„Po wyjeździe żony nasza rodzina przeżyła piekło. Z córki zrobiłem sprzątaczkę, a syn wymknął mi się spod kontroli”

Mężczyzna, który nie potrafi zająć się dziećmi fot. Adobe Stock, InsideCreativeHouse
„Wstyd, panie tato. Żonę szanujesz, a własnej córki już nie? Na dokładkę synek wyrwał się spod kontroli. Jeśli informacje Julki są prawdziwe i Bartek po szkole zajmuje się głównie obmacywaniem koleżanek i próbowaniem używek… Żona mnie prześwięci!”.
/ 17.02.2022 07:16
Mężczyzna, który nie potrafi zająć się dziećmi fot. Adobe Stock, InsideCreativeHouse

Zawsze myślałem, że ojcostwo to ta łatwiejsza część rodzicielstwa. Nie trzeba przez dziewięć miesięcy uważać na siebie i rosnące w brzuchu szczęście, nie przechodzi się porodu, połogu, nie daj Boże, depresji poporodowej, do tego karmienie piersią, rozwleczone, rozciągnięte ciało, które mimo ćwiczeń, odchudzania nigdy nie wróci do stanu sprzed ciąży…

Ojciec ma dużo łatwiej. Trochę frajdy na początku, dziewięć miesięcy względnego spokoju, poza bieganiem w środku nocy po ogórki kiszone i lody gruszkowe, a potem może z uśmiechem pozować do zdjęć z małym zawiniątkiem, gdy kobieta leży ledwie żywa i zastanawia się, jakim cudem przeżyła wypchnięcie z siebie czterokilogramowego arbuza.

Co to jest dla nas pół roku? 

Potem też ma z górki. Jak tatuś zmieni pieluchę, to niemal słyszy bicie braw; kobieta zawsze zmienia ją za wolno albo źle trzyma nóżki. Jak ojciec da kawałek jabłka dziecięciu bez zębów, to dobrze, odpowiedzialny, dba o zdrowie potomka.

Kobieta słyszy, że mogłaby schować ten cycek, którym karmi głodomora publicznie, albo że idzie na łatwiznę, bo wyciągnęła słoiczek, zamiast przyrządzać wszystko sama, najlepiej z własnoręcznie wyhodowanych warzyw, owoców tudzież cielęciny. I tak dalej, i tak dalej…

Kiedy usłyszałem, że będziemy mieć bliźniaki, trochę zbladłem, ale postanowiłem, że będę wspierał żonę we wszystkim, poza samą ciążą, rodzeniem, no i karmieniem piersią. Ale dzielnie wstawałem w nocy, nauczyłem się zmieniać pieluchy jedną ręką i nikt nie żonglował dzieciakami tak jak ja, gdy trzeba było je przebrać, a zaczynały się rozpełzać po pokoju.

Stanowiliśmy z żoną zgrany zespół. Było ciężko, zwłaszcza gdy dzieci nam się „rozstrajały” i jedno chciało jeść wtedy, gdy drugie akurat robiło kupę, albo gdy drugie zaczynało chorować, kiedy pierwsze właśnie ozdrowiało, ale dawaliśmy radę.

Naprawdę. Dzieciaki rosły, my nadal trwaliśmy przy sobie, bez większych uszczerbków na zdrowiu psychicznym i naszej miłości… Byliśmy dobrą drużyną. Tak mi się wydawało, do czasu, gdy żona załapała się do projektu badawczego i wyjechała na pół roku na Islandię.

Co to jest dla nas pół roku – myślałem, choć wiedziałem, że będę tęsknić jak diabli. Ale nie było w ogóle miejsca na dyskusję czy wahanie. Projekt wywalczony, ważny, a ja i dwójka nastolatków poradzimy sobie śpiewająco. W razie czego były komórki i internet, mogliśmy do siebie dzwonić, pisać, widzieć się na kamerze… Więc bez paniki. Tak sobie powtarzałem i nawet samemu sobie wierzyłem.

