„Sądziłam, że młodzi muszą się dotrzeć, a dziecko ich połączy. Ignorowałam sygnały, a w ich domu rozgrywał się koszmar”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, fizkes
„Spojrzałam na Martę, ale uśmiechała się miło, Bartek także, myślałby kto, że nikt na nikogo nie krzyczał… Alzheimera mam czy jak? Nic nie powiedziałam, ale siedziałam już tylko chwilkę i wyszłam, by na świeżym powietrzu odzyskać równowagę. Śniło mi się to, czy jak?”.
/ 08.06.2022 13:30
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, fizkes

Bałam się tego kredytu dzieci jak diabeł święconej wody. Przecież to jakby człowiek na własną duszę cyrograf podpisał! A jeśli któreś z młodych zachoruje, jeśli im się noga powinie?

– Mamo, nie tragizuj – powiedział wreszcie syn stanowczo. – Oboje mamy dobrą pracę, ja do tego w budżetówce i mam spore szanse na awans. Przede mną świetlane perspektywy!

– Muszę ulec pod naporem twej powalającej skromności, synu – mąż uniósł ręce do góry w geście poddania. – Róbcie, co chcecie, jesteście dorośli.

– Damy radę – synowa dotknęła mojej dłoni. – Spłacimy mieszkanie w piętnaście lat, to naprawdę dużo lepsza perspektywa, niż mają inni.

Oboje z Waldkiem wiedzieliśmy doskonale, że przesadzamy. Nawet głupiego odkurzacza nie kupiliśmy nigdy na raty, ale cóż, nasza młodość przypadła na czasy dzikiej transformacji – dość się napatrzyliśmy na szybkie fortuny zakończone spektakularnymi klęskami.

– Pewnie mają rację – podsumował mąż, gdy wieczorem leżeliśmy już w łóżku. – W sumie powinniśmy się cieszyć, że się wyprowadzą, odzyskamy spokój w naszym zamczysku.

– W ponurym zamczysku – poprawiłam. – Ty wiesz, jak cicho tu będzie?

Waldek spojrzał na mnie znad książki i skrzywił się lekko. No tak… Ostatnio faktycznie bywało głośno u młodych na górze i akurat do tego rodzaju ożywienia na pewno żadne z nas nie zatęskni. To straszne być świadkiem cudzych małżeńskich kłótni i w dodatku udawać, że nic się nie słyszało!

Czy my jako młode małżeństwo też sprawialiśmy teściom takie problemy? Dziś już nie ma kogo o to zapytać, a pamiętam, że początki mieliśmy z Waldkiem burzliwe, szczególnie gdy zaszłam w pierwszą ciążę.

Hormony zrobiły ze mnie heterę pierwszej klasy!

– Może Bartek z Martą spodziewają się dziecka? – pomyślałam na głos.

Waldek udał, że nie słyszy, a może faktycznie nie słyszał. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale wiedziałam, że czuje się urażony. Dużo poświęcił, by wyszykować młodym mieszkanie na pięterku, nikt mu właściwie nigdy za to nie podziękował, a teraz i tak wszystko na nic.

Nie udało się uchronić syna przed popadnięciem w zależność od banku i, jak znam męża, traktował to niczym swoją porażkę wychowawczą. Podobnie jak jego ojciec, który nigdy nie pogodził się z tym, że pierwsze lata małżeństwa spędzaliśmy osobno, bo Waldek tyrał za granicą na budowach, byśmy mogli mieć własny kąt.

A przecież oboje z teściową wydzielili nam pokoik w swoim blokowym mieszkanku… Zasypiałam już, gdy usłyszałam z góry jakieś podejrzane hałasy, a potem tupot stóp na schodach i trzaśnięcie drzwi od łazienki. Coś mi mówiło, że zostanę wkrótce babcią.

Teraz, gdy wspominam tamten czas, wydaje mi się, jakby syn z żoną wyprowadzili się od nas z dnia na dzień. Myślałam, że skoro zdecydowali się na kredyt, kupią nowe mieszkanie, może nawet w budowie, oni jednak postawili na rynek wtórny.

I oto już pod domem stała ciężarówka, Martusia popłakiwała mi w ramionach, a Bartek zapraszał na niedzielny obiad, tym razem do nich.

– Urządźcie się najpierw, synu – objęłam go. – Nie ma nic gorszego dla kobiety od gotowania w niekompletnej kuchni. Obiad nie ucieknie.

– Bez przesady! – roześmiał się. – Ale jak tam sobie chcecie.

Z jednym przynajmniej intuicja mnie nie myliła – rzeczywiście okazało się, że zostanę babcią. Trochę się cieszyłam, że czeka mnie nowe doświadczenie, trochę martwiłam, czy dziecko urodzi się zdrowe. Tym bardziej że już od piątego miesiąca Marta musiała iść na zwolnienie lekarskie, bo miała problemy z krążeniem.

Mój Bartuś? Takim tonem do ciężarnej żony?

Czasem do niej zaglądałam, gdy byłam w okolicy, i serce mi się krajało, jak widziałam bidulkę przystającą co chwilę, by złapać oddech. Tamtego dnia siedziałyśmy sobie w pokoju, przeglądając wyprawkę, gdy drzwi wejściowe stuknęły i usłyszałam niezadowolony głos syna:

– Cholera jasna, Marta! Skoro już siedzisz cały dzień w domu, to mogłabyś przynajmniej posprzątać. Co za chlew!

Aż się wzdrygnęłam.

– O, mamo, jesteś tu? – zajrzał do pokoju. – Zauważyłem twoje buty w przedpokoju. Super, że wpadłaś!

