Kiedy mój mąż wszedł do pokoju i zapalił światło, aż krzyknął zaskoczony:
– Ale mnie przestraszyłaś! Myślałem, że jeszcze nie wróciłaś. Dlaczego siedzisz po ciemku? – spytał z pretensją, po czym chciał wiedzieć, czy będzie jakiś obiad.
– Zrób sobie kanapkę – odpowiedziałam na pytanie.
Marek oniemiał ze zdziwienia, ale podreptał do kuchni, skąd za moment dobiegł mnie szczęk szuflady z chlebem.
– Tobie też zrobić? – zawołał.
– Nie jestem głodna – odparłam obojętnie i znowu pogrążyłam się w letargu.
Wyznałam mężowi, co się stało
Kilka minut później mąż stanął z talerzem na progu pokoju.
– Mogę? – zapytał.
– Ależ wchodź – skinęłam głową, chociaż moja mina chyba mówiła co innego.
Wolałabym posiedzieć sobie sama. Jakoś nie miałam siły myśleć, a cóż dopiero rozmawiać. I drażniło mnie wszystko, nawet lekko przygaszone światło.
– Zgaś je – poprosiłam Marka.
– Mam jeść po ciemku?
Wzruszyłam ramionami, a wtedy on pstryknął kontakt. Pokój pogrążył się w mroku, a mój mąż podszedł do kanapy, usiadł obok i mnie objął. I tak sobie siedzieliśmy, aż poczułam, że mogę powiedzieć mu, co mnie trapi.
– Co byś zrobił, gdybym jutro straciła pracę? – zapytałam.
– Powiedziałbym: nie martw się, kochanie, jakoś sobie na pewno poradzimy, a ty wkrótce znajdziesz nową – odparł, po czym dodał: – Czy to ci grozi?
– Być może – nie byłam tego pewna. – A jeśli straciłabym pracę dyscyplinarnie?
Poczułam, jak tężeje zaskoczony.
– Ty?! – spytał w końcu opanowanym głosem. – A niby za co?!
– Ochrzaniłam dzisiaj dyrektora – przyznałam się. – I to przy wszystkich pracownikach. Mało tego, nazwałam go nadętym dupkiem, a potem wyszłam z biura.
– No, nie brzmi to najlepiej – westchnął. – I pewnie jest wskazaniem do dyscyplinarki. A co cię naszło, żeby tak mu powiedzieć? Myślałem, że dobrze wam się pracuje. Od blisko dwudziestu lat.
To prawda. Osiemnaście lat temu dyrektor przyjął mnie do pracy. Byłam wtedy świeżo po studiach i mogę śmiało powiedzieć, że nauczył mnie wszystkiego, co dzisiaj umiem. On i ktoś jeszcze – Paweł, który w naszym laboratorium pracował jeszcze dłużej. Od ponad trzydziestu lat.
Myślałam, że po prostu zapomniał...
Paweł był cudownym kolegą i wspaniałym fachowcem. Był, bo tydzień temu nagle zmarł na zawał… Dla mnie to pierwszy bliski mi człowiek, którego tak nagle zabrakło, i mogę śmiało powiedzieć, że pozostała po nim straszna pustka, którą niełatwo będzie zapełnić.
Nazajutrz po jego śmierci w pracy wszyscy chodziliśmy jak struci, powtarzając sobie, że przecież jeszcze był całkiem młody, a tu nagle – trach! I koniec. Wiele osób szykowało się, aby pójść na pogrzeb. Właściwie wszyscy… Tylko nie dyrektor. Pan dyrektor akurat w dniu pogrzebu Pawła ogłosił naradę! I to taką z udziałem szefów wszystkich działów, co zawsze trwa parę godzin, bo omawiane są na niej wszelkie sprawy przedsiębiorstwa. Niemożliwością byłoby więc zdążyć po naradzie na cmentarz.
Byłam całkiem pewna, że to jakaś pomyłka, że dyrektor po prostu zapomniał o uroczystości. Poszłam więc do niego, dyskretnie mu przypominając, że o dwunastej jest pogrzeb Pawła. Myślałam, że palnie się w czoło i natychmiast poleci sekretarce, aby przełożyła spotkanie na inny termin. A co tymczasem usłyszałam?
– No, ale przecież my nie musimy być na pogrzebie, prawda?
– Nie musimy? Ale chyba chcemy? – zapytałam, jeszcze kompletnie nieświadoma tego, co się potem wydarzy.
Bo pan dyrektor nagle wyznał mi lekko, że on nie lubi pogrzebów, więc nigdzie nie pójdzie! Przyznam, że oniemiałam. A potem puściły mi nerwy. Wykrzyczałam dyrektorowi, że tak się nie traktuje wieloletniego pracownika, który tworzył ten instytut, kiedy on miał jeszcze mleko pod nosem. I że jego psim obowiązkiem jest pożegnać Pawła na cmentarzu. A jeśli tego nie zrobi, to jest nadętym dupkiem!
– Ja w każdym razie nie idę na żadną głupią naradę, tylko na pogrzeb! – zakończyłam, po czym wróciłam do swojego biurka, gdzie przesiedziałam samotnie dwie kolejne godziny, a o piątej jakby nigdy nic wyszłam do domu.
– I dlatego jutro spodziewam się zwolnienia – zakończyłam opowieść.
– Jeśli je dostaniesz, to twój szef faktycznie jest dupkiem! – podsumował mąż.
Rano szłam do pracy bardzo zdenerwowana i ze ściśniętym żołądkiem. Przed wejściem zobaczyłam autokar, ale jeszcze nie wiedziałam, co się dzieje. Dopiero sekretarka szefa wyszeptała.
– Dyrektor odwołał zebranie i zamówił dla wszystkich transport na cmentarz. A jakie piękne kupił kwiaty!
Przyznam szczerze, że kamień spadł mi z serca i odetchnęłam z wielką ulgą. A gdy szef pierwszy podszedł do mnie, aby się przywitać, wiedziałam już, że wygrałam.
Czytaj także:
„Była żona żerowała na moim synu. Płacił jej alimenty, a i tak chciała więcej. Nie zostawało mu nic na życie”
„Przez wiele lat nie byłem zainteresowany własną rodziną. Wolałem pracę i hobby… Żona i syn tylko mi przeszkadzali”
„Kobieta, którą kochałem nad życie, postawiła mnie pod ścianą. Dała mi ultimatum: albo ona, albo moja mała córeczka”