„Pobraliśmy się po 40 latach miłości. Otworzyliśmy się przed sobą dopiero po śmierci naszych małżonków"

Pobraliśmy się po 40 latach fot. Adobe Stock, aletia2011
„Na twoim miejscu także wybrałbym Michała” – napisał mi na kartce pocztowej, którą przysłał mi z Niemiec. Wyjechał tam po studiach do pracy, miał pod Berlinem rodzinę. „Wybacz, że nie będę na waszym ślubie…”
/ 20.07.2021 14:29
Pobraliśmy się po 40 latach fot. Adobe Stock, aletia2011

Czy ktoś z Was wie, jak to jest, kochać kogoś przez prawie pół wieku, a jednocześnie być zmuszonym ukrywać to uczucie? To bardzo trudne, ale... okazuje się, że nie niemożliwe. Nadszedł taki dzień, gdy już nie musieliśmy z Olafem udawać – ani przed sobą, ani przed innymi. 

Wychodząc za mąż, nie słuchałam tego, co podpowiadało mi serce

Usiadłam przy toaletce i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. A potem zalotnie spuściłam kremową woalkę toczka. Moja twarz prześwitująca przez delikatny tiul wydawała się jakby... młodsza. Lekki materiał miłosiernie „wyprasował” wszystkie zmarszczki i poczułam się trochę tak, jakbym znowu miała dwadzieścia parę lat. I szła do ślubu pierwszy raz…

– Mamo? Jesteś gotowa? – moja córka, a jednocześnie druhna, zajrzała do pokoju.

– Tak, kochanie. Już idę! – odparłam, pociągając usta malinową szminką, którą wybrała dla mnie wnuczka.

Ja bym się pewnie obawiała tak mocnego koloru, ale teraz ucieszyłam się, że jej zaufałam. Wyglądałam rewelacyjnie. Jak na swoje 65 lat. Komuś może wydawać się dziwne, że chce mi się jeszcze wychodzić za mąż. W moim wieku? Ale ja na ten ślub czekałam 40 lat...

Z moim narzeczonym Olafem spotkaliśmy się po raz pierwszy na wieczorku zapoznawczym w akademiku. Pamiętam, że grali ABBĘ, światła były przyćmione, a ja stałam przy barze ze swoją koleżanką, Moniką i starałam się nie zerkać w kierunku chłopaka, który podpierał z kolegą przeciwległą ścianę.

Miał falujące kasztanowe włosy, mocną szczękę, a jego potężne ramiona wprost rozpierały skórzaną kurtkę, którą nosił niedbale rozpiętą. No i miał na sobie najprawdziwsze, sprane Wranglery...

Patrzy w naszym kierunku? – dopytywałam się co chwilę podekscytowana, aż Monika w końcu stwierdziła, że jestem dziecinna.

– Podejdź do niego i zagadaj!

– Tak po prostu? Wstydzę się…

– Oj, nie bądź prowincjonalną gąską! Spytaj go, czy ma fajki.

– Ale ja nie palę! – wyrzuciłam z siebie z paniką.

Monika przewróciła oczami.

– A kto ci każe palić? Chodzi przecież tylko o to, aby zacząć z nim rozmowę.

Chwilę później, wręcz przez nią wypchnięta, zaczęłam się przebijać przez tłumek studentów do tego świetnego chłopaka. Byłam już w połowie drogi, kiedy wyrósł przede mną jakiś cudak!

– Cześć, jesteś na wydziale biologii? – zapytał i nie czekając na moją odpowiedź, dodał: – Bo ja studiuję historię…

„Fascynujące!” – pomyślałam.

Z niechęcią spojrzałam na jego ubranie – miał na sobie czerwone spodnie rozszerzane u dołu w dzwony i do tego pomarańczową koszulę z luźno dyndającym żabotem. Wyglądał, jakby miał za chwilę chwycić za mikrofon i zaśpiewać na scenie.

– … a do tego gram w zespole – dodał, chyba czytając w moich myślach.

– W jakim? – zainteresowałam się pro forma, starając się dostrzec zza jego pleców chłopaka w dżinsach. – Prawdę mówiąc, na razie organizuję chłopaków. A może chciałabyś z nami śpiewać? – zaproponował. – Moim zdaniem wyglądałabyś nieźle na scenie...

„Czy on mnie podrywa?” – przebiegło mi przez głowę. „No, co za absurd”.

– Nie chciałbyś usłyszeć, jak śpiewam. Uwierz mi – zripostowałam.

Musiałam mieć do tego także odpowiednią minę, bo w końcu chyba zrozumiał, że nie bardzo mam ochotę z nim gadać i stwierdził:

– No to na razie, do zobaczenia. A, mam na imię Olaf!

– Majka – odparłam, ruszając znowu w kierunku chłopaka w dżinsach, ale.. jego już nie było.