Spojrzałam na Martę, ale uśmiechała się miło, Bartek także, myślałby kto, że nikt na nikogo nie krzyczał… Alzheimera mam czy jak? Nic nie powiedziałam, ale siedziałam już tylko chwilkę i wyszłam, by na świeżym powietrzu odzyskać równowagę. Nawet Waldkowi nic nie powiedziałam, bo byłam taka skołowana.

W końcu sobie przetłumaczyłam, że musiałam się przesłyszeć. Maciuś, mój pierwszy wnuczek, urodził się w połowie grudnia. Sporo za wcześnie, w końcu siódmego miesiąca… Wszyscy się trochę martwiliśmy, gdy Martę zabrało pogotowie.

– Spokojnie – Bartek przyjechał do szpitala najpóźniej, bo podobno miał jakąś konferencję. – Będzie dobrze.

– Trochę pokory, synu – Waldek spojrzał na niego jakoś dziwnie. – To jest prawdziwe życie.

Chyba wciąż żywił urazę o to, że młodzi się wyprowadzili… Nawet zapytałam o to, gdy już wróciliśmy do domu. Mąż wzruszył ramionami, że skądże! Po prostu pyszałkowatość Bartka była nie na miejscu i tyle. Przedwczesny poród, a do chłopaka jakby nie docierała groza sytuacji.

Oboje z mężem mieliśmy jakieś obawy

– W dodatku śmierdziało od niego piwem  – mruknął z niechęcią. – Ciekaw jestem, co to była za konferencja? W browarze?

– Ludzie czasem reagują w trudnych sytuacjach nieadekwatnie, zwłaszcza tacy młodzi! A że Bartek piwo wypił? – bagatelizowałam. – Pewnie z nerwów. Najważniejsze, że Maciuś i Martusia są zdrowi – ucięłam temat.

Teraz wydaje mi się, że już wtedy oboje z mężem mieliśmy jakieś obawy, niepokojące obserwacje, którymi się nie podzieliliśmy… Dlaczego?

Mogę mówić tylko za siebie: nie byłam pewna, czy nie robię „z igły wideł”. Poza tym zawsze unikałam wtrącania się w cudze sprawy – jak to mówią: młodzi muszą się dotrzeć, a im mniej osób się w to „docieranie” wtrąca, tym zgrabniej cały proces przebiega.

Kto wie, co naprawdę dzieje się w cudzych małżeństwach? Nikt z zewnątrz. Dlatego nie komentowałam, gdy Bartek wpadł sam na Wigilię, twierdząc, że u nich są rodzice Marty.

– Gdybym wiedziała, też bym ich zaprosiła – powiedziałam.

– Poradzą sobie… – uśmiechnął się syn. – Pyszne są, mamo, te uszka z barszczykiem, nikt takich nie umie zrobić. Znajdzie się dodatkowa porcyjka dla zdrożonego wędrowca, zanim ruszy z powrotem do swej rodziny przez chłody i zamiecie?

Tak zagadywał i zagadywał, że w końcu zapomniał zabrać prezentów dla żony i dziecka. Waldek zapakował je w drugi dzień świąt do auta i powiedział, że zajrzy do młodych w drodze na próbę chóru, z którym miał śpiewać nazajutrz kolędy na starówce.

Mąż wrócił ledwo po godzinie, tak wściekły, że musiałam podać mu krople. Był zupełnie roztrzęsiony, cud, że nie spowodował jakiegoś wypadku.

Dopiero wtedy Waldek się wściekł naprawdę

– Wiesz, że ta biedna dziewczyna siedziała sama z dzieckiem przez całe święta? – wyszeptał w końcu.

– Jak to? – nie mogłam zrozumieć.

– A jej rodzice? Już wyjechali?

– Wcale ich nie było, Bartek nas okłamał – Waldek sięgnął po szklankę z wodą. – Są zbyt schorowani na dalekie podróże. On za to wcinał tu uszka, był u ciotki Heli na makowcu, potem się szlajał po kolegach… Gdy przyjechałem, wyobraź sobie, gnił jeszcze w pościeli.

– Rany boskie – załamałam ręce.

– Marta miała siniaki na ramieniu, podobno się uderzyła – powiedział jeszcze. – Co za gnojek, wierzyć się nie chce.

– Nie przesadzajmy – próbowałam zebrać myśli. – Nie będziemy się wtrącać, nie znamy całego obrazu. Kto wie, o co naprawdę im poszło.

Jak to nie będziemy się wtrącać, krzyczał, aż musiałam go uspokajać. Zamierzam pozwalać na to, by nasz wnuk wychowywał się w patologicznej rodzinie? Skoro Bartek potrafi uderzyć bezbronną kobietę, to co mu przeszkodzi zdzielić dziecko, co?

– Dla Marty i małego zawsze się tu miejsce znajdzie – skończył. – A na tego gagatka będę miał oko i jak się nie uspokoi, zostanie sam z kredytem do spłacenia, a synka będzie widywał w weekendy. Gówniarz.

Cały Waldek! Żadnej dyplomacji, żadnego wyczucia, świat zawsze w czerni i bieli… Chciałabym jakoś naprawić tę sytuację, ale czy to jeszcze w ogóle możliwe?

Czytaj także:
„Zwierzałam się Jurkowi z rodzinnych ekscesów, a on podle mnie wykorzystał. Oddałam mu serce, a on okradł moich bliskich”
„Mam swoje lata, ale w domu córki traktowano mnie jak trzpiotkę. Weszłam w rolę i pod osłoną nocy uciekłam do kochanka”
„Przed ołtarzem będę przysięgać Tomkowi wierność, choć wiem, że nie dotrzymam obietnicy. Nie pozwoli na to... jego brat”

Redakcja poleca

REKLAMA