„Wyszłam za Roberta, bo nie chciałam być starą panną. Wierzyłam, że uderzył mnie pierwszy i ostatni raz”

dojrzała kobieta z mężem fot. Getty Images, Westend61
„Rodzice patrzyli na niego wrogo, ale ja nie mogłam go wykopać. Zawsze mówi się, że trzeba dać człowiekowi drugą szansę. Że nie powinno się go skreślać po pierwszym błędzie”.
/ 20.10.2023 11:15
dojrzała kobieta z mężem fot. Getty Images, Westend61

Działo się to wiele lat temu. Nie powiem ile dokładnie, bo jestem z tych kobiet, które nie lubią się starzeć liczbowo. Być może pójdę śladem mojej mamy, która najpierw się odmładzała, a gdy skończyła osiemdziesiąt lat, zaczęła sobie dodawać wieku. Po to, żeby słyszeć komplementy, jak młodo wygląda na swój wiek. To właśnie mama powiedziała mi o krawcowej.

W pewien sobotni wieczór, zamiast bawić się z narzeczonym na imprezie, ryczałam wniebogłosy. Gdy skończyłam, wysmarkałam nos, i spytałam:

– I co ja mam teraz zrobić?

Siedziałyśmy w saloniku mamy we trzy – ja, mama i moja o trzy lata młodsza siostra Irena.

– Wywalić drania na zbity pysk – warknęła Irena i zacisnęła pięść.

Wiedziałam, że gdyby ją uderzył mąż, po chwili zbierałby zęby z podłogi. No, może nie dosłownie, ale Irena już jako dziecko rzucała się chłopakom do gardła z najbłahszego powodu. A to pociągnęli ja za warkocz, a to powiedzieli, że jako baba nie nadaje się do piłki nożnej. Twierdziła, że jak ona nie nauczy chłopaków szacunku do dziewczyn, to nikt tego za nią nie zrobi.

– Łatwo ci mówić. Jesteś młodsza ode mnie o trzy lata, a już masz dwójkę smarkaczy. A ja właśnie skończyłam trzydzieści pięć lat. Nie mogę czekać dłużej na odpowiedniego faceta…

– Nie jest odpowiedni, jak się okazało – obruszyła się siostra.

– …a poza tym wciąż go kocham. Nie rozumiem tego, co zrobił. I dlatego nie wiem też, co ja mam robić.

Chodziło o to, że mój narzeczony, za którego miałam wyjść za trzy miesiące, dwie godziny wcześniej mnie uderzył. Ot tak, znienacka. Nie jestem osobą, która łatwo się zakochuje. Prawdę powiedziawszy, to była moja pierwsza miłość. Przydarzyła się, kiedy już zwątpiłam, czy w ogóle przyjdzie i zaczęłam się zastanawiać, czy nie obniżyć wymagań. Co oznaczało wyjście za mąż za pierwszego przyzwoitego faceta, który mi się oświadczy. Czyli rezygnowałam z miłości.

Zakochałam się w nim

Wtedy pojawił się Robert. Piłam kawę w kawiarni i czekałam na spóźniającą się Irenę. Czytałam książkę, którąś z serii o Wiedźminie Sapkowskiego (wtedy była to jeszcze niszowa powieść). A Robert siedział przy sąsiednim stoliku. W końcu nie wytrzymał, podszedł i spytał, co mnie tak w tej historii fascynuje, bo on próbował trzy razy do niej podejść i za każdym razem zasypiał.

Zaczęliśmy rozmawiać i nawet nie zauważyłam, że Irena w ogóle nie przyszła. Dopiero wieczorem mama zadzwoniła i powiedziała, że siostra nagle zaczęła rodzić i mąż zawiózł ją do szpitala. Czasami tak myślę, że świat bez powszechnego dostępu do komórek kreował więcej możliwości niespodziewanego zwrotu życiowej akcji. Bo gdyby wtedy były komórki, ktoś by mnie złapał, zanim weszłam do kawiarni i nie poznałabym Roberta.

Po sześciu miesiącach znajomośći zamieszkał u mnie, a po roku pomyśleliśmy o ślubie, bo ja już śniłam o dzieciach. A bez ślubu nie wypadało. Przynajmniej w moim staroświeckim podejściu do świata. Nie kłóciliśmy się często, i przeważnie o duperele. Kiedyś Irena powiedziała, że kiedy podczas jej kłótni z mężem uchylają się wrota piekieł, to nasze wyglądają jak baraszkowanie owieczek na anielskiej łące.

