„Po tym, jak syn wyfrunął z rodzinnego gniazda, poczułam pustkę. Mąż protestował, postanowiłam go zwabić z powrotem”

matka z ukochanym synem fot. Adobe Stock, Syda Productions
„Daniel rozmawiał teraz ze mną mniej, niż kiedy mieszkał w innym mieście. Bywały dni, gdy odpowiadał mi monosylabami i wyraźnie czekał, aż sobie pójdę, żeby znowu wgapić się w ekran laptopa. Nie tak sobie wyobrażałam jego powrót do domu”.
/ 17.05.2022 15:31
matka z ukochanym synem fot. Adobe Stock, Syda Productions

Mijało leniwe popołudnie. Kazik rozwiązywał sudoku, a ja co chwila patrzyłam na zegar, czekając, aż duża wskazówka dotknie dwunastki. Mała praktycznie już stała na piątce.

– Daj mu odsapnąć po pracy – mruknął mąż, jakby czytał mi w myślach. – Niech chłopak dojedzie do domu, zje coś, prysznic weźmie.

Ale ja nie chciałam czekać kolejnej godziny. Pięć po piątej wybrałam na telefonie numer Daniela i z niecierpliwością liczyłam sygnały.

– Cześć, mamo – odezwał się po piątym; głos miał zmęczony, pewnie w pracy znowu szef go wymęczył.

– No, kochanie, jak tam dzień? – zapytałam. – Rozmawiałeś z kierownikiem, żeby trochę ci odpuścił?

– Nie rozmawiałem – westchnął syn i usłyszałam w tle hałas ulicy. – Tu jest, mamo, krótka piłka: albo jesteś maksymalnie wydajny, albo znajdują na twoje miejsce takiego, który będzie… – stwierdził ponurym tonem.

Rozmawialiśmy jeszcze przez czterdzieści minut, przez całą drogę Daniela do domu. Opowiedziałam mu, jak mi minął dzień, co powiedziała o prezydencie sąsiadka z piętra wyżej, bo to było bardzo zabawne, i że mają u nas otworzyć sklep sportowy. A potem, zupełnie jakby dopiero wtedy mi to wpadło do głowy, zapytałam, czy Daniel nie chciałby się zorientować, czy w tym sklepie nie będą potrzebowali sprzedawcy, bo w końcu świetnie mu szło w handlu.

Westchnął ze zniecierpliwieniem i odpowiedział, że nie, nie będzie szukał pracy w naszym miasteczku, bo nie po to się z niego wyprowadzał, żeby wracać do jakiegoś sklepu.

– Ale nie musiałbyś codziennie tyle dojeżdżać! – przekonywałam niezrażona. – Bo to tuż koło nas. Miałbyś więcej czasu dla siebie, no i koszty życia niższe, prawda? Tam to ty, biedaku, przecież ledwie na czynsz zarabiasz… A harujesz jak wół!

Bardzo tęskniłam za synem

Mówiąc to, musiałam wyjść z dużego pokoju, bo mąż rzucił mi pełne potępienia spojrzenie. Wiedziałam, co powie, kiedy skończę rozmawiać z synem. Że cierpię na syndrom pustego gniazda, i nie umiem zaakceptować faktu, że nasze najmłodsze dziecko dorosło i wyfrunęło w świat. Kazik nie lubił, kiedy „wabiłam”, jak to ironicznie nazywał, Daniela do domu rodzinnego. Uważał, że chłopak ma swoje życie, i musi się w nim zakotwiczyć, a te pogaduszki z mamą mu nie pomagają.

– Ale co ty tam wiesz! – machałam ręką na te jego wywody. – Chłopak ma dopiero dwadzieścia cztery lata, życie jeszcze mu da w kość! Póki co, skoro ja jeszcze jestem na świecie, niech przynajmniej ma się komu wyżalić, bo łatwo mu nie jest. A poza tym, jakby on tu był, to wreszcie miałabym do kogo usta otworzyć, bo ty ciągle albo siedzisz w swoim sudoku, albo się mnie czepiasz.

