W maju zaczyna się sezon w moim gospodarstwie agroturystycznym, uznałam jednak, że dłużej nie mogę zwlekać z wizytą u mamy. Maciek dostanie się wkrótce (mam nadzieję!) na studia do Gdańska, nie mogę w ostatniej chwili wyskoczyć z prośbą, żeby przyjęła wnuka pod swój dach.
Raz, nie wypada, dwa – z nią nigdy nic nie wiadomo. Moja mama robi, co może, żeby tylko nie być standardową babcią. Wolałabym, żeby była bardziej przewidywalna. Zawsze to łatwiej. Kiedy zadzwoniłam, poprosiła, abym się odezwała dopiero za tydzień.
– Jestem z koleżanką, nie mam czasu! – zaświergotała radośnie. – Właśnie wchodzimy do Muzeum Powstania Warszawskiego.
„Daleko ją poniosło – pomyślałam. – W sumie ciekawe za co, skoro emeryturę ma cieniutką… Ilekroć zapraszam ją na święta, zawsze wymawia się tym, że jej nie stać na podróż. No nic, nie moja sprawa”.
Umówiłam się na konkretny termin, żeby nie było niespodzianek. Gdy zaś nadeszła pora, zostawiłam gospodarstwo pod opieką męża i pojechałam do Sopotu. Trzeba przyznać, że Trójmiasto to już nie to, co kiedyś – znikł gdzieś klimat leniwego uzdrowiska. A może to mnie, od lat mieszkającej na wsi, cywilizowany świat wydaje się teraz zbyt hałaśliwy?
Maćkowi, jak znam życie, to akurat się spodoba, przynajmniej na początku. Mam nadzieję, że będzie miał przyzwoite towarzystwo na tej weterynarii i nie pogrąży się zbyt głęboko w miejskich przyjemnościach.
Zresztą, mama mu na to nie pozwoli, jeśli stanie się zbyt absorbujący przez nocne powroty albo jakieś trunkowe ekscesy, po prostu postawi mu ultimatum. Znam ją doskonale, wiem, że wygoda i spokój to dla niej podstawa.
– Cześć – przywitała mnie, jakbyśmy się widziały wczoraj. – Wchodź szybko, jest świetny dokument na National Geographic – wyjaśniła, biegnąc do pokoju.
Czyżbym liczyła na uściski i łzy wzruszenia? Dobrze choć, że w przerwie na reklamy zaproponowała mi kawę i ciastka!
– Odkąd to interesują cię podróże? – nie mogłam się nadziwić jej nagłą fascynacją kanałem geograficznym.
– Od zawsze! – parsknęła.
I zaczęła opowiadać, jak to od dzieciństwa marzyła o dalekich wędrówkach, ale cóż – najpierw musiała pracować na rodzicielskim polu, potem były dzieci i notoryczny brak pieniędzy. Nie wspominając o paszportach niedostępnych przez część jej życia. I tak cud, że udało im się z tatą wyjechać do Bułgarii.
Podekscytowała się niemożliwie, nawet pomyślałam, że to chyba niezdrowe w jej wieku i, żeby zmienić temat, zapytałam o tę koleżankę, z którą była w Warszawie. Czy to któraś z sąsiadek?
– Skąd! – żachnęła się mama. – To Hanka Skowronowa z Holandii mnie odwiedziła, moja przyjaciółka jeszcze z liceum! Wieki całe się nie widziałyśmy, bo ona zaraz po osiemdziesiątym dziewiątym wyjechała za mężem do Rotterdamu – tłumaczyła podekscytowana. – A kilka lat temu Haneczka owdowiała, no i odtąd podróżuje po całym świecie.
Powoli zaczęła mi się sytuacja wyjaśniać. No tak, dawna koleżanka zafundowała mamie wycieczkę do stolicy, nabiła głowę głupstwami, a teraz ta przeżywa podróże przed telewizorem… Polska emerytura to nie to co holenderska.
– Pozałatwiam sprawy i latem pojedziemy sobie z Hanką do Niemiec – rozmarzyła się mama. – W końcu zobaczę rodzinne strony rodziców.
– Za co? Wygrałaś w totka czy co? – roześmiałam się.
A mama na to, że zdobędzie pieniądze tak samo jak Hanka. Nawet już pytały i to realne, bo także w Polsce istnieje coś takiego jak hipoteka odwrócona.
Słowo „hipoteka” kojarzy mi się fatalnie
Mama jednak machnęła ręką. Stwierdziła dumnie, że ta akurat oferta skierowana jest głównie do emerytów, bank wycenia ich dom, a potem wypłaca należność w miesięcznych ratach. Są dodatkowe pieniądze na przyjemności, kiedy zaś starość dopiecze – na leczenie.
– Jasne! – zdenerwowałam się tą naiwną beztroską. – Skończy się tak, że zostaniesz bez dachu nad głową!
– Wcale nie – wzruszyła ramionami.
– Do śmierci mam zapewnione mieszkanie. Mogę je nawet wynająć, a sama iść do domu opieki… Super, Ela, nie?
Co w tym takiego świetnego?
– Mogłabyś przedtem przynajmniej poradzić się mnie albo Jacka – przypomniałam jej, że ma dzieci.
Nagle poczułam dojmującą przykrość, że tak po prostu pozbawia nas ojcowizny.
Popatrzyła na mnie, jakbym spadła z nieba, i stwierdziła, że przecież ani ja, ani mój brat nie znamy się na prawie. Pewnie, że byłoby miło, gdyby ktoś pomógł w załatwianiu. Cóż, każde daleko, wpadamy, tylko, gdy czegoś chcemy. Już jakoś tak jest, że każde sobie rzepkę skrobie… Trudno, poczeka na Hankę.
– A skoro już o tym mowa, to chyba przyjechałaś tu z jakąś sprawą?
Powiedziałam, o co chodzi, a mama na to, że nie widzi problemu – w końcu lepiej pozna wnuka!
– To musi być kawał chłopa, a ostatnio widziałam go chyba… no tak, w czasie jego komunii! – przypomniała sobie. – Mężczyzna zawsze się w domu przyda. I ktoś się zajmie moim kotem, kiedy ja będę chciała wyjechać – planowała.
Wracałam do domu z mętlikiem w głowie. Dlaczego z mamą są zawsze same problemy? Już czuję, co powie mój mąż o jej egoizmie i beztrosce… I trudno będzie się nie zgodzić, bo jak ona może tak po prostu pozbawić własne dzieci spadku dla jakichś głupich, doraźnych przyjemności? I do głowy jej nie przyjdzie, że to nie w porządku!
Czytaj także:
„Małżeństwo kojarzyło mi się z kieratem, a ja chciałam się rozwijać. Wybrałam drogę nauki, jednak czegoś mi brakowało”
„2 lata temu zostałam wdową i już przeżyłam żałobę. Chcę wrócić do gry, ale moje randki to pasmo nieszczęść”
„Nie braliśmy ślubu, bo uważaliśmy, że to tylko papierek. Gdy poważnie zachorowałam, zorganizowaliśmy wszystko w 2 dni”