Może starałem się aż nadto? Może na zbyt wiele pozwalałem Paulinie, a za mało myślałem o sobie? W każdym razie powiedziała, że się wyprowadza. A ja zdecydowałem, że to koniec, to była ostatnia próba zbudowania jakiegoś stałego związku. Byłem już zmęczony. Poznawaniem się, docieraniem. Układaniem życia jak wieży z klocków, która – jak każda taka wieża – prędzej czy później runie.
Beata chciała mieć dzieci. Bardzo. Niestety, chciała ich w czasie, kiedy ja zupełnie nie byłem gotowy na ojcostwo i rodzinę. Kochaliśmy się jak wariaci i jak wariaci się kłóciliśmy, zwłaszcza o te hipotetyczne dzieci. I tak przez trzy lata.
Zaraz po tym, jak zerwaliśmy, zaszła w ciążę. Urodziła córkę jednemu, syna drugiemu, teraz sama wychowuje dwójkę dzieci. Nie mam pojęcia, czy jest szczęśliwa. Chciałbym wierzyć, że tak.
Marlena była z kolei chorobliwie zazdrosna, o wszystkich i wszystko. Nie tylko o kobiety, co jeszcze mógłbym zrozumieć, ale też o kumpli. O motocykl, który kupiłem, żeby czasem wyrwać się gdzieś przed siebie, zostawiając z tyłu kłopoty codziennego dnia. O to, że muszę posiedzieć dłużej w pracy. O to, że sąsiad poprosił mnie o pomoc przy wymianie świec w aucie. Nie dało się tak żyć.
Wytrzymałem 4 lata, tłumacząc, wyjaśniając, przekonując. Kiedy rozbiła szklankę i zagroziła, że się potnie, jeśli jeszcze raz zostawię ją samą, poddałem się. Nakładała na mnie zbyt dużą odpowiedzialność. Bałem się, że faktycznie coś sobie zrobi, a ja będę wiecznie się obwiniał.
Po Marlenie długo byłem sam
Oficjalnie, bo nie pisałem się na mnicha i spotykałem się z kobietami. Flirtowałem z nimi, randkowałem, sypiałem, ale z żadną nie weszliśmy na wyższy poziom znajomości. Dopóki nie pojawiła się Paulina.
Dwanaście lat młodsza, cudownie piękna studentka anglistyki. Właściwie już ją kończyła, jak stwierdziła z ulgą, bo po zmianie kierunku po trzech latach miała dość bycia studentką. Chciała wreszcie zacząć dorosłe, samodzielne życie. Kelnerowała w knajpie znajomego i gdy tylko kumpel zobaczył, jak na nią patrzę, zabronił mi się do niej odzywać.
– Już ja wiem, jak traktujesz kobiety, daj dziewczynie spokój.
– Niby jak ja traktuję kobiety? – obruszyłem się nie na żarty. – Na pewno do niczego ich nie zmuszam, jeśli już o tym mowa, a ona jest od dawna dorosła. No i nie jest twoją córką. Wyluzuj, stary.
Poza tym wcale nie chciałem zaciągnąć Pauliny do łóżka. Ja jej jedynie zaoferowałem pokój do wynajęcia w moim mieszkaniu. Dobrze mi się z nią rozmawiało, była inteligentna, co w dobie rozchichotanych panienek nie jest częste, ja zaś potrzebowałem kasy, bo w robocie trochę mi się posypało, a dwa wolne pokoje stały i się kurzyły.
Dalszy ciąg może dało się przewidzieć, ale niekoniecznie. Przyzwyczailiśmy się do swojej obecności i nim się zorientowaliśmy, zaczęliśmy traktować się jak parę, a nie tylko dwójkę współlokatorów. No i przepadłem.
Dałem się podejść jak smarkacz
To jest to, powtarzałem sobie, coraz bardziej pewien, że znalazłem wreszcie miłość i kobietę życia. Paulina wydawała mi się niemal chodzącym cudem. Mogłem na nią patrzeć bez końca. Na jej krągłe biodra, pełny biust, który idealnie pasował do moich dłoni.
Mogłem z nią godzinami rozmawiać, bo tematy nigdy nam się nie kończyły. Rok, dwa, trzy… Po studiach znalazła pracę w szkole językowej, a ja zmieniłem moją na lepiej płatną. Już nie potrzebowałem współlokatorki, tylko partnerki. I miałem Paulinę.
