Byłam zrozpaczona i zrezygnowana. Rozpadł się mój kolejny związek. Który to już? Piąty, szósty, dziesiąty? Znów, po miesiącach wyznań i obietnic, usłyszałam:
– Chyba nam razem nie po drodze.
Z jakiegoś nieznanego mi powodu, mężczyznom, u których boku chciałam znaleźć swoje miejsce, po drodze było z innymi paniami. Pożegnawszy mnie, natychmiast znajdowali pociechę w bardziej lub mniej krągłych ramionach nierzadko naszych wspólnych koleżanek. Znalazłszy się na życiowym półmetku, skonstatowałam, że wyczerpał mi się zarówno limit koleżanek, jak i cierpliwości.
– Koniec z facetami! – oświadczyłam swojemu odbiciu w lustrze, na co odpowiedziało mi ono kpiącym spojrzeniem podpuchniętych oczu. – Nie myśl, że żartuję – dodałam i odwróciłam głowę, bo widok porzuconej, nieszczęśliwej kobiety nie należy jednak do przyjemnych.
Nie wiem, co bym zrobiła
Za oknem królowało ponure przedwiośnie, być może dlatego żałoba po ostatnim związku nie miała końca. Mijały dni, a ja nie czułam się ani trochę lepiej. I wtedy zadzwoniła babcia.
– Dziecko, wszystko u ciebie w porządku? – spytała z troską w głosie.
– Oczywiście – skłamałam gładko.
Po co miałam jej zawracać głowę swoimi miłosnymi rozczarowaniami?
– Może wpadłabyś do mnie na weekend – zaproponowała. – Tak dawno się nie widziałyśmy.
W pierwszej chwili chciałam odmówić, ale potem pomyślałam, że kilka dni wolnego mogłoby mi dobrze zrobić. Nazajutrz poprosiłam w pracy o urlop, spakowałam walizkę i wieczorem siedziałam już w pociągu do Warszawy.
Wychowałam się w niewielkiej miejscowości położonej na obrzeżach stolicy. W starym domu wybudowanym przez dziadka jeszcze przed drugą wojną.
Miałam wspaniałe, beztroskie dzieciństwo i niezły start w dorosłe życie – chodziłam do jednego z najlepszych stołecznych ogólniaków. Po maturze moi rodzice postanowili przenieść się na Wybrzeże, ponieważ tam ojciec dostał pracę. Choć mogłam zostać z babcią, zdecydowałam, że pojadę z nimi do Gdańska. Chciałam mieszkać w nowoczesnym bloku na nowym osiedlu wśród ludzi, a nie w urokliwej, ale przaśnej chałupie położonej z dala od centrum miasta.
Jeśli czegoś było mi żal, gdy wyjeżdżałam, to tylko tego, że muszę się rozstać z chłopakiem, z którym łączyło mnie pierwsze młodzieńcze uczucie. Chodziliśmy do jednej klasy w liceum, ale Maćkowi powinęła się noga; kiedy więc ja robiłam maturę, jemu pozostał do zakończenia jeszcze rok nauki.
– Będę pisał! – krzyczał za mną, kiedy zalewając się łzami, machałam do niego z okna odjeżdżającego pociągu.
Sądziliśmy, że nasze rozstanie będzie trwało niespełna rok. Po maturze Maciek miał przyjechać do Gdyni i zdawać do Szkoły Morskiej. Jesienią wrócił do liceum, ja zaczęłam studia. Wkrótce pochłonęła nas codzienność. Mimo to pisaliśmy do siebie jak najczęściej.
W listopadzie, bardzo mocno już za sobą stęsknieni, postanowiliśmy gdzieś razem wyjechać. Każde z nas zorganizowało więc kilka dni wolnego i wyruszyliśmy w Bieszczady. Spędziliśmy razem cudowny tydzień, chyba nigdy potem nie byłam taka szczęśliwa.
Czułam, że z tym młodym mężczyzną o oczach granatowych jak morze przed burzą, z jasną grzywką spływającą na oczy i z lekko ironicznym uśmiechem błąkającym się w kąciku ust, chciałabym spędzić całe życie.