Kiedy wróciliśmy z lotniska, w domu panowała jakaś taka smuta cisza. Zarządziłem wyjście na pizzę, ale niewiele to pomogło. Byliśmy przybici. Chyba ja najbardziej.

– Dobra, tato, skoczę do Alka, bo ma mi pomóc z biologii, okej? – zapytał syn, a ja wiedziałem, że biologia była tylko wymówką.

Potem zwróciłem się do córki:

– Juluś, skarbie, ogarnęłabyś pranie, bo mama nie zdążyła? Ja muszę zajrzeć do silnika, coś mi stukało po drodze…

Julka westchnęła, ale bez słowa skargi zabrała się za składanie pościeli i ręczników, które leżały w koszu, zdjęte rano ze sznurka. Zanim wróciłem z garażu, machnęła nawet spaghetti na kolację.

– To tak, żeby zostać we włoskim nastroju po pizzy – uśmiechnęła się.

Kolejne dni mijały, a ja zdawałem Marcie relacje za pomocą wideorozmów, że wszystko gra i buczy, że jest okej, dom nie spłonął, nie został zburzony, dzieci się nie pozabijały, a ja nie chodzę głodny. I rzeczywiście tak było. Wszystko grało. Tak ogólnie.

Bo jeśli chodzi o szczegóły, czasem w domu wybuchały drobne kłótnie, ale nie chciałem niepokoić żony takimi detalami. Wiadomo, nastolatki, okres buntu, burzy hormonów, te sprawy. Julka z Bartkiem na co dzień trzymali sztamę, jak to bliźniaki, w sytuacji kryzysowej stawali za sobą murem, ale czasem jedno drugiemu miało ochotę oczy wydrapać.

Najczęściej sami rozwiązywali swoje problemy i nie musieliśmy się z Martą wtrącać. Teraz też tak robiłem: ignorowałem. Najwyżej stwierdzałem, że boli mnie już głowa i żądam ciszy. Wtedy Bartek stwierdzał, że idzie do kumpla, a Julka wyżywała się na odkurzaczu, mamrocząc coś pod nosem. No i jakoś to wszystko funkcjonowało.

Póki w piątek nie wróciłem do domu i nie wszedłem w środek jednej wielkiej awantury.

– Myślisz, że wiecznie będziesz sobie fruwał, a ja będę zaiwaniać w chacie? – Julka wydzierała się tak, że moje uszy od razu zaprotestowały. – To jesteś debil!

– A ty debilka! – Bartek nie pozostawał siostrze dłużny.

– Ej! – zaprotestowałem. – Co to za słownictwo?

– Nie wiem, Julce się chyba okres zbliża, bo marudzi… – Bartek wzruszył ramionami.

Rany boskie, tylko się nie pozabijajcie!

Julka rzuciła się na niego i złapała go za włosy. Miałem wrażenie, że przeszłość wróciła, bo robiła tak za czasów przedszkolnych. Musieliśmy ich pilnować, bo inaczej Bartek zostałby całkiem łysy.

– Ty chamie! – wrzasnęła. 

Poczułem, że już za chwilę rozboli mnie głowa. Nie, w zasadzie już mnie bolała.

– Nie możecie się pogodzić?

– Jasne. On kolejny dzień będzie pił piwko z kumplem, a dla mnie… co dziś znajdziesz? Sprzątanie piwnicy? Wybieranie maku z popiołu? – ironizowała Julka, tupiąc nogą i założywszy ręce na piersi.

– Przyzwyczaj się, że masz babskie rzeczy do roboty, a ja nie – Bartek pokazał jej język.

– Zaraz, zaraz, po pierwsze, synu: jakie piwko z kumplem? Masz jeszcze dwa lata do osiemnastki. I chyba miałeś się uczyć biologii, prawda?

– Biologii! – prychnęła Julka. – Biologii to on się może uczyć z Zosią z drugiej c, a nie z Alkiem, który wyciąga z bioli ledwie tróję. I nie ma na imię Alek, tylko Michał. A dlaczego mówią na niego „Alko”, sam się domyśl. Ale ty masz to gdzieś. Ważne, że ja siedzę w domu, gotuję żarcie, składam wasze gacie i sprzątam po was dwóch!

– Nie przesadzasz trochę?

Słowa córki były dla mnie szokiem. Zastrzeliła mnie, trochę zbyt dużo informacji naraz. Musiałem rzecz przemyśleć, a przede wszystkim musiałem znaleźć sposób na to, by dzieciaki przestały się kłócić. W końcu musiałem im matkować i ojcować jeszcze przez cztery miesiące z hakiem. Nie chciałem wracać do domu, w którym będzie panowała wojna.

Co takiego miała w sobie Marta, że z nią wszystko chodziło jak w zegarku i bez awantur?

Bartek popija piwko i obmacuje dziewczyny?!

– Ja przesadzam? Ja?! Może jeszcze przykujecie mnie za nogę do kaloryfera, co? On sobie fruwa po kolegach i koleżankach. Tego brakuje, żeby którąś zapylił. A ja siedzę w domu i haruję, od dwóch miesięcy nie mogłam choćby do kina wyskoczyć!

– No, no, już nie przesadzaj… – znowu użyłem tego określenia, choć już dawno powinienem się nauczyć, że w rozmowach z kobietą się go nie używa; nawet jeśli rzeczona kobieta jest twoją córką i ma szesnaście lat. – Naprawdę nie rozumiem, o co ci chodzi. Przecież mama…

– Mamy nikt nie zmusza do harowania w domu, a mnie tak! Jesteś niesprawiedliwy! Bartek zawsze ma lepiej, tylko dlatego, że jest chłopakiem. Może wszystko, niczego nie musi. A ja ciągle słyszę: zrób to, zrób tamto.

– Przecież proszę…

– I co z tego, że prosisz?! Mogę odmówić? Nie mogę! Tylko dlatego, że jestem dziewczyną, zrobiliście sobie ze mnie służącą! Nie zgadzam się! Ucieknę z domu, zobaczysz!

Oho, Julka weszła na wyższy level zdenerwowania i pojawił się szantaż.

– Nie patrz tak na mnie, tato, nie straszę, tylko ostrzegam. Odkąd mama wyjechała, zapomnieliście, że skoro wszyscy tu mieszkamy, to wszyscy odpowiadamy za dom. Kiedy Bartek nastawił pranie? Podpowiem: w ciągu dwóch miesięcy ani razu! Obiady i kolacje robię tylko ja! – wyliczała. – Ile razy któryś z was miał odkurzacz w ręce, nie wspominając o ścierce do kurzu? Podlał któryś kwiatki? No, tata ze dwa razy wyrzucił śmieci, bohaterstwo – zadrwiła, a ja oklapłem. Wewnętrznie. I zewnętrznie, na kanapę.

Powoli zaczynało do mnie docierać, że Julka ma rację. W małżeństwie starałem się być partnerem mojej żony, nie dzieliłem naszych obowiązków. Nie uważałem, że ścieranie kurzu jest niemęskie, a składanie prania to coś, czego prawdziwy facet się nie tyka.

Jeśli coś było do zrobienia, to to robiłem. A każdy, kto mnie zna, z czystym sumieniem przyzna, że ogórkową gotowałem lepszą niż Marta. Tymczasem gdy żona wyjechała, z własnymi dziećmi już nie umiałem się podzielić obowiązkami. Gorzej, dzieliłem je tak, jakbyśmy żyli w dziewiętnastym wieku. Witaj z powrotem, patriarchacie! Julka dużo robiła w domu, w którym Bartka prawie nie było. Traktował dom jak hotel.

Julka gotowała, bo lubiła to robić od małego. Zawsze kręciła się w kuchni, kroiła, mieszała, próbowała, owszem, ale wtedy chciała to robić, a teraz musiała. Inaczej i ona chodziłaby głodna, i my też.

