„Podałam pomocną dłoń nietrzeźwemu młodzieńcowi i los mi to wynagrodził. To dzięki niemu nie wylądowałam na ulicy”

Szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, fizkes
„Kiedy nagle podniósł się i ruszył w moją stronę, zamarłam… Boję się takich ludzi, najchętniej uciekałabym, gdzie pieprz rośnie, ale strach mnie paraliżuje, dlatego zesztywniałam z przerażenia, kiedy facet z ławki zatoczył się w moją stronę i bełkotliwie zagadał…”.
/ 22.02.2023 22:00
Szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, fizkes

To, o czym chcę opowiedzieć, zdarzyło się jeszcze przed pandemią, kiedy świat był zupełnie inny, ludzie nie nosili maseczek i wzajemnie się odwiedzali, więc i ja wybrałam się do koleżanki na urodziny i trochę zasiedziałam.

Był wprawdzie koniec lipca, dopiero zmierzchało, ale dookoła przystanku tramwajowego, z którego można było dojechać w stronę centrum miasta, rosły gęste krzaki, a dalej ciągnęły się ciemniejące już alejki rozległego parku i dalekie bloki, z dopiero zapalającymi się światłami w oknach. Modliłam, żeby ktoś nadszedł, bo oprócz mnie pod wiatą drzemał tylko jakiś pijaniusieńki facet.

Coś mamrotał, próbował wstać i znowu ciężko siadał na odrapanej ławce. Wyglądał, jakby balował od paru dni. Był zarośnięty, miał przekrwione oczy i śmierdzący oddech. Mimo dobrych, firmowych butów, porządnych spodni i koszulki sprawiał paskudne wrażenie!

Kiedy nagle podniósł się i ruszył w moją stronę, zamarłam… Boję się pijaków, najchętniej uciekałabym, gdzie pieprz rośnie, ale strach mnie paraliżuje, dlatego zesztywniałam z przerażenia, kiedy facet z ławki zatoczył się w moją stronę i bełkotliwie zagadał…

– Ma pani drobne? Potrzebuję paru zeta, a chyba zgubiłem portfel.

„No – pomyślałam. – Zaczyna się… Teraz mnie ograbi, może pobije? Co robić?”.

– Skąd ja, uboga emerytka, mogę mieć pieniądze? – wyjąkałam. – Ledwo wiążę koniec z końcem. Czasami na chleb brakuje… Ledwo dyszę z tej biedy. Gdybym miała pieniądze, jechałabym taksówką, zamiast czekać na autobus.

Próbowałam być sprytna i od razu wyjaśnić pijakowi, że nie ma co liczyć na jakąś zdobycz. Gadałam jak najęta, żeby przy okazji pokazać, że się nie boję, choć to była nieprawda, bo aż się trzęsłam ze strachu. Autobus nie nadjeżdżał, dookoła było pusto i coraz ciemniej. Gdyby coś mi się stało, nikt by tego nie zauważył.

Facet zamrugał spuchniętymi powiekami, próbował się wyprostować, ale nogi mu się zgięły jak u szmacianej lalki. Wylądował na czworakach… Trwał przez chwilę w tej pozycji, a potem zaczął się gramolić, żeby znaleźć pion. Miał tak nieszczęśliwą minę, że aż nagle zrobiło mi się go żal.

– Po co panu pieniądze? – zapytałam. – Jeszcze na wódkę? Nie dopił się pan?

– Skąd! – zaprotestował. – Mam dosyć. Morze wódki w siebie wlałem, a w ogóle piję mało… Nie jestem przyzwyczajony do alkoholu… Chcę wrócić do domu, niech mi pani zamówi taksówkę.

– Ja zamówię, a kto zapłaci?! Za darmo pan nie pojedzie. To po pierwsze. Po drugie – nie mam komórki, więc niczego nie zamówię, bo nie mam jak.

