„Pochodzę z bogatej rodziny, którą rządzą kobiety. Mężczyźni to tylko podnóżki i służący, którzy są dla nas dawcami nasienia”

Kobieta bizneswoman fot. Adobe Stock, Frank Gärtner
„W naszej familii od zawsze rządziły kobiety, które trzymały swoich mężów za krawaty, pozwalając im tylko na tyle oddechu, żeby ci się nie podusili. Mężczyźni mieli dać kobietom dzieci i siedzieć cicho. A wtedy mogli liczyć na nagrodę – wypłacane co miesiąc w miarę godziwe pieniądze, które mogli przeznaczyć na osobiste zachcianki".
/ 24.11.2022 10:11
Kobieta bizneswoman fot. Adobe Stock, Frank Gärtner

Jestem dumna, że mama wyrwała się nie tylko spod kurateli babci, ale i bożka – pieniądza. I nie dała im sobą rządzić.

Wyrodek – tak od lat w rodzinie nazywano moją mamę. Dlaczego? Bo w przeciwieństwie do swoich bliskich uważała, że tylko inni ludzie, a nie pieniądze, mogą dać nam szczęście. Jeszcze gdyby siedziała cicho i mimo tak bezsensownych poglądów, godnych największych „luzerów” (jak mawiał stryj Tobiasz), czyli gamoni (to ulubione określenie ciotki Stefy) ciężko pracowała, by pomnażać rodzinny majątek, może by jej wybaczyli.

Ale ona poszła własną drogą i mimo wszystko cieszyła się życiem. Nie, tego rodzina wybaczyć nie mogła, więc uznała mamę za czarną owcę i wyrodka.

Czemu byli tak surowi?

Bo jako najstarsza z dzieci, pierworodna, była namaszczona przez babcię do zarządzania rodzinnym majątkiem. W naszej familii od zawsze rządziły kobiety, które mocno trzymały swoich mężów za krawaty, pozwalając im tylko na tyle oddechu, żeby biedacy się nie podusili.

Mężczyźni mieli dać kobietom dzieci i poza tym siedzieć cicho. A wtedy mogli liczyć na nagrodę – wypłacane co miesiąc w miarę godziwe pieniądze, które mogli przeznaczyć na osobiste zachcianki. Oczywiście status oraz znaczenie takiego delikwenta wzrastało, gdy miesięczne kieszonkowe inwestował w rodzinny interes.

Tak więc babcia wyznaczyła moją mamę na główną zarządzającą rodzinnym kapitałem, oczywiście nie pytając jej o zgodę. Dlatego mama musiała skończyć zarządzanie i prawo na najlepszej uczelni, a potem jeszcze handel zagraniczny. Do czasu egzaminów na studia mama była potulną dziewczyną, która nigdy nie przysparzała babci kłopotów.

Zamiast bawić się z koleżankami na podwórku, od najmłodszych lat – jak na spadkobierczynię przystało – pomagała babci w zestawieniach, bilansach, zliczaniu przychodów i rozliczaniu rozchodów.

Potem, gdy dorosła, babcia zabierała ją na posiedzenia zarządu, by córka przyglądała się procesowi kierowania rodzinnym biznesem.

„Najlepszą szkołą jest praktyka” – mawiała. „Teoria to tylko wspomaganie”.

Jednak los pisał mamie zupełnie inny scenariusz

Miała niecałe 18 lat (była tuż przed maturą), gdy wracając ze szkoły, znalazła na drodze potrąconego przez samochód psiaka. Niewiele myśląc, zabrała go i pobiegła do najbliższego weterynarza, gdzie nastawiono psu złamane łapki i podano środki uśmierzające ból. Po powrocie mamy do domu rozpętało się piekło.

Oto bowiem spóźniła się godzinę, a babcia nakazała jej, że musi przyjść punktualnie, bo trzeba sprawdzić rozliczenia podatkowe z ostatniego miesiąca. Bo chociaż babcia miała dyrektorów i księgowych, wyznawała zasadę, że po pierwsze pańskie oko konia tuczy, a po drugie, ufa się tylko rodzinie. I to nie w stu procentach.

„Najwyższą formą zaufania jest kontrola” – powtarzała, a ja dopiero niedawno dowiedziałam się, że cytowała... Stalina.

Fakt, mieli ze sobą coś wspólnego…

Mama próbowała wytłumaczyć babci, że trafiła na nieszczęsne zwierzę. Na dowód tego przyniosła do babcinego gabinetu okręconego bandażami psiaka. Wtedy w babkę wstąpił bies. Stwierdziła, że żaden kundel nie będzie zabierał jej córce czasu, który należy tylko do niej. Następnie przywołała gosposię i kazała wyrzucić „sierściucha” na ulicę.

Mama strasznie to przeżyła, ale wówczas nie miała jeszcze odwagi przeciwstawić się władczej matce. Rok później, gdy mama zdała na studia, babka stwierdziła, że upatrzyła dla niej męża. Mama miała wyjść za tego mężczyznę zaraz po skończeniu prawa. Potem urodzić dziecko, którym zajmie się opiekunka, i zacząć kolejne studia.

Mama spotkała tatę i zakochała się w nim na zabój. To była dla nich obojga wielka i szalona miłość. Więc powiedziała matce, że ona ma już narzeczonego i czy babcia tego chce czy nie, ona wyjdzie za niego za mąż. Babcia zapytała tylko, jakim kapitałem dysponuje rodzina jej przyszłego zięcia.