Kazik zamilkł i poczułam, że wygrałam tę potyczkę. No bo czemu on mi żałował tych rozmów z synem? Co to komu szkodziło, że matka z dzieckiem mają tematy do rozmowy i dobrze się rozumieją? Dzisiaj więzi rodzinne to cenny skarb, trzeba o nie dbać. Właśnie dlatego codziennie dzwoniłam do mojego najmłodszego syna. Do starszych dzieci też bym się częściej odzywała, ale Ewa i Janek dali mi do zrozumienia, że nie chcą, żebym tak często telefonowała.

„Mamo, przepraszam, ale właśnie lecę do przedszkola. Nie, wieczorem wychodzimy na koncert, zadzwonię po niedzieli” – słyszałam. Albo: „Mamuś, przecież dzwoniłem w zeszłym tygodniu. U mnie naprawdę nic się nie zmieniło, wszystko dobrze, muszę lecieć, pa!”.

To było przykre. Dzieci naprawdę powinny mieć więcej wdzięczności dla starych rodziców… Na szczęście mój Danielek zawsze był kochanym synkiem. I teraz chętnie opowiadał mi, co tam u niego słychać. A, niestety, nie były to same dobre wieści: pracował ponad siły, szef wiecznie dokładał mu obowiązków, współpracownicy się obijali i kombinowali, a właściciel wynajmowanego przez niego mieszkania ciągle wymyślał nowe powody, żeby wyciągnąć od niego więcej pieniędzy.

Nieraz mówiłam mu, żeby rzucił tę pracę, wypowiedział chytrusowi umowę najmu i wrócił do nas. Przecież jego pokój ciągle był wolny, a dla mnie żadna różnica, czy gotowałabym dla dwojga, czy dla trojga. Daniel wtedy śmiał się, że faktycznie tęskni za moją kuchnią, albo prychał, że nie, on nie wróci „na prowincję”, bo tam żadnej przyszłości dla siebie nie widzi. I tkwił w tej okropnej robocie, przemęczony, niedożywiony, sam jak palec w wynajętej kawalerce.

Aż czasem łzy miałam w oczach, jak o tym pomyślałam. Ależ ja tęskniłam za moim małym synkiem

Mój zapał i radość szybko opadły

Któregoś dnia jednak Daniel wreszcie oprzytomniał i podjął męską decyzję. Zadzwonił do mnie dziwnie wcześnie, bo przed południem.

– Mamo, rzuciłem pracę! – oznajmił. – Miałaś rację! Oni mnie tam tylko wykorzystywali! Znajdę sobie coś innego, ale na razie muszę trochę odpocząć, zebrać siły. Przyjeżdżam do was w niedzielę. Dobrze?

Ale się ucieszyłam! Moje dziecko przyjeżdżało z wizytą! Szybko pobiegłam do sklepu i kupiłam wszystko, co Daniel lubi, odkurzyłam jego pokój i wyjęłam świeżą pościel, a potem czekałam niecierpliwie, aż syn stanie w drzwiach.

– A na ile on tu przyjeżdża? Weekend? Tydzień? Dwa? – zapytał Kazik.

Zgromiłam go wzrokiem. Toż to nasze rodzone dziecko, a on mu wyliczał dni pobytu jak w hotelu!

– Zostanie tyle, ile trzeba – oświadczyłam. – A w ogóle to może wcale nie będzie chciał wyjeżdżać, kto wie? Co to, u nas pracy nie może poszukać? Już rozmawiałam z sąsiadką, ona ma szwagra w firmie kurierskiej, mówiła, że może go poprosić…

Przerwało mi zniecierpliwione fuknięcie męża. Oczywiście znowu się Kazikowi nie podobało, że usiłuję załatwić Danielowi pracę w naszym regionie. Odsunął sudoku i wyłożył mi swoje racje, że młody mężczyzna powinien sam decydować, gdzie mieszka, i sam sobie znaleźć zatrudnienie. Bo inaczej to „d… z niego, nie facet”. Trochę się więc na Kazika obraziłam, że tak mnie krytykuje, ale szybko mi przeszło, kiedy przyjechał Daniel.

