„Brat zginął w wypadku i oddaliśmy jego organy do przeszczepów. Ludzie na wsi zaczęli gadać, że rodzice je sprzedali!”

Przeszczep nerki fot. Adobe Stock
Oddać po śmierci własne organy do transplantacji? Taki pomysł niełatwo zaakceptować. Ale żeby oddać organy kogoś ukochanego, kto stracił życie? To jest jeszcze trudniejsze.
/ 07.01.2021 14:40
Przeszczep nerki fot. Adobe Stock

Chcesz druczek oświadczenia woli, że zgadzasz się na transplantację organów, gdybyś zginęła w wypadku? – zapytała mnie Iza, koleżanka z akademika.
– Ja mam dopiero 20 lat, nie mów mi nic o żadnych wypadkach – zaperzyłam się.
Nie chciałam nawet myśleć, że coś może mi się złego przydarzyć. Poza tym noszenie takiego oświadczenia woli to jak kuszenie losu: a jeśli naprawdę mi się coś stanie? Ja nie chcę, boję się wypadków, szpitali, bólu i widoku krwi.
– No to może przekonasz kogoś z rodziny albo znajomych, żeby nosili przy sobie takie oświadczenie? – drążyła Iza.
Odmówiłam.
– Wiesz, ja nie bardzo mogę zrozumieć, że jakiś chory czeka, a potem cieszy się, że ktoś zginął, bo dzięki temu sam może żyć – tłumaczyłam jej niepewnie.

Paweł potrzebował nerki

Niedługo potem dowiedziałam się, że Paweł jest ciężko chory. To jest mój dobry kolega, mieszka w tej samej miejscowości, co moi rodzice.
– Od dawna miał jakieś kłopoty z nerkami, łapał różne infekcje, ale teraz jego stan jest bardzo poważny – opowiadała mi mama. – Jeździ co drugi dzień na dializy do szpitala w Siemianowicach, podobno czeka go przeszczep.

Przy najbliższym pobycie w domu odwiedziłam Pawła. Był osłabiony, wychudzony i w marnej kondycji psychicznej.
– Miałem tyle planów! Chciałem wyjechać do Anglii, pomóc mamie, a teraz? – mówił rozgoryczony. – Lekarze dają mi kilka miesięcy życia, jak nie będzie dawcy. Wszystko się kręci wokół mojej choroby. Dojazdy do szpitala i dializy zabierają mi siedem godzin co drugi dzień.

Chciałam go jakoś pocieszyć, ale co można powiedzieć ciężko choremu, żeby nie palnąć jakiejś głupoty i go nie urazić? W końcu bąknęłam:
– Nie załamuj się. Musisz wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
– Gdyby to było tak proste jak naprawa samochodu... – odparł zamyślony. – Psuje ci się pompa do paliwa, kupujesz nową, zostawiasz auto w warsztacie i tam ci tę pompę wymienią. A co ze mną? Ktoś musi umrzeć, żebym ja mógł żyć. Nikt z rodziny nie odda mi nerki, bo niby kto? Mama schorowana. Brat ma dzieci, musi być zdrowy, żeby utrzymać rodzinę. Zresztą nie chciałbym nikogo narażać. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby ktoś bliski oddał mi nerkę i przez to zachorował. A gdyby przeszczep się nie przyjął, to całe poświęcenie byłoby na darmo.

Widziałam, że mimo to wciąż nie tracił nadziei. Za każdym razem, gdy rozlegał się dźwięk telefonu, Paweł podrywał się, że może dzwonią z kliniki.
– Tak bym chciała, żeby ci się udało!  – wzdychałam, gdy sięgał po słuchawkę.

Wypadek zmienił moje spojrzenie

Przypomniałam sobie wtedy, jak nie chciałam podpisać oświadczenia woli, bo bałam się, że sprowadzę przez to na siebie jakieś nieszczęście... I że problemy ludzi chorych to nie moja sprawa... Ale wtedy jeszcze nie znałam nikogo, kto czekałby na przeszczep!
W tamtym czasie mój ukochany jedyny brat kupił sobie sportowy motocykl.
– Marzyłem o takim od dzieciństwa
– Wojtek wręcz szalał z radości i codziennie przepadał z motocyklem na długie godziny. Faktycznie to była jego pasja.
– Tak się boję, żeby nie zrobił sobie krzywdy na tym motorze! Albo komuś! – żaliła mi się mama. – Prosiłam, żeby go nie kupował, ale on się uparł!

