Zgodnie z rozliczeniem za miesiące styczeń–czerwiec, konieczna jest dopłata w kwocie 874 zł – przeczytałam w piśmie od zakładu energetycznego i poczułam, że kłuje mnie w klatce piersiowej.
– Skąd ja wezmę tyle pieniędzy? – szepnęłam sama do siebie. – Dopiero co dopłaciłam prawie tysiąc złotych za ogrzewanie…
Naprawdę poczułam się kiepsko, zupełnie jakbym zaraz miała dostać ataku serca. Położyłam się więc na kanapie w dużym pokoju i utkwiłam wzrok w suficie. Kiedy moje serce się uspokoiło, poszłam do kuchni napić się wody, zamykając po drodze drzwi do niebieskiego pokoju. Tak go nazywałam z powodu tapety w odcieniu bladego błękitu, no i żeby jakoś go odróżnić od pokoju Tosi i pokoju z balkonem.
Nalewając sobie wody z czajnika, rozmyślałam o tych nazwach dla pokoi i znowu przyszła do mnie ta myśl: „To mieszkanie jest dla mnie po prostu za duże”. Bo tak naprawdę po co mi cztery pokoje? Tak naprawdę płacę kolosalne pieniądze za to, że trzymam tu powietrze, kurz i wspomnienia.
– Hanka, wyprowadzam się! – oznajmiłam przyjaciółce jeszcze tego samego dnia wieczorem. – Wynajmę moje obecne mieszkanie w centrum, a sama przeniosę się do mniejszego, gdzieś dalej. Mówię ci, to jedyny sposób, bo rachunki za prąd i ogrzewanie mnie po prostu dobijają.
Wiedziałam, że ze znalezieniem chętnych na mój przestronny apartament w Śródmieściu nie będzie problemu. Już nieraz słyszałam, że mogłabym za nie dostać sporą kwotę. Niestety, w praktyce rozmowy z potencjalnymi najemcami nie napawały już takim optymizmem.
Rodziny z dziećmi odrzucałam od razu
– Ma pani suszarkę do ubrań? – zapytała jedna pani, która przyszła oglądać lokal z mężem. – Bo my robimy nawet i dwa prania dziennie. Wie pani, przy czwórce dzieci tak jest.
Przeraziłam się. Niedawno robiłam remont, wszystkie podłogi w domu były wycyklinowane, ściany świeżo pomalowane, meble praktycznie nowe. A tu czwórka dzieci?! „Przecież za pół roku mieszkanie będzie zdewastowane” – pomyślałam i dyplomatycznie odwiodłam ich od pomysłu wynajmowania go.
Potem byli studenci. Przyszło dwóch, ale wygadali się, że chcieliby tu mieszkać w siedmiu. Próbowali zbić czynsz o połowę. Tym odmówiłam bez zbędnej dyplomacji.
Odwiedzili mnie jeszcze ludzie z jakiejś firmy, tyle że dziwnym trafem nie umieli podać dokładnej lokalizacji jej siedziby oraz kilka małżeństw, które przy mnie wymieniały się uwagami w stylu „jest niezłe, ale to poprzednie było znacznie lepsze”. Omal nie straciłam nadziei, że znajdę kogoś właściwego, ale wtedy pojawiła się pani Basia.
– Nazywam się Barbara S. – przedstawiła się sympatycznie wyglądająca czterdziestolatka. – I wie pani co? Bardzo mi się tutaj podoba!
– Będzie pani mieszkać z mężem, dziećmi? – zapytałam ostrożnie.
– Z córką i jej przyjaciółką – wyjaśniła. – Obie są studentkami. Nie chcą mieszkać w akademiku, a ja jestem młoda duchem, więc się zgadałyśmy, że wynajmiemy coś razem. – zaśmiała się. – To jak? Możemy podpisać umowę już dzisiaj?
