„Przez wiele lat żyłam w trójkącie z byłą żoną mojego męża. Myślałam, że jest moją przyjaciółką, ale ta żmija miała inny plan”

Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Maksym Povozniuk
„Ewa zdecydowała, jaki nagrobek postawić Jerzemu, co zrobić z rzeczami po nim, ona wymyśliła, że w rocznicę śmierci będą do nas przychodzili znajomi na >>wypominki<<. Dopiero po trzech latach zorientowałam się, że podczas tych wszystkich spotkań, właściwie to Ewa pełni rolę gospodyni i zachowuje się tak, jakby to ona była wdową”.
/ 15.11.2022 16:30
Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Maksym Povozniuk

Ledwie mnie zobaczy, a już wrzeszczy na cały sklep:

– No i jak tam te twoje hemoroidy? Przeszło już? Bo wiesz, jakby nie, to kupiłam ci czopki... Podobno są reeewelacyjne!

Znamy się trzydzieści parę lat. Mieszkamy w małym miasteczku, gdzie trudno się nie spotkać na zakupach albo u doktora, tym bardziej że ona lata w tę i z powrotem, jakby miała jakiś motorek w tyłku! Ewa uważa się za moją przyjaciółkę. Ja natomiast na samą myśl o niej tracę oddech… Ile to już razy chciałam jej powiedzieć, żeby się wreszcie ode mnie odczepiła?! Całe przemowy sobie w myślach układałam!

– Przestań się wtrącać w moje sprawy – miałam stanowczo zażądać. – Zajmij się sobą! Nie zaglądaj mi w garnki, nie pouczaj, nie lataj z jęzorem po ludziach, kiedy ci się zwierzę z jakiejś tajemnicy.

Ale wystarczy, że usłyszę: „Co taka nastroszona jesteś? Okropnie wyglądasz! Włosy ci wypadają? Bo jakaś łysawa się zrobiłaś…” – i od razu się kurczę, zwijam w kłębek i chowam w kącie. Ostatnio mi powiedziała, że robię się podobna do starego mopa! Natychmiast tak się właśnie poczułam. Ona doskonale wie, jak mi dokopać i sprowadzić do parteru. Robi to po mistrzowsku!

Od pięciu lat jestem wdową

Dopóki żył mój mąż, Ewa nie była tak blisko mnie. Spotykałyśmy się, ale zawsze poza domem, raz czy dwa razy w miesiącu, czasami do siebie telefonowałyśmy. To i tak bardzo dużo jak na dwie kobiety, które były żonami tego samego faceta; Ewa pierwszą, ja ostatnią… Poza nami Jerzy miał jeszcze jedną ślubną i dwie kochanki, ale z obiema żył krótko, ledwie po parę tygodni.

Ewie zawdzięczam, że Jerzy się we mnie zakochał. Ona nas poznała, potem prowadziła mnie za rękę, podpowiadając, jak mam z nim postępować, żeby się nie skończyło na paru łóżkowych spotkaniach. Znała go, jak własne pięć palców. Doskonale wiedziała, co lubi, i jak mu zaimponować, dogadzać i omotać go, jak muchę w pajęczynę.

Miałam prawie czterdziestkę, ale mężczyzn nie za bardzo znałam. Jeden prawie narzeczony, jeden kochanek, jeden bliski znajomy… Co to jest w dzisiejszych czasach? Gdyby nie Ewa, pewnie w ogóle nie umiałabym z Jerzym postępować.

– Rób wszystko odwrotnie niż ja kiedyś, a będzie twój – tłumaczyła. – Jeśli zamiast na obiad, przyjdzie na kolację i to następnego dnia, nic nie mów… Bez dąsów, awantur, wymówek. Żadnych pytań. Uśmiech i radość, że w ogóle jest!

– Coś ty?! – dziwiłam się. – Jak tak można? Nie, chyba nie dam rady…

– Chcesz złowić faceta? – pytała. – Więc przyjmij do wiadomości, że to jest dobry sposób. Sukces murowany!