Ja też się bałam o Wojtka, bo lubił szybką jazdę. Wiadomo, co się mówi o motocyklistach: że to dawcy organów, bo jeżdżą nierozważnie i często giną w wypadkach albo zostają kalekami. Niestety, wkrótce okazało się, że los nam zgotował okrutną niespodziankę. Nasze złe przeczucia się sprawdziły. Pewnej nocy, gdy akurat byłam u rodziców, zadzwonił telefon. Odebrała mama. Usłyszałam jej krzyk. Zaspana wyskoczyłam z łóżka. Mama leżała zemdlona.
Wojtek miał wypadek, leży w szpitalu – wyszeptała, gdy ją docuciłam.
Pojechałyśmy tam. Leżał na OIOM-ie, podłączony do respiratora.
– Reanimowaliśmy go, praca serca powróciła, ale jest w śpiączce i niestety zamierają kolejne funkcje mózgu. Struktura mózgu jest uszkodzona nieodwracalnie – bez ogródek powiedział nam lekarz.

Struchlałyśmy. Struktura mózgu uszkodzona? Nieodwracalnie? U Wojtka? To po prostu niemożliwe! On musi żyć!
– Ratujcie go, jest taki młody! Na pewno się obudzi – szlochała mama.
– Przykro mi, nie można mu pomóc – padła sucha odpowiedź.
Przerażone patrzyłyśmy przez szybę, jak ordynator przychodził co trzy godziny i sprawdzał u Wojtka odruchy oczu.
– Jego stan jest krytyczny. Jutro zbierze się komisja, aby stwierdzić obumarcie pnia mózgu – zakomunikował nam w końcu ordynator. – Proszę się zastanowić nad oddaniem organów do transplantacji.
– Nie zgadzam się – krzyknęła z rozpaczą mama. – Nie uratowaliście mojego dziecka, to i nie będziecie go okaleczać!

Ja także wciąż nie mogłam przyjąć do wiadomości, co powiedział ordynator, ale zaczęło do mnie docierać, że mój brat rzeczywiście jest nie do uratowania. I wtedy nagle przypomniał mi się Paweł.
– Mamusiu – przestałam płakać. – Pomyśl, jemu już nie pomożemy.
A tylu ludzi czeka na przeszczep! Dzięki Wojtkowi mieliby szansę na nowe życie...
– A co mnie obchodzą obcy ludzie? – rozpaczała mama. – Czy moje dziecko zginęło po to, żeby ktoś się z tego cieszył, bo dostanie kawałek jego ciała?!
– Mamusiu, a Paweł? – przypomniałam jej. – Wiesz, jak on chciałby żyć!
Zakryła sobie uszy, tylko kręciła głową. Długo ją namawiałam. W końcu, chociaż z wielkimi oporami, zgodziła się.

W tym samym czasie Paweł został powiadomiony, że jest dla niego nerka. Natychmiast pojechał do kliniki. Czyja to była nerka? Wojtka czy innego dawcy?
– Takie informacje są objęte tajemnicą – usłyszałyśmy od lekarzy.
Kiedy wracaliśmy z pogrzebu Wojtka, zabrzęczała moja komórka. „Operacja się udała. Fajnie jest żyć” – napisał Paweł w sms-ie.

Mama po pogrzebie bardzo długo nie mogła się pozbierać.
Mamusiu, pomyśl, że ta śmierć nie była bezsensowna. Dzięki Wojtkowi ktoś znów cieszy się normalnym życiem – pocieszałam mamę, gdy nadal rozpaczała.
– Może faktycznie dzięki temu łatwiej mi będzie pogodzić się, że Wojtusia już nie ma. Bo on przecież dalej żyje, tylko w innych ludziach – powiedziała w końcu mama, kiedy stałyśmy przy grobie Wojtka.

Niestety, nie dane nam było w spokoju przeżywać żałoby.
– Ktoś w okolicy roznosi plotki, że przehandlowaliśmy jego ciało, że zarobiliśmy na tym wypadku! – rozpłakała się kiedyś przez telefon. – Ludzie myślą, że wzbogaciłam się na śmierci mojego dziecka!
A wszystko przez remont dachu. Mama zrobiła go za odszkodowanie za wypadek, bo brat miał wykupioną polisę na życie.
– Co za podłość! – zdenerwowałam się. – Ale co tam! Pogadają i przestaną.
Mama tylko westchnęła. Wiem, jak było jej wtedy ciężko. Ale też wiem, że kiedy teraz patrzy na Pawła i widzi jego radość z powrotu do zdrowia, już myśli jak ja: to była dobra decyzja.

Więcej prawdziwych historii:
„Wyjechałem na urlop z miłą i skromną dziewczyną. Godzinę później wracałem z narzekającym, rozwydrzonym babsztylem”
„Miałam wszystko, ale zostawiłam kochającego męża dla kochanka, bo mnie nudził. Teraz zmieniłam zdanie i chcę wrócić”
„Mąż nagle zaczął dawać mi drogie prezenty i stał się wyjątkowo czuły. Dziad mnie zdradza - jestem tego pewna”
„Podczas imprezy firmowej wdałam się we flirt z klientem. Zupełnie zapomniałam, że w domu czeka na mnie mąż”

Redakcja poleca

REKLAMA