Podpisałyśmy. Przy kawie, którą jej zaparzyłam, pani Basia wspomniała, że dotąd mieszkała w innym mieście, ale dostała pracę u nas w renomowanym salonie fryzjerskim. Mogłam ją sobie bez trudu wyobrazić jako fryzjerkę: sama miała pięknie ufarbowane na rudo, ładnie ułożone włosy, do tego ciągle się uśmiechała, mówiła miłe rzeczy i sprawiała, że człowiek dobrze się czuł w jej towarzystwie. „Na pewno dostaje sporo napiwków od zadowolonych klientów i nie będzie zalegać z czynszem” – pomyślałam.
I rzeczywiście nie zalegała. Należność przywoziła mi zawsze do piątego dnia miesiąca. Nigdy się nie spóźniała. Raz w miesiącu przyjeżdżała do mojego nowego mieszkania z gotówką oraz plikiem listów i rachunków. Te ostatnie pozwoliłam jej otwierać, żeby mogła je na bieżąco regulować. Przywoziła mi zatem także potwierdzenia z banku. Wszystko było opłacone na czas, pani Basia zadowolona z lokalu, a ja z takiej lokatorki. Tylko jedno mnie trochę dziwiło. To, że nie chciała, abym przyjeżdżała do „jej” mieszkania bez zapowiedzi, a najlepiej to wcale.
– Ależ nie musi się pani fatygować. Ja bardzo chętnie sama podjadę… – mówiła za pierwszym razem, kiedy odwiodła mnie od pomysłu przyjechania do niej. – Mam tam takie ulubione delikatesy, więc i tak jestem w pobliżu przynajmniej raz w miesiącu. Naprawdę nie ma problemu.
Całkiem zmieniła wystrój mieszkania
Na początku wydało mi się to trochę podejrzane, więc obstawałam przy tym, że raz na jakiś czas będę przyjeżdżać po czynsz osobiście, ale kiedy zobaczyłam, że w domu panuje idealny porządek, ściany są czyste, a podłogi nieporysowane, dałam sobie spokój. Niech będzie, jak chce.
– Lubi prywatność, normalna sprawa – skomentowałam to w rozmowie z Hanką. – Widziałam nawet tę jej córkę, wiesz? W ogóle niepodobna do matki, taka chuda, czarna, ubrana w jakieś skórzane szorty. Ech, te dzisiejsze dziewczyny… Na mój widok nawet „dzień dobry” nie powiedziała, tylko wróciła do swojego pokoju. Za to matka ma klasę, mówiłam ci.
– Mówiłaś, że elegancka, wygadana i w ogóle sprawia dobre wrażenie – przypomniała sobie Hania. – Ale chyba i tak powinnaś czasami tam osobiście pojechać. Pańskie oko konia tuczy.
Czasami więc faktycznie stawiałam na swoim i odbierałam czynsz osobiście, w moim mieszkaniu. Pani Basia wymagała tylko, żebym była punktualnie – ani wcześniej ani później, bo jak twierdziła, pracowała przez cały dzień i musiała specjalnie „urywać się” dla mnie z pracy.
– A córka albo jej koleżanka? – zapytałam raz. – Wystarczy, że jedna z nich będzie w domu.
– One się nie zajmują sprawami finansowymi – ucięła. – To jak? Może być jutro o dziesiątej rano?
Wolałam po południu, ale pani Basia stanowczo oświadczyła, że wtedy nie może. Rozumiałam to, ostatecznie ludzie chodzą do fryzjera raczej po południu niż rano, prawda?
Bywałam więc w swoim mieszkaniu rzadko. Za każdym razem rzuciła mi się w oczy jakaś drobna zmiana w wystroju. Raz zasłony – pani Basia zmieniła je z lekkich i przewiewnych w kolorze brzoskwini na ciężkie bordowe kotary. Innym razem zobaczyłam, że wstawiła do jednej sypialni duże łóżko. Zapytałam więc, gdzie jest mój tapczanik. Usłyszałam o wynajęciu od sąsiada piwnicy.
W tej piwnicy wylądowały też moje krzesła i stół z salonu, bo pani Basia wstawiła tam komplet mebli obitych pluszem. Do tego wszędzie w domu stały świeczki, intensywnie pachniało też kadzidełkiem. Zwróciłam na to uwagę, bo w umowie zastrzegłam, że w domu nie wolno palić papierosów. Ale przecież nic nie pisałam o kadzidełkach. Zauważyłam także nową, bardzo solidnie wyglądającą komodę, która była o tyle oryginalna, że wszystkie szuflady miała metalowe i zamykane na klucz.