Miałam u Ewy korepetycje z seksu, gotowania, ubierania się, chwalenia Jerzego w towarzystwie, gotowania mu ulubionych kopytek okraszonych stopionym boczkiem. Zanim jeszcze o czymś pomyślał, już to miał! To oczywiste, że musiał zapragnąć tego na stałe. Oświadczył się. Ewa mówiła, że to przede wszystkim jej zasługa i powinnam jej być wdzięczna. Byłam, bo kochałam Jerzego wielką szczerą miłością.

Mój mąż miał taką zasadę, że nigdy nie opowiadał mi o swoich byłych, ale jeden raz się złamał… Odebrał telefon do mnie. Dzwoniła akurat Ewa. Chwilę rozmawiali, a później Jerzy zapytał mnie:

– Ty na pewno wiesz, co robisz?

– W jakiej sprawie?

– Wpuszczasz Ewę do swojego i mojego życia. Możesz się na tym mocno przejechać!

– Niby czemu? – nie rozumiałam.

– To lisica! Nie znasz jej. Jest cwana i okrutna. Dąży do celu po trupach. Ciekawe, co sobie postanowiła tym razem…

– Dla mnie jest miła.

– Więc rób, co chcesz, ale ja jestem poza tym układem. Nie lubię trójkątów, szczególnie z byłymi żonami. A tobie dobrze radzę, uważaj!

Nie posłuchałam go wtedy

Ewka nadal udzielała mi rad. Muszę uczciwie przyznać, że na ogół te rady były słuszne, tylko zawsze miały na uwadze jedynie interes Jerzego! Ja się ani trochę nie liczyłam.

– Co z tego, że w twoim serialu dochodzi do decydujących momentów i chcesz to zobaczyć? Jurek ma wtedy mecz! Ty sobie obejrzysz powtórkę, nic się nie stanie… – słyszałam. Albo mówiła:

– Wiem, że nienawidzisz wędkowania i tych klimatów. Ja też nie chciałam jeździć z Jurkiem nad rzekę, i co osiągnęłam? Przygruchał sobie jakąś nimfę, która w zaroślach opalała gołe cycki i było po małżeństwie! Więc szykuj koszyk z jedzeniem, zimne piwko, spray na komary, kocyk i… udawaj, że się nie nudzisz!

– Ale mnie już po dwóch godzinach chce się wyć z nudów!

– Wytrzymasz – wzruszała ramionami. – I zachwycaj się każdym kiełbikiem, jakiego Jerzy wyciągnie, jakby to był sum olbrzym!

Na tych przeklętych rybach Jerzy ciężko zachorował… Nie przyznał mi się, że od rana czuje się kiepsko, ma dreszcze i boli go głowa. Już wtedy musiały go atakować wirusy grypy. Powinien zostać w łóżku, wygrzać się, wyleżeć, a nie sterczeć na pomoście, w wilgoci i okropnym chłodzie.

W dodatku wędkowanie mu nie szło. Zerwał spławik, podobno jakiś nadzwyczajny, bardzo czuły, jedyny w swoim rodzaju, więc wlazł po niego do wody, prawie po same pachy. To był wyjątkowo zimny dzień. Niby świeciło słońce, ale podmuchy lodowatego wiatru przenikały do kości. Już wieczorem Jerzy był nieprzytomny od gorączki. Ponad dwa tygodnie leżał praktycznie bez życia.
Nie zdrowiał. Gorączka skakała, miał ciągłe duszności, płytki oddech, serce mu waliło i kołatało przy najlżejszym wysiłku. Prawie mdlał…

Jerzy zmarł w niecałe pięć tygodni po swoim zachorowaniu. Gdyby nie Ewa, też by mnie już nie było. Można powiedzieć, że mnie uratowała. Przez prawie pół roku nie odstępowała mnie na krok. Mieszkałyśmy razem, raz u mnie, raz u niej… Była na każde zawołanie, załatwiała wszystkie sprawy urzędowe, brała na siebie każdą niedogodność dnia codziennego, bez niej nie byłam w stanie zrobić kroku. Ewa całkowicie przejęła kontrolę nad moim życiem. Po jakimś czasie nawet moja rodzina została przez Ewę zepchnięta w kąt.

