Sukces osiągnęłam jedynie dzięki ciężkiej pracy. Niestety, zawodowe i finansowe powodzenie uzyskałam kosztem życia osobistego, bo zawsze brakowało mi czasu na randki, wieczory przy świecach, nie mówiąc już o głębszym zaangażowaniu w związek.
Nigdy na to nie narzekałam. Owszem, czasami samotne wieczory mnie dołowały, ale zwykle nie miałam czasu myśleć o smutkach. Poza tym, nie do końca byłam sama. Miałam Filomena, który przyplątał się do mnie jako maleńki, kilkutygodniowy kociak. Pamiętam, że mieścił mi się w dłoni! Szybko przywiązałam się do niego, a znajomi twierdzili, że wręcz zwariowałam na jego punkcie.
Po wypadku rodziców rzuciłam się w wir pracy
– Znalazłabyś sobie chłopa, a nie z kotem mieszkasz, jak typowa stara panna – śmiała się często Agnieszka, moja najlepsza przyjaciółka.
Nie słuchałam jej. Całkowicie poświęciłam się swojej karierze. Dzisiaj kieruję dużą firmą w Poznaniu, ale dotarcie do stanowiska prezesa wymagało ode mnie ogromnego poświęcenia. Zwłaszcza że nie miałam łatwego startu. Moi rodzice tyrali na marnych posadach, brakowało nam pieniędzy, nie mieli też znajomości, które ułatwiłyby karierę córce.
Kochałam ich bardzo. Niestety, straciłam oboje tego samego dnia. Zginęli w wypadku samochodowym – w naszego starego peugeota uderzyła ciężarówka, nie mieli żadnych szans. Niby byłam dorosła, ale strasznie przeżyłam tę tragedię. To wtedy rzuciłam się w wir pracy. Nawet nie zauważyłam, jak minął czas…
Rzadko bywam sentymentalna (chyba że chodzi o Filomena), ale rodzinnego domu we wsi pod Poznaniem nie potrafiłam się pozbyć. To była zaniedbana rudera z mizernym ogródkiem. Włożyłam weń ogrom serca i jeszcze więcej pieniędzy, i w końcu udało mi się stworzyć niemalże rezydencję. Odkupiłam od sąsiadów sąsiednie działki, rozbudowałam dom, wyremontowałam go, odnowiłam meble po dziadkach, zatrudniłam ogrodników. Dziś mój rodzinny dom wygląda wspaniale.
– Nie podejrzewałam siebie o taką wrażliwość – przyznałam kiedyś w rozmowie z Agnieszką.
– Może lodowata prezesowa nie jest aż taka zimna, tylko lubi tę pozę – zaśmiała się moja przyjaciółka.
W firmie i w domu niby kontrolowałam sytuację, ale tego, co się wydarzyło, nie potrafiłam przewidzieć.
Pod drzwi ktoś wsunął małą, białą kopertę
Pod koniec każdego roku mam ręce pełne roboty: bilanse, rozliczenia zleceń, faktury, planowanie budżetu. Spędzam w pracy mnóstwo czasu. Do domu wpadałam jedynie po to, by się przespać, zmienić ubranie, nakarmić Filomena i ogólnie sprawdzić, czy wszystko stoi na właściwym miejscu. I właśnie podczas jednego z takich szalonych tygodni coś się wydarzyło.
Wróciłam do domu wieczorem zmęczona i senna, a musiałam jeszcze popracować nad kilkoma papierami, które przyniosłam z pracy. Zrobiłam więc sobie mocnej kawy, a potem wyjęłam z szafki karmę i wsypałam ją do miski Filomena. Zwykle, gdy to robiłam, natychmiast przybiegał. Nie tym razem…
– Filomen! – zawołałam, ale kot nie pojawił się, więc zaczęłam go szukać.
Przetrząsnęłam cały dom i ogród. Nigdzie go nie było. Dopiero wtedy zobaczyłam wsuniętą pod frontowe drzwi niewielką, białą kopertę. Gdy trzymałam ją w ręku, jeszcze zaklejoną, poczułam niepokój. Chyba podświadomie spodziewałam się czegoś złego, bo zazwyczaj koperty rozrywam, a tę otworzyłam nożem, nie chcąc uszkodzić jej zawartości. Nie wiem dlaczego. Jakiś instynkt. Sekundę później wiedziałam, że dobrze zrobiłam. W środku była kartka, zgięta na pół. Rozłożyłam ją i…
„Co jest grane?!” – pomyślałam, gapiąc się na literki powycinane z gazet, które ktoś ułożył w dwa zdania:
„5 tysięcy albo nigdy więcej nie zobaczysz swojego kota. Odezwę się”.
Zszokowana siedziałam bez ruchu, patrząc na anonim. Różne myśli kłębiły mi się w głowie. „Muszę zadzwonić na policję” – pierwsza reakcja.
Jednak najpierw odezwałam się do Agnieszki. Obiecała, że zaraz będzie.
