„Podczas spowiedzi przeżyłam najgorszy koszmar w życiu. Chciałam oczyścić duszę, a najadłam się wstydu”

smutna dziewczyna fot. iStock by Getty Images, Westend61
„– Straciłaś kontrolę? To słaba wymówka. Powinnaś lepiej znać swoją wiarę i mieć silniejszą wolę – kontynuował ksiądz, jego głos stawał się coraz bardziej lodowaty. – Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca w twoim wieku, a co dopiero przed ślubem! Nie dostaniesz dziś rozgrzeszenia”.
/ 02.07.2024 11:30
smutna dziewczyna fot. iStock by Getty Images, Westend61

Wychowałam się w bardzo wierzącym domu i głęboko wpojono mi poczucie, że Kościoła nigdy nie należy się bać i że warto szukać w nim schronienia i pociechy. I przez wiele lat głęboko w to wierzyłam i nie miałam żadnych powodów, aby w to zwątpić. Do czasu.

Nie byłam nudną świętoszką

Chociaż pewnie wiele osób w Polsce może powiedzieć, że wychowało się w wierzących rodzinach, zwykle nie wiąże się to z niczym poza obligatoryjnym „odklepywaniem” wizyt w kościele w święta, bo tak wypada. Ja byłam wychowana w poczuciu, że wiara jest najważniejszą rzeczą w życiu.

– Wierzysz w te zabobony? Ale po co? Sami jesteśmy panami swojego losu! – kpiły ze mnie czasem koleżanki, gdy tylko dowiadywały się, że jestem pobożna.

Życie w ten sposób wiązało się z częstym wytykaniem palcami, a nawet drwinami. Przez pewien czas mnie to bolało, ale z czasem, gdy moi rówieśnicy zaczęli dojrzewać, zdarzało się to coraz rzadziej. Chyba po prostu koledzy i koleżanki skupili się na tym, że jestem dobrą, serdeczną osobą, która potrafi się dobrze bawić.

Wiadomo, głęboko wierzący chrześcijanin to od razu sztywniak i cnotliwy nudziarz. Ja wcale taka nie byłam. To, że nie czułam potrzeby buntowania się na głupie sposoby czy zawierania przygodnych znajomości z chłopcami, nie oznaczało, że nie lubiłam się bawić. Uwielbiałam chodzić do kina, lubiłam czytać komiksy, słuchałam praktycznie każdej muzyki, czytałam całą masę książek kryminalnych i fantastyki. Naprawdę było ze mną o czym porozmawiać!

Nie miałam u chłopaków

Niezależnie od tego, przez długi czas wierzyłam, że nie uda mi się prędko znaleźć chłopaka. Ci, których znałam, raczej nie interesowali się grzecznymi katoliczkami. Woleli dziewczyny w wydekoltowanych bluzkach, wymalowane i niezbyt skromne.

– To może weź chociaż na jedną imprezę zmień trochę styl? Pokażesz im, że też możesz się podobać... – proponowały mi koleżanki.

– A tam, nie będę udawać kogoś, kim nie jestem. Jeśli mam się komuś podobać to w takim wydaniu, w jakim występuję codziennie – odpierałam stanowczo.

Nie zmieniało to jednak faktu, że marzyłam o miłości. Nawet próbowałam jej szukać tam, gdzie teoretycznie mogłam mieć większe szanse, czyli na młodzieżowych spotkaniach parafialnych, ale spotykałam tam samych dziwaków. Albo byli zupełnie niewyczuci towarzysko albo od razu nawijali o tym, że marzy im się piątka dzieci. Żeby było jasne: ja też marzyłam o rodzinie, ale nie aż tak ogromnej.

Nowy kolega był inny

I tak mi leciało to życie: aż do osiemnastych urodzin nie udało mi się przekroczyć poziomu drugiej randki. Z nikim też się nie całowałam, chociaż moje koleżanki miały za sobą już o wiele poważniejsze doświadczenia. Aż tu nagle... pojawił się Janek.