Sądziłam, że go kocham
Kilka miesięcy później już nie byłam tego taka pewna. Studenckie życie pochłonęło mnie do tego stopnia, że nie starczyło mi energii na pielęgnowanie miłości oddalonej o ponad trzysta kilometrów. A że telefony komórkowe i internet nie były wtedy jeszcze powszechne, mój kontakt z Maćkiem coraz bardziej się rozluźniał. W końcu całkiem się urwał…
„Ciekawe, jak jemu ułożyło się życie – zastanawiałam się teraz, patrząc przez okno pędzącego pociągu na zmieniający się krajobraz. – Czy się ożenił? A może, tak jak ja, zdążył już się rozwieść…?”.
Moje trwające zaledwie trzy lata małżeństwo było jedną wielką pomyłką, i to do tego stopnia, że niemal wymazałam je z pamięci. Poznany jeszcze na studiach mąż okazał się egoistą skupionym na sobie i swojej karierze, dla którego żona miała być nie partnerką, a jedynie elementem wystroju mieszkania.
Po rozwodzie przez kilka lat unikałam mężczyzn, czułam, że nie jestem gotowa, by się zaangażować się w nowy związek. Bałam się, że jeśli komuś zaufam, zostanę zraniona. Nadszedł jednak czas, gdy tęsknota za bliskością okazała się silniejsza od strachu i wreszcie odważyłam się opuścić gardę. Poszłam za głosem serca, a po kilku miesiącach znowu opłakiwałam swoje kolejne rozczarowanie. I chłopaka, który, jak zwykle, wybrał inną.
Dom, w którym spędziłam dzieciństwo i którego nie odwiedzałam od dobrych pięciu lat, bardzo się postarzał. Z poszarzałych ścian płatami odchodziła farba, przez co elewacja wyglądała jak pokryta mozaiką. Schody mocno się wyszczerbiły, a drewniane okiennice wyglądały tak, jakby miały się rozlecieć przy najmniejszym ruchu.
Za to babcia była tak samo piękna i kochana jak zawsze. Gdy zamknęła mnie w swoich ramionach, na nowo stałam się małą dziewczynką, która wróciła z wielkiego świata do ciepłego, bezpiecznego domu. Tamtej nocy długo siedziałyśmy, popijając herbatę z syropem z jej własnych malin, i rozmawiałyśmy. Opowiadałam przede wszystkim o mamie i o tacie.
O sobie starałam się za dużo nie mówić, w obawie, że mogłabym się rozkleić. Pochwaliwszy się ostatnim awansem w pracy, własnoręcznie odmalowaną kuchnią i sukcesem kulinarnym w postaci tortu Pavlova, który zrobiłam na imieniny mamy, zamilkłam. Wtedy padło pytanie, którego tak bardzo chciałam uniknąć:
– Masz kogoś bliskiego?
Wzruszyłam ramionami, co miało znaczyć: „A po co mi ktoś taki?”, jednak zdradziły mnie łzy w moich oczach.
– Pamiętasz Maćka? – spytałam zatem ni stąd, ni zowąd, próbując za wszelką cenę zmienić temat.
– Wciąż o nim myślisz? – domyśliła się moja czujna babcia.
– Czasem – przyznałam. – Zastanawiam się, co by było, gdybyśmy się wtedy tak głupio nie rozstali.
– A wiesz, że wciąż mam na strychu wasze listy? – odpowiedziała.
Zmarszczyłam brwi. Wiedziałam, że rodzice kilka lat temu, przy okazji remontu, wywieźli do babci kartony ze starymi szpargałami. Ale nie miałam pojęcia, że były w nich także moje rzeczy…
Nazajutrz od rana okupowałam babciny strych. Przedzierając się przez zasłony pajęczyn i krztusząc kurzem, z wypiekami na twarzy przeglądałam dawno zapomniane pamiątki. Czego tam nie było! Pamiętniki z czasów podstawówki, albumy z tekstami piosenek, sekretniki z wpisami przyjaciółek… I te listy.