Wygodnie przyjąłem za pewnik, że skoro zajęła się posiłkami raz, drugi, trzeci, to może to robić stale. Miała też rację, że żaden z nas nie kwapił się do sprzątania ani robienia prania. Wszystko magicznie robiło się samo. Póki magia się nie zbuntowała.

Wstyd, panie tato. Żonę szanujesz, a własnej córki już nie? Matce się nie skarżyła, bo pewnie nie chciała jej martwić tam, na obczyźnie. Na dokładkę synek wyrwał się spod kontroli. Jeśli informacje Julki są prawdziwe i Bartek po szkole zajmuje się głównie obmacywaniem koleżanek i próbowaniem używek… Żona mnie prześwięci!

– Dobra, już dobra… Stop! – podniosłem ręce i głos, bo dzieciaki były bliskie bójki. – Cisza. Zawieszenie broni. Czy możemy za dziesięć minut spotkać się przy stole w dużym pokoju? Omówimy wszystko. Na spokojnie.

Potrzebowałem tych dziesięciu minut, by dać im ochłonąć. Sam zaś przetrawiałem informacje, które do mnie dotarły. Chyba za dużo oczekiwałem od dzieci. Traktowałem je nie tyle po partnersku, ale jak szef.

Po pierwsze, żądałem, by „firma dom” działała dokładnie tak samo jak wtedy, gdy była tu Marta, a zatem jeszcze jedna osoba, i to dorosła, która domowe sprawy miała w małym palcu. Po drugie, rzeczywiście byłem wobec Julki niesprawiedliwy. Mimo woli i z wygody, nie ze słych intencji, ale jednak. Pora wyciągnąć wnioski i naprawić sytuację, by każdy miał obowiązki, ale też czas wolny.

Elegancko spisałem, kto co teraz będzie robił

Usiedliśmy przy stole. Położyłem przed sobą kartki i długopis, żeby zapisać ustalenia. Nie chciałem, żeby wszystko się znowu rozlazło, bo Julka zapamiętała to, a Bartek tamto. Efekt byłby żaden, no, może poza chaosem.

– Na początku chciałbym was przeprosić – powiedziałem. – Zamiast zachowywać się jak wasz tata, potraktowałem was jak równych mi dorosłych. A jesteście moimi dziećmi i nie powinienem zrzucać na was dorosłych obowiązków, jakie miała mama, zanim wyjechała. Sam też sobie odpuściłem… A Bartek mnie naśladował. Dlatego przepraszam przede wszystkim ciebie, córeczko, za to, że musiałaś się wydrzeć, by do mnie dotarło, jak źle się czujesz w naszym wspólnym domu. Masz rację. Robiłaś za dużo i od dziś chcę to zmienić. Podzielimy się tym, co trzeba zrobić, przy czym waszym głównym obowiązkiem pozostaje nauka. Prawdziwa nauka… – spojrzałem na syna takim wzrokiem, że aż się skulił, Julka za to siedziała wyprostowana i nawet lekko uśmiechnięta.

– Mam dość bycia idealną, grzeczną córeczką, jeśli ten palant może robić, co chce! – Julka dobitnie zaznaczyła swoje stanowisko.

– Nie może – potwierdziłem. – Nikt nie może robić tylko tego, co mu się podoba, bez zważania na resztę.

Spisaliśmy zadania. Przy zdecydowanej większości stawiałem literkę „T” jak tata. Zakupy, większe porządki, zmywanie. Gotowanie wzięliśmy na siebie z Julką po połowie, przy czym ustaliliśmy, że gotujemy raz na dwa – trzy dni, żeby zaoszczędzić czas, a raz w tygodniu będziemy coś zamawiać.

Bartkowi, siłą rzeczy, zostało odkurzanie i pranie; przynajmniej nikogo nie otruje, jak sam stwierdził. Mieliśmy tylko nadzieję, że także nie zaleje. Julka sama zgłosiła się do podlewania kwiatków, bo większość kupowała Marta i zapamiętanie jej systemu podlewania przerastało nasze męskie umysły.

