„Latami zdradzałem żonę i zaniedbywałem córkę, ale to one były przy mnie po wypadku. Teraz spłacam dług wdzięczności”

Nie chciałam się poświęcać dla męża fot. Adobe Stock, Jelena
„To z ludźmi z firmy spędzałem z nimi więcej czasu niż z żoną, więc i tematów do rozmów mieliśmy więcej. I to właśnie moja asystentka, Joanna, zaczęła być dla mnie w pewnym momencie bliższa od Anety. Dosłownie. Miałem wrażenie, że ona rozumie mnie lepiej, a poza tym to ona, a nie żona, była przy mnie cały dzień”.
/ 23.03.2023 15:15
Nie chciałam się poświęcać dla męża fot. Adobe Stock, Jelena

Byłem menadżerem w dużej firmie. Moja kariera rozwijała się wspaniale. Zarabiałem dużo pieniędzy, mogłem więc zapewnić dobre warunki materialne żonie i córeczce. Tylko że ich już prawie nie widywałem. Spędzałem w pracy po kilkanaście godzin dziennie, jeździłem tam nawet w weekendy. Ciągle zresztą były jakieś nowe projekty. Żona właściwie nie musiała pracować, jednak nie zrezygnowała ze swojej kariery. Jest osobą niezależną, nie chciała siedzieć w domu, co jej wielokrotnie sugerowałem. W pewnym momencie wydawało mi się, że to nawet dobrze by świadczyło o naszym statusie, gdyby ona była tylko „panią domu”.

Jednak ona chciała pracować

Jej zawód (jest psychologiem) daje jej ogromną satysfakcję. To żona w pewnym momencie zaczęła napomykać o tym, żebym trochę wyluzował. Widziała, co się ze mną dzieje i bardzo ją to niepokoiło. Jednak każda jej próba rozmowy ze mną kończyła się kłótnią. Uważałem, że jest niesprawiedliwa.

– Co ty o tym wiesz? – krzyknąłem kiedyś. – Jak mogę wyluzować? To tak jakbyś powiedziała kobiecie, żeby była „trochę mniej w ciąży”. Albo się coś robi na sto 100 procent albo wcale.

– Nie chodzi mi o to, żebyś się nie przykładał, ale żebyś zmienił swoje podejście do pracy. Nikt nie jest niezastąpiony. A poza tym można tak zorganizować pracę, żeby inni trochę cię odciążyli. Nie musisz chyba wszystkiego robić sam.

Obraziłem się wtedy, bo wydawało mi się, że krytykuje mnie za nieumiejętne kierowanie pracą zespołu.

Nie będziesz mnie uczyć, jak być menadżerem! – warknąłem.

Mijały miesiące. Z każdym dniem oddalaliśmy się z żoną od siebie. Do domu wracałem bardzo późno, Hania, nasza córeczka już spała, a żona też często już była zmęczona, więc zamienialiśmy tylko kilka słów. Wiele weekendów spędziły beze mnie, bo albo miałem służbowy wyjazd albo coś tam trzeba było dokończyć i jechałem do biura. W rezultacie osoby z mojej firmy – sekretarka, asystentka i zastępca – byli tymi, z którymi miałem najbliższy kontakt. W końcu spędzałem z nimi więcej czasu niż z żoną, więc i tematów do rozmów mieliśmy więcej. I to właśnie moja asystentka, Joanna, zaczęła być dla mnie w pewnym momencie bliższa od Anety. Dosłownie. Miałem wrażenie, że ona rozumie mnie lepiej, a poza tym to ona, a nie żona, była przy mnie cały dzień. Jakby się tak zastanowić, to przecież właściwie z nią, moją asystentką, dzieliłem życie, podczas gdy z żoną spędzałem tylko około godziny dziennie, nie licząc nocy, które też już od dawna wcale nas nie łączyły.

Aneta szybko zorientowała się, że mam romans

Muszę przyznać, że wykazała wielkoduszność. Inna pewnie od razu kazałaby mi się wynosić, a ona chciała spokojnie, rzeczowo omówić, „co z nami będzie”. Obiecałem jej, że postaram się mniej pracować, że przeorganizuję pracę i że zerwę z Joanną. Żadnej z tych obietnic nie dotrzymałem. Pewnego dnia po powrocie z pracy okazało się, że Anety i Hani nie ma. Na stole w kuchni leżała kartka. „To, co się między nami dzieje, wykańcza mnie psychicznie. Wzięłam tygodniowy urlop, jesteśmy z Hanią na Mazurach. Mam nadzieję, że znajdziesz czas, aby przyjechać do nas w weekend”. Pod spodem widniał adres i numer telefonu do pensjonatu, w którym się zatrzymały. Akurat ten weekend miałem bardzo zajęty. Zadzwoniłem więc do żony i powiedziałem, że prawdopodobnie nie dam rady przyjechać. Odłożyła słuchawkę. Kiedy w sobotę po południu wróciłem do domu, poczułem dławiący żal. Po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać, o co w tym wszystkim chodzi. „Czy praca dla samej pracy to naprawdę coś, co mi wystarcza?”. No bo, najwyraźniej do tego się to sprowadzało.

Nie miałem już właściwie dla kogo pracować. Moje relacje z bliskimi były „żadne”. Nawet z kochanką przestałem się spotykać, bo dla niej też nie miałem za wiele czasu. Cisza panująca w pustym mieszkaniu kłuła w uszy, nastawiłem więc jakąś muzykę, nalałem sobie whisky i usiadłem w fotelu. Zanim jednak wziąłem pierwszy łyk, postanowiłem, że pojadę do tego pensjonatu. Sięgnąłem po komórkę, aby zadzwonić do żony, ale potem pomyślałem, że zrobię im niespodziankę. Z początku jechało mi się dobrze, ale w pewnym momencie poczułem się dziwnie. Jakbym oglądał film w zwolnionym tempie.

Straciłem przytomność

Później dowiedziałem się, że miałem podwójne szczęście, nie dość że wylew nie był zbyt rozległy, to jeszcze nic nie jechało z naprzeciwka, a ja jakoś automatycznie przyhamowałem. Może resztki świadomości kazały mi zadbać o bezpieczeństwo. Miałem 39 lat i o mały włos skazałbym się na łóżko szpitalne do końca życia. Początkowo bowiem miałem sparaliżowaną prawą część ciała. Kiedy pozwolono mi spojrzeć na siebie w lustrze, przeraziłem się. Na szczęście wiele z tych pierwszych chwil po wylewie nie pamiętam. I dobrze. Musiały być straszne. Czułem, że cały mój świat się zawalił. Jednak w tej najcięższej próbie życia miałem przy sobie świetnego przyjaciela. Kogoś, kto był przy mnie cały czas, wierzył we mnie i wspierał duchowo – moją żonę. To ona załatwiała najlepszych rehabilitantów i była przy mnie dzień i noc, także wtedy, kiedy się załamywałem. Widząc jej determinację i optymizm, pomyślałem pewnej nocy, że muszę się wziąć w garść i zrobić wszystko, aby jej nie zawieść.

Musiałem odzyskać zdrowie, aby móc odbudować nasze życie rodzinne. Pojąłem wreszcie, co powinno być moim priorytetem: rodzina. To straszne, ale dopiero wylew i moja niepełnosprawność sprawiły, że stałem się pełnosprawny uczuciowo. Ta nowa sytuacja nauczyła mnie pokory i umiejętności dziękowania za każdy dzień życia. A z każdą odzyskiwaną sprawnością było tak, jakbym otrzymał kolejny cudowny dar. To, co do niedawna było oczywiste, samodzielne poruszanie się, jedzenie, ubieranie, teraz było dla mnie wyzwaniem. Często przekraczającym moje możliwości.

Nie wszystko na raz – mówiła mi rehabilitantka.

Ale chwaliła mnie za postępy. Sam też byłem zaskoczony, jak szybko dochodziłem do dawnej sprawności. Minęły dwa lata. Mam jeszcze niewielki przykurcz ręki, poruszam się z laską, ale chodzę! Mówię wyraźnie, a twarzy nie wykręca już żaden grymas. Nauczyłem się celebrować zwyczajne życie i małe przyjemności. Coś, czym do niedawna gardziłem lub czego nie dostrzegałem, teraz ma dla mnie urok rzeczy niezwykłej. Odbudowuję swoje życie i wreszcie kieruję się właściwymi priorytetami. Nie wiem, czy uda mi się spłacić dług wdzięczności wobec żony. Gdy jej o tym powiedziałem, zaśmiała się:

– Nie śpiesz się. Rozłożę ci go na małe raty, za to do końca życia, chcesz?

– To korzystna oferta, przyjmuję.

Nie wiem, czy uda mi się spłacić dług wdzięczności wobec żony.

Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”

Redakcja poleca

REKLAMA