Czytałam je przez cały dzień, delektując się każdym słowem, bawiąc wyznaniami jak słodką landrynką obracaną w ustach. Przeniosły mnie w czasie o piętnaście lat i sprawiły, że poczułam się kochana. Przykro mi, że nie udało mi się skruszyć muru, który ostatnio między nami wyrósł. Ale nie przestałem Cię kochać. I chcę Ci obiecać, że każdego roku, punkt piąta, w rocznicę najpiękniejszego dnia naszej miłości będę na ciebie czekał tam, gdzie po raz pierwszy się pocałowaliśmy – tak kończył się ostatni list od Maćka.
Jak to możliwe, że zupełnie go nie pamiętałam? Pewnie wtedy miałam
w głowie inne sprawy, skupiona byłam na nowym życiu w nowym miejscu, wśród nowych znajomych.
– Ważne, że pamiętam, o jaki dzień chodzi – powiedziałam sama do siebie.
I uśmiechnęłam się na wspomnienie bliskości, która połączyła nas podczas pierwszego pocałunku w deszczowy wiosenny wieczór, dokładnie 5 maja. Spojrzałam na kalendarz – był 4 maja!
Raptem go dostrzegłam
Dawno minęła północ, a ja przewracałam się z boku na bok w uniesieniu pełnym niepokoju. „A może to przeznaczenie?” – zastanawiałam się. Musiała zadziałać jakaś siła, która sprawiła, że w dniu, w którym Maciek obiecał czekać na mnie w wyznaczonym miejscu, ja znalazłam się w pobliżu… Obiecywałam sobie, że pójdę tam i sprawdzę, czy dotrzymał słowa, by za chwilę zganić się za naiwność i głupotę.
„Przecież Maciek nie jest już tym samym chłopakiem, którym był przed dwudziestu laty. Dorósł, dojrzał, prawdopodobnie się ożenił, a na pewno zapomniał o pierwszej miłości” – tłumaczyłam sobie, mając nadzieję, że pobudzone serce przestanie mi tak kołatać w piersiach. Ono jednak wciąż przeżywało cudowne chwile przywrócone wspomnieniami.
Rano starałam się znaleźć sobie jakieś zajęcie, żeby tylko nie myśleć o Maćku. Nie zastanawiać się, co teraz robi; nie wyobrażać, co by było, gdyby… Pomogłam babci umyć okna, potem poszłyśmy razem na zakupy i pospacerować. Po obiedzie jednak nie wytrzymałam i postanowiłam pojechać do Warszawy.
– Jestem pewna, że go tam nie będzie – powiedziałam jej, szykując się w pośpiechu do wyjścia. – Ale nigdy sobie nie wybaczę, jeśli tego nie sprawdzę.
Babcia pokiwała głową z uśmiechem, jakby chciała mnie utwierdzić w decyzji. Nogi miałam jak z waty, gdy wysiadłszy z autobusu, szłam w stronę Starego Miasta. To tam, przy kolumnie Zygmunta, pierwszy raz się pocałowaliśmy. Właściwie to ja pocałowałam Maćka, bo on, choć wiedziałam, że ma ochotę to zrobić, był zbyt nieśmiały i przestraszony.
Jego usta, wtedy jeszcze nie dość wrażliwe, by reagować na mój dotyk, miały smak miętowej gumy do żucia. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie.
Uśmiech jednak szybko zniknął z mojej twarzy, bo mimo wietrznej i chłodnej pogody na placu Zamkowym kłębił się tłum turystów. Musiałam trafić na wysyp wycieczek ze wszystkich krajów świata. Jak wśród tylu osób wypatrzyć tę właściwą? Tym bardziej że przecież nie miałam pojęcia, jak Maciek teraz wygląda… Na pewno się zmienił. Mógł utyć, zapuścić brodę albo zacząć nosić okulary…
Osłaniając się przed wiatrem, podeszłam do kolumny Zygmunta, wspięłam się na pierwszy schodek i rozejrzałam się wokół. Kilka kroków dalej, tyłem do mnie stał mężczyzna z trzema różami w ręku. „Gdybym grała w romantycznej komedii, to byłby on” – pomyślałam i raptem ogarnął mnie bezbrzeżny smutek.