– Skoro mieszka tam z córką i jej koleżanką, to przed kim zamyka te szuflady? – dziwiłam się w rozmowie z Hanką.
– Wiesz, to młode dziewczyny, pewnie odwiedzają je różni znajomi – powiedziała moja przyjaciółka. – A matka zna życie i boi się, żeby któryś z tych studenciaków nie zwinął jej pereł albo pierścionka po babci. Ja tam to akurat rozumiem.
Sąsiedzi zaczęli mi okazywać niechęć
Więc ja też próbowałam zrozumieć. Nie rozumiałam za to czegoś innego. Dlaczego, kiedy raz na wiele tygodni odwiedzałam swoje stare mieszkanie i spotykałam kogoś z dawnych sąsiadów, ten dziwnie na mnie patrzył albo uciekał wzrokiem. A kiedy dość bliska sąsiadka nie odpowiedziała na moje uprzejme „dzień dobry”, naprawdę się zdenerwowałam.
– Dzień dobry pani – powtórzyłam głośno na całą klatkę. – Co tam słychać? Dawno się nie widziałyśmy.
– Bry – burknęła i ominęła mnie, śpiesząc się do wyjścia.
Zrozumiałam, że coś jest nie tak. Sąsiedzi okazywali mi niechęć, a ja nie miałam pojęcia, o co chodzi. Nie mieszkałam tam od roku, więc „winni” musieli być moi lokatorzy.
– Pani Basiu, czy dziewczęta nie puszczają czasem za głośno muzyki? A może robią tu jakieś imprezy? – zapytałam, jak zwykle odwiedzając moich najemców punktualnie o wyznaczonej porze. – Może odwiedza je za dużo osób? Pytam, bo chyba czymś się panie naraziły sąsiadom.
Zobaczyłam, że na ładnej twarzy pani Basi odbija się przestrach, ale wrażenie to szybko minęło.
– Rzeczywiście, w zeszłym tygodniu zrobiły tu małe party – powiedziała szybko. – Było trochę głośno, ale obiecuję, że to się nie powtórzy.
Już miałam jej powiedzieć, że sąsiedzi okazywali mi niechęć dużo wcześniej, ale wtedy otworzyły się drzwi niebieskiego pokoju i wyszła z nich młoda dziewczyna w samej bieliźnie, z zaspanym wyrazem twarzy, chociaż było już południe.
– A to kto? – zapytałam zdumiona, bo poznałam już córkę pani Basi, a innym razem tę jej koleżankę.
Córka miała krótkie czarne włosy, jej przyjaciółka zaś długie blond. Ta dziewczyna zaś była Azjatką.
– Yyy… to… koleżanka Oli ze studiów – pani Basia dała znak dziewczynie, a ta szybko zamknęła się w łazience. – Z wymiany. Mieszka u nas, bo jeszcze nie ma akademika.
Nie do końca jej uwierzyłam, ale nie drążyłam tematu. Pani Basia płaciła w terminie, dbała o mieszkanie. Co za różnica, kto był jej gościem?
Po tamtym incydencie nie chciała już więcej umawiać się w mieszkaniu. Przywoziła pieniądze pierwszego dnia miesiąca, czasem drugiego. Nigdy nie czekała do piątego, żeby odebrać mi pretekst do odwiedzin. Czułam, że ma to jakiś związek z młodą Azjatką oraz pełnymi dezaprobaty spojrzeniami dawnych sąsiadów, ale nie miałam pojęcia, jaki.
Postanowiłam wpaść tam bez zapowiedzi
Aż pewnego dnia, ponieważ byłam akurat w pobliżu, postanowiłam jednak wpaść bez zapowiedzi i zobaczyć, czy pani Basia albo któraś z dziewczyn jest w domu. Ot tak tylko, żeby zerknąć, czy wszystko w porządku, bo coś nie dawało mi spokoju. Znalazłam sobie nawet pretekst. Zamierzałam powiedzieć, że chcę wymienić żeliwne kaloryfery na te nowoczesne, panelowe, ale nie pamiętam, ile ich jest, więc wpadłam, żeby to sprawdzić, i żeby od razu umówić panią Basię z fachowcami.