Gdy w odpowiedzi padło, że „zerowym”, mama dostała zakaz spotykania się z „jakimś przybłędą”. Tym razem jednak trafiła kosa na kamień. Nagle okazało się, że mama jest nieodrodną córką swojej matki i potrafi walczyć o to, co jest dla niej naprawdę ważne. Mama powiedziała wreszcie głośne i zdecydowane: „Nie!”.

W efekcie doszło do wielkiej kłótni, babcia zagroziła, że jeśli mama natychmiast nie zmieni zdania, to może tak jak stoi wyjść z domu i nie wracać.

Na to mama odwróciła się na pięcie i wyszła

Przed drzwiami w holu usłyszała krzyk matki, dobiegający z piętra, gdzie był jej gabinet:

– Jeśli natychmiast nie wrócisz i mnie nie przeprosisz, to cię wydziedziczę!

W odpowiedzi mama tylko mocno zatrzasnęła za sobą drzwi rodzinnego domu i odetchnęła z ulgą.

Moja mama kompletnie odcięła się od babci. Z pomocą ojca wynajęła kawalerkę. Dorabiając w spółdzielni studenckiej, przeżyła lata studiów, które ukończyła z wyróżnieniem. Rok przed mamą tata skończył weterynarię.

On lekarz, ona prawnik. Oboje kochali zwierzęta. Założyli więc schronisko dla zwierząt z lecznicą. Jak można się domyślać, interes nie przynosił krociowych zysków. Wręcz przeciwnie, były miesiące, kiedy żyliśmy bardzo skromnie, gdyż należało dołożyć do karmy dla naszych podopiecznych.

Tyle że w naszym domu pieniądze nie były ważne, liczyła się miłość, przyjaźń i wzajemne zaufanie. Niestety, ledwie dorosłam, wypadek samochodowy zabrał mi oboje rodziców. Zostałam sama. Jednak się nie poddałam i poświęciłam wszystkie siły na utrzymanie schroniska.

Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym zaprzepaścić dokonania moich rodziców. Ciężko pracowałam, żeby zdobyć fundusze od sponsorów i nie dopuścić do tego, by zwierzęta głodowały.

Czasami nocami płakałam ze zmęczenia i z tęsknoty

Z lęku przed przyszłością. Miałam zostać weterynarzem, jak tata, ale nie miałam pieniędzy. Rok po śmierci rodziców otrzymałam powiadomienie od notariusza, żebym stawiła się na otwarciu babcinego testamentu.

Nawet nie wiedziałam, że babcia zmarła, nigdy jej nie poznałam, słyszałam tylko od mamy kilka gorzkich opowieści. Prawdę powiedziawszy nie liczyłam nawet na grosz. Poszłam, gdyż byłam ciekawa kuzynów i kuzynek, których nigdy w życiu nie widziałam. Weszłam do poczekalni, w której było już kilkanaście osób. Miałam liczną rodzinę.

– Pani do kogo? – spytała energiczna czterdziestolatka z potrójnym podbródkiem.

– Na otwarcie testamentu – i powiedziałam, jak się nazywam.

Kobieta po chwili skojarzyła, kim jestem, i skrzywiła się. Cóż, nie oczekiwałam, że chwyci mnie w ramiona jak odnalezioną krewną, ale taka reakcja? Zaczęłam rozumieć, czemu mamę nigdy nie ciągnęło do rodziny. Później okazało się, że ta kobieta była moją ciotką, młodszą siostrą mamy.

O wyznaczonej porze notariusz zaprosił wszystkich do gabinetu

Usiedliśmy przed biurkiem, a on odczytał list nieżyjącej babci, który skierowała do swoich potomków i spadkobierców. To było przejmujące wyznanie kobiety, która nie mogła sobie wybaczyć, że pieniądze przesłoniły jej świat i przez to straciła kontakt z najukochańszą córką.

– Raczej wyrodkiem – syknęła ciotka do siedzącej obok niej dziewczyny, najwyraźniej jej córki.

– Z tego też powodu – notariusz kończył odczytywanie testamentu – cały swój majątek zapisuję najstarszej córce Basi oraz jej potomkom. W gabinecie podniósł się rwetes.

„To niemożliwe”, „Przybłęda ma dziedziczyć wszystko?”, „Kpina!”, „Po moim trupie”, „Nie pozwolę, żeby choć grosz dostał się w ręce wyrodnej siostrzyczki”…

Wszystko to słyszałam za plecami, gdy wychodziłam z kancelarii adwokackiej. Od dwóch lat w sądzie rejonowym toczy się proces, który wytoczyła mi cała rodzina. Chodzi im o pozbawienie mnie praw do zapisanego przez babcię sporego majątku.

Prawdę mówiąc, jest mi obojętne, czy dostanę należne mi pieniądze, czy też rodzinka zagarnie wszystko. Wystarczy, że raz ich poznałam i więcej nie mam zamiaru utrzymywać z nimi kontaktu.

Cieszę się tylko, że babcia doceniła to, co zrozumiała moja mama, gdy pewnego dnia wyszła z rodzinnego domu, trzaskając za sobą drzwiami. Na świecie jest wiele ważniejszych spraw od pieniędzy, które nie mogą przysłonić nam całego świata. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA