„Podkupiłem sąsiadowi łąkę, a on poprzysiągł mi zemstę. Nie wiedziałem, że ten stary drań posunie się do... przestępstwa”

mężczyzna odgraża się sąsiadowi fot. Adobe Stock, koldunova_anna
„Chwała Bogu, nie zrezygnowaliśmy z wystawiania wart. Nawet Arleta pilnowała obejścia uzbrojona w dwururkę. I to właśnie ona narobiła alarmu, a Bury jej pomógł, bo ucapił nocnego gościa za łydkę. Wyskoczyliśmy ze Staszkiem tak jak staliśmy, w samą porę, by dorwać spragnionego zemsty Macieja”.
/ 03.11.2022 08:30
mężczyzna odgraża się sąsiadowi fot. Adobe Stock, koldunova_anna

Szczekanie psów przybrało na sile. Na wsi to nic dziwnego, nocą podwórzowe burki ogłaszają wszem i wobec gotowość obrony gospodarstwa i wysyłają sobie nawzajem wiadomości. Jednak tym razem Bury zachowywał się inaczej. Wprost zanosił się szaleńczym ujadaniem, raz po raz szarpiąc łańcuchem. Informował, że coś jest nie w porządku.

– Ktoś do nas wlazł – ojciec nie miał wątpliwości. – Trzeba było psa na noc spuścić, pogoniłby złodzieja.

Stary założył na piżamę wiszące w sionce byle co i złapał w rękę polano spod kuchni.

– Tato zostanie! – rzuciłem.

Miał siedemdziesiąt lat, a wybierał się na wojnę ze złodziejami!

– Flintę weź i chodź – rozkazał mi, nic sobie nie robiąc z moich okrzyków. Taki już był. Niezatapialny.

Błyskawicznie nacisnąłem deskę w podłodze i zanurzyłem rękę pod belki podporowe. Tę skrytkę zrobił jeszcze mój dziadek, dwururkę też miałem po nim. Na wsi dobrze jest mieć czasem pod ręką coś do obrony. Namacałem twardy pakunek owinięty w lnianą szmatę. Szybko go rozwinąłem.

– Zaraz mi stół pobrudzisz – Arleta pojawiła się w kuchni zaniepokojona ruchem po nocy.

Zrzuciła na podłogę nasączoną olejem chustę, w którą owinięty był karabin. W ten sposób od zawsze przechowywało się u nas broń. Obejrzałem dwururkę, przetarłem rękawem i przeładowałem.

– Ostrymi naładuj – przykazał mi ojciec stanowczym głosem.

– Jezusie! – przeżegnała się Arleta.

Uznałem, że gruba sól wystarczy. Nie miałem zamiaru iść do więzienia. Bydlaka ustrzelę, a za człowieka będę siedział, nie ma głupich.

– Szybciej! – ojciec już otwierał drzwi na podwórze.

Odsunąłem go. Na tyłach było bezpieczniej, poza tym to ja miałem broń. Stary miał inne zdanie.

– Gospodarz idzie przodem.

Ten konflikt trwa już od dawna...

Wkurzył mnie i rozczulił, tylko on tak umiał. Irytowałem się, bo ciągle czuł się głównym właścicielem, chociaż już dawno przekazał mi gospodarstwo, ale zawsze wzruszała mnie jego gotowość do ryzykowania głową w obronie rodziny i posiadłości.

– Ojciec idzie do tyłu, bo mu tyłek odstrzelę – zagroziłem.

Jak miałem celować do bandytów, skoro stary pałętał się na linii ognia?

Zaczekajcie, idę z wami – pogodził nas Staszek, przemykając obok.

W ręku trzymał kupiony w internecie paralizator. Łebski chłopak, niczego nie zostawiał przypadkowi.

– A pewnie, chodź z nami – zgodził się jego dziadek. – Ucz się wnuku, jak swego nie darować. A widły po drodze weź, przydadzą się. I Burego trzeba spuścić z łańcucha.

Wyszliśmy na podwórko. Uwolniony pies ryknął jak lew i skoczył w mrok. My za nim. Akurat w porę, żeby zobaczyć ciemne postaci przeskakujące przez ogrodzenie. Strzeliłem za nimi, celując po nogach. Hukowi wystrzału odpowiedział okrzyk bólu.