Czułam, jakbym go nie znała

Jednak tamtego wieczoru było inaczej. W sobotę koło siódmej wieczorem pojawiliśmy się na przyjęciu u jego szefa. Nie po raz pierwszy zresztą, jego szef lubił imprezować. Był dobry catering, alkohole, muzyka. Jednak tym razem Robert nie tkwił przy moim boku, tylko zaraz zniknął gdzieś z jakimś kolegą z pracy. Potem pojawił się na trochę, zatańczył, ale był jakiś nerwowy, napięty jak struna. Próbowałam dowiedzieć się, co się dzieje, ale mnie zbywał. Potem znów zniknął na godzinę.

W końcu się wkurzyłam i wyruszyłam na poszukiwanie narzeczonego. Znalazłam go w piwnicy, jaskini mężczyzn, gdzie był stół bilardowy i ściana alkoholi. Ale nikt nie pił. Na stole bilardowym, na tafli szkła ujrzałam pozostałości jakiegoś białego proszku. Robert siedział na skórzanej kanapie i dyskutował o czymś, gwałtownie gestykulując. Jak nie on. Ktoś mnie zobaczył, skojarzył „czyja jestem” i dano znać Robertowi.

Popatrzył na mnie jakoś dziwnie, gniewnie, wstał, podszedł, chwycił za ramię i wyprowadził mnie z jaskini jak niegrzeczne dziecko, które zaplątało się do świata dorosłych. Zaczęłam protestować, ale on nie zwracał na to uwagi. Byłam tak wściekła, że kiedy weszliśmy na parter, wyrwałam ramię i powiedziałam, że wracam do domu, a on może zaćpać się na śmierć. Chwyciłam płaszcz ze sterty ubrań leżących na kanapie w holu i wybiegłam przed dom. Nasze auto stało kilkanaście metrów dalej. Zanim do niego dobiegłam, Robert mnie dogonił i znów chwycił za ramię.

– Ty nic nie rozumiesz – powiedział. – To nie są sprawy dla kobiet. Nie musisz o wszystkim wiedzieć, wszystko oceniać i krytykować. To nasz świat. Zrozum to, słyszysz?

– Jakbyś wędkował, to bym machnęła ręką. Każdy ma prawo do własnej przestrzeni. Ale to są narkotyki. Nie chcę mieć za męża narkomana. Od kiedy ćpasz?

– Nie ćpam. Pobudzam umysł. Nie znasz się na tym, nie wiesz, że aby przetrwać, trzeba się podkręcać?

Poczułam się upokorzona

Tak mnie tym rozśmieszył, że roześmiałam się mu w nos. I wtedy mnie uderzył. Otwartą dłonią na odlew. Poleciałam na maskę auta. Zdumiona. W szoku. Przez chwilę nie wiedziałam, co się właściwie stało. Ale piekący ból policzka szybko mi wyjaśnił.

Mój narzeczony mnie uderzył. Usłyszałam za sobą oddalające się kroki. Wracał na imprezę. Jakby nic się nie stało. Wsiadłam do auta i pojechałam do mamy, a ona wezwała Irenę na naradę.

– Nie mam czasu szukać innego męża – powiedziałam.

– Nie gadaj bzdur – prychnęła siostra.

Dobrze, że zrobił to teraz, a nie po ślubie. Ujawnił swoją osobowość brutala. Uciekaj od niego jak najdalej.

– To mi do niego zupełnie nie pasuje.

– A wiesz, że większość seryjnych morderców miała opinię miłych spokojnych ludzi? – Irena nie popuszczała i nakręcała się coraz mocniej.– A pamiętasz sąsiada z piętra niżej? Taki miły, mądry, uprzejmy i dobrze wychowany pan docent. Dopiero kiedy odbił żonie nerki, okazało się, że latami ją maltretował.

– Może to tylko narkotyki – desperacko szukałam wyjaśnienia. – On nie jest taki, wiem to, czuję.

– A wiesz o tym, że jak któryś przełamie się raz i uderzy, to kolejny raz przychodzi mu łatwiej? Bo raz zrobił i nic się nie stało. Nie bądź głupia, Jolka. Nie bądź jak te wszystkie idiotki, które wierzą, że potrafią zmienić facetów. Oni się nie zmieniają. Wykop drania za drzwi i zapomnij.

– Może zostaniesz dzisiaj tutaj? – odezwała się mama. – Pościelę ci w twoim dawnym pokoju.

Zostałam. Na myśl o powrocie do domu robiło mi się dziwnie. Następnego dnia była niedziela. Siedziałam z rodzicami przy śniadaniu, kiedy przyszedł Robert. Blady, wystraszony, drżący na całym ciele. Z olbrzymią wiązanką róż. Niemal rzucił się mi do nóg, błagając o wybaczenie.

– Nie wiem, co mi odbiło. Wziąłem pierwszy raz i poczułem się… jak bóg. Wszystko mogę, wszystko potrafię, nikt mi nie podskoczy. Kiedy zaczęłaś się śmiać… coś we mnie pękło. Jak ona śmie, pomyślałem. Ale kilka godzin później zaczęło do mnie docierać, co zrobiłem. Joluś, ja nigdy bym… przecież wiesz. To diabelstwo mnie opętało. Już nigdy go do ust nie wezmę. Przyrzekam, tylko daj mi szansę.

Podobno trzeba dać drugą szansę

Rodzice patrzyli na niego wrogo, ale ja nie mogłam go wykopać. Zawsze mówi się, że trzeba dać człowiekowi drugą szansę. Że nie powinno się go skreślać po pierwszym błędzie. Powiedziałam więc sobie, że kiedy uderzy mnie drugi raz, to wtedy będzie koniec.

Tylko gdzieś w głębi mnie siedziała taka mała Irena, która szeptała mi do ucha: „A jeśli już będzie za późno? Jeśli już będziesz miała dzieci, to czy dobrze będzie dla nich żyć bez ojca? A jak on nie da się tak łatwo wyrzucić z domu? A jeśli cię skrzywdzi? A jeśli złamie słowo i pod wpływem kolegów weźmie raz i drugi, by pracować wydajniej, by nie być przez nich odrzucony. Przecież wiadomo, że dla towarzystwa Cygan dał się powiesić…”. I tak dalej.

Mózg nie dawał mi wytchnienia. To podejmowałam decyzję, że już Roberta wyrzucam z domu, a po chwili ból serca uświadamiał mi, że wciąż go kocham. I że mogę już nigdy więcej nie pokochać. W końcu przyszłam do mamy i powiedziałam:

– Ja zaraz zwariuję. Nie mogę spać, jeść. Wciąż go kocham. Chcę za niego wyjść – i się boję. Gdyby ktoś mi powiedział, co będzie dalej. Serce mówi, że będzie dobrze, a umysł konstruuje najstraszliwsze scenariusze. Dostaję świra, próbując podjąć decyzję.

Wiedziałam, że umysł ma rację. Szukając rady u znajomych, psychologa, w książkach i internecie nasłuchałam się okropnych historii. I zawsze było tak: gdyby zerwała, odeszła, rozwiodła się, to by się uratowała. Gdyby była silna i nie dała się zwieść.

Wtedy mama powiedziała:

– To pojedziemy do N. Tam poznasz odpowiedź. Ale on musi jechać z nami.

– Do N.? Po co? – zdziwiłam się.

– W N. jest krawcowa, która szyje suknie ślubne. Ale nie każdej pannie. Jakoś potrafi zobaczyć przyszłość pary. Pamiętasz moją przyjaciółkęJustynę? Jej pierwszy mąż, w którym była do szaleństwa zakochana, okazał się pijakiem i rozpustnikiem. Cierpiała przez niego, zabił jej miłość, w końcu wzięła rozwód. A krawcowa stanowczo odmówiła uszycia jej sukni. Justyna jak to Justyna, wiedziała lepiej. A potem płakała. Podobno wszystkie panny młode, którym uszyła suknię, nigdy na mężów nie narzekały. Przynajmniej nie za bardzo. Żadnego rozwodu. Żadnych zdrad. Żadnych nieszczęść, pomijając choroby i śmierć. Ale to w końcu sprawy niezależne od małżeństwa.

– I ty w to wierzysz? – prychnęłam. – Byłaś u niej z tatą?

– Nie, wtedy jej nie znałam, ale i tak nie musiałam nikogo pytać o radę. Nie miałam wątpliwości. Bardzo kochałam twego tatę, a gdyby ktoś powiedział, że nie powinnam za niego wychodzić, nie wiem, co bym wtedy zrobiła.

