„Po wyjściu ze szpitala mąż już całkiem zdziadział. Zupełnie go nie poznawałam, jakby go ktoś podmienił..."

historia mężczyzny, który się zestarzał fot. Adobe Stock, Syda Productions
„Rozumiem, że jest po chorobie, która wyczerpała jego siły, ale chyba pora dojść do siebie, to w końcu było zapalenie płuc, a nie wyniszczający nowotwór! Kiedyś w czasie takiej podróży usta by mu się nie zamykały, opowiadałby żarty i historyjki, żeby nas rozbawić".
/ 08.01.2023 18:30
historia mężczyzny, który się zestarzał fot. Adobe Stock, Syda Productions

Dobrze, że Martusia była tak miła, że zgodziła się podrzucić nas samochodem na zakupy! Przez tę chorobę Waldka tyle się nazbierało braków, że wieki całe uzupełnialibyśmy zapasy, nosząc je w torbach. To znaczy, powiedzmy sobie szczerze, pewnie tylko ja bym nosiła, a mąż w tym czasie szwendałby się po pobliskich akwenach z Mirkiem, swoim nieodłącznym koleżką…

Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło

Leżąc w szpitalu z szybującą gorączką, obiecał mi, że jeśli przeżyje, już nawet słowa nie powie o wędkarstwie. Stąd dziś nasza wspólna wyprawa do marketu, dzięki obecności córki poważniejsza i może nawet bardziej uroczysta – jak przypieczętowanie nowego życia, które, mam nadzieję, zacznie wreszcie przypominać to, o czym marzyłam, planując emeryturę.

Rozmawiając z prowadzącą samochód córką, zerkałam w lusterko na osłonie przeciwsłonecznej: Waldek siedział na tylnym siedzeniu niczym niedbale rzucony tłumok, jakiś taki bez życia, zgięty w pół. Zapytałam nawet, czy dobrze się czuje, wzruszył ramionami, mruknął coś zniecierpliwiony i znów oklapł.

Zupełnie męża nie poznawałam, jakby go ktoś podmienił

Rozumiem, że jest po chorobie, która wyczerpała jego siły, ale chyba pora dojść do siebie, to w końcu było zapalenie płuc, a nie wyniszczający nowotwór! Kiedyś w czasie takiej podróży usta by mu się nie zamykały, opowiadałby żarty i historyjki, żeby nas rozbawić. O, tej paniusi z czterema yorkami na pewno nie zostawiłby bez błyskotliwego komentarza! Albo dwóch pracowników zieleni miejskiej debatujących z sekatorem nad mizernym klombikiem na rondzie… A teraz nic. Może to jakieś początki demencji albo co? Przecież nie można naturalnie zestarzeć się o dziesięć lat w dwa miesiące!

Przyjechaliśmy pod blok, wnieśliśmy w trójkę torby na górę, a Waldek, zamiast się zabrać za rozpakowanie produktów, stanął na środku kuchni i ani wte, ani wewte. O, tatuś nam się znowu zawiesił – skomentowała Marta, po czym cmoknęła mnie w policzek i powiedziała, że musi już zmykać. Myślałam, że zostanie na obiad, ale machnęła tylko ręką, że zje na mieście. Jak się ma swoją firmę, to nie ma czasu na celebracje, niestety. Może wpadną z Bartoszem na obiad w niedzielę, obiecała, zastrzegając od razu, że co do tego jeszcze się zdzwonimy.

– Mamuś, a z tatą to w porządku? – zapytała już na klatce, gdy wyszłam ją odprowadzić. – Wyniki ma dobre? Jakiś dziwny, nie?

– No dziwny. Najwyraźniej same badania o niczym nie świadczą!

A potem już pa, pa, cmok, cmok, i tyle ją widziałam. Pomyśleć, że kiedyś doczekać się nie mogłam, kiedy dzieci dorosną, zajmą się własnymi sprawami i będziemy mieli z Waldkiem czas tylko dla siebie… A teraz mam go tuż obok i zero z tego radości – sama już nie wiem, czy ta jego bezwolność bardziej mnie złości, czy martwi.