Był już wieczór, po dwudziestej, więc podejrzewałam, że zastanę kogoś w mieszkaniu. Czy studentki w tygodniu nie muszą się uczyć? I rzeczywiście, mieszkanie było pełne. Kiedy zadzwoniłam, drzwi otworzyła mi obca dziewczyna w kusej bluzce i obcisłej gumie na biodrach, którą zidentyfikowałam jako spódniczkę. Na mój widok odsunęła się ze zdziwieniem, a potem otaksowała mnie od góry do dołu.
– Jeśli szuka pani męża albo syna, to musi pani zaczekać na zewnątrz – odezwała się w końcu, kołysząc się na niebotycznie wysokich obcasach.
Poczułam dym z papierosów zmieszany z zapachem mającego maskować go kadzidełka i już wiedziałam, że tam wejdę, choćby ta dziewczyna miała rzucić mi się pod nogi. I wtedy zrozumiałam pełne potępienia spojrzenia sąsiadów oraz panikę na twarzy pani Basi, kiedy małe strzępki jej tajemnicy wyłaziły przez szwy starannie utkanego kłamstwa.
Pani Basia prowadziła w moim mieszkaniu agencję towarzyską. Odkryłam to, sunąc po przedpokoju, ścigana okrzykami panny odźwiernej. Oszczędzę wam szczegółów, bo sama wolałabym ich nie pamiętać. Sytuacja była jednak jasna.
Rozmówiłam się z moją lokatorką następnego dnia. Wciąż ładnie wyglądała, ale już nie starała się być miła. To była tylko zawodowa poza, uwodzicielska maska, dzięki której klienci do niej wracali. A właściwie do jej dziewczyn, bo oczywiście nigdy nie istniała żadna córka ani jej koleżanki.
Pani Basia prowadziła w moim mieszkaniu swój „mały biznesik” – nic wielkiego czy rzucającego się w oczy. Żadnych orgii ani imprez z lejącym się szampanem. Miała ponoć grono stałych klientów, którym zależało na dyskrecji, więc starali się nie zwracać na siebie uwagi. A jednak zwrócili uwagę moich sąsiadów, a ci uznali, że świadomie wynajęłam lokal pod podobną działalność! Mój Boże, kto mógł wiedzieć, że stanie się coś podobnego?!
Po wypowiedzeniu umowy pani Barbarze, długo nie mogłam zdecydować się na ponowny wynajem. Bałam się, że trafię jeszcze gorzej.
– Gorzej? – uniosła brwi Hanka. – Miałaś w mieszkaniu agencję towarzyską! Jak może być gorzej?
W końcu znowu dałam ogłoszenie i ponownie zaczęli przychodzić potencjalni najemcy. Tym razem jednak byłam mądrzejsza. Wynajęłam dom rodzinie z bliźniakami. Chłopiec i dziewczynka, siedem lat. Oboje byli nieco nadpobudliwi i miałam pewność, że moje świeżo odmalowane po klientach pani Basi ściany szybko przestaną być czyste, ale machnęłam na to ręką. W końcu to tylko dzieci. Niech im się dobrze mieszka w moim niebieskim pokoju i pokoju z balkonem. Ja chcę tylko jednego – by dawni sąsiedzi wreszcie uwierzyli, że nie miałam pojęcia o agencji towarzyskiej prowadzonej w moim domu i zaczęli odpowiadać na moje „dzień dobry”.
Czytaj także:
„Kupiłam mieszkanie, w którym do niedawna prowadzono dom uciech. Słabo mi, gdy pomyślę, co się działo w mojej łazience”
„Sąsiad w tajemnicy wynajął nasz dom bandzie zbereźników. Miał go tylko pilnować, a on zrobił w nim gniazdo rozpusty”
„Mą chciał wynająć mieszkanie po rodzicach. Miał to być nasz biznes, ale nasz lokator okazał się być podłym cwaniakiem”