Miałam telefon w torebce, ale wolałam tego nie ogłaszać, żeby nie kusić losu. Niestety, właśnie wtedy moja komórka zadzwoniła, bo koleżanka, u której byłam w gościach, chciała się dowiedzieć, czy już dojechałam do domu. Zamroczony gość jakby odzyskał trochę świadomości i wymamrotał:

– Taka miła starsza pani i taka kłamczucha! Myśli pani, że ukradnę pani ten telefon? Bzdura! Mam lepszy, tylko nie wiem, gdzie się aktualnie znajduje. I na taxi też chcę tylko pożyczyć. Oddam, słowo harcerza!

Nagle się rozkleił i zaczął płakać

Mam miękkie serce dla ludzi, więc pomyślałam, że zaryzykuję pięćdziesiąt złotych. Dla mnie to wprawdzie dużo pieniędzy, ale jeśli go tak zostawię na odludnym przystanku, kto wie, co się może zdarzyć? Napadną go, skatują, może jeszcze gorzej… Nie przyłożę do tego ręki, bo to grzech nie pomóc człowiekowi, nawet takiemu, który wyraźnie przeholował i wygląda jak ostatnia łajza. Więc wyjęłam z torebki komórkę, zamówiłam taksówkę i wcisnęłam mężczyźnie banknot do ręki.

– Tylko niech pan tego nie zgubi… Powinno wystarczyć – powiedziałam.

W życiu się nie spodziewałam, że facet nagle się rozklei i zacznie płakać, ale tak się właśnie stało. Nie spodziewałam się również, że przepuszczę dwa kolejne autobusy, słuchając zwierzeń rozpaczającego mężczyzny, który siedział obok mnie na ławce i opowiadał o swojej wielkiej, nieudanej miłości do dziewczyny podobno pięknej i okrutnej, a do tego zainteresowanej tylko karierą i pieniędzmi.

– Wyglądała jak anioł, ale to pozory – mówił. – O mało mnie nie wykończyła, bo ciągle jej było wszystkiego mało: tyrałem jak osioł, kochałem jak wariat, ale przed dwoma tygodniami się dowiedziałem, że wyjechała z innym, i to tak daleko, że jej nie dogonię. Od tego dnia nie trzeźwieję…

Wreszcie podjechała taksówka, ale kierowca nie chciał go zabrać.

– Zanieczyści mi wóz – marudził.

– Kto mi zapłaci za czyszczenie tapicerki? Pani?

A ja wbrew logice i rozumowi powiedziałam:

– Niech będzie, zapłacę! Ma pan tutaj namiary na mnie. Można mi wierzyć.

Na małej kartce zapisałam swój numer telefonu i podałam taksówkarzowi. Kręcił głową niezadowolony, ale w końcu wpuścił kłopotliwego pasażera do auta. Kiedy samochód ruszał, pijany młody mężczyzna jakby oprzytomniał, uchylił szybę i zawołał:

– Jak się pani nazywa? Komu mam oddać dług?

Machnęłam ręką, bo już przeznaczyłam tę kasę na straty.

– Gdyby pan był moim synem, tobym się o pana bardzo martwiła – powiedziałam tylko. – Nie mam własnych dzieci, widocznie pan mi się napatoczył, żeby się martwić o pana… Niech pan się jakoś ogarnie.

Taksówka odjechała, ja wsiadłam do autobusu i po paru minutach byłam w domu. Nie mogłam zapomnieć o tym mężczyźnie, więc odmówiłam zdrowaśkę za to, żeby i on szczęśliwie dojechał i żeby już więcej nie pił. Mimo wszystko dobrze mu patrzyło z oczu, więc jakoś uwierzyłam, że w sumie to porządny chłopak.

