Siedziałam w autobusie, jadąc do szpitala, i próbowałam sobie przypomnieć dawne czasy, gdy moim największym zmartwieniem było to, czy powinniśmy poszerzyć spektrum działania rodzinnej firmy i jak zachęcić syna, by zechciał w niej terminować po studiach… A potem już wspinałam się po szpitalnych schodach, jakbym od urodzenia nie robiła nic innego. Znałam każdą rysę na poręczy, każde wyszczerbienie na stopniach, machinalnie kłaniałam się postaciom w białych fartuchach, które krążyły po korytarzu jak duchy.
I znów godziny spędzone przy łóżku Krzysia, trzymanie go za bladą, bezkrwistą dłoń i opowiadanie, co dzieje się w domu, tak jakby cokolwiek mogło się dziać… Prawda jest taka, że od wypadku nie przespałam ani jednej całej nocy, mąż uciekł w pracę i prawie się nie widujemy, a teściowa tak się załatwiła na pielgrzymce, na którą poszła w intencji wnuka, że trzeba było po nią jechać aż do Lublina.
Na pożegnanie ucałowałam syna w chłodny policzek i poszłam do lekarza, który tym razem raczył poświęcić mi trochę czasu. Nie dowiedziałam się jednak nic nowego, trzeba czekać, stwierdził. Tak już jest ze śpiączką pourazową, nie da się nic przyspieszyć. W domu mąż zapytał, czemu nie skończyłam rozliczenia dla klienta.
– Przepraszam. Na jutro będziesz miał wszystko gotowe.
– Jeżeli to ponad twoje siły, Marta, to powiedz – objął mnie, ale jakoś bez przekonania. – Zatrudnię kogoś…
– Nie, dam radę – odsunęłam się, łaski bez. – Nie rozumiem, jak możesz być taki zimny? Naprawdę nic cię nie obchodzi oprócz pracy?
– Co? O czym ty gadasz, kobieto?! Chcesz, żebym siedział z tobą i płakał? To coś pomoże według ciebie?
Co jest z tym moim chłopem?
Po chwili usłyszałam trzaśnięcie drzwiami i tyle go widziałam. Czy rodzina nie powinna trzymać się razem w momentach zagrożenia? Czy nie powinniśmy się wzajemnie wspierać, przywracać sobie nadzieję? Przecież to chore, że jedyną osobą, która może mnie cierpliwie wysłuchać jest syn w komie!
Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam zamykające się drzwi od garażu. Co jest z tym moim chłopem? Czy on naprawdę uważa, że teraz jest odpowiednia pora na polerowanie auta?! Nie, tak dalej być nie może! Pobiegłam za nim, otwieram garaż i co widzę? Mój mąż naprawia rower, na którym syn jechał, gdy został potrącony przez pijanego kretyna…
– Lepiej wywieź żelastwo na złom, zamiast reperować – wypaliłam.
– Nikt już jeździć na tym nie będzie!
A on, prostując przednie koło, tylko wzruszył ramionami: czemu nie? Krzyś przecież uwielbia ten rower. Na pewno się ucieszy, gdy wróci ze szpitala, i zobaczy, że wszystko zrobione. Oparłam się o ścianę i patrzyłam na męża jak na obcego człowieka. Albo jest zupełnie pozbawiony wszelkiej empatii, albo po prostu zwariował. Po wypadku nie płakał, nie przestał pracować, emocje nie znalazły żadnego ujścia i oszalał, a co gorsza, nie zdaje sobie z tego sprawy. Musiałam koniecznie porozmawiać z teściową. W końcu to jego matka, powinna coś wiedzieć na temat swojego syna.
– W trudnych chwilach każdy sobie radzi jak może – wzruszyła tylko ramionami. – Daj mu spokój, Marta.
Co z nimi jest nie tak? Chłopak leży nieprzytomny w szpitalu, nie wiadomo, czy przeżyje, a ona uważa, że naprawianie roweru w tej sytuacji jest normalne?
– Mam rosół od wczoraj – poinformowała mnie, jakby nigdy nic.
– Chcesz trochę?
Wiedziałam, że będą w nim pływały wielkie, obrzydliwe oka tłuszczu, ale zgodziłam się. Chyba wciąż miałam nadzieję, że teściowa jakoś mi pomoże.
– A to co? – wzięłam do ręki kubek-niekapek, taki, jakie kupuje się niemowlętom.
– To dla mnie – wyjaśniła. – Bardzo dobra rzecz na podróż, człowiek się nie obleje, gdy jedzie autobusem.
Co ona znowu wymyśla?
Zaraz, zaraz, a gdzie to „człowiek” się wybiera? Znów jakiś pomysł od czapy, który będzie wymagał akcji ratunkowej? Teściowa tymczasem sięgnęła do szafy i wyjęła z niej zgrabny pakunek. Rozpięła pasek, strzepnęła i ukazał się dość tandetny płaszczyk przeciwdeszczowy.