Poznałam go dwa tygodnie później w bibliotece uniwersyteckiej

Miał na imię Michał i był najprzystojniejszym facetem, jakiego do tej pory spotkałam. A w dodatku grał na gitarze! On także wydawał się mną zainteresowany. Wkrótce zostaliśmy parą, ale nie przewidziałam jednego – że mój ukochany i dziwnie ubrany chłopak z dyskoteki założą na uczelni zespół muzyczny i w ten sposób losy Olafa splotą się nierozerwalnie z moimi.

Widywaliśmy się teraz dość często i nie mogłam nie zauważyć, że mimo swoich przedziwnych ubrań Olaf jest wyjątkowo inteligentnym i interesującym człowiekiem.

Mogłam z nim rozmawiać godzinami o muzyce i literaturze, a z Michałem… nie bardzo. Mój chłopak świetnie wyglądał i dobrze grał na gitarze, ale czegoś mu jednak brakowało.

– Bo z Olafem jesteście oboje tacy oryginalni, a Michał… No cóż… Czy wy się kiedykolwiek kłócicie? – zapytała mnie Monika. – Wyglądacie na takich zgodnych, że aż… nudnych. Nie nudzisz się z nim przypadkiem? Przyznaj!

Nawet jeśli tak było, to wiedziałam, że mój Michał bardzo mnie kocha i nie zamierzałam go opuścić

Olaf także pilnował się z okazywaniem mi uczuć, chociaż widziałam, że czasami przychodzi mu to z trudnością.

Ale przecież Michał był jego najbliższym przyjacielem. Nie mógłby odbić dziewczyny kumplowi. Przez całe studia przyciągaliśmy się więc jak dwa magnesy, a jednocześnie odpychaliśmy się dręczeni wyrzutami sumienia. W końcu jednak nawet dla Michała, który nie zwracał uwagi na takie rzeczy, stało się nieco dziwne, że Olaf jeszcze nie ma dziewczyny.

Moim zdaniem on się kocha w kimś bez wzajemności – powiedział mi któregoś dnia.

Po rozdaniu dyplomów Michał dostał pracę jako inżynier i miał wyjechać do innego miasta. Było dla niego jasne, że pojadę z nim, jako jego żona.

– Na pewno chcesz za niego wyjść? – spytała mnie po raz ostatni Monika. – Dobrze się zastanów, bo to przecież na całe życie!

– Tak – odparłam, chociaż w moim sercu szalał niepokój.

To miała być ostateczna rezygnacja z Olafa.

Na twoim miejscu także wybrałbym Michała” – napisał mi na kartce pocztowej, którą przysłał mi z Niemiec. Wyjechał tam po studiach do pracy, miał pod Berlinem rodzinę. „Wybacz, że nie będę na waszym ślubie…”

Przysłał nam tylko wspaniały prezent – skrzynkę reńskiego wina. Ale sam się nie pojawił, zasłaniając się pracą. Wiedziałam, że to tylko pretekst, aby uciec jak najdalej ode mnie.

Wrócił po pięciu latach, ożenił się z dziewczyną, którą pamiętałam z jego roku na studiach i znowu zaczęliśmy się spotykać. Tym razem już we czworo. Żona Olafa, Jola, była sympatyczna i… nudna jak flaki z olejem. Czasami nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że pobraliśmy się dziwnie „na krzyż”.

To my z Olim byliśmy bowiem duszami każdego towarzystwa, mieliśmy wiecznie głowy pełne pomysłów, które realizowaliśmy z zapałem. Nasi współmałżonkowie natomiast znosili nasze entuzjastyczne projekty ze spokojem i lekkim pobłażaniem.

Pamiętam, że na jakiejś prywatce wyszłam na balkon, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza

A także, żeby uciec na chwilę przed Olafem… Bo to był jeden z takich wieczorów, kiedy żałowałam, że nie związałam się właśnie z nim. Dlaczego? Miałam przecież z Michałem dwoje wspaniałych dzieci i byliśmy naprawdę dobrym małżeństwem.

Ale w naszym związku brakowało ognia. Nigdy nie było go w nim za wiele, a po latach ledwie się tliło…

Czy z Olafem byłoby inaczej? – zastanawiałam się, wystawiając twarz na chłodne powiewy wiatru. „Czy gdyby nasze uczucie było spełnione, nadal patrzyłby na mnie z takim żarem w oczach, jak teraz?”

– Nad czym się zastanawiasz? – usłyszałam nagle jego głos tuż obok siebie.

– A, tak tylko patrzę na niebo… – odparłam, błagając go w myślach, aby nie stawał zbyt blisko mnie na tym niedużym balkonie.

