Doskonale pamiętam dzień, w którym moja ukochana jedynaczka powiedziała mi, że jest w ciąży. Z radości się popłakałam! Choć Magda od wielu lat była mężatką, to ciągle nie miałam wnuków.
Córka i jej mąż Robert zaraz po ślubie otworzyli niewielki bar. Trochę trwało, zanim interes się rozkręcił; oboje angażowali w to cały swój czas i energię. Nie chcieli się decydować na dziecko.
Kiedy bar zaczął przynosić jako takie dochody, nadarzyła się okazja: za niewielkie pieniądze można było odkupić lokal w bardzo atrakcyjnym miejscu tuż przy rynku i otworzyć drugi punkt. Zięć prowadził bar numer jeden, córka – numer dwa.
Decyzję o dziecku wciąż odkładali na przyszłość, więc wreszcie straciłam nadzieję. Aż tu nagle taka wiadomość! Narodziny Mateuszka to był dla mnie prawdziwy dar niebios. Aby pomóc córce i zięciowi, wprowadziłam się do nich. Byłam na emeryturze, kilka lat wcześniej zmarł mój mąż, miałam mnóstwo wolnego czasu.
Już po trzech miesiącach córka wróciła do pracy. Ja spędzałam całe dnie z wnukiem. Przewijałam go, karmiłam, kąpałam. Chodziliśmy razem na spacery, bawiliśmy się. Mateusz rósł zdrowo, był pogodnym i nadzwyczaj grzecznym dzieckiem. A ja czułam się potrzebna i kochana.
Mój wnusio skończył dwa latka, kiedy zięć zaczął budowę domu. Wtedy sama go namówiłam, aby pomógł mi sprzedać moje mieszkanie. W sumie i tak już żyłam z nimi – tak było wygodniej i dla mnie, i dla nich.
Przez dwa lata wszystko było super
– Jeśli wygospodarujecie dla mnie jakiś niekrępujący kącik, chętnie dołożę się do budowy – zaproponowałam. – Wystarczy mi pokój z łazienką na parterze.
Osiem miesięcy później całą czwórką wprowadziliśmy się do pięknej willi na obrzeżach miasta. Ja miałam swoją sypialnię z łazienką, Mateuszek – wielki pokój zabaw i ogródek z drabinkami. Nie chodził do przedszkola, nie było też potrzeby wynajmowania opiekunki. Tylko raz na tydzień przychodziła miła Ukrainka, aby porządnie posprzątać w domu.
Magda i Robert otwierali kolejne bary, zarabiali pieniądze. Choć bardzo zapracowani, wyglądali na zadowolonych z życia. Ale cóż, jak to mówią: wszystko, co dobre, kiedyś się kończy…
Któregoś wieczoru, kiedy mały już spał, a my z Magdą siedziałyśmy przy zielonej herbacie, zięć wszedł do kuchni i oświadczył, że ma inną kobietę i chce rozwodu. Powiedział to suchym, beznamiętnym tonem, nie patrząc w oczy swojej żonie. Mało tego, nie odczekał nawet, aż wyjdę! Jakby bał się zostać z nią sam na sam. Tchórzliwy drań!
– Co ty mówisz? – spytała Magda, podnosząc się z krzesła; widać było, że cała się trzęsie. – Co ty… – głos jej się załamał.
– Nie rób scen. Porozmawiamy jutro – powiedział i wyszedł.
Byłam w szoku nie mniejszym niż córka, ale jakoś musiałam zareagować. Zrobiłam więc to, co zrobiłaby na moim miejscu każda matka – przytuliłam ją. I stałyśmy tak, kołysząc się i milcząc. Ona płakała cichutko, ja ledwo panowałam nad łzami.
Przez kolejne dni zajmowałam się wnukiem i sprawami domowymi, starając się maksymalnie odciążyć córkę. Chciałam, aby mogła skupić się na ratowaniu swojego małżeństwa. Niestety, zięć nie chciał niczego ratować. Opędzając się od rozpaczającej Magdy jak od natrętnej muchy, pakował swoje rzeczy i wkrótce na dobre wyniósł się z domu.
– Chałupę zostawiam tobie, barami podzielimy się po połowie – oznajmił, zanim wsiadł do samochodu. – Na Mateuszka będę płacił tyle, ile trzeba.
Magda coraz bardziej zamykała się w sobie
Tak bardzo współczułam córce, tak bardzo chciałam jej pomóc! Ale jak? Po wyprowadzce męża przestała ze mną rozmawiać. Kiedy ją zagadywałam, powtarzała, że ma do załatwienia dużo spraw, ale wszystko w porządku. Zachowywała się jak robot. Jakby wszystkie emocje z niej uleciały.
„To szok, to minie – myślałam. – Niedługo zacznie zachowywać się normalnie, przecież ma jeszcze dziecko i mnie. Stało się i trudno. Tego kwiatu jest pół światu”.
Jednak było coraz gorzej. Magda stopniowo przestawała zwracać uwagę na otoczenie. Coraz częściej przechodziła obok mnie i Mateuszka, jakbyśmy w ogóle nie istnieli. Aż pewnego dnia nie wstała rano do pracy. Zapytałam, czy jest chora. Żadnej reakcji. Powtórzyłam pytanie kilka razy. Odburknęła, że źle się czuje i chce poleżeć w spokoju.