Był nowym uczniem, który dołączył do naszej klasy w połowie liceum po przeprowadzce. Od razu mi się spodobał, ale przypuszczałam, że i to zauroczenie będę musiała pozostawić w sferze marzeń. „Ech, zaraz pewnie zachwyci się Natalią albo inną Kaśką”, pomyślałam smętnie. To były klasowe gwiazdy, które podobały się wszystkim chłopakom – nie tylko w klasie, ale w całej szkole. Jakie miałam z nimi szanse?

A jednak. Kiedy Janek zagaił do mnie po raz pierwszy podczas jednej z przerw w szkole, nie doszukiwałam się w tym jeszcze niczego szczególnego. Ale kiedy zaczął to robić coraz częściej i zauważyłam, że spędza ze mną więcej czasu niż z innymi koleżankami z klasy, zaczęłam mieć nadzieję.

Nie wierzyłam, że mu się podobam

Nauczona jednak doświadczeniem i licznymi rozczarowaniami, przez dłuższy czas nie pozwalałam sobie na nadmierną ekscytację. „Pewnie mi się wydaje. Przecież co on może we mnie widzieć?”, wmawiałam sobie, żeby tylko ostudzić własne emocje. Ale wkrótce i inni zaczęli dostrzegać zainteresowanie Janka.

On ewidentnie na ciebie leci! – ekscytowały się moje koleżanki.

– Co wy, pewnie po prostu jest miły. No i pomagam mu w nadrabianiu lekcji... – tłumaczyłam się.

– Oj, Alka, już nie bądź taka skromna! Przecież ty też musisz to widzieć – ciągnęły mnie za język.

Zaprosiłam go na urodziny

Faktycznie, widziałam. Ale nie do końca rozumiałam. Postanowiłam więc skorzystać z okazji, jaką były moje nadchodzące urodziny, i określić naturę naszej relacji.

– Spędzasz ze mną więcej czasu niż z innymi dziewczynami. Mogę chyba założyć, że się lubimy, prawda? – zagaiłam pół żartem pół serio któregoś razu.

Nie spędzam czasu z ludźmi, których nie lubię – odparł z uśmiechem Janek.

– W takim razie chciałabym zaprosić cię na swoje urodziny.

– Ooo, dziękuję, bardzo chętnie. A wiesz, co chciałabyś dostać?

– Hm... Dziewczyny z reguły robią jakąś drobną zrzutkę na prezent – mruknęłam niepewnie.

– Myślę, że nie chciałbym się zrzucać. Chciałbym dać ci coś tylko od siebie – odpowiedział, a mnie aż zaschło w ustach.

– Okej... Ale wiesz, wcale nie musisz...

– Ale chcę – odparł pewnie i spojrzał mi w oczy.

– W takim razie zbieram książki z tej jubileuszowej kolekcji kryminałów... – odpowiedziałam pokazując mu zdjęcia książek w telefonie. – Mam tylko trzy pierwsze.

„Czy to się wydarzyło naprawdę? Przecież żaden chłopak nie pozwala sobie na taką śmiałość, jeśli nie chce okazać, że dziewczyna mu się podoba!”, myślałam. Ciężko było mi powstrzymać ekscytację po tej rozmowie, a w dniu urodzin sięgnęła już ona zenitu.

Szukał chwili sam na sam

W dniu przyjęcia, które urządzałam w domu za zgodą, choć pod nieobecność rodziców, byłam kłębkiem nerwów. Gdy impreza już się zaczęła, zauważyłam, że Janek szuka ciągle kontaktu wzrokowego ze mną. W końcu, gdy ośmieliłam się spojrzeć mu w oczy na dłuższą chwilę, dał mi znak, żebyśmy wyszli do ogrodu.

– Przepraszam, ale chciałem dać ci prezent na osobności – mruknął nieśmiało, po czym wręczył mi pudełko obwiązane kokardą.

– Wow... Nie wiedziałam, że faceci umieją tak pakować prezenty – zaśmiałam się.

– Umieją, kiedy prezent ma być dla kogoś wyjątkowego – uśmiechnął się do mnie, a mnie znowu zalała fala gorąca. – Otwórz.

W środku były dwie książki z serii, którą wskazałam Jankowi, a także małe pudełeczko z... parą pięknych kolczyków.