Ale on odwrócił się w stronę mieszkania i przez chwilę przyglądał się tańczącym znajomym, a potem powiedział:

– Zauważyłaś, że kiedy nie słychać muzyki, tancerze wyglądają strasznie śmiesznie, wymachując tak rękoma i nogami? Spróbuj zatkać na chwilę uszy. No, zrób to – ponaglił mnie, sam zakrywając swoje dłońmi.

Spełniłam jego prośbę i wtedy coś mnie naszło.

– Kocham cię, ale nigdy nie odejdę od Michała – powiedziałam.

– Mówiłaś coś? – zdziwił się, opuszczając ręce.

– Tak, mówiłam, że chętnie napiję się wina – skłamałam.

Skinął głową i poszedł po kieliszek. A ja poczułam się po tym wyznaniu dziwnie oczyszczona, jakbym zrobiła porządek ze sobą i z własnym życiem.

Przez kolejne lata spotykaliśmy się naprawdę często i miałam wrażenie, że stosunek Olafa do mnie się zmienił.

Już nigdy nie przyłapałam go na tym, że śledzi mnie tęsknym wzrokiem

Wiedziałam, że jest oddany dzieciom i żonie. Był naprawdę załamany, kiedy okazało się, że Jola w wieku 56 lat zachorowała na raka piersi i zmarła, mimo obiecujących wyników leczenia. Jej delikatny organizm nie wytrzymał chemii.

Wiele razy rozmawialiśmy z Michałem o tym, jak Olaf poradzi sobie z samotnością. Staraliśmy się otoczyć go przyjacielską opieką, szczególnie kiedy jego dzieci wyprowadziły się z domu i zaczęły żyć własnym życiem. Martwiąc się o Olafa, nie zauważyliśmy, że i pod nasze drzwi podkrada się smutek i nieszczęście.

Zaawansowana choroba wieńcowa zaatakowała Michała…

– Nie było do czego przyszywać bypassów, tak bardzo mąż miał zwapnione tętnice – powiedział mi lekarz po operacji, która uratowała życie mojemu ukochanemu zaledwie na trzy lata.

Odszedł od nas w wieku 63 lat.

– I tak zostaliśmy na posterunku zupełnie sami… – stwierdził Olaf po pogrzebie, biorąc mnie pod rękę.

Wiedziałam, że mnie nie opuści i będę miała w nim oparcie. Minął okres żałoby. Ten oficjalny, bo w moim sercu nadal gościła tęsknota za Michałem.

A jednocześnie na nowo odradzało się uczucie, które kiedyś żywiłam do Olafa. Spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, jak zawsze świetnie się dogadując. Pewnego dnia szliśmy na spacer mimo siąpiącego deszczu, więcej milcząc niż rozmawiając, kiedy Olaf nagle mi wyznał:

– Słyszałem…

– Co? – rozejrzałam się dookoła pewna, że usłyszał coś przez szum deszczu.

– Wtedy, na balkonie. Wcale nie miałem szczelnie zasłoniętych uszu i usłyszałem, co powiedziałaś.

– Tak? – spłoniłam się.

Mimo że od tamtego czasu minęło tyle lat, moje wyznanie było przecież ciągle aktualne. Nadal go kochałam.

– A gdybym ci teraz powiedział, że ja także zawsze cię kochałem? Wiesz, że to nie znaczy, iż nie kochałem Joli, ale… To była inna miłość. Ciebie pokochała moja dusza, od pierwszego spotkania.

– Wiem… – odparłam.

– Czy myślisz, że teraz, kiedy nasi partnerzy od nas odeszli, moglibyśmy… spróbować być razem? – zapytał.

Milczałam przez chwilę wzruszona, a potem powiedziałam.

Ale po co próbować? – a gdy spojrzał na mnie spłoszony, dokończyłam. – Za starzy jesteśmy na próbowanie, po prostu bądźmy wreszcie razem i już.

A wtedy Olaf, szczęśliwy, porwał mnie... do tańca. I tak wirowaliśmy w deszczu bez muzyki i może wyglądaliśmy śmiesznie, ale dla nas to było jak długo wyczekiwana pieszczota.

Nasze dzieci i wnuki nawet się nie zdziwiły, że zamierzamy się pobrać

Uznali to za rozsądne, bo zawsze łatwiej jest żyć z dwóch emerytur. Żadne z nich się nie domyśliło, że nam wcale nie chodzi o pieniądze, ale o ten żar, który nas wypełniał. Wreszcie mogliśmy dać ujście naszym uczuciom, skrywanym przez tyle lat.

Kiedy wyszłam z pokoju, ubrana w kremową garsonkę, Olaf podał mi ramię i pojechaliśmy razem do kościoła. A tam złożyliśmy sobie przysięgę wiecznej miłości. Wiemy, że jej dotrzymamy, w końcu mamy wprawę. Przecież kochamy się już ponad czterdzieści lat. 

Czytaj także: 
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"

Redakcja poleca

REKLAMA