Ha! Dostał! – ucieszył się ojciec.

– Ja bym się tak nie cieszył, tata tu podejdzie. I dziadek też, tylko ostrożnie – głos Staszka dochodził z okolic studzienki.

Miałem przebudować kanalizację i sposób dostarczania wody do domu, ale wciąż były pilniejsze wydatki. System odziedziczony po ojcu był całkiem sprawny, tylko przedpotopowy. Pompa, zamiast w chałupie, ukryta była w studzience zbudowanej na miejscu dawnej studni. Zabezpieczona przed mrozami spełniała swoje zadanie, ale jednocześnie była łatwym łupem dla ludzi, którzy chcieliby nas pozbawić wody. Jak na przykład stary Maciej.

Konflikt z sąsiadem zaczął się jeszcze za czasów, gdy mój syn był mały. Ciągle coś było nie tak, a to nasze krowy weszły w szkodę i stratowały Maciejowi młody owies, a to awanturniczy wałach Macieja wpadł na nasze podwórko, biorąc pod kopyta na szczęście pustą spacerówkę małego Stasia, którą uznał widocznie za wroga. Awantura goniła awanturę, konflikt między obu rodzinami narastał. Osiągnął temperaturę wrzenia, gdy kilka lat temu sprzątnąłem Maciejowi sprzed nosa dwa hektary łąki nad rzeką. Miał ochotę na to pastwisko, ale byłem szybszy i więcej dawałem. Stary Maciej nie mógł mi darować, że go przelicytowałem.

– Wykurzę cię stąd – zaprzysiągł. – Moja krzywda będzie twoją.

Tak się burzyć o łąkę? Absurd!

Na wsi chłopy często się tak odgrażają, a potem napiją się na zgodę i jest dobrze. Ale to nie dotyczyło Macieja. Pragnął zemsty, może nawet krwi, i wcale tego nie ukrywał. Nikt mu nie był w stanie przetłumaczyć, najwytrwalsi machali ręką, rysując kółko na czole, co miało znaczyć, że u sąsiada nie wszyscy w domu zdrowi. Bo kto tyle lat przechowuje w sercu pragnienie zemsty. I za co? Za łąkę?

– Co tam widzisz, synu? – ukląkłem przy studzience. Coś strasznie śmierdziało, jakby paliwo.

– Nafta – pociągnął nosem Staszek. – Skurczybyki zalali pompę, nafta weszła do instalacji. Krzyknij, niech mama wody nie bierze, bo świństwo w krany pójdzie.

– Sam krzyknij – mruknąłem. Nie będzie mi dzieciak mówił, co mam robić, nawet jeśli jest już dorosły.

– He, he – powiedział wieloznacznie mój ojciec i dziadek Staszka. Jak chce, to jest bardzo przenikliwy!

Powróciłem do szacowania szkód.

– Trzeba będzie przepłukać rury – powiedziałem z troską. – Nafta tak łatwo nie zejdzie.

– Ano nie. Takie świństwo mógł zrobić tylko ten stary drań, Maciej – powiedział z zaciętością ojciec.

Mnie też się tak wydawało. Pozbawienie gospodarstwa wody to najgorsza rzecz, zaraz po pożarze. Tylko wredny sąsiad mógł na to wpaść w pogoni za sposobami uprzykrzenia nam życia. On naprawdę chciał wykurzyć mnie ze wsi.

– Jeśli to on, to jest parszywą świnią – powiedział od serca Staszek.

– Nie daruję. Jutro będę musiał dla inwentarza przywieźć wodę z rzeki.

– Okaże się, kto zapaskudził nam ujęcie wody. Zdrowo go naznaczyłem solą, facet tydzień nie usiądzie.

– Mam nadzieję, że trafiło na Macieja – mruknął staruszek.

Tej nocy już nie spaliśmy. Wystawiliśmy warty, jak na wojnie. Pilnowaliśmy obejścia na zmianę, najpierw ja, potem Staszek, nad ranem zmienił go ojciec.

– Tak już zawsze będzie? Przecież nie dacie rady – martwiła się Arleta.

