację. To się chyba nazywa stalking i jest karalne. Czytałam kiedyś, że przyczyny takiego zaburzenia należy szukać we wczesnym etapie życia człowieka. Czasami powodem takiego zachowania jest na przykład odrzucenie przez najbliższych. I to by się nawet zgadzało. Przecież matka Jagody po tym co się stało, nie tylko wysłała ją na kolonie, ale w dodatku nie odbierała od nas telefonów. Aż do chwili, gdy wyraźnie jej napisałam, jak wygląda sytuacja i że potrzebna będzie interwencja policji.
– Mnie niepokoi jeszcze co innego – westchnęła koleżanka. – Autoagresja. Przecież wycięcie imienia Gawła na ręce to nic innego jak samookaleczenie.
Zaczęłam się zastanawiać.
Wszyscy wiedzą, że nastolatki ze względu na szybkie przemiany hormonalne bywają często emocjonalnie rozchwiane. Zakochują się szybko i choć ich uczucia nie trwają długo, to są bardzo burzliwe. Nastolatki łatwo przechodzą od euforycznej radości do skrajnego przygnębienia. Często też idealizują obiekt swojej miłości, całkowicie się na nim skupiając i nie mogąc myśleć o niczym innym. A jeśli ta osoba nie odwzajemnia ich uczucia, czują poniżenie. Dlatego zaczynają ją prześladować...
Matka powinna się tym zająć
A może w wypadku Jagody w grę wchodziły jeszcze jakieś inne bolesne przeżycia z dzieciństwa, które sprawiły, że ona siebie nie akceptuje?
– Słuchaj, mnie się wydaje, że matka musiała ją gnębić – wypaliłam w słuchawkę. – I przez to dziewczynka czuje się jak zbity pies. A jak ten cały Gaweł ją kompletnie zignorował, był to dla niej kolejny sygnał, że jest kompletnie do niczego. Więc „ukarała się” bólem.
Obie zamilkłyśmy przejęte. Wiadomo, do czego może prowadzić samookaleczenie. Do próby samobójczej! A Jagoda? Przy następnej okazji komu najpierw zrobi krzywdę? Sobie czy kolejnemu obiektowi uczuć?
Wcale się nie dziwię, że matka Jagody wystraszyła się policji. Rodzice tamtego chłopaka, któremu mała obcięła włosy, postanowili nie wnosić oskarżenia, jednak pod warunkiem, że Jagoda już się do niego nie zbliży. Podobno chłopak zmienił szkołę. Zapewne zdaniem matki to „załatwiło sprawę”. Zniknął obiekt uczuć, zniknął problem. Tymczasem Jagoda szybko znalazła sobie nową fascynację, aby poczuć ten przyjemny dreszczyk emocji towarzyszący uczuciu zakochania. A matka – nic...
Czy ta kobieta nie rozumie, że jej córka potrzebuje szybkiej i fachowej pomocy! Bo inaczej wszystkie te dziwaczne zachowania będą się powtarzały i kto wie, czy kiedyś nie dojdzie do jakiejś tragedii…
Było mi żal tej dziewczynki. Nikt nie kwapił się jej pomóc, nawet jej własna matka. A przecież normalni rodzice, którzy interesują się swoim dzieckiem, potrafią zauważyć, że zakochało się nieszczęśliwie i cierpi. Starają się ulżyć mu w cierpieniu. Rozmawiają z nim, próbują delikatnie wyjaśnić, dlaczego ukochana osoba niekoniecznie musi odwzajemniać ich miłość, i że to nie koniec świata. Myślę, że czasem nawet dobrze jest dziecku opowiedzieć o własnych doświadczeniach, swoich nieszczęśliwych miłościach. Niech wie, że nie tylko je spotkało „nieszczęście”.
No i koniecznie trzeba dziecko dowartościowywać! Chwalić je: prosić na przykład, aby na obiad zrobiło swoją świetną sałatkę, bo nikt jej nie robi tak jak ono. To pomoże mu odbudować miłość własną, uczyni je silniejszym, odporniejszym na ciosy. Nigdy nie wolno zostawiać nieszczęśliwie zakochanego nastolatka samemu sobie. Bo potem dzieją się takie rzeczy jak wyżej opisana.
Trzeba trwać przy swojej latorośli, organizować jej różne zajęcia, dyskretnie sugerować, żeby zajęła się sportem czy grą na gitarze. Po prostu po to, by poświęciła swoje myśli czemuś innemu niż tylko obiekt westchnień. Nastolatki muszą czuć, że świat ich potrzebuje! To jest zadanie dla rodziny.
Czytaj także:
„Nikt w pracy nie lubi Beaty. Jest zimna jak lód i daje reprymendy za... uśmiech. To wredna jędza, czy tylko taką udaje?”
„Miałam 41 lat i byłam pewna, że mam menopauzę. Okazało się, że to... ciąża. Mąż mnie w to wrobił”
„Mąż ukrywał przede mną swoje dochody. Okradał naszą rodzinę, a finansował zachcianki swojej siostry i matki”