– Proszę się nie martwić – mówiła mojej mamie. – Nie musi pani przyjeżdżać, po co? To taki szmat drogi, a ja przecież jestem na miejscu i czuwam. Gdyby coś było nie tak, zaraz dam znać. Na razie ogarniam sytuację. W końcu jestem jedyną przyjaciółką pani córki!

Ewa zdecydowała, jaki nagrobek postawić Jerzemu, co zrobić z rzeczami po nim, ona wymyśliła, że w rocznicę śmierci będą do nas przychodzili znajomi na „wypominki”. Dopiero po trzech latach zorientowałam się, że podczas tych wszystkich spotkań, właściwie to Ewa pełni rolę gospodyni i zachowuje się tak, jakby to ona była wdową.

Kiedy to sobie uświadomiłam, poczułam nagłą złość i wielki żal. Złość, że ta baba tak się u mnie szarogęsi, a żal, że nie pozwala mi zapomnieć o tym, co było, i wrócić do normalnego świata. Że tak długo kazała mi nosić żałobę po mężu, a później wyrzucała wszystkie kolorowe ciuchy, że zwyczajnie przyzwyczaiłam się do czerni, brązów i fioletów, w których przecież zawsze wyglądałam staro, smutno i paskudnie. Że cała sypialnia jest obwieszona fotografiami Jerzego, przez co czuję się niepewnie, bo nawet jakby mi się czasami śniło coś gorącego i fikuśnego, to od razu mam wyrzuty sumienia.

I w końcu, że od czasu do czasu wbija mi szpilę mówiąc: „Czemuś ty zlekceważyła tę jego chorobę? Ja bym poruszyła niebo i ziemię, a nie pozwoliłabym mu umrzeć! Czasami żałuję, że was w ogóle poznałam!”.

Sama nie wiem, czy choć trochę mnie lubi

Dlatego na samą myśl o tym, że Ewa znowu do mnie przyjdzie i zacznie nadawać, albo że ją spotkam przypadkiem i nie będzie mi wypadało uciekać, dostaję gęsiej skórki! Równocześnie jest mi jej żal, bo poza mną nie ma praktycznie żadnych przyjaciół.

Nawet z własną rodziną nie utrzymuje kontaktów. Jest zupełnie sama, i jeśli ja ją pogonię, będzie jak ten kołek w płocie. Jest ode mnie starsza o dziesięć lat, ludzie za nią nie przepadają, mężczyznom przypomina bardziej pokrzywę niż kobietę. Z całą pewnością nie znajdzie sobie nowych znajomych!

Pamiętam, że bardzo mi pomagała, kiedy umarł mój mąż. Czuwała, żebym nie zrobiła sobie krzywdy, miała dla mnie czas i siłę, choć nie wiem, czy jej intencje były czyste…

„Jest trudna w kontaktach, napastliwa, złośliwa, wkurza mnie – myślę. – Jednak, czy mam prawo jej dokopać? Może zacisnąć zęby i przymknąć oko na wszystko?”.

Ale widok jej rudych włosów za każdym razem przypomina mi, co mówił kiedyś Jerzy: „Uważaj, bo to lisica. Kiedyś się o tym przekonasz!”.

„Ewa, czy ty mnie choć trochę lubisz? – chciałabym zapytać. – Czy może raczej jestem dla ciebie jak szufelka, na którą wymiatasz swoje śmieci? Powiedz szczerze…”.

Ale co z tego, że zapytam, kiedy ona prawdy mi przecież nie powie. Bo wtedy się obrażę. Siedzi przy moich drzwiach i pilnuje, żebym tylko nie uciekła… Jak prawdziwa lisica!

Czytaj także:
„Zamiast szukać pracy, czytałam poradniki, jak zostać milionerką. Pieniędzy tylko mi ubywało, a małżeństwo wisiało na włosku”
„Poznałem dziewczynę na szybkich randkach i… oświadczyłem jej po 3 dniach. Tydzień później została moją żoną”
„Mój były miał mnie za głupią kurę domową, ale gdy zaczęli go ścigać windykatorzy, to do mnie przyleciał po pomoc”

Redakcja poleca

REKLAMA