„Po tym, jak ojciec odszedł od mamy, zerwałem z nim wszelkie kontakty. Zrujnował mi dzieciństwo musztrą”

Trudna relacja ojca i syna fot. Adobe Stock, fizkes
– Koniec zabawy tymi dziecinnymi klockami! – rozkazał jakiś rok później. Nie bądź mięczak! Wracaj na salę – powiedział mi po pierwszym treningu bokserskim, na którym od razu złamano mi nos; miałem tylko 12 lat… I tak przez całe moje dzieciństwo oraz wczesną młodość.
/ 08.07.2021 08:40
Trudna relacja ojca i syna fot. Adobe Stock, fizkes

Siedziałem na zebraniu zarządu naszego wydawnictwa i czułem, jak pod maską życzliwego uśmiechu wzbiera we mnie złość. Złość? Furia! Aż mi pot na czoło wystąpił. Facet przy ściennym ekranie – mój szef – właśnie wywracał do góry nogami i spłycał to, nad czym ślęczałem przez ostatnie dwa miesiące. On był kandydatem na redaktora naczelnego tworzącego się właśnie miesięcznika o muzyce, ja miałem ten tytuł zaprojektować od strony graficznej.

– To zbyt odjechane! Za bardzo kolorowe i chaotyczne – powiedział mi trzy dni wcześniej, gdy przedstawiłem mu projekt.

– Ja bym raczej powiedział nowatorskie i niebanalne – zaprotestowałem.

– Nie, nie. Pamiętaj, że to ja jestem szefem. A ja nie kupuję tych ramek, rameczek, infografik i tabelek. Za bardzo to komiksowe. Ja chcę więcej porządku, stonowania. No i właśnie teraz ten swój „porządek” przedstawiał. Z moim projektem nie miało to nic wspólnego! Nuda. Szkolna gazetka ścienna ma więcej życia niż to, co on pokazał ludziom z zarządu. Jak mógł po prostu wyrzucić moją pracę do kosza, a na zebraniu prezentować tylko te swoje wypociny?

– Marek? – wiceprezes zwrócił się do mnie. – Podpisujesz się pod tym? Spuściłem wzrok, szybkim ruchem otarłem czoło. Miałem ochotę wykrzyczeć mu w twarz, że nie. Nigdy w życiu. Ale to oznaczałoby otwarty konflikt z moim szefem. Rażącą nielojalność wobec przełożonego. To nie było w moim stylu. Jako człowiek cywilizowany, zawsze przedkładałem kompromis ponad konfrontację.

– Tak – wydukałem wreszcie. – To nasza wspólna propozycja. Menedżerowie tylko wymienili spojrzenia. A potem znowu odezwał się ten, który przed chwilą zadał mi pytanie:

– No cóż. Naszym zdaniem, ten projekt nadaje się do kosza. Panowie! Co wy nam w ogóle pokazaliście? Album rodzinny? Pamiętnik nastolatki? To ma być miesięcznik o współczesnej muzyce! O gwiazdach, zdarzeniach, najświeższych plotkach. To musi tętnić życiem, bić po oczach! Zapadła głęboka cisza.

– Z całym szacunkiem, ale zmarnowaliście tylko nasz czas – zakończył przemowę wiceprezes. – Daję wam jeszcze trzy tygodnie na radykalną poprawę projektu. Wyszliśmy w minorowych nastrojach.

– To co? Pokażemy im za miesiąc, to co wymyśliłem? – odezwałem się w windzie.

– Nie ma mowy! – prychnął mój szef.

– Ale oni chcą dokładnie tego, co ja…

– Dobrze wiem, czego oni chcą – przerwał mi szef. – Siedzę w tej robocie od lat. Niejeden tytuł już wymyśliłem.

– Więc nie chcesz wprowadzać poprawek? – omal się rozpłakałem.

– Jasne, że chcę. Ale zrobisz to według moich wskazówek!

 Chyba nigdy nie był ze mnie zadowolony

I wtedy zadzwonił mój telefon. – Dzwonię ze szpitala – oznajmił suchy, kobiecy głos. – Jest u nas pana ojciec.

– Mój ojciec? – zdziwiłem się. – A co on tam robi? Chyba nikogo nie pobił?