Córce dałem ulgowy tydzień, żeby odpoczęła, spotkała się z koleżankami, i w tajemnicy przed Bartkiem dorzuciłem parę groszy do jej kieszonkowego, żeby ten odpoczynek uatrakcyjnić. Należało jej się za te ostanie tygodnie.

Kiedy obowiązki zostały podzielone, mogliśmy podać sobie ręce i zamówić pizzę na zgodę, moje dzieci były bowiem wybitnie pizzożerne. No i musiałem jeszcze porozmawiać z Bartkiem o rewelacjach, które przekazała mi Julka.

O odpowiedzialnym zachowaniu i zagrożeniach, jakie niosą ze sobą używki oraz seks. Na zakaz obmacywania koleżanek było już za późno, w końcu sam zacząłem naukę całowania właśnie w tym wieku. Najgorsze było to, że nie miałem pojęcia, czy zrozumiał, czy puścił mimo uszu…

To zawsze będzie najgorsze w rodzicielstwie – możesz się starać, na uszach stawać, by je czegoś nauczyć, przed czymś przestrzec, a czy dzieciaki z tego skorzystają, tylko czas pokaże. Wierzyłem jednak w rozsądek mojego syna. Wierzyłem, że odwaliliśmy z Martą kawał dobrej wychowawczej roboty. A te ostatnie tygodnie były wypadkiem przy pracy. Błędy zdarzają się każdemu.

W końcu nadszedł dzień oznaczony na czerwono

Gdy jasno podzieliliśmy obowiązki, atmosfera w domu zdecydowanie się poprawiła. Dzieciaki znowu mogły być dzieciakami – po szkole się uczyły, a gdy nauki było mniej, mogły zaprosić znajomych albo gdzieś wyjść.

Na przykład do kina, co szczególnie cieszyło Julkę kinomankę. Udało się zażegnać kryzys. Dzieciaki przestały się kłócić, a zaczęły współpracować. Któregoś dnia zastałem ich nawet wspólnie w kuchni, gdzie Bartek kroił warzywa do czegoś, co pichciła Julka.

– No co? – obruszył się na widok mojego zdumienia. – Dziewczyny lubią gotujących facetów. Podobno… – mruknął.

Nie dopytywałem, czy Julka w ten sprytny sposób załatwiła sobie pomocnika, czy rzeczywiście chłopak chciał się poduczyć nowej sprawności. Nie chciałem go spłoszyć. Czas mijał szybko i wreszcie dotarliśmy w kalendarzu do dnia zaznaczonego wielkim, czerwonym serduszkiem.

Znowu mogliśmy być razem całą czwórką. Hip, hip, hura! Wyrzuciliśmy grafik prac do kosza, nie był już więcej potrzebny. Wszystko wróciło na stare tory, dobrze nam znane. No, prawie wszystko. Któregoś wieczora, gdy już leżeliśmy w łóżku, Marta zapytała:

– Hej, Daruś, powiedz, jak przekonałeś Bartka, żeby ścierał kurz bez marudzenia? – nie mogła uwierzyć, że nasz syn bez poganiania wziął ściereczkę i przejechał po wszystkich szafkach, półkach i parapetach.

– No cóż, ma się te sposoby.

Niemniej cieszyłem się, że nie muszę już wszystkiego robić sam. Zdecydowanie łatwiej wychowuje się dzieci we dwójkę, zwłaszcza z taką kobietą jak moja żona.

Czytaj także:
„Gdy zostałam mamą, pozwalałam się rozpieszczać i sobie usługiwać. Mama robiła wokół mnie wszystko, prała i gotowała”
„Mąż przyjaciółki zaczął mnie obłapiać. Od razu jej powiedziałam. Zamiast łajzę zostawić, odcięła się ode mnie”
„Mąż zginął w pożarze. Po tym zdarzeniu mój 8-letni syn z obsesją w oczach i fascynacją podpalał co się da”

Redakcja poleca

REKLAMA