– Ktoś uprowadził Filomena! – jęknęłam, gdy tylko usiadłyśmy na kanapie w salonie. – Zobacz, co znalazłam – rzuciłam kopertę na stół.
– Kiedy to dostałaś? – spytała.
– Nie wiem. Chyba dzisiaj, jak byłam w pracy, bo rano Filomen jeszcze biegał po ogrodzie, a potem… O cholera! – nagle zdałam sobie sprawę, że zapomniałam go wpuścić do domu. – To moja wina! – rozpłakałam się.
– Przestań, nie zadręczaj się. Skąd mogłaś wiedzieć, że po okolicy grasuje porywacz kotów – starała się mnie pocieszyć. – Trzeba coś zrobić…
Przez chwilę intensywnie wpatrywałyśmy się w kolorowe literki powycinane z różnych gazet. Odkryłyśmy, że wśród nich są czcionki charakterystyczne dla lokalnego tygodnika.
– To musi być ktoś miejscowy, bo wiedział, gdzie mieszkasz, i ma dostęp do naszego pisemka. W Poznaniu by go nie kupił – stwierdziła Agnieszka. – Być może nawet cię zna. W końcu skoro chce 5 tysięcy za zwykłego szaraka, to znaczy, że wie, jak bardzo jest on dla ciebie ważny…
– Zawiadomimy policję – oznajmiłam, ale powstrzymała mnie.
– Jak im powiesz, że ktoś ci porwał kota dla okupu, wezmą cię za wariatkę. Poczekaj, aż się odezwie i zobaczymy, co powie. Przecież napisał, że to zrobi, prawda?
Przyjaciółka miała rację.
Rozmawiałam z tym człowiekiem przez telefon
Po wyjściu Agnieszki wzięłam długą kąpiel, a potem położyłam się do łóżka. Długo nie mogłam zasnąć. Leżałam przy zapalonym świetle i zastanawiałam się nad tym, gdzie jest teraz mój biedny kotek i czy nie dzieje mu się krzywda. Postanowiłam, że jeśli porywacz nie odezwie się do jutra, tak czy siak zadzwonię na policję.
Ledwo wstałam, zadzwonił telefon. Prywatna komórka. Niewiele osób znało ten numer… Na wyświetlaczu zobaczyłam „numer zastrzeżony”.
– Witam, widziałem, że wczoraj długo nie spałaś – odezwał się młody, sądząc po głosie, mężczyzna.
– Słucham? Kto mówi?
– Nieważne kim jestem, ważne czego chcę. Ale to już chyba wiesz.
Zmroziło mnie. Rozmawiałam z szantażystą. „Co robić, co robić?” – myślałam spanikowana.
– Gdzie jest Filomen? – wyjąkałam. – Jeśli mu coś zrobisz, zabiję cię!
– Grozisz mi? – spytał. – W twojej sytuacji chyba nie powinnaś… Wiesz, kot kotem, ale powinnaś się też martwić o siebie. Bo jak nie zobaczę kasy, to ty będziesz następna… Wiem, gdzie mieszkasz, wiem, że jesteś samotna i wiem, że masz sporo kasy.
– Co mam robić? – spytałam przerażona jak nigdy dotąd.
– Idź do drzwi tarasowych, tylko nie odkładaj słuchawki. Mam dla ciebie niespodziankę – oznajmił, a ja zesztywniałam ze strachu.
Chyba to wyczuł.
– Nie bój się, nic ci nie grozi. Idź.
Wykonałam polecenie, złapałam za klamkę i otworzyłam drzwi. Na werandzie leżała siatka. Zwykła, przezroczysta, taka jaką każdy dostaje w sklepie. Coś było w środku. Podniosłam reklamówkę, wyciągnęłam zawiniątko. Trzymałam szal, charakterystyczny, biały w czerwone grochy.
– Mam – powiedziałam.
– Dobrze. Teraz słuchaj. Tak jak napisałem, chcę 5 tysięcy, bo inaczej z twojego kota nie zostanie nawet futro. Masz dzień do namysłu. A gdy podejmiesz decyzję, przywiąż ten szal do lampy stojącej na werandzie. Wtedy będę wiedział, że mam zadzwonić z instrukcjami przekazania pieniędzy. Zrozumiałeś wszystko? – spytał.
– Tak, zrozumiałam.
– Pamiętaj tylko, że jeśli nie zobaczę jutro szalika, będę musiał zareagować. Wiesz chyba, co to znaczy… – rzucił groźbę i… rozłączył się!
Nie będę kłamała, że ze spokojem analizowałam sytuację. Nic z tego. Po rozmowie, zwłaszcza sposobie mówienia, zimnym tonie głosu szantażysty, uwierzyłam, że jest w stanie zrobić krzywdę Filomenowi, a może nawet mnie samej. Pilnie potrzebowałam pomocy. A jednak nie byłam przekonana, czy policja mi pomoże. Wiadomo, jak podchodzili do swoich obowiązków. I nagle mnie olśniło.
