Mieszkanie wydawało się idealne. Nie tylko ze względu na lokalizację i układ pokoi, ale też na cenę. Przechadzałam się po nim wraz z mężem, ukrywając narastający entuzjazm. Dopiero kiedy wyszliśmy z bloku i pożegnaliśmy się z agentem biura nieruchomości, uśmiechnęłam się szeroko.
– Ale fajne! – powiedziałam do Piotrka.
– No, super. I dobra cena.
– Pewnie dlatego pośrednik mówił, że trzeba się spieszyć z decyzją.
– Oni zawsze tak gadają – odparł mąż.
– Sam chyba widzisz, że w tym przypadku miał rację. Jest duże, przestronne, ma cztery pokoje.
– I nawet nowocześnie wykończone – zauważył. – Są fajne panele i sanitariaty. Nawet ścian nie musielibyśmy odmalowywać.
– Z tymi ścianami to przesadziłeś, leniuszku – zaśmiałam się.
– Tak tylko mówię, hipotetycznie. Chodzi mi o to, że jest w dobrym stanie – tłumaczył się. – No przecież wiadomo, że je pomaluję…
Kiedy tak powiedział, już wiedziałam, że kupimy to mieszkanie. Jeszcze wieczorem zapadła decyzja.
Nowego lokum szukaliśmy od dwóch miesięcy, więc przejrzeliśmy dość ofert. Aż nas zdziwiło, że decyzja będzie taka prosta. Nazajutrz zadzwoniliśmy do pośrednika i zadeklarowaliśmy kupno. Byłam bardzo przejęta.
– Ale nic o nim nie wiemy... Czy ma czystą hipotekę? Czy wszystko z nim w porządku? – zauważyłam.
– Od tego jest pośrednik. On ma te sprawy skontrolować. Zresztą, hipotekę sam sprawdzę w internecie. O nic się nie martw – uspokoił mnie mąż.
Od razu poczułam się tu jak u siebie
Na drugi dzień czekałam w pracy, aż Piotrek da mi znać, czy mieszkanie nie jest obciążone długami. Bardzo się denerwowałam. Ale kiedy zadzwonił, miał dobre wiadomości. W księdze wieczystej nie było żadnych wpisów odnośnie obciążeń, więc zdecydowaliśmy, że kupujemy.
Potem sprawy potoczyły się już szybko. Załatwiliśmy wszystkie formalności związane z kupnem i zabraliśmy się za pakowanie całego dobytku ze starego mieszkania. Dwa tygodnie później odebraliśmy klucze do naszego nowego gniazdka. Potem było jeszcze kilka dni malowania, aż w końcu nadszedł dzień przeprowadzki.
Gdy po całym dniu wożenia mebli, kartonów i toreb, siedliśmy wieczorem przy stole w kuchni, od razu poczuliśmy się jak w domu. Każdego następnego dnia coraz bardziej przyzwyczajaliśmy się do nowych kątów. Poznaliśmy kilku sąsiadów, zaznajomiliśmy się z okolicą i nawet zaprosiliśmy kilkoro znajomych na parapetówkę, choć nie wszystko było jeszcze rozpakowane. No, nie mogłam się powstrzymać. Tak cieszyło mnie nowe mieszkanie. Wszystko mi się w nim podobało, więc nawet porzuciłam pomysł o remoncie łazienki i toalety. Po prostu bardzo dokładnie je przed przeprowadzką wyczyściłam.
Wszystko układało się znakomicie. Do czasu… Do tej jednej nocy, od której zaczęły się nasze kłopoty. To był piątek, położyliśmy się spać. późno. Ale nie pospaliśmy długo, bo o trzeciej w nocy obudziło nas pukanie do drzwi. Na początku było to ciche stukanie, ale potem zamieniło się w walenie. Popatrzyłam na Piotrka wystraszona i oboje poderwaliśmy się z łóżka. Poszliśmy do przedpokoju.
– Kto tam? – krzyknął mąż, bo wcale nie uśmiechało mu się otwierać drzwi w środku nocy.
– To ja, Michał!
– Jaki Michał!?
– Nie wygłupiajcie się. Mam pieniądze. Gotówkę!
Mąż popatrzył na mnie zdziwiony. Wzruszyłam ramionami, a Piotrek sięgnął do zamka.
– Otworzysz mu?
– No chyba muszę, bo postawi na nogi cały blok.
Gdy otworzyliśmy drzwi, zobaczyliśmy faceta w średnim wieku, ubranego w garnitur, ale dość sfatygowany. Musiał mieć za sobą suto zakrapianą noc. Patrzył na nas szeroko otwartymi oczami i chwiał się na nogach. Wyglądał na zdziwionego.
– A wy to kto? – zapytał.
– To ty się, chłopie, przedstaw. Jest trzecia w nocy!? Czego chcesz?
– Ja nie przyszedłem się przedstawiać. Ja przyszedłem do Monisi.
– Jakiej Monisi? Tu żadna taka nie mieszka.
– No nie mieszka, to prawda. Ale pracuje… O proszę, mam pieniądze – wyciągnął z kieszeni pomięty plik banknotów.
– Panie, zjeżdżaj pan. Pomyliły ci się mieszkania.
– To nie jest agencja? – rozejrzał się wokoło.
– Żadna agencja. Spadaj pan, bo wezwę policję – powiedział mąż i zatrzasnął mu drzwi przed nosem.
Tu nie ma żadnej agencji!