Kumpel, który nadal prowadził knajpkę na starym mieście, zmienił śpiewkę i teraz nam kibicował. Mówił, że zamiast skrzywdzić Paulinę, czego się obawiał, dałem się jej udomowić. I pięknie nam się ta wieża z klocków wznosiła, póki nie padło hasło „ślub”.
Myślałem o tym. Jasne. Nawet szukałem pierścionka, żeby się oświadczyć. Ale drażniło mnie, że wszystko kręci się wokół ślubu. Łącznie z wyrzucaniem śmieci. Paulina wciąż mi przypominała, że to będzie mój mężowski obowiązek.
Kiedy jeździliśmy do jej rodziny, temat ślubu i wesela był numerem jeden przy stole. Najpierw odbywały się kontrolne rzuty okiem na dłoń Pauliny, a potem leciały uwagi, że to już najwyższy czas. Kiedy „grzeczne” sugestie nie odniosły spodziewanego rezultatu, dostałem zakaz pojawiania się w domu ewentualnej przyszłej teściowej, póki się nie zaręczymy i nie wyznaczymy daty ślubu.
Nie znosiłem tej presji. Sprawiała, że chwila, która powinna być piękna i tylko nasza, stawała się własnością wszystkich wokół. A im bardziej naciskali, tym bardziej się opierałem i wahałem. Aż Paulina zapytała wprost, czy się z nią ożenię, bo właśnie dostała propozycję matrymonialną od jednego z native speakerów z pracy i całkiem poważnie ją rozważa.
To przeważyło szalę. Życzyłem jej wszystkiego dobrego na nowej drodze życia i kazałem wyprowadzić się jak najszybciej. Mogłem zrozumieć kobiecą fiksację na punkcie zamążpójścia, ale żeby to był ślub z kimkolwiek… Serio?
Byłem kawalerem po czterdziestce, bo dwanaście lat młodsza kobieta rzuciła mnie dla gogusia z Wielkiej Brytanii. Miałem ochotę jednocześnie wrzeszczeć z wściekłości i śmiać się drwiąco z samego siebie. To był ostatni raz – powtarzałem sobie. Żadnych więcej bab w moim domu i życiu. Żadnych stałych związków, żadnych obietnic i planowania. Koniec.
Co nie zmienia faktu, że zdołowałem się, kiedy dostałem zaproszenie na ślub swojego chrześniaka. Miał dwadzieścia pięć lat i już się żenił. Nie wierzyłem, że od kiedy trzymałem go do chrztu, minęło już tyle lat. Kuba się żenił, rany Julek…
I to akurat wtedy, kiedy zerwałem z kobietą, gdyż nazbyt napierała na małżeństwo… Jakby obrączka bardziej się liczyła niż noszący ją facet. Zraziłem się do tej instytucji, jednak nie wypadało nie pójść na wesele chrześniaka.
Pożałowałem swojej decyzji, gdy odkryłem, że posadzono mnie obok Iwony, jedynej kobiety, która przyszła solo – jak ja. Żeby nie wyjść na gbura i nie psuć weselnej atmosfery, prowadziłem z nią uprzejmą pogawędkę. Takie pitu, pitu, wymuszone sytuacją gadu-gadu, bo o czym może rozmawiać dwójka nieznajomych?
– Jeśli męczy cię ta gadka szmatka, możemy milczeć do końca imprezy. Mnie to pasuje – powiedziała nagle.
– Naprawdę?
– A co? Tylko ciebie może drażnić ta mało subtelna próba swatów? Bez obaw, nie szukam faceta. Więc jak będzie? Możemy dobrze się bawić albo zepsuć sobie ten wieczór całkowicie. Wybieraj.
Wtedy po raz pierwszy naprawdę na nią spojrzałem. Długie, kasztanowe włosy, zielonoszare oczy i głęboki dekolt w zielonej sukience, który skusiłby umarłego. Była mniej więcej w moim wieku. Popatrzyłem na nieopalony pasek na jej serdecznym palcu.
– Zdjęłaś obrączkę specjalnie na dzisiejszy wieczór?
– Zdjęłam ją całkiem niedawno. Gdy mój były mąż wyprowadził się do siksy, której wydaje się, że go zmieni. Powodzenia. A ty? Gdzie masz swoją?
– Cudem uniknąłem ostatnio jej nałożenia przez babkę opętaną wizją ślubu.
– Brawo. Wypijmy za to.