Kierowca taksówki do mnie nie zadzwonił, więc najwidoczniej nie doszło do żadnego przykrego zdarzenia i nie musiałam dokładać do całego historii. Jednak myślałam o tym człowieku, wzruszały mnie jego łzy, współczułam mu, może dlatego, że i mnie dawno temu też ktoś zranił i oszukał, a ja go bardzo kochałam…

Odmawiałam różaniec za to, żeby ten nieznajomy się uspokoił, zapomniał, żeby doszedł ze sobą do ładu. I przede wszystkim za to, żeby nie topił smutku w alkoholu albo innych świństwach. Już na spokojnie uznałam, że w sumie był miły, przystojny, chyba inteligentny, więc tym bardziej było mi go żal. Zamówiłam mszę świętą na jego intencję. „Za chłopaka w depresji” – powiedziałam księdzu. – „Żeby jakiś porządny anioł wziął go pod swoje skrzydła”.

Mój mąż by tego nie pochwalił…

Co tydzień jeżdżę na cmentarz do mojego męża. Porządkuję, co jest do zrobienia, zapalam znicz, a potem siadam na ławeczce i w myślach opowiadam, co się wydarzyło od ostatniej wizyty.

Nie mogłam więc pominąć tego dziwnego spotkania, chociaż czułam, że mój mąż nie byłby zadowolony z takiego obrotu rzeczy, bo on był bardzo spokojnym i wyważonym człowiekiem, unikał ryzyka i nie lubił niespodziewanych sytuacji. Nienawidził też alkoholu, dlatego na pewno miałby pretensje, że pomogłam pijakowi, bo według mojego męża ludzie uzależnieni to słabeusze, z którymi nie należy się cackać, bo to ich jeszcze bardziej rozzuchwala.

Ja jednak miałam nadzieję, że postąpiłam słusznie, bo trzeba podać rękę komuś, kto się przewrócił, choćby to się stało z jego winy. Minęło parę tygodni, zaczęła się jesień, a wraz z nią kłopoty… Od trzydziestu paru lat mieszkam w przedwojennej kamienicy. Do głowy by mi nie przyszło, że moje dwa pokoiki z kuchnią staną się dla kogoś łakomym kąskiem i że ten ktoś będzie chciał mnie wykurzyć z mojego domu. I że tym kimś będzie nowy właściciel, który odzyskał prawa do swojej własności. Jednak tak się stało…

Nowy właściciel miał swoje plany, lokatorzy mu w nich przeszkadzali, więc zaczęło się tak zwane czyszczenie. Odłączono wodę, prąd, powyrywano poręcze, przez dziury w dachu woda lała się do środka. Na schodach powybijano młotami ogromne dziury, trzeba było przeskakiwać po parę stopni. Życie stało się koszmarem, a dla mnie szczególne, bo schodząc po ciemku, poślizgnęłam się na potrzaskanych stopniach i złamałam nogę. Byłam w tragicznej sytuacji…

Sąsiedzi, którzy mieli gdzie dokąd się wyprowadzić, bez szemrania się wynieśli, zostałam tylko ja i jeszcze dwie rodziny. Dzięki nim, szczególnie podczas zaostrzenia pandemii, nie umarłam z głodu i pragnienia…

Oczywiście sprawę nagłośniono, było radio i telewizja, pokazywano nas w programach lokalnych i ogólnopolskich, nawet ze mną rozmawiał pewien reporter, ale nic z tego nie wynikało, bo właściciel kamienicy argumentował, że przeprowadza kapitalny remont, ma do tego prawo, więc wszystkie nasze protesty są pozbawione sensu.

Koczowałam w dusznym, zakurzonym pokoju. Okna od zewnątrz były zasłonięte jakimiś banerami, bałam się każdego nadchodzącego dnia… Nie miałam elektryczności, więc nie dało się nawet naładować komórki. Byłam bez kontaktu ze światem…

Zaraz, skądś znam ten głos…

Kiedy ktoś raz i drugi mocno zapukał do drzwi, przestraszyłam się, bo byłam pewna, że to znowu właściciel albo jego ludzie przyszli mnie nękać. Siedziałam cicho jak mysz pod miotłą, jednak ten ktoś za drzwiami nie zamierzał odpuścić.

