„Po wypadku nie pamiętałem, kim jestem. Żona i córka były dla mnie jak obce. Niestety, okazało się, że to nie wina amnezji”

mężczyzna, który ma amnezję fot. iStock by Getty Images, Marjan_Apostolovic
„W drzwiach przywitała mnie chuda, piegowata, przestraszona dziewczynka z ogromnymi, zielonymi oczami. Kucnąłem naprzeciw. Pomyślałem: >>Jak to możliwe? To moja córka, żyjemy pod jednym dachem tyle lat, a widzę ją pierwszy raz w życiu<<. Znowu nie wiedziałem, co robić. Uściskać, pogłaskać, powiedzieć coś? Ale co?”.
/ 27.06.2023 14:30
mężczyzna, który ma amnezję fot. iStock by Getty Images, Marjan_Apostolovic

Ktoś, kto widział mnie tamtego dnia, mógł pomyśleć sobie: „Facet popił i ma kłopoty z równowagą”… Do miasta dotarłem, idąc wzdłuż torów. Byłem kompletnie skołowany. Jakiś litościwy przechodzień odprowadził mnie do szpitala. Kilka siniaków i zadrapań nie wyglądało groźne. Problem w tym, że nie wiedziałem, kim jestem. Miałem przy sobie dokumenty z imieniem i nazwiskiem, ale nic mi ono nie mówiło!

Po pewnym czasie do sali, w której mnie umieszczono, wszedł lekarz w towarzystwie kobiety. Do dziś pamiętam zapach jej perfum.

– Panie Bartoszu… Poznaje pan żonę? – padło pytanie.

Była ładna. Patrzyła na mnie z lękiem i niedowierzaniem. Nie rozpoznałem jej. Zawahała się, spojrzała na lekarza i bez słowa podała mi dłoń. Chciałem ją pocałować, kobieta cofnęła się zaskoczona. Powiedziała, że ma na imię Bożena.

Ta dziewczynka chyba się mnie bała

Dwa dni później wypisałem się ze szpitala na własne żądanie. Wiedziałem już, że mam żonę i ośmioletnią córkę Kasię, moja matka nie żyje, ojca nigdy nie znałem, jestem jedynakiem i pracuję jako instruktor nauki jazdy… Dla mnie to były tylko suche informacje.

Czasem pojawiały się w mojej głowie jakieś obrazy, skrawki zdarzeń, które jednak nie budziły we mnie żadnych uczuć ani skojarzeń. Jak wspomnienie snu, i to wcale niekoniecznie mojego. Wkurzało mnie to ogłupienie. Potrzebowałem czegoś konkretnego, żeby móc odbudować całość. Instruktor nauki jazdy? Ja nawet nie byłem pewien, czy umiem prowadzić samochód!

Oboje z Bożeną podjechaliśmy pod dom taksówką. Nie dotykaliśmy się, jednak czułem, że ona drży, powstrzymując łzy. Cóż mogłem poradzić? Patrzyłem przez okno. Całą drogę siedzieliśmy obok siebie jak obcy.

W drzwiach przywitała mnie chuda, piegowata, przestraszona dziewczynka z ogromnymi, zielonymi oczami. Kucnąłem naprzeciw. Pomyślałem: „Jak to możliwe? To moja córka, żyjemy pod jednym dachem tyle lat, a widzę ją pierwszy raz w życiu”. Znowu nie wiedziałem, co robić. Uściskać, pogłaskać, powiedzieć coś? Ale co?! Wyszło niezdarne przyciśnięcie, co jeszcze bardziej ją przeraziło.

Po chwili w drzwiach stanęła jakaś kobieta. Uśmiechnąłem się niepewnie. Patrzyła na mnie jak na ducha.

To moja mama – szepnęła Bożena. – Weźmie Kasię.

Kobieta ujęła małą za rękę.

– Pobędzie u mnie, aż… aż trochę wydobrzejesz.