To była wspaniała niedziela! Zjedliśmy pyszny obiad, a potem ja zmywałam, a Daniel opowiadał mi, jak doszło do tego, że rzucił pracę. Wieczorem poszedł ze mną do kościoła i byłam szczęśliwa, że nie muszę wracać sama. Przez kolejne dni syn dalej odpoczywał, głównie siedział w swoim pokoju i robił coś na komputerze, a ja krzątałam się po mieszkaniu. Co jakiś czas Daniel brał sobie coś z lodówki i trochę rozmawialiśmy, czasem szliśmy razem po zakupy.

Wieczorem siadał ze mną przed telewizorem i oglądaliśmy razem seriale. Przez cały tydzień byłam szczęśliwa, że wreszcie mam z kim pogawędzić i dla kogo piec rogaliki. Po dwóch tygodniach mój zapał do pieczenia nieco osłabł i zaczęłam czuć się zmęczona dodatkowymi obowiązkami w domu. No bo kolejna osoba, to – nie oszukujmy się – więcej pracy. Musiałam teraz dłużej odkurzać, więcej prać, więcej gotować i zmywać. Niby prosiłam Daniela, żeby mi pomagał, ale on wszystko robił po łebkach, byle tylko uciec do swojego komputera.

W trzecim tygodniu zaczęło mi przeszkadzać coś jeszcze: sprzeczki Kazika i Daniela. Mąż ciągle wypominał synowi, że ten jeszcze nie znalazł nowej pracy, a Daniel bronił się hałaśliwie, że to nie takie proste, i on przecież całymi dniami szuka.

– To do kiedy tak zamierzasz tu pomieszkiwać? – nie wytrzymał w końcu Kazik. – Bo miałeś przyjechać na parę dni, a siedzisz już ponad miesiąc. Nasz dom to nie hotel! Jak chcesz tu mieszkać, to znajdź pracę i dorzucaj się do czynszu i zakupów!

– Kazik! – krzyknęłam.

Przecież mówił do własnego dziecka! Jak można tak wypominać pokój i chleb z masłem synowi?!

– Daniel, nie przejmuj się tym, co mówi tata – usiłowałam załagodzić sytuację. – Wiadomo, że to też twój dom. Ale faktycznie, trochę racji ojciec ma… Dlaczego nie pójdziesz popytać do tego sklepu sportowego?

Daniel odburknął coś, że to jest praca poniżej jego kwalifikacji, ale jak tylko znajdzie coś dla siebie, od razu się wyprowadzi. Wyglądał na obrażonego, kiedy znowu zamknął się w swoim pokoju.

Musiałam jednak przyznać rację mężowi. Sytuacja zaczynała być męcząca. Po pierwszych tygodniach, kiedy to nie mogłam nacieszyć się synem, zaczęłam dostrzegać jego wady, które ignorowałam, jak był młodszy. Wtedy nie przeszkadzało mi, że Daniel jest bałaganiarzem, teraz tak.

Kiedyś z przyjemnością szykowałam i podawałam mu jedzenie, teraz zaczęłam mieć poczucie, że traktuje mnie jak kucharkę i kelnerkę w jednym. Do tego Daniel rozmawiał teraz ze mną mniej, niż kiedy mieszkał w innym mieście! Bywały dni, gdy odpowiadał mi monosylabami i wyraźnie czekał, aż sobie pójdę, żeby znowu wgapić się w ekran laptopa. Nie tak sobie wyobrażałam jego powrót do domu

– Ilona, tak dłużej być nie może – oznajmił któregoś dnia mąż; Daniel akurat wyszedł z dawnymi kolegami. – Ja rozumiem, że młodym ciężko znaleźć pracę, ale mieszkanie u rodziców za darmo to żadne wyjście. Musimy z nim poważnie porozmawiać, bo ja chcę wreszcie normalnie żyć. A on musi dorosnąć!