– Niech się pani nie boi – usłyszałam. – Wiem, że pani tam jest… Chcę pomóc. Może pani otworzyć?

Głos wydawał mi się znajomy, więc pokuśtykałam, podpierając się kulą, i odsunęłam zamek. Dopiero kiedy powiedział: „Boże, ile ja się pani naszukałem”, zaczęłam kojarzyć. Wyglądał zupełnie inaczej niż na tamtym przystanku, był modnie ubrany, elegancki, przypominał jakichś prezenterów albo polityków z telewizora. Ucieszyłam się, że się wygrzebał z dołka…

Długo rozmawialiśmy. Okazało się, że już dawno próbował mnie odnaleźć, najpierw przez taksówkarza, który go odwoził do domu.

– Pamiętałem, że dawała mu pani jakieś namiary na siebie, ale kiedy bez sensacji mnie dowiózł na miejsce, po prostu wyrzucił tę kartkę. Jeździłem na ten przystanek, myślałem, że może pani gdzieś w pobliżu mieszka, rozglądałem się, szukałem szczupłej, starszej kobiety z niebieskimi oczami, bo tyle zapamiętałem… Nic z tego! 

– Więc skąd pan tutaj?

– Przypadkiem oglądałem w telewizji audycję o czyścicielach starych kamienic i nagle… pojawiła się pani na ekranie. Nie miałem wątpliwości. Ustalenie adresu to była już pestka, więc jestem…

– Cieszę się, że u pana lepiej – powiedziałam. – Już po burzy? Czarne chmury daleko?

– Tak – roześmiał się mężczyzna. – Ma pani w tym swój udział, za co jestem bardzo wdzięczny.

– Ja?! – zdziwiłam się.

– Owszem. Pomyślałem sobie, że muszę spłacić dług, że nie mogę pani zawieść, że nie powinna się pani o mnie martwić, że przez to, co mi pani powiedziała na pożegnanie, przypomniała mi się moja dawno zmarła mama i to wszystko mi pozwoliło się odbić od dna. Była pani dla mnie jak lina ratunkowa.

Jakie dziwne i zaskakujące jest życie

– Cieszę się.

– Ja też, bo teraz mogę pomóc pani. Jestem adwokatem, powalczymy o pani sprawy, jeśli da mi pani pełnomocnictwo. Moja kancelaria będzie panią reprezentowała.

Adam, bo tak ma na imię mój nowy przyjaciel i opiekun, zajął się mną i moimi sprawami. Jeszcze daleko do końca, ale moja sytuacja wygląda dużo lepiej. Na czas remontu dostałam mieszkanie zastępcze, małe, ale wygodne i przyjemne. Mam także nadzieję na odszkodowanie za straty fizyczne i moralne spowodowane przez właściciela kamienicy. Adam wystąpił na drogę sądową i sprawa niedługo będzie na wokandzie.

Myślę sobie czasami, jakie dziwne i zaskakujące jest życie. Człowiek robi coś i nie myśli, jakie to będzie miało konsekwencje w przyszłości. Że każdy nasz czyn jest jak fala na wodzie, rozchodząca się dalej i dalej… Czy to przypadek czy dobrze wymyślony scenariusz na nasze losy? Wolę myśleć, że to drugie, że codziennie dostajemy jakieś szanse, tylko nie zawsze z nich korzystamy. Mnie się udało!

Czytaj także:
„Gdy usłyszałem, że mam 1% szans na zostanie ojcem, załamałem się. Żadna kobieta nie chciałaby mieć takiego męża”
„Po śmieci żony załamałem się i nie umiałem utrzymać rodziny. Było mi wstyd, że moje córki mają takiego nieporadnego ojca"
„Przyjaciółka załamała się, gdy mąż zostawił ją dla młodszej kochanki. Wymyślała sobie choroby, żeby być w centrum uwagi”

Redakcja poleca

REKLAMA