Bawiliśmy się świetnie. Wolni i swobodni
Przestaliśmy się przejmować próbami zeswatania nas, bo nic nam nie groziło, skoro oboje nie mieliśmy na to ochoty. Ale ponieważ dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie, wymieniliśmy się numerami telefonów.
Potem od czasu do czasu dzwoniliśmy do siebie, spotykaliśmy się, żeby wyskoczyć razem do kina albo coś wspólnie zjeść i pogadać. Aż któregoś wieczora wypiliśmy za dużo wina do kolacji, no i stało się…
– Mam nadzieję, że nie oczekujesz jakichś deklaracji z mojej strony – powiedziała rano, gdy podałem jej kawę do łóżka. – Ani nie spodziewasz się, że od teraz będę ci tu sprzątała i prasowała koszulki. Nie rozczaruj mnie, proszę…
– Spokojnie, mam dwie ręce i nie potrzebuję służącej.
– Świetnie. Skoro uniknęliśmy banałów i niezręczności, możemy to czasem powtórzyć. Jeżeli piszesz się na przyjaźń z małym bonusem.
Wiedziałem już co nieco o tym, jak się rozstała z mężem. Kpiła, ironizowała, bagatelizowała, ale mocno to przeżyła. Zwłaszcza że od kilku lat bezskutecznie usiłowała zajść w ciążę, a tamtej siksie udało się to bez problemu.
Nie chciała się z nikim wiązać, co było mi na rękę. Żadnych podchodów, gierek, zabaw w kotka i myszkę. Prosty układ. Mieliśmy ochotę się spotkać, to się spotykaliśmy. Chcieliśmy skorzystać z opcji bonusu, to korzystaliśmy. Wychodziliśmy razem, zostawaliśmy u siebie na noc, ale nigdy nie poruszaliśmy tematu bycia razem ani wspólnego zamieszkania.
Każde z nas potrzebowało swobody i ceniło swoją niezależność. Mieliśmy swoje wady i przyzwyczajenia, których nie chciało się nam się pozbywać czy zmieniać. Nie paliło mi się do kompromisów i wzajemnego docierania.
Nie miałem ochoty przeorganizowywać całego życia pod kobiece wymagania, nawet jeśli tą kobietą byłaby Iwona. Zresztą ona też tego nie chciała i nie potrzebowała. Widywaliśmy się, ale gdzieś tam, poza momentem i przestrzenią, które dzieliliśmy, każde z nas miało swoje życie i własny świat, pracę, znajomych, hobby…
Nie wciągaliśmy się na siłę w nasze prywatne granice, dzięki czemu wciąż się lubiliśmy i dobrze czuliśmy w swoim towarzystwie.
– Nie mogę w przyszłą sobotę – usłyszałem, gdy zaprosiłem ją na koncert, na który już kupiłem bilety. – Idę na wesele.
– Znowu ktoś znajomy bierze ślub?
– Nie znasz. Kuzynka kolegi z pracy. Zaprosił mnie.
Chwilę trwało, nim dotarło do mnie, że ten kolega zabiera ją jako osobę towarzyszącą na ślub kuzynki.
– Jasne. Baw się dobrze – rzuciłem niby swobodnie, ale w głębi serca poczułem się odtrącony, pominięty, niemal oszukany.
Nie podobało mi się, że Iwona pójdzie z kimś na wesele. Z kimś innym niż ja. Skąd ten dyskomfort? Dlaczego miałem wrażenie, że mnie zdradza? Przecież niczego sobie nie obiecywaliśmy. Nie byliśmy prawdziwą parą, a jednak…
Miałem ochotę coś rozwalić, gdy wyobrażałem sobie, jak inny facet trzyma ją w objęciach podczas tańca. A jak na tańcach się nie skończy?! Na samą myśl, że ktoś ośmieli się dotknąć mojej kobiety, budził się we mnie samiec agresor.
Zaraz, „mojej kobiety”?
Boże drogi… Uświadomiłem sobie, że jestem zazdrosny. Piekielnie. Nie dało się temu uczuciu zaprzeczyć, bo było silne i ewidentne. Niby nie chciałem zobowiązań, ale naraz dotarło do mnie, że myślę o Iwonie jak o swojej kobiecie, która spotyka się tylko ze mną.