– Kupiłam u Chińczyka na rynku. Tylko dziesięć złotych i żadna ulewa mi nie straszna!
Rosół gapił się na mnie okami, a ja utknęłam z łyżką w powietrzu. Ta kobieta znów coś wymyśliła!
Zaczęła opowiadać, że dzień wcześniej była u Krzysia w szpitalu. Zabrała „Przegląd sportowy”, żeby chłopakowi poczytać, zawsze przecież się piłką nożną interesował… I gdy tak siedziała, przyszła pielęgniarka zmienić kroplówkę, zgadały się i tamta powiedziała, że cudu trzeba, żeby wnuk z tego wyszedł.
– I wyobraź sobie, Marta, wieczorem zadzwonili, że się miejsce w autokarze zwolniło! Jadę na pielgrzymkę, Najświętsza Panienka na pewno wysłucha moich modlitw i uleczy Krzysia!
To co, teraz będziemy po teściową, jak się rozchoruje, na Jasną Górę jeździć?! Czy ona oszalała?
– Przecież mama jest za słaba na podróże – zaoponowałam.
A ta tylko ręką machnęła: cóż by to było za poświęcenie, gdyby była młoda i sprawna? Poza tym Bóg przesłał jej znak, a skoro tak, musiał w tym swój boski zamysł mieć, prawda? Przecież na zatracenie by starej babki nie wodził?
– Mamo, Bóg zewsząd szczerą modlitwę usłyszy – próbowałam ją zajść z innej strony. – A tu mama jest bardziej potrzebna.
Teściowa ramionami wzruszyła: odkąd to ze mnie taki ekspert od wiary? Bóg najlepiej słyszy tych, którzy udowadniają, że są skorzy do ofiar. I jednak badania naukowe dowodzą, że sporo zależy od miejsca. Gdyby było inaczej, jakaś Kozia Wólka miałaby na koncie tyle samo uzdrowień co sanktuarium w Lourdes. A nie ma. Zimny pot mnie oblał w tym momencie… Dokąd ta moja teściowa się właściwie wybiera?!
– Przecież mówię – spojrzała na mnie jak na głupią. – Do Lourdes.
– To jest we Francji – uświadomiłam jej. – Tam są zamachy terrorystyczne!
Zamachy są w Paryżu, oświadczyła. Zresztą, co ma być, to będzie: ona już stara jest, swoje pożyła i nie ma nic do stracenia. Jest pewna, że Bóg obietnicy dotrzyma, a jeśli trzeba będzie to życiem przypłacić, to trudno. No niech mi ktoś powie, że rodzina męża jest normalna! W końcu nie wytrzymałam, moje nerwy też mają swoją wytrzymałość.
Oni wpędzą mnie do grobu
– Nie ma mowy! Nigdzie mama nie pojedzie, nie potrzeba nam kolejnej tragedii do kompletu!
A ona na to, że nie jest ubezwłasnowolniona. Sama o sobie decyduje, sama za wszystko płaci, nie mam prawa niczego jej zakazywać. Ona nie może czekać bezczynnie, gdy nasz kochany chłopak walczy o życie. Może mnie wystarczy płakanie po kątach, ale ona to człowiek czynu! Jak walnęłam drzwiami za sobą, to dziw, że ich z futryny nie wyrwało!
Pobiegłam na górę, ale mieszkanie oczywiście puste, więc ruszyłam do garażu. I mówię mężowi, co jego kochana mamuśka wymyśliła. Musi jej przemówić do rozumu i zatrzymać kobietę w domu, zanim kompletnie zrujnuje życie nam i sobie!
– A można je jeszcze bardziej zrujnować? – rzucił filozoficznie, mocując się z tubką kleju do dętek. – Będzie, co ma być. Daj spokój mamie.
No proszę, jaki Sokrates nam się nieoczekiwanie objawił!
– Nie, koniec. Ja tego dłużej nie zniosę, wy jesteście nienormalni – rozpłakałam się ze złości.
A Maciej na to, że każdy jest inny, nie zauważyłam jeszcze? I jeśli rzeczywiście chcę zrobić coś pożytecznego i pomóc rodzinie, to najwyższy czas zabrać się za to zaległe rozliczenie, zanim skarbówka nam wsiądzie na kark. Szkoda pieniędzy na kary, bo jak Krzyś będzie potrzebował rehabilitacji, to każdy grosz się przyda. A jeśli Krzyś się nigdy nie obudzi?! Czy to żadnemu z nich nie przyszło do głowy?
Czytaj także:
„Na widok Joli prawie dostałam zawału. Mój syn umawia się z 40-letnią kobietą. Przecież ona mogłaby być jego matką"
„Mój syn to naiwniak. Płaci za swoją byłą i skacze wokół niej jak piesek. Cwaniara owinęła go sobie wokół palca”
„Mój syn to złodziej i rozrabiaka, ale nigdy na niego nie doniosę. Pomaga mi i przynosi pieniądze. Nie pytam, skąd je ma"