Tym razem się zgodziłam. Mieszkanie tylko z mężem było sielanką w porównaniu z obsługiwaniem dwóch mężczyzn. Do tego doszły inne niedogodności: Daniel wychodził wieczorami i wracał w środku nocy, budząc nas oboje, bałaganił w całym domu, no i naprawdę dużo jadł. Musiałam dużo częściej chodzić na zakupy i więcej nosić. No i to przecież kosztowało, a my oboje z Kazikiem jesteśmy na emeryturze…

Niestety, zaplanowana rozmowa z synem nie przebiegła tak spokojnie, jak myśleliśmy. Daniel strasznie się zdenerwował i uznał, że wyrzucamy go z domu.

– Ja cię nie rozumiem, mamo! – krzyknął. – To ty wiecznie mnie namawiałaś, żebym wrócił! Ciągle mi mówiłaś: „rzuć tę pracę i przyjedź do nas, gdzie ci będzie tak dobrze, jak u mamy”. A teraz mnie tu nie chcesz?! Ale rozumiem. Jutro się wynoszę, zamieszkam z którymś z kumpli!

Pomimo okropnej atmosfery towarzyszącej rozmowie, poczułam ulgę, że syn tak zdecydował. A jeszcze większą, kiedy zarzucił na ramię plecak, podniósł torbę z laptopem i pocałował mnie chłodno na pożegnanie. Na dole czekał już jakiś jego kolega w samochodzie.

Wracali do dużego miasta.

– Zadzwoń, jak dojedziesz, synku – poprosiłam odruchowo, jednak szybko się zreflektowałam, widząc miny męża i syna.

Daniel jednak zadzwonił, chociaż dopiero po trzech dniach. Waletował u kolegi, ale nie narzekał. Inny kumpel załatwił mu tymczasową pracę w hurtowni. Też nie narzekał. W zasadzie to… w ogóle przestał narzekać na cokolwiek.

– Wszystko okej, mamo, radzę sobie – powtórzył, kiedy zadzwoniłam po kolejnych dwóch dniach. – Nie mogę teraz rozmawiać, jestem w pracy. Zadzwonię w przyszłym tygodniu.

I tak zrozumiałam, że najmłodszy syn postanowił przestać wiecznie szukać u mnie pociechy. Domyślam się, że w wielkim mieście bez stałej posady wcale nie jest mu łatwo, ale kiedy rozmawiamy – raz na tydzień i przez dziesięć minut – zawsze mówi, że mam się nie martwić. A potem: „musi lecieć”, jak jego rodzeństwo.

– Wreszcie dorósł – skomentował to ostatnio Kazik. – A już myślałem, że do czterdziestki będzie się trzymał twojej spódnicy. Prawie zrobiłaś z niego maminsynka!

– Oj tam! – machnęłam na niego ręką. – Lepiej ty wracaj do swojego sudoku, a mnie daj spokój.

– Nie mam ochoty na sudoku – odpowiedział mąż, podchodząc do mnie. – Wreszcie mam dom i żonę tylko dla siebie! Idziemy na spacer.

Czytaj także:
„To moja wina, że syn sięgnął dna. Serce mi się kraje, gdy wnuczek donosi, że tatuś znów spał na podłodze”
„Bieda u nas aż piszczy, a ja oddałam znaleziony portfel. Według teściowej jestem frajerką. Niestety, chyba ma rację”
„Marzyłam, żeby usłyszeć z ust Lucjana, że mnie kocha, lecz on wolał obmacywać inne dziewczyny. Też sobie kogoś znalazłam”

Redakcja poleca

REKLAMA