Nasza firma korzystała z usług prywatnej agencji ochroniarskiej. Przy okazji podpisywania umowy poznałam szefa, Janusza. Człowieka stanowczego, konkretnego w działaniu, a przede wszystkim dawnego policjanta. W notesie odnalazłam numer i natychmiast zadzwoniłam.
– Karina, co za niespodzianka! – zawołał, gdy się przedstawiłam.
Szybko opowiedziałam mu o anonimie, pogróżkach, rozmowie z szantażystą i postawionych warunkach. Janusz zadał mi kilka pytań, po czym obiecał, że zajmie się tą sprawą.
– Mogę podesłać ludzi do ochrony, ale wątpię, czy to ma sens – powiedział. – On chce pieniędzy, a więc do jutra na pewno nic ci nie grozi. Twojemu kotu również. Jeśli jednak obserwuje dom, to zauważy obcych. A wtedy może być gorzej…
Chyba zrozumiał, że nie powinien był tego mówić, bo dodał łagodniej:
– Będzie dobrze, to pewnie jakiś oszołom, który obejrzał za dużo filmów. Odezwę się jeszcze.
Szantażysta popełnił podstawowy błąd…
Zadzwonił późnym wieczorem.
– Jestem po rozmowie z kolegami z komendy, wzięli sprawę na tapetę, dzisiaj raczej nic nie wskórają, za to od rana biorą się do roboty – tłumaczył.
Ale mnie zastanawiało coś innego.
– Co mam robić, jeśli zadzwoni?
– Raczej tego nie zrobi rano, bo będzie czekał, aż wywiesisz szalik. A gdyby, to graj na zwłokę. Tekst, że musisz pojechać do banku w Poznaniu, aby wypłacić pieniądze, powinien wystarczyć – stwierdził Janusz.
Noc była koszmarna, miałam złe sny. Rano wstałam z łóżka ledwo żywa. Prysznic i kawa doprowadziły mnie nieco do formy, ale i tak pozostałam kłębkiem nerwów. Komórki praktycznie nie wypuszczałam z ręki.
Krótko przed południem wreszcie usłyszałam dźwięk telefonu. Janusz!
– Nareszcie, bo przybywa mi siwych włosów! – zawołałam.
– Więcej ich nie przybędzie – odparł wyraźnie z siebie zadowolony. – To koniec, mamy gościa.
– Naprawdę?! – ucieszyłam się.
– Policjanci namierzyli szantażystę i kilka minut temu został zatrzymany. Za chwilę u ciebie będę, to pogadamy.
Rzeczywiście, przyjechał po kwadransie. Razem z dwoma policjantami. Nasza rozmowa była dość chaotyczna, nerwowa, pełna emocji, dlatego opowiem w dużym skrócie. Szantażysta wpadł tak szybko, bo popełnił podstawowy błąd. Dysponując danymi mojego telefonu, „kryminalni” skontaktowali się z operatorem sieci, a ten błyskawicznie ustalił, z jakiego numeru do mnie dzwoniono.
– To dzieciak, nie wpadł na to, że od razu go namierzą – powiedział Janusz. – A może liczył na to, że się przestraszysz i nikomu nie piśniesz ani słowa, tylko dasz mu tę kasę…
– Dzieciak? – zdziwiłam się.
– Jacek W. Mieszka trzy domy dalej – wyjaśnił, a mnie zatkało.
– Jacek? Syn Wiktorii? – nie mogłam uwierzyć.
Jacek był synem moich znajomych. Kiedyś pomagałam im finansowo, gdy chłopak poważnie zachorował. Potrzebowali pieniędzy na prywatne leczenie. Dziś miał 19 lat i podobno sprawiał kłopoty wychowawcze.
– Co z Filomenem? – nagle przypomniałam sobie o najważniejszym.
– Wszystko w porządku – uspokoił mnie policjant. – Trzymał zwierzę w piwnicy, żeby matka go nie znalazła, ale karmił go, więc kotu nic nie jest.
Następnego dnia przyszła Wiktoria z mężem. Bardzo mnie przepraszali i prosili, bym nie wnosiła oskarżenia. Uległam, ale nie wiem, czy dobrze zrobiłam. Dzieciak chciał wyłudzić pieniądze, bo narobił hazardowych długów. Nigdy mnie nie przeprosił. Może powinien dostać nauczkę?
Czytaj także:
„Siostra postanowiła, że to ona będzie mi wybierać dziewczyny. Od dziecka sabotowała wszystkie moje związki”
„Mój mąż miał duży kompleks - ja jestem lekarką, a on robotnikiem. To dlatego usprawiedliwiał przemoc w naszym domu”
„Dopóki moja przyjaciółka miała faceta, traktowała mnie jak śmiecia. Ale gdy ją rzucał, dzwoniła z płaczem, żebym jej pomogła”