Nadszedł dzień, kiedy miałam wszystkiego dość. Moje życie było do niczego. Gdzie nie spojrzeć – bryndza. Pracę miałam beznadziejną. Po 4 latach studiów na technologii żywności, od trzech lat pracowałam jako bufetowa w kinie. Starzy domagali się, bym więcej płaciła na mieszkanie i w ogóle mnie wkurzali. Gdybym mogła, wyprowadziłabym się, bo mam już dość ich zrzędzenia i wtrącania się w moje życie, rozliczania z prądu i każdej kropli wody, ale nie miałam kasy.
Liczyłam na to, że kiedy wyjdę za Karola, to razem wynajmiemy jakąś klitkę i odetchnę. Ale Karol właśnie uznał, że siedem lat chodzenia ze sobą wystarczy i woli spróbować z moją znajomą. Wcześniej nazwałabym ją najlepszą przyjaciółką, ale w takiej sytuacji, rozumiecie… Znajoma to i tak łagodne określenie. A najlepsze, że dwa dni po rozstaniu z narzeczonym, dowiedziałam się, że kino nie przynosi zysków i musi zostać zamknięte, bo właściciel nie będzie dokładał do interesu.
– W magistracie mówili, że zamierza sprzedać budynek na hotel – powiedziała pani Zuza, bileterka.
Martwiła się utratą pracy trochę mniej niż ja, bo miała już 70 lat i od 