To mąż wymyślił, by wynająć mieszkanie po rodzicach. Ja byłam przeciwna. I miałam rację…
– Mało mamy własnych problemów? Ty w trasie, ja w domu z wnusią…
– Emerytura coraz bliżej – tłumaczył Marek. – Musimy zadbać o kasę, bo państwo nas rozpieszczać nie będzie.
Co racja to racja
Mało to się słyszy się o potencjalnych problemach z wypłatą emerytur? Marek jako kierowca miał coraz większe problemy z kręgosłupem. Pieniądze z wynajmu przydadzą się choćby na zabiegi. Poza tym bez sensu dopłacać do pustego mieszkania. Jednak wszystkie sprawy organizacyjne spadły na mnie. Musiałam zamieszczać ogłoszenia, spotykać się z najemcami, rozliczać.
Dobrze, że nie musiałam malować ścian. Przez kilka lat nie było żadnych problemów. Ale ostatni lokatorzy mocno zaleźli mi za skórę. Od początku mi się nie podobali. Jeszcze zanim się wprowadzili, już mieli jakieś życzenia. Prosili, bym pozwoliła im wnieść rzeczy dwa dni wcześniej, dała klucze przed podpisaniem umowy i żebyśmy rozliczali się za pomocą przelewów.
Na dodatek umawianie się z nimi było istną gehenną. A to pracowali na wieczorną zmianę, a to wyjeżdżali w delegację, a to brakowało im paru złotych, ale zaraz mieli dostać wypłatę. Na szczęście udawało mi się wyegzekwować całość należności, a mieszkanie wyglądało w porządku.
Aż zaczęły się telefony
Najpierw zadzwonił gospodarz, twierdząc, że moi lokatorzy nie chcieli wpuścić go do mieszkania, więc nie mógł spisać stanu liczników. Natychmiast wykręciłam numer najemcy. Wyjaśnił, że akurat spieszył się do pracy, a gospodarzowi powiedział, iż poda mu ten „cholerny stan” wieczorem.
Kilka dni później zadzwoniła sąsiadka, koleżanka z dzieciństwa.
– Czy ten twój lokator ma jakąś pracę? – spytała. – Całymi dniami stoi pod klatką i pali papierosy. Czuć też od niego alkohol. To twój znajomy?
– Znajomy koleżanki – odparłam.
I co mogłam zrobić? Przecież uprzedziłam najemcę, że nie wolno palić w mieszkaniu, więc skoro palił pod klatką, stosował się do mojej prośby. Patowa sytuacja. Ale gdy tydzień później lokatorzy oznajmili, że się wyprowadzają, kamień spadł mi z serca.
– Kiedy dokładnie?
– Za dwa miesiące – usłyszałam.
I krzyż im na drogę. Pieniądze to nie wszystko. Wolałam nie mieć do czynienia z ludźmi, za których wstydziłam się przed sąsiadami. Zgodnie z umową ostatni miesiąc mieszkali za kaucję. Nie przewidywałam większych problemów, bo dotąd zawsze jakoś się dogadywaliśmy.
Niestety miesiąc objęty kaucją minął, a oni nie zaczęli się pakować.
– Jeszcze parę dni posiedzimy. Nową pracę zaczynamy za tydzień.
Zgodziłam się.
Minęły dwa tygodnie, a oni wciąż się nie wyprowadzili
Za to przestali odbierać ode mnie telefony. Marek jak zwykle był w trasie, nie mogłam się go poradzić. Poprosiłam brata, który pracował w ubezpieczeniach.
– Wiem, że nieruchomości to co innego, ale może zajrzyj do umowy i sprawdź, czym mogę ich postraszyć.
– Chcesz ich postraszyć umową? Mam lepszy pomysł. Nie znam się na mieszkaniach, ale na robieniu odpowiedniego wrażenia owszem.
No tak, mój braciszek trenował judo. Nie był tak postawny jak za młodu, ale wciąż imponował krzepą.
– Franuś, ale ja nie chcę żadnych awantur! – zaznaczyłam.
– Wystarczy, że z tobą pójdę – zapewnił. – Tylko rób, co ci powiem.
Plan brata nie był może do końca legalny, ale genialny w swej prostocie. W drzwiach były trzy zamki, w tym jeden nieużywany. Brat kazał mi zamknąć drzwi na ten właśnie zamek, do którego lokatorzy nie dostali klucza oraz zapowiedzieć im, że w piątek przyjdę się z nimi rozliczyć.
Lokator nie odebrał ode mnie telefonu, więc wysłałam mu SMS-a. W piątek o umówionej porze pojawiłam się pod drzwiami. Uzbrojona w postawnego brata i umowę. Cwany najemca już czekał. Nabuzowany, aż go nosiło.
Przyprowadził ze sobą jakiegoś faceta. Ten drugi był spokojny. Może zadziałał na niego nieodparty urok Franka?
– To mój kuzyn, paniusiu – wychrypiał lokator. – Prawnik. Zaraz ci powie, jakie złamałaś przepisy.
Rany, pomyślałam, jeszcze brakuje, żeby oskarżyli mnie o zastraszanie! Albo o bezprawne uniemożliwienie dostępu do lokalu. Prawnik zmierzył spojrzeniem kuzyna, potem Franka, jakby sprawdzał, który silniejszy, i powiedział:
– Najpierw zobaczmy umowę.
Najemca się żachnął.
– Nie mam. Gdzieś mi zginęła.
– Ja mam – oznajmiłam.
Wyciągnęłam z torebki podpisany przez obie strony dokument. Gość przestąpił z nogi na nogę i wyraźnie spokorniał. Naprawdę sądził, że skoro on nie ma umowy, to przestała obowiązywać?
Prawnik założył okulary, rzucił wzrokiem na umowę, pomruczał coś pod nosem i westchnął ciężko.
– Jak cię znam, to nawet mi nie zapłacisz – ni to stwierdził, ni zapytał, a potem zmienił ton. – Nie mam to czasu. Na bujanie się policją, sądami i inne korowody. Może pani nie miała prawa zamknąć tych drzwi, ale ty powinieneś płacić za wynajem. Umówmy się, że się spakujesz, posprzątasz i grzecznie wyniesiesz. To najlepsze rozwiązanie dla ciebie.
Wciągnęłam głośno powietrze.
– Przepraszam panią – powiedział, oddając dokument. – Niestety rodziny się nie wybiera – skwitował z nieudawanym żalem i sobie poszedł.
Uff! Kamień spadł mi z serca. Jeszcze tego samego wieczora odzyskałam klucze do mieszkania, pieniądze i święty spokój. Postanowiliśmy uczcić nasze zwycięstwo pysznym cappuccino.
– Chyba nie zgadzasz się z tym prawnikiem? – zapytał Franek.
– W jakiej sprawie? – zapytałam.
– Rodziny – uśmiechnął się.
Aż oplułam się kawą ze śmiechu. Takiego brata ze świecą szukać. Nie dość, że pomoże, to jeszcze rozbawi.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”