Przez kilka dni nie wstawała z łóżka. Zadzwonili pracownicy, prosząc o wypłacenie pieniędzy. Magdy w ogóle to nie obchodziło. Zrozumiałam, że jeżeli nie wezmę spraw w swoje ręce, to wszystko, na co moja córka tak ciężko pracowała, przepadnie.
Zadzwoniłam do znajomego prawnika. Przyszedł do nas do domu. Magda jak w transie podpisała upoważnienie notarialne o zarządzaniu majątkiem w jej imieniu. Dzięki temu mogłam wypłacić pensję pracownikom i zamawiać do barów potrzebne produkty. To znaczy nie ja je zamawiałam, trzeba było zaufać menedżerom barów. Ale wszystko jakoś się układało.
Zięciowi do niczego się nie przyznałam. Obawiałam się, że mógłby wykorzystać stan Magdy podczas sprawy sądowej. Wiedziałam, że Robert kocha syna, najchętniej by go zabrał. Wnukowi wytłumaczyłam, że mama ma zakaźną chorobę i nie może wychodzić z pokoju. I podkreśliłam, że to tajemnica – ledwie czteroletni Mateuszek uwielbiał tajemnice i na szczęście potrafił ich dotrzymywać.
Może pomógłby jej lekarz?
Magda całymi dniami leżała w łóżku, patrząc w sufit pustym wzrokiem. Były dni, że nie chciała nic jeść. I tak bardzo schudła. Powtarzałam jej ciągle, że musi się wziąć w garść. Przecież ma synka. Życie nie kończy się na jednym idiocie, który nie potrafił docenić tak wspaniałej kobiety jak ona. Nic nie pomagało.
Nigdy nie wierzyłam w skuteczność psychologów, ale tonący brzytwy się chwyta. Poszłam do przychodni, poprosiłam o konsultację. Tłumacząc zawiłe słowa lekarki, w mojej córce coś pękło.
Nie chciałam o tym słyszeć. Zresztą okropnie się bałam… Kochanka mojego zięcia nie mogła mieć dzieci – dowiedziałam się tego od koleżanki, która przyjaźniła się z jej matką. „A jeśli spróbują nam zabrać Mateuszka?” – martwiłam się.
Psycholog powiedziała, że w takiej sytuacji pozostaje jedno wyjście. Przyjedzie do nas do domu i spróbuje nawiązać kontakt z Magdą. Zgodziłam się. Przychodziła codziennie wieczorem. Przez tydzień nie było żadnych efektów. W końcu stało się najgorsze: Mateuszek powiedział ojcu o stanie mamy.
Zięć pojawił się niespodzianie. Nie byłam go w stanie zatrzymać! Siłą otworzył drzwi i pobiegł prosto do sypialni. Akurat była tam terapeutka. Magda zobaczyła Roberta… Na chwilę jej oczy stały się przytomne. Podniosła się powoli.
– Wróciłeś? – wyszeptała.
Zięć zaprzeczył ruchem głowy. Powiedział, że w takim stanie nie może wychowywać dziecka. Że wobec tego zabiera syna. Magda położyła się i wyszeptała:
– Nie ma go… Tak jak taty.
Terapeutka poprosiła mnie, abym opowiedziała o moim mężu. Nic z tego nie rozumiałam. Przecież ojciec Magdy był z nami! Troszczył się o mnie i o nią. Ciężko pracował, czasem na dwie zmiany, aby zapewnić nam byt.
Opłakiwała odejście męża i… brak ojca!
Psycholog kazała mi znaleźć wszystkie zdjęcia męża, a potem poustawiała je wokół łóżka…Dwa dni później nastąpił przełom. Magda wreszcie zaczęła rozmawiać z terapeutką. Później dowiedziałam się, że stan córki nie tyle jest spowodowana odejściem męża, co poczuciem braku ojca.
Od dziecka tęskniła za obecnością ojca w domu. On jednak albo był w pracy, albo był zmęczony. Kiedy dorosła, szybko wyszła za mąż, w Robercie dostrzegając partnera i opiekuna, jakby namiastkę ojca… Wydawało się jej, że już jest bezpieczna, bo mąż będzie w jej życiu obecny zawsze. Kiedy oświadczył, że ma inną kobietę, jej świat się zawalił.
Minęło kilka miesięcy. Magda wciąż chodzi na terapię, lecz po tamtym załamaniu nie ma śladu. Jest po rozwodzie, na szczęście sąd oddał syna pod jej opiekę. Powoli na nowo układa swoje życie.
Czytaj także:
„Moja mama postradała zmysły. Jeśli uważa, że pozwolę roztrwonić ojcowiznę na jej starcze widzimisię, to się grubo myli”
„Moje eks to wariatki, desperatki i chmara zazdrośnic. Obiecywałem sobie, że kończę z babami. Wtedy spotkałem Iwonę”
„Dostarczałem pizzę na wieczór panieński. Pijane druhny zmusiły mnie do tańczenia i rozbierania się przed panną młodą”