Doznał wylewu krwi do mózgu. Jest nieprzytomny. W portfelu miał kartkę z pana nazwiskiem i telefonem. Pół godziny później szedłem długim korytarzem w stronę szklanych drzwi z napisem „Oddział Intensywnej Opieki Medycznej”. No ładnie. Wyglądało na to, że stary w końcu naprawdę się doigrał.– Mówiąc bez ogródek, nie sądzę żeby to jeszcze długo potrwało – powiedział mi dyżurny lekarz.

Będzie dobrze, jeśli pana ojciec przeżyje noc. Przyznam, że nie wiedziałem jak na te wieści zareagować. Po takiej diagnozie najbliżsi chorego z pewnością rozpaczają, płaczą, a ja… nie czułem nic. Zrobiło mi się z tego powodu głupio. Cholera, nawet w stanie śpiączki mój tatuś wciąż potrafił wprawić mnie w zakłopotanie!

– Może pan wejść i posiedzieć przy ojcu – na szczęście znów odezwał się lekarz. – Proszę tylko włożyć aseptyczny fartuch.

Wyglądał strasznie. Mały, zasuszony, na głowie posklejane kosmyki siwych włosów. I jeszcze ta tuba respiratora w ustach! Siedziałem przy nim, zastanawiając się, jak u licha mam się zachować. Trzymać za rękę? Gładzić po głowie? Szeptać ckliwe bzdury do ucha? Nie widzieliśmy się z ojcem od dobrych kilku lat.

Nie rozmawialiśmy, nawet nie składaliśmy sobie świątecznych życzeń. Po rozwodzie z mamą zerwałem z nim kontakty. Odkąd pamiętam, wpędzał mnie w kompleksy. Na każdym kroku okazywało się, że nie spełniam jego wygórowanych oczekiwań. On, zawodowy oficer, żołnierz jednostki specjalnej, komandos Marynarki Wojennej z elitarnego oddziału „Formoza”. Wysportowany, energiczny, typowy samiec alfa. Oczywiście wyobrażał sobie, że jego jedynak będzie taki sam.

Tymczasem ja odziedziczyłem charakter po spokojnej i stonowanej mamie. On nie mógł tego zaakceptować.

– Jesteś już duży, więc musisz nauczyć się pływać – oznajmił, gdy miałem pięć lat i wypłynęliśmy łódką na środek jeziora. A potem, sukinsyn, wepchnął mnie do wody! Doznałem takiego urazu, że do dziś boję się wyjść choćby na plażę.

Fakt. Nie ucieszyłem się na jego widok

– Koniec zabawy tymi dziecinnymi klockami! – rozkazał jakiś rok później. – Idziesz na podwórko grać z chłopakami w piłkę. Wkładaj dres i jazda! – Nie bądź mięczak! Wracaj na salę – powiedział mi po pierwszym treningu bokserskim, na którym od razu złamano mi nos; miałem tylko 12 lat… I tak przez całe moje dzieciństwo oraz wczesną młodość. Całe szczęście, że ojciec rzadko bywał w domu.

Jego ciągłe służby, szkolenia, poligony i popijawy z kumplami – to byli moi jedyni sprzymierzeńcy. Mogłem wtedy nacieszyć się spokojem i… mamą. Ale i tak potrafił narobić mi niezłego obciachu. Jak wtedy, kiedy pod koniec gimnazjum dwóch rozrabiaków z mojej klasy zaczęło się nade mną pastwić. Jakoś to znosiłem, do końca szkoły było już blisko. Dałbym radę. Tyle że problem zauważyła wychowawczyni. Dała znać dyrektorce, a ta wezwała do siebie całą naszą trójkę wraz z tatusiami.

Miałem nadzieję, że mój stary nie przyjedzie – znowu był na poligonie. Ale nie, oczywiście urwał się na kilka godzin, szlag. Wszyscy byli już w gabinecie, kiedy dotarł. Tamci dwaj patrzyli na mnie z pogardą, a ich ojcowie robili dyrektorce głośne wyrzuty, że zawraca im dupę. No i nagle drzwi się otwierają. Mój stary. Ogorzały, w polowym mundurze.

– Dzień dobry pani – zwrócił się do dyrektorki wesołym głosem, a potem do mnie z pytaniem: – To oni? Skinąłem głową. Bach! Bach! Dwa ciosy i tamci ojcowie leżą pod krzesłami z porozbijanymi nosami. Ich synkowie patrzą na mnie z przerażeniem, dyrektorka blednie, faceci na podłodze błagają o litość.

– Dziękuję, że umożliwiła mi pani załatwienie tej sprawy – ojciec odezwał się do kobiety, a potem zarządził, łapiąc mnie za ramię:

– Synu, idziemy do kina! Miałem przegwizdane. Tamci dwaj omijali mnie szerokim łukiem, nauczyciele stali się nagle oschli i zdystansowani, a cała klasa plotkowała, że mój tata to bandyta. Omal nie spaliłem się ze wstydu!

– Dobre wieści! – powitał mnie nazajutrz doktor. – Pański ojciec to jednak twarda sztuka. Nad ranem odzyskał przytomność, przenieśliśmy go na neurologię.

– To… To chyba dobrze? – naprawdę nie byłem już niczego pewien.

– No jasne! Jak tak dalej pójdzie, zostanie za tydzień, góra dwa, wypisany. Oczywiście, będzie wymagał stałej opieki. Chwilę później szedłem na oddział neurologiczny, zgrzytając zębami. Cholera! Czy stary nigdy nie da mi spokoju? Zatruł moje dzieciństwo, wpędził w kompleksy, na koniec porzucił mamę. A teraz miałbym jeszcze podcierać mu tyłek? Co z moim życiem? Właśnie kupiłem kawalerkę na kredyt, nie zdążyłem się jeszcze urządzić. No i muszę pilnować pracy. To wielka sprawa, że mnie – młodzikowi z nikłym doświadczeniem – dali do zrobienia projekt nowego tytułu.

Muszę do tego przysiąść, znaleźć z szefem jakiś kompromis, rozwiązanie. To najgorszy moment na opiekowanie się zramolałym ojcem!

– Nie cieszysz się na mój widok – uśmiechnął się blado, kiedy wszedłem.

– Jak się czujesz? – zapytałem.

– Jak kurza dupa.

– A tak bardziej konkretnie?

– Pora umierać.

– Ale jednak żyjesz. Przyjrzał mi się. Spuściłem wzrok.

– Spokojnie, synu – odezwał się po dłuższej przerwie. – Nie oczekuję od ciebie, że będziesz mnie niańczyć. Mieszkam sam i tak już zostanie.

– Przecież masz bezwładne nogi.

– To je sobie, kurna, obetnę! Jasne. Obetnie. No po prostu cały ojciec. Żadnych racjonalnych argumentów, żadnego kompromisu. Nic, tylko wymachiwanie szabelką. Zły i zrezygnowany powlokłem się ze szpitala do domu, żeby spakować i przenieść do jego mieszkania swoje najpotrzebniejsze rzeczy.

To jeszcze kompromis czy już kapitulacja?

– Co tam dłubiesz, chłopaku? – kilkanaście dni później usłyszałem jego głos. Omal nie podskoczyłem. A niech to! Nawet kuśtykając o kulach (uparł się, że nie wyjedzie ze szpitala na inwalidzkim wózku i – choć prawie udało mu się wykończyć rehabilitantów – dopiął swego), potrafił się niepostrzeżenie zakraść. – Projekt magazynu o muzyce – odparłem niezadowolony, że mi przeszkadza. Od kilku dni usiłowałem zrobić projekt, który pogodziłby ogień z wodą, czyli wprowadzić oczekiwane przez zarząd zmiany, będąc w zgodzie z wizją mojego szefa. Nie bardzo mi to wychodziło.

– O muzyce klasycznej? – dopytywał, ku mojej irytacji.

– Nie, młodzieżowej.

– Smętny jakiś ten projekt. W takiej gazecie powinno być więcej kolorów, wykrzykników.

– Widzę, że znasz się nie tylko na zabijaniu, ale i na projektowaniu czasopism – wycedziłem głosem ociekającym ironią.