Filmy zwykle kończą się sceną, która każe nam się domyślać, że od tej pory bohaterowie będą żyli ze sobą długo i szczęśliwie. W życiu, niestety, bywa inaczej. Znacznie mniej kolorowo.
Westchnęłam i już miałam odejść zrezygnowana, gdy mężczyzna odwrócił się i spojrzał na mnie. Nie! Nie mogłam się mylić… To był Maciek! Miał dużo pulchniejszą twarz i lekko posiwiałe włosy, ale jego granatowe oczy patrzyły na mnie z takim samym blaskiem jak dawniej.
– To niemożliwe! – szepnęłam.
Życie nie jest kolorowe
Mężczyzna wciąż patrzył na mnie w milczeniu. Czyżby mnie nie poznawał? A może był w szoku? Trudno się dziwić, przecież i ja się zmieniłam…
– Maciek? – wykrztusiłam w końcu przez gardło zaciśnięte z emocji.
– Nie, Robert – odparł, a potem pomachał różą i dodał. – Dziewczyna mnie wystawiła. Widzę, że pani też czeka na marne. Może więc odpuścimy sobie nasze randki i wypijemy razem gorącą herbatę?
„Czemu nie?” – pomyślałam bardziej rozbawiona niż rozczarowana, że nie był tym, na kogo czekałam.
– Nie mam pojęcia, gdzie tu można się schować przez zimnem – rozłożyłam ręce. – Nie jestem z Warszawy.
– A wie pani, że ja też nie! – roześmiał się mój towarzysz. – Mieszkam w Gdańsku. Przyjechałem specjalnie po to, żeby spotkać się z pewną panią, którą poznałem przez internet. Ale ona, jak widać, zapomniała mnie zawiadomić, że zmieniła plany – westchnął teatralnie, czym mnie jeszcze bardziej rozbawił.
W końcu, po długich poszukiwaniach, znaleźliśmy jakąś sympatyczną kawiarnię i najpierw przy herbacie, potem przy kawie i ciastku, a jeszcze później przy winie spędziliśmy bardzo miły wieczór. Rozmawialiśmy w taki sposób, jakbyśmy znali się od lat. Nie było między nami żadnego dystansu, żadnej sztuczności zwyczajnej przy pierwszym spotkaniu.
Już po pierwszej wymianie zdań okazało się, że i on, i ja mieszkamy w tej samej dzielnicy Gdańska. Prawdopodobnie niejeden raz mijaliśmy się w sklepie czy na ulicy. Mogliśmy mieć wspólnych znajomych, leczyć zęby
u tego samego dentysty albo wypożyczać książki w tej samej bibliotece. Mimo to musieliśmy przyjechać do Warszawy, aby się spotkać… Co więcej: oboje przyjechaliśmy tu, szukając miłości!
No ja nie mogę, znowu gdzieś mi zaginął
– Zabawna historia! – powtarzaliśmy na zmianę, śmiejąc się ze zbiegu okoliczności, który nas połączył.
Kilka miesięcy później, gdy patrzyłam na stojącego na drabinie Roberta
i na babcię podającą mu z uśmiechem gwoździe, którymi naprawiał dach jej domu, pomyślałam: „Jak to dobrze znaleźć się we właściwym miejscu i o właściwym czasie”.
Robert chyba pomyślał to samo, bo spojrzał na mnie i z uśmiechem posłał mi całusa. I kto by pomyślał, że połączył nas list Maćka… Który, nota bene, znowu gdzieś się zawieruszył…
Czytaj także:
„Zakochałam się w facecie swojej szefowej. Wiedziałam, że nie możemy być razem, bo natychmiast straciłabym pracę”
„Zakochałem się w góralce, ale rodzice nas rozdzielili. Gdy po latach wróciłem z żoną i synem, gorące wspomnienia odżyły”
„Zakochałem się w niej bez pamięci. Wydałem na nią wszystko, co miałem, ale nie potrafię bez niej żyć”