Odprowadziłem je wzrokiem. Wsiadły do taksówki i odjechały. Dziewczynka nawet nie odwróciła się w moją stronę.

Dziwne to było uczucie, kiedy wchodziłem do własnego domu, nie wiedząc, gdzie jest kuchnia, gdzie łazienka, jakie mamy meble i ile pokoi. Bożena oprowadzała mnie jak nowego lokatora. Bardzo krępująca sytuacja.

Kompletnie nic nie pamiętałem

Wieczór spędziliśmy na oglądaniu zdjęć. Czarno-białe, małe: na kocyku baraszkuje wesoły brzdąc. To ja. Na następnym już kilkulatek z miłą kobietą na tle karuzeli: ja i moja matka. W mundurku szkolnym, wyprostowany, dumny, szeroko uśmiechnięty: to ja w podstawówce. Potem zdjęcie z technikum samochodowego i kolejne z wojska, na którym z udawaną powagą prężę się na baczność, otoczony chłopakami robiącymi błazeńskie miny.

Nic nie pamiętam – wymamrotałem zawiedziony.

– Słuchaj, może jednak pójdziesz do psychologa? Powinieneś – zagaiła Bożena.

Aż mnie zatrzęsło ze złości.

– Nie ma mowy! Sam sobie poradzę! Sam! – krzyknąłem.

Bożena chyba spodziewała się takiej reakcji, bo tylko westchnęła z rezygnacją. Potem pościeliła mi łóżko w pokoju obok sypialni, choć szczerze mówiąc, mimo że jej nie pamiętałem, miałem nadzieję spędzić noc pod wspólną kołdrą. Ale nie śmiałem tego proponować. Musieliśmy dać sobie czas.

Zacząłem poznawać siebie. Bożena opowiadała mi moje życie, ja próbowałem je do siebie dopasować. Jakoś nie bardzo mi się to udawało. Wierzyłem, że coś zmieni spotkanie z Andrzejem – podobno moim najlepszym przyjacielem. Przyszedł w sobotę po południu. Razem z nim Leszek, ponoć też mój dobry kumpel. Andrzej, przyglądając mi się uważnie, wyciągnął z torby butelkę.

– Napijemy się, powspominamy, pogadamy jak zawsze – zarządził. – Wyluzujesz się… Ty nas musisz pamiętać! – stwierdził, częstując mnie papierosem.

Zakasłałem, zakręciło mi się w głowie, ale poczułem miłą ulgę. Twarze kumpli wyraźnie się rozpogodziły.

Wódkę wypili sami. Miałem ochotę, lecz bałem się, że może mi zaszkodzić. A niczego tak nie pragnąłem jak wspomnień, prawdziwych wspomnień. Moich własnych.

Skąd wzięło się we mnie tyle złości? 

Starali się, jak mogli:

– A pamiętasz Maćka, a Romka, a jak chodziliśmy do klubu? – pytali w kółko.

Bardziej mnie to rozdrażniło niż pomogło. Wychodząc, poklepali mnie po ramieniu.

– Rozumiemy, Bart, my cię rozumiemy… Fajny chłop byłeś…

Zamknąłem za nimi drzwi i poszedłem do Bożenki. W myślach zacząłem ją tak nazywać. Celowo nie pytałem, jak zwracać się do niej zdrobniale. Co noc wyobrażałem sobie, jak to będzie, kiedy wszystko mi się przypomni. Pierwsze, co do niej powiem, to właśnie to zdrobnienie, którego jeszcze nie pamiętałem… Wyobrażałem sobie jej zaskoczenie, radość, jak szepcze „Kochanie, wróciłeś!”. Teraz, na razie wciąż jeszcze obca, siedziała w kuchni przy stole, piła kawę.

Usiadłem naprzeciwko. Przyglądałem jej się chwilę. Oczy podkrążone, pochylona, jakby schowana w sobie… Pomyślałem, że pewnie często płacze. Nagle postanowiłem:

– Jedźmy po Kasię! Zacznę od nowa być mężem i ojcem. Mam gdzieś przeszłość, nieważne! Bądźmy po prostu rodziną.