– W tej chwili nie znam się ani na jednym, ani na drugim – odpowiedział wesoło ojciec. – Ale chodziłem czasami do salonów prasowych i widziałem, co młodzi najchętniej przeglądają. Powoli wypuściłem powietrze. Wkurzał mnie strasznie, stary cap. Ale miał rację…

– Redaktor naczelny nie chce takiej kolorowej gazety – ani myślałem się tłumaczyć, lecz udawanie, że podoba mi się to, co teraz robię, kosztowało mnie już zbyt wiele wysiłku. – A to mój szef.

– Jest grafikiem? – Nie.

– No to w czym problem? Ty znasz się na rzeczy, a on nie. Przekonaj go.

– I kto to mówi? – parsknąłem. – Facet, który całe życie wypełniał czyjeś rozkazy! O dziwo, zachichotał.

– Tak, wypełniałem rozkazy – przyznał. – Czasem nawet idiotyczne: malowałem krawężniki na biało i trawę na zielono. Ale nigdy takich, które groziły niepowodzeniem misji albo utratą oddziału. Są sytuacje, w których trzeba się umieć postawić.

– Ty nie wiesz, na czym polega wypracowywanie kompromisu!

– A ten twój projekt? – zapytał poważnie. – Te nudne i szare, narysowane jak pod sznurek strony? To jeszcze kompromis, chłopcze, czy już kapitulacja?

Nie umiałem mu odpowiedzieć. Zatkało mnie. Oczywista prawda uderzyła we mnie jak grom. A niech to… Faktycznie, przez ostatnie dni robiłem coś, w czym nie było nawet ziarna mojej inwencji. Co mi się zwyczajnie nie podobało. Dlaczego? Bo się bałem. Wolałem siedzieć jak mysz pod miotłą i gryzmolić idiotyzmy, niż się sprzeciwić szefowi. O rany, to rzeczywiście nie żaden kompromis. Byłem tchórzem!

Nazajutrz z samego rana miała odbyć się kolejna prezentacja. Przez cały wieczór usiłowałem dodzwonić się do szefa, żeby porozmawiać z nim o projekcie, ale uparcie nie odbierał komórki. „Wszystko już omówiliśmy, wiesz, co im jutro pokazać. Nie spieprz tego” – przysłał mi SMS-a.

– Nie wiem już, co mam robić – bezradnie rozłożyłem ręce.

– Wiesz dobrze – powiedział ojciec, któremu zdążyłem wcześniej wypaplać wszystko o szefie i tym projekcie. – Musisz po prostu, choć raz, posłuchać siebie. Zdenerwowałem się.

– Ale jeśli jutro nie pokażę naszego projektu, szef się wścieknie! Zrobi mi chryję przy członkach zarządu wydawnictwa! Wyjdę na nielojalnego pracownika.

– A może właśnie nie? – stary tylko się zagadkowo uśmiechnął i poklepał mnie po ramieniu.

– Wiesz, synu? Myślę, że nam obu przyda się łyk dobrej brandy. Gdybyś był łaskaw wyjąć z barku tę butelkę…

– Chyba zwariowałeś! – zaprotestowałem. – Przecież raptem trzy tygodnie temu miałeś udar mózgu! – Już trzy tygodnie łykam te obrzydliwe prochy. Pora się nieco odprężyć – stwierdził, ostatecznie więc zgodziłem się nalać mu naparstek trunku. Sam też wypiłem, choć zasadniczo jestem abstynentem. Można więc powiedzieć, że alkohol trafił na podatny grunt – szybko rozwiązały się nam języki.

– Dlaczego odszedłeś od mamy? – odważyłem się w końcu go o to spytać.

– Bo byłem głupi – odpowiedział bez chwili wahania. – Twoja matka to uosobienie spokoju. A ja raptus, wariat. Był czas, że te dwie przeciwności nieźle się przyciągały – puścił do mnie oko. – Ale kiedy zbliżyłem się do pięćdziesiątki i przeszedłem na emeryturę… No, zdurniałem, ot co. Zaczęło mi się wydawać, że muszę gonić uciekające życie. Zapisywałem się na maratony, rajdy, na stare lata zrobiłem nawet patent sternika morskiego. W pewnej chwili uznałem, że twoja matka mnie w tym biegu stopuje, ogranicza. Więc odszedłem.