Pijak już się nie dobijał, ale co z tego, skoro niepokój pozostał. Wiedziałam, że tej nocy już raczej nie zasnę. Poszłam więc do kuchni, żeby zagrzać sobie mleka. Mąż dołączył do mnie. Minę miał nietęgą. Posiedzieliśmy przy tym mleku, próbując zrozumieć, co się stało, aż w końcu doszliśmy do wniosku, że mieliśmy do czynienia z pomyłką. Z pijakiem, któremu się coś we łbie pomieszało. Takie rzeczy się przecież zdarzają…
To dziwne najście zepsuło mi jednak humor na najbliższe dni. Jeszcze dwie kolejne noce spałam niespokojnie, bo wciąż wydawało mi się, że ktoś się do nas dobija albo, nie daj Boże, włamuje. Nic takiego się jednak nie stało i wkrótce doszłam do siebie. Niestety, nie na długo.
Do kolejnego najścia doszło po dwóch tygodniach. Tym razem późnym wieczorem zadzwonił domofon. Odebrałam.
– Słucham?
– Ja do agencji.
– Gdzie?
– No, tutaj, do was… Do agencji znaczy.
– Panie tu nie ma żadnej agencji! – odpowiedziałam poirytowana. Zaraz przypomniało mi się tamto nocne najście. Tamten facet musiał znać nawet kod do domofonu.
– Zlikwidowali?
– Niczego takiego tu nigdy nie było! Do widzenia – wykrzyknęłam i odłożyłam słuchawkę.
Tym razem byłam naprawdę wystraszona. Coś musiało być na rzeczy z tą agencją. Gdy opowiedziałam mężowi o tym domofonie, też się mocno wkurzył. Postanowił działać od razu. Uznał, że najlepiej będzie pójść do sąsiadów, by dowiedzieć się, czy oni również mają takie najścia. Może ktoś kiedyś prowadził w tym budynku taką „działalność”. Gdy Piotrek powiedział to na głos, od razu pomyślałam sobie: „Boże, żeby tylko nie u nas”.
Nie było go dobre pół godziny. Siedziałam w salonie i bezmyślnie przełączałam kanały telewizyjne. Nie pamiętam nic z tego, co oglądałam. Myślałam tylko o tym, czego się dowie. Gdy wszedł i zobaczyłam jego minę, zrozumiałam, że mamy poważny problem.
Nic nie możemy z tym zrobić
– Co jest? – zapytałam od razu.
– Była agencja. I to u nas…
– Co ty mówisz?
– Zamknęli ją pół roku temu. Dlatego przychodzą jakieś niedobitki.
– To dlaczego sąsiedzi nic nam nie powiedzieli?
– Bo nie pytaliśmy. Myślę też, że chcieli, żeby to mieszkanie kupił ktoś porządny, żeby mieli w końcu spokój.
– Ale Piotrek, jak to? To my mieszkamy w domu publicznym…? Jezu, i co my teraz zrobimy? – byłam bliska płaczu.
– Opanuj się, dziewczyno. Przecież to było dawno… Nie jest to najprzyjemniejsza wiadomość, ale nic nie zrobimy.
– Ale jak oni w tej naszej łazience, kuchni… Matko, tutaj się to wszystko działo… – rozejrzałam się wokoło, jakbym szukała jeszcze śladów po tych niecnych uciechach. – Dzwonię jutro do pośrednika. Już ja sobie z nim pogadam!
Zatelefonowałam do niego na drugi dzień i nie byłam miła. Naskoczyłam na niego, ale on nie stracił rezonu. Przekonywał mnie, że to w niczym nie przeszkadza, że tamta działalność została już dawno zlikwidowana, no i że przecież w umowie nie ma żadnych zapisów, które uwzględniałyby przeszłość mieszkania.
Muszę przyznać, że zabrakło mi argumentów. No bo, co miałam powiedzieć? Zaczęłam mu w końcu robić wyrzuty, że przecież kąpiemy się z mężem w tej samej łazience, co ci ludzie, to znaczy te dziewczyny, które tu „pracowały”. Ale on tylko westchnął ciężko i powiedział, że jak mam z tym problem, mogę sobie wyremontować łazienkę. W każdym razie odciął się od sprawy. Mieszkanie było sprzedane, a reszta to już nie jego interes. Do takiego podsumowania można by sprowadzić te jego eleganckie wywody.
No i formalnie ma rację. Nic nie możemy z tym zrobić. Musimy zostać w tym mieszkaniu, bo gdzie ja teraz znajdę w takiej cenie równie ładne jak to. Musieliśmy tylko wyremontować łazienkę. Kuchnię też chciałam wymienić, ale mąż mi nie pozwolił.
– Przecież nie jemy z tych samych talerzy – uciął dyskusję.
Przez pewien czas jeszcze czułam obrzydzenie na samą myśl o tym, że w moim domu była kiedyś agencja. Gdy wyobrażałam sobie, co tu się działo… Na szczęście mam to już za sobą. Wytłumaczyłam sobie wszystko i staram się nie koncentrować na przeszłości naszego mieszkania. Bardzo pomaga fakt, że już nikt się nie dobija do nas wieczorami. Chyba minęło dostatecznie dużo czasu, żeby wszyscy klienci zapomnieli. A skoro tak, to i ja mogę patrzeć tylko w przyszłość. Kto wie, może nawet kiedyś będę się z tego śmiała.
Czytaj także:
„Nakryłam lokatora, jak zabawia się z kochanicą w mieszkaniu. Dałam mu miesiąc na wyprowadzkę. Moje mieszkanie to nie burdel"
„Mama wymyśliła, że chcę ją oddać do hospicjum, a jej mieszkanie przerobić na burdel. Z dnia na dzień straciliśmy kontakt”
„Sąsiad w tajemnicy wynajął nasz dom bandzie zbereźników. Miał go tylko pilnować, a on zrobił w nim gniazdo rozpusty”