Też o tym myślałem. Stanie na warcie było wykańczające, ale konieczne. Spuszczony z łańcucha Bury nie upilnowałby sam podwórka, poza tym na psa jest wiele sposobów. Na przykład trutka.

– Trzeba pilnować, żeby nas nie spalił – mówiąc to, miałem przed oczami triumfującą twarz Macieja.

To by mu pasowało. Gdyby puścił z dymem obejście i zabudowania, nie mielibyśmy do czego wracać.

– Tata się ubezpieczy od ognia, bo jakby co, nie damy rady odbudować – doradził rozsądnie Staszek.

– W polisie chcesz grosz utopić? – zgorszył się ojciec.

Żyjemy jak w oblężonej twierdzy

Mnie też było szkoda pieniędzy, ale wiedziałem, że syn ma rację. Z wiszącym nad głową zagrożeniem w postaci opętanego żądzą zemsty sąsiada, nie znaliśmy dnia ani godziny. Było nam potrzebne zabezpieczenie finansowe.

Kolejne dni minęły spokojnie, ale przyniosły nowe rewelacje.

– Spotkałem Macieja, jechał z synem ciągnikiem – Staszek uśmiechnął się. – Wie tata co? Jasiek nawet na wertepach nie usiadł. To on oberwał po portkach, jak przełaził nocą przez nasze ogrodzenie.

Nie ucieszyłem się. Znałem Janka od małego, to był fajny chłopak. Szkoda, że musieliśmy się znaleźć po przeciwnych stronach barykady. Wojna między rodzinami trwała już tyle lat i nie wyglądało na to, że kiedyś się zakończy.

– Maciej nie daruje krzywdy syna – zauważył ojciec.

– A bo to nowina? On niczego nie odpuści, wszystko z naszej ręki to dla niego krzywda. Nie można z tym chłopem dojść do ładu – odparłem z goryczą.

– Ano – przyświadczył ojciec. – Musimy się przygotować, diabli wiedzą, co mu do łba strzeli.

Kupimy psy obronne i wzmocnimy ogrodzenie – zaplanował Staszek. – Przydałby się też alarm.

– I most zwodzony oraz fosa – dorzuciła kąśliwie Arleta. – Przecież tak się nie da żyć. Chcecie zamienić obejście w gród warowny?

– Jeśli nie ma innego wyjścia, to tak. Musimy się bronić, Maciej nie podaruje zemsty.

Kupiłem nowe, wyższe ogrodzenie we fragmentach. Metalowe pręty były gładkie i ostro zakończone, nie można było się po nich wspinać. Zanim zaczęliśmy je montować, sytuacja częściowo się wyjaśniła.

Chwała Bogu, nie zrezygnowaliśmy z wystawiania wart. Nawet Arleta pilnowała obejścia uzbrojona w dwururkę. I to właśnie ona narobiła alarmu, a Bury jej pomógł, bo ucapił nocnego gościa za łydkę. Wyskoczyliśmy ze Staszkiem tak jak staliśmy, w samą porę, by dorwać spragnionego zemsty Macieja. My się z nim szarpaliśmy, a Arleta i ojciec gasili podłożony pod zabudowania ogień. Miałem rację, Sąsiad chciał puścić czerwonego kura, ale na szczęście mu nie wyszło.

Tym razem oddałem sprawę do sądu. Maciej dostał kilka miesięcy więzienia i na razie jest spokój. Ale on już się odgraża, że jak wróci, to się z nami policzy. Dlatego montujemy nowe ogrodzenie i zakładamy alarm przeciwpożarowy. Będziemy żyć jak w oblężonej twierdzy, bo przecież nie pozwolimy wykurzyć się z własnego domu.

Czytaj także:
„Przez 15 lat prowadziłam podwójne życie, oszukiwałam męża i dzieci. Moją grę kłamstw i pozorów przerwała... choroba”
„W wypadku straciłem zdrowie i chęć do życia. Z depresji wyciągnęła mnie dopiero opiekunka, którą zatrudniła moja mama”
„Mąż wielokrotnie chciał odchodzić do innych, ale szybko pozbywałam się konkurentek. Jedna wypadła z okna, druga spadła ze schodów…”

Redakcja poleca

REKLAMA