– I co?

– Nie dogoniłem życia. To przecież niemożliwe. Trzeba umieć akceptować swoje ograniczenia i wiek. Zdobyć się na kompromis, jakbyś ty powiedział. Ja tego nie umiałem. I zostałem sam. Stary głupiec.

Następnego dnia omal się nie spóźniłem. Dwie lampki brandy wypite wieczorem sprawiły, że spałem jak kłoda. Nie usłyszałem budzika, z łóżka poderwał mnie dopiero ojciec. Wpadłem do sali konferencyjnej minutę po dziewiątej. Wszyscy już na mnie czekali.

– Rozumiem, że ma pan zupełnie nowy projekt – powitał mnie wiceprezes. Kiwnąłem głową, starając się nie patrzeć na szefa. A potem podłączyłem do sieci swojego laptopa i rozpocząłem prezentację. Na ekranie wyświetlały się kolejne strony pisma. Moje strony. Dokładnie takie, jak je zaprojektowałem na poprzednie spotkanie. I których mój szef nawet im wtedy nie pokazał. W półmroku zezowałem na twarze wiceprezesów. Czy się wkurzą? Czy przerwą prezentację? W takim wypadku byłem gotowy wziąć całą winę na siebie.

Przyznać, że przygotowałem się samodzielnie, ignorując uwagi szefa. A potem spakować się i pójść do wszystkich diabłów. Bo w końcu cóż miałem do stracenia? Praca, akceptacja i sympatia przełożonych, święty spokój – to jednak nie wszystko. W życiu trzeba mieć też własne zdanie. Zabawne, ale zrozumiałem to dopiero wczoraj…

Szybko zauważyłem, że szef zaczyna się niespokojnie wiercić. Kilka razy podnosił rękę i już, już zaczynał coś mówić, lecz w ostatniej chwili rezygnował. Inni tego nie zauważyli. Wpatrywali się w moją prezentację jak w obraz. Uśmiechali się.

– Teraz rozumiem! To się nazywa odważny i awangardowy pomysł – odezwał się wiceprezes, kiedy skończyłem. – Warto było wam dać jeszcze jedną szansę. Pozostali menedżerowie z uznaniem pokiwali głowami.

– A ty, Andrzej? – wiceprezes zwrócił się tym razem do mojego szefa. – Podpisujesz się pod tym projektem?

Spokojnie, szefie. Przeprosiny przyjęte

Szef rzucił mi szybkie, spłoszone spojrzenie, przełknął ślinę i spróbował coś powiedzieć. Nie udało mu się. Kiwnął głową.

– To dobrze – podsumował wiceprezes. – Bo to najlepszy materiał, jaki ostatnio widziałem. No, panowie! – klasnął w dłonie. – Zabierajcie się do kompletowania zespołu redakcyjnego. Jutro w dziale kadr będą czekały na was umowy o pracę. Wyszliśmy z szefem z sali konferencyjnej w zupełnym milczeniu. Odezwał się dopiero w windzie:

– Wiesz, stary, ja… ja chyba powinienem cię przeprosić – powiedział.

– Nie ma potrzeby – poklepałem go po ramieniu. – Wystarczy, że w przyszłości będziesz mi trochę bardziej ufać. Pokiwał głową. – Może pójdziemy gdzieś to opić? – zaproponował.

– Siądziemy przy kielonku, pogadamy, poznamy się lepiej…

– Nie ma mowy! – zakrzyknąłem, czując jak na wspomnienie wczorajszych „kielonków” żołądek podjeżdża mi do gardła.

– To znaczy – zaraz się poprawiłem – bardzo chętnie bym z tobą pogawędził, ale muszę jechać do ojca, żeby spakować swoje rzeczy. Staruszek czuje się znacznie lepiej i stanowczo żąda, abym wynosił się z jego domu. A z nim lepiej nie dyskutować. Potrafi być strasznie uparty.

– Niedaleko pada jabłko od jabłoni – stwierdził z uśmiechem szef. A ja poczułem, że aż mi się chce podskoczyć z radości.

Czytaj także: 
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"

Redakcja poleca

REKLAMA