Nie chciałam w to wierzyć

Patrzyłam na mamę, jakbym ujrzała ją pierwszy raz w życiu. Taka rozsądna, mocno stąpająca po ziemi. Ja byłam do niej podobna. Chyba moje myśli odbiły się wyraźnie na mojej twarzy, bo powiedziała:

– A co ty masz do stracenia? Pytasz i szukasz odpowiedzi w różnych miejscach. I ciągle nie wiesz. Spytaj i ją. Może ona pomoże ci podjąć decyzję.

Tamtego dnia stanęłam u drzwi krawcowej z bijącym sercem. Obok mnie stał mój narzeczony. Nie wiedział, po co naprawdę tu jest. Myślał, że chcę, by pomógł mi wybrać wzór sukni ślubnej. Po tym, co zrobił, chodził wokół mnie na paluszkach, żebym tylko nie zmieniła zdania. Kiedy powiedziałam, że jedziemy do N., nawet nie spytał po co. Tylko – ile ma wziąć w pracy wolnego. Uległość winnego. Irena, moja siostra, twierdziła, że po ślubie mu to minie. Bezpowrotnie.

Usłyszałam zaproszenie i weszliśmy do środka. Krawcowa miała siedemdziesiąt parę lat i była sympatyczną, puszystą kobietą z miłym uśmiechem i świdrującym wzrokiem. Przez następne pół godziny rozmawialiśmy o wszystkim – pogodzie, polityce, dzieciach, planach zawodowych – tylko nie o sukni. W końcu krawcowa powiedziała:

– Dobrze. Uszyję pani suknię. Pan teraz wyjdzie, a ja wezmę wymiary.

Z wielu prób wyszliśmy zwycięsko

Powiem szczerze – byłam zdumiona. Kiedy zostałyśmy same, spytałam:

– Jest pani pewna? Bo wszyscy mówią, żebym uciekała od niego, gdzie pieprz rośnie. Wszyscy, z moim mózgiem włącznie.

– I tylko twoje serce postawiło veto? – kobieta uśmiechnęła się łagodnie.

– Nie powinna pani wiedzieć, co zrobił, zanim wyda wyrok? – spytałam.

– To mi w niczym nie pomoże – powiedziała. – Proszę stanąć prosto.

Skąd pani wie, które małżeństwo będzie udane, a które nie? – spytałam. – Widzi pani przyszłość?

Opuściła głowę.

– Nie. Widzę ludzi. Do czego są zdolni. Co jest intencją, a co tylko zwykłym błędem. Taki dar – westchnęła. – Czasy zmieniają się błyskawicznie. Jeszcze kilka lat temu kobiety nie pytały, na jakiej podstawie mówię tak lub nie. A teraz tylko wyjaśniaj, rób wykresy… Dobrze. Powiem tak. Wiem, że pani się boi. Cokolwiek pani narzeczony zrobił, to się nie powtórzy. Więcej – jest w nim tak wielkie poczucie winy i strach, że panią straci, że będzie odpokutowywał swoją winę do końca życia. Czeka panią szczęśliwe małżeństwo, o ile pani nie będzie dla niego okrutna. Ale – przechyliła głowę na bok – tego w pani też nie ma. Tylko pragnienie miłości. Proszę mi zaufać.

Zaufałam. Wyszłam za Roberta za mąż, choć Irena pukała się w głowę i wieszczyła mi małżeński horror. Nie miała racji. Minęło już wiele lat, przeszliśmy mnóstwo życiowych prób, ale Robert zawsze był dla mnie opoką. I nigdy więcej mnie nie uderzył. Zmienił pracę i środowisko. Po to, jak powiedział, by go nie kusiło.

Cieszę się, że dałam Robertowi drugą szansę. Ale wiem, że mogło być inaczej. Że to Irena mogła mieć rację. Zresztą do dziś patrzy na szwagra podejrzliwie, a gdy się spotykamy, pyta mnie cicho, czy wszystko dobrze? A gdy potwierdzam, pomrukuje cicho, jakby nie do końca mi wierzyła.

Czytaj także:
„Przyjaciółki nie rozumiały, że nie chcę mieć męża. Według nich życie singielki jest niewiele warte”
„Matka całe życie trzymała mnie pod kloszem i nie pozwalała żyć po swojemu. Poznałam przyczynę, gdy uciekłam z domu”
„Żona mówiła, że brzydzi się roboty na wsi. Nie przeszkadzało jej za to brykanie na sianie z sąsiadem zza płotu”

Redakcja poleca

REKLAMA