Bożena zerwała się z miejsca, jej smutne oczy stały się gniewne:

– My od dawna nie jesteśmy rodziną! – krzyknęła. – Ty nawet nie wierzyłeś, że Kasia jest twoja! Wyzywałeś ją od bękartów, a mnie od najgorszych! Od lat nas zastraszasz, wyzywasz!

Drżącymi rękami wyciągnęła z szuflady dokumenty i położyła przede mną. Pozew rozwodowy.

– Wycofałam, bo masz tę swoją amnezję, ale ja nie mam!

Jakbym dostał w twarz. Poczułem pierwsze, naprawdę znajome uczucie: gorącą, wypełniającą umysł, całe moje ciało wściekłość. Zacząłem krzyczeć:

– Dość! Słyszysz?! Mam! Tego! Dość!!! Kim ty jesteś?! Kim wy wszyscy jesteście?!

Rzuciłem szklanką. Dźwięk rozbijanego szkła był znajomy, tak jak znajome było uczucie furii. Poczułem się, jakby to we mnie coś pękło. W ułamku sekundy zobaczyłem tę samą kuchnię – tylko podłogę pokrywały skorupy rozbitych naczyń, stół przewrócony, wybite okno, płacz kobiety i dziecka. Tak wyraźnie, jakby to była rzeczywistość.

Nie chciała ciągnąć tej rozmowy

Nagle opuściły mnie wszystkie siły. Ciężko opadłem na krzesło.

– Kim jestem? Nie pamiętam.

– Ja nie potrafię zapomnieć, Bartek. Czasem myślę, że udajesz, że grasz przede mną kolejny teatr! – powiedziała Bożena.

Po chwili milczenia, patrząc mi w oczy, mówiła dalej:

– Nie zastanowiło cię, że nie ma tu właściwie moich rzeczy? Nie zdziwiło, że nie ma tu zabawek Kasi, jej ubrań, czegokolwiek? Ja już zaczęłam od nowa, Bartek. Trzy miesiące temu, kiedy wyszłam z tego domu, byłam pewna, że do niego nie wrócę. Każdy przedmiot tutaj przypomina mi koszmar. Mój i Kasi.

Nie czułem żalu, nie czułem smutku. Pustka. Obcość. Wyjść, zapomnieć o tej rozmowie, nie pamiętać. Nic już nie pamiętać! Ale gdzie miałem iść? Dokąd?

Bożena uniosła dłoń, nie chciała ciągnąć tej rozmowy.

– Jesteś chory, nie powinnam. Nie teraz, nie tak szybko, przepraszam… Ale ja tego już nie udźwignę. Nie potrafię ci pomóc. Boję się ciebie. Idź gdzieś po pomoc. Zacznij żyć od nowa i pozwól mi na nowe życie.

To było pół roku temu. Sprzedaliśmy dom, mam małe mieszkanie. Pracuję jako magazynier. Planowałem zmienić imię, żeby mieć nowe w nowym życiu. Nie mogę jednak wszystkiego wyrzucić. Straciłem rodzinę, lecz wcale nie z powodu amnezji. Chodzę do psychologa, walczę ze swoją złością i zagubieniem. Zmienię to. Noszę przy sobie zdjęcie córki. Chcę o niej pamiętać. Może mi kiedyś wybaczy.

Czytaj także:
„Traktowałem żonę jak służącą. Nie interesowało mnie, że jest zmęczona. Miała zajmować się dzieckiem, sprzątać i gotować”
„Latami zdradzałem żonę i zaniedbywałem córkę, ale to one były przy mnie po wypadku. Teraz spłacam dług wdzięczności”
„Żona odeszła i zabrała mi syna, bo niby jestem potworem. Co za bzdura! Nigdy jej nie uderzyłem, choć nieraz zasłużyła”
 

Redakcja poleca

REKLAMA