– O rany! Jakie piękne! Ale przecież nie musiałeś, to za dużo... – speszyłam się.

Dałam się porwać namiętności

A potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Jedno przeciągnięte spojrzenie doprowadziło do pocałunku, którego nie umiałam i wcale nie chciałam przerwać. Od pocałunku, który się nie kończył, przeszło do bardziej namiętnych pieszczot, a ja w dalszym ciągu nie potrafiłam oderwać się od Janka. Tak jakby tłumione i nieodwzajemniane latami uczucia i pragnienia wybuchły we mnie nagle ze zdwojoną mocą. Opamiętałam się dopiero, gdy leżeliśmy już na sobie i sprawy zaczęły zmierzać w kierunku, którego się obawiałam.

– Hej, przystopujmy... – wydusiłam z trudem.

– W porządku – zgodził się Janek, chociaż w jego oczach widziałam, że wcale nie miał na to ochoty.

Czułam się jednocześnie szczęśliwa i odurzona tym niesamowitym doświadczeniem, a jednocześnie winna i pełna żalu do samej siebie. Nie powinnam była pozwalać sobie na tyle... Przecież znaliśmy się tak słabo i tak krótko!

Postanowiłam się wyspowiadać

Do końca imprezy byłam kompletnie skołowana, a następnego dnia wiedziałam, że muszę się wyspowiadać. Wiedziałam, że nasz lokalny ksiądz, jak zawsze, przyjmie moje grzechy, nie oceni mnie i udzieli mi rady. Niestety, gdy zjawiłam się w kościele, przyjmował jedynie nowy w parafii, starszy ksiądz. Zdecydowałam, że i tak muszę oczyścić swoje sumienie. Z bijącym sercem weszłam do konfesjonału.

– W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego... – zaczęłam, usiłując uspokoić nerwy.

Następnie z trudem przełknęłam ślinę i zaczęłam opowiadać o wydarzeniach poprzedniego wieczoru. W miarę jak opowiadałam, czułam, jak rośnie we mnie poczucie winy. Kiedy skończyłam, w konfesjonale zapadła cisza.

– Czy wiesz, co oznacza grzech nieczystości? – zapytał ksiądz surowym tonem.

– Tak – odpowiedziałam.

– I mimo to, świadomie pozwoliłaś sobie na takie zachowanie? – ciągnął ksiądz.

– To się stało tak szybko... I nie doszło do żadnego współżycia. Po prostu na chwilę straciłam kontrolę – odpowiedziałam, czując łzy napływające do oczu.

– Straciłaś kontrolę? To słaba wymówka. Powinnaś lepiej znać swoją wiarę i mieć silniejszą wolę – kontynuował ksiądz, jego głos stawał się coraz bardziej lodowaty. – Grzech nieczystości jest poważny, ale to, co mnie martwi najbardziej, to twoje nieprzygotowanie duchowe, niedojrzałość. Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca w twoim wieku, a co dopiero przed ślubem! Nie dostaniesz dziś rozgrzeszenia.

Siedziałam w konfesjonale sparaliżowana strachem. Nie miałam pojęcia, jak powinnam zareagować. Nigdy nie czułam się tak zagubiona i osaczona. Wyszłam z kościoła roztrzęsiona. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się nie otrzymać rozgrzeszenia. I po raz pierwszy zwątpiłam w oparcie, które zawsze oferował mi Kościół... Przecież od razu przyszłam wyznać swoje winy, pierwszy raz w życiu tak bardzo straciłam kontrolę! I nie zasługuję nawet na odpuszczenie win?

Ala, 18 lat

Czytaj także: „Michał zrobił mi z serca sieczkę, a innej przyprawił brzuch. Po 30 latach znów skomle u moich kolan i błaga o szansę”
„Zamiast zajmować się wnuczką na wczasach, badałam torsy przystojniaków. Nie dam się na starość zakuć w kajdany samotności”
„Córka zastała mnie w łóżku z młodym ogrodnikiem. Jeśli myśli, że będę cnotką do końca życia, to grubo się myli”

Redakcja poleca

REKLAMA