Gdy wyobraziłem sobie to stado wygłodniałych facetów, gapiących się na jej długie nogi i boski dekolt, zaczynało mi się robić gorąco. A ona jeszcze wysłała mi zdjęcie, na którym wyglądała jak milion dolców…
Idiota! Przecież to nie zaczęło się dzisiaj i nie chodzi o ten ślub, tego dupka czy jej zabójczy wygląd. Przecież już od dawna myślę o niej każdego dnia. Zastanawiam się, co robi, gdy nie jesteśmy razem. Co czyta. Czego słucha. Czy znowu śpiewała w trakcie kąpieli. Co sądzi na temat obecnej sytuacji w kraju albo o wydarzeniach za granicą. Szlag, odmieniło mi się o sto osiemdziesiąt stopni.
I co ja mam z tym odkryciem teraz zrobić? Udawać, że nic się nie zmieniło? Chyba nie dam rady. Nie da się ukryć miłości ani kataru. Ale bałem się, że jak powiem prawdę, Iwona po prostu zniknie z mojego życia. Umawialiśmy się na coś zupełnie innego. A teraz chciałem, żeby była tylko moja.
Na wyłączność. Na stałe. Nie na jedną noc w tygodniu, weekend czy parę dni urlopu. Chciałem, żeby była przy mnie cały czas. Odwlekałem nasze następne spotkanie, bo nie wiedziałem, co i jak mam jej powiedzieć. Pogubiłem się. Stary byk, który z niejednego pieca chleb jadł, a czułem się jak sztubak, który pierwszy raz w życiu się zakochał.
Kiedy przyszła, wyciągnąłem ramiona i przytuliłem ją na powitanie.
– Jak dobrze, że jesteś – wyrwało mi się.
Uściskałem Iwonę mocniej niż zazwyczaj i chyba zauważyła różnicę. Super, kretynie – wymyślałem sobie w duchu – rozegrałeś to koncertowo. Albo zaraz cię wyśmieje, albo się spłoszy i ucieknie.
Czekałem na jakąś reakcję. Ale Iwona po prostu pozwalała się tulić. Kiedy wreszcie odwróciła głowę i mnie pocałowała, wyczułem, że to nie był taki sam pocałunek jak zwykle. Kryło się w nim coś innego niż pożądanie, dużo więcej. Odsunąłem się odrobinę i spojrzałem jej w oczy.
– Wreszcie zrozumiałeś, co? – spytała drżącym szeptem.
– Kiedy…? – nie byłem w stanie wykrztusić z siebie nic więcej, ale zrozumiała.
– Wczoraj wieczorem, kiedy miałam się dobrze bawić, a brakowało mi ciebie jak ręki. Cholernie się boję…
– To jest nas dwoje.
Obydwoje dostaliśmy po tyłku od losu, więc tym razem nie spieszyliśmy się z niczym. Minęło jeszcze kilka miesięcy, zanim zamieszkaliśmy razem. Chciałem być pewien na sto procent, że to nie chwilowy kaprys któregoś z nas.
Tym razem już otwarcie obiecaliśmy sobie monogamię. Ze ślubem czy bez. To była nasza ostatnia szansa na szczęście i za nic nie zamierzaliśmy jej zmarnować. Kiedy wiesz, to wiesz. Nie musiałem szukać pierścionka miesiącami.
Zobaczyłem go na wystawie u jubilera i już wiedziałem. Był idealny. Tym razem nic we mnie się nie buntowało, bo byłem pewien, że proszę o rękę właściwą osobę. Iwona także się nie wahała, bo już wiedziała, że albo ja, albo żaden.
Czyli jednak… Nawet kiedy tracisz nadzieję, los może szykować dla ciebie niespodziankę. Odpuszczasz sobie szukanie szczęścia, a ono wyskakuje zza rogu. Czasem jest łatwo, a czasem trudniej, bo trzeba się wysilić i zrozumieć własne uczucia. Grunt, że miłość przyszła, nim nastała jesień. Oby została z nami na wszystkie pory roku do końca naszego świata.
Czytaj także:
„Mama była słabego zdrowia, więc ukrywałam przed nią ciążę, bo chciałam oszczędzić jej stresów. Teraz tego żałuję”
„Pazerni krewni przestali dzwonić, kiedy wuj zapisał mi dom. To była ruina, ale plotkowali, że odziedziczyłem fortunę”
„Siostra to wredna pijawka. Wypięła się na mnie i naszą chorą mamę. Urabiam sobie ręce po łokcie, a ona korzysta z życia”