– To co byś, Walduś, zjadł? – zapytałam w nadziei, że go rozruszam.

– Może pierogów ci zrobić, takich jak lubisz, z kapustą i grzybami?

– Co dasz, to zjem – wzruszył ramionami. – Nie rób sobie kłopotu, Helenko, przecież to żadna różnica. Jezu, jak „żadna różnica”, to mogę mu zaparzyć płatki owsiane z obierkami od kartofli! A kiedyś tak lubił smacznie zjeść, ba, nawet sam trochę pichcił. Uchodził w całej rodzinie za najlepszego fachowca od potraw z ryb!

– Ale rybę to byś zjadł, co? – wyzłośliwiłam się.

Spojrzał na mnie wzrokiem rannej sarny, a potem wzruszył ramionami.

– Nie wiem, o co ci chodzi, Helu – powiedział. – Marta mówiła przecież, żeby absolutnie nie kupować ryb w markecie, bo są z jakichś zatrutych wód czy coś… Pomóc ci w kuchni, czy mogę się trochę położyć? A niech się kładzie, i tak żaden tu z niego pożytek!

Potem zrobiło mi się głupio, że się czepiam

Może faktycznie wciąż jeszcze czuje się osłabiony, może nawet zmysł smaku nadal mu szwankuje? Trzeba trochę czasu, by doszedł do formy, i trochę, by się nauczył czerpać radość z życia ze mną, a nie z tych poronionych wypraw z Mirkiem.

Nawiasem mówiąc, facet wciąż wydzwania i tyle dobrego, że Waldek, utopiwszy swoją komórkę w Sole w czasie pamiętnego polowania na brzany, którego mało nie przypłacił życiem, ma o tym blade pojęcie, bo zmieniłam sygnał w stacjonarnym. Ale wreszcie się zorientuje… Może lepiej od razu z nim pogadać? Cholera wie, co on pamięta z tych szpitalnych ustaleń!

Zrobiłam w końcu pomidorówkę z ryżem i naleśniki na słodko. Waldek zjadł, pochwalił, że smaczne, i usiadł w pokoju nad krzyżówką. Zaproponowałam, żebyśmy za jakąś godzinkę wybrali się na spacer, ale spojrzał i zapytał:

– Dokąd?

– Dokąd, dokąd… Normalnie, jak wszyscy, po deptaku się przejść, może do parku? Weźmiemy akurat suchy chleb, którego się sporo nazbierało, pokarmimy kaczki.

– A, kaczki – zasępił się. – A to je się karmi o tej porze roku?

– Jak je nakarmimy, to się będzie karmić, co za głupie gadanie, rany. Gdzie niby można tu iść? To nie Lazurowe Wybrzeże, tylko dziura na Podbeskidziu! Jak tak człowiek się wda w głupie dyskusje, to się wszystkiego odechciewa, ale tym razem postanowiłam, że nie ustąpię. Może dla niego spacer ze starą żoną to żadna atrakcja, ale lepszych nie ma i nie będzie. Poza tym czterdzieści lat małżeństwa, dwoje dzieci – więc, przepraszam, mnie się też coś należy. Przynajmniej tyle, żebym samotnie ulic nie szlifowała.

Szliśmy powoli, noga za nogą...

Przed fontanną na rynku usiedliśmy chwilę, by odsapnąć.

– Waldek! – usłyszałam znienacka tuż nad głową znienawidzony głos. – Brachu, już myślałem, że zszedłeś, i nawet miałem żal, że mnie na pogrzeb nie zaprosiłeś. Witam również szanowną małżonkę!

– Mirek? – mąż patrzył na kolegę, jakby nagle zobaczył zstępującego z niebios anioła. – Co słychać, opowiadaj! Na ryby jeździsz? Odsunęłam się na brzeg ławki i ostentacyjnie zamknęłam oczy, wystawiając twarz do słońca. Oni tymczasem już żonglowali tajemnymi nazwami ryb, zalewów, sprzętów i Bóg wie czego jeszcze. Myślałby kto, spotkanie członków ukrytej loży! Do tego Mirek kupił właśnie jakąś nową wędkę i ciągnął Waldka do samochodu, by mu ją natychmiast pokazać, koniecznie teraz! Mąż już się zrywał, ale nagle oklapł jak przekłuty balon.

– A nie, nie chce mi się – powiedział.

– Kij jak kij. Co za różnica? – Nie bądź nieużyty, człowieku, kto mi doradzi jak nie ty? – obruszył się Mirek. – Kolega jesteś czy nie?

Co za bezczelny szantażysta – pomyślałam

Ale ruchem ręki dałam Waldkowi znak, że może iść na pięć minut, bo było mi go szkoda. Po co ma mieć zszarganą opinię u kolegów, a przecież wiadomo, że ten cały Miruś nie omieszka mu tyłka obrobić! 

Poszli do jednego z samochodów na parkingu, Mirek wyjął wędkę, coś tam oglądali, mierzyli, jakby mieli do czynienia co najmniej z kosmiczną technologią. Ktoś do nich doszedł, pewnie jakiś następny miejscowy Tony Halik, zaczęło się wyciąganie map, gwałtowne gestykulacje, wybuchy śmiechu… Nie uwierzyłabym, jakbym nie widziała na własne oczy. Nie dość, że mój chłop odżył jak pod życiodajną kroplówką, to jeszcze w najlepsze się chwalił przed innymi, rozkładając ręce, jaką to on rybę złowił! He, he, ciekawe, czy miał na myśli tę brzanę, za którą runął w lodowate odmęty i przypłacił to ciężkim zapaleniem płuc? Tak się tam doskonale bawił, że aż pomyślałam, że o mnie zapomniał.

Mało razy tak było? Ja czekałam, a on wracał po nocy albo i na drugi dzień: zszargany, utytłany jak świnia, zmarznięty. Trzymając w jednej ręce wiązankę jakichś chabazi na przeprosiny, a w drugiej siatę ryb do skrobania! A rozświergotany jak skowronek, przynajmniej, zanim padł do łóżka, by odespać. Nie, jednak o mnie pamiętał, no, no! Pożegnał się z kolegami i wraca, a im był bliżej, tym uśmiech na jego twarzy bladł i szarzał, aż gdy już stanął przy ławce, stał się tylko wspomnieniem.

– Pójdziemy już, Helu? – zapytał.

– Jasne, chodźmy – wstałam i wzięłam go pod rękę. I znowu szliśmy, noga za nogą jak te dwa stare dziadki, które już nie mają się dokąd śpieszyć, bo i gdzie niby, na cmentarz?

– I co tam nowego u kolegów? – zagadnęłam.

– A nic – machnął ręką. – Głupstwa...

Myślałam, że spróbuje renegocjować umowę, coś dla siebie utargować, ale nie, tylko przygarbił się znowu i zamilkł. No i teraz niby mam, co chciałam, czyli chłopa w domu od rana do nocy. Tylko że coś czuję, że żadne z nas nie będzie w tym nowym układzie szczęśliwe…

Przez to cholerne wędkowanie mój mąż mało się nie przekręcił. Koniec tego! Teraz ze mną ma siedzieć w domu! 

Czytaj także:
„Tata z poczciwego dziadka, zmienił się w jurnego ogiera. Wszystko przez lafiryndę z internetu, która przemeblowała nam życie”
„Przyjaciółka na każdym kroku chwaliła się idealnym życiem. O tym, że gryzie piach, bo męża wylali z roboty, zapomniała wspomnieć”
„Przez wiele lat żyłam w trójkącie z byłą żoną mojego męża. Myślałam, że jest moją przyjaciółką, ale ta żmija miała inny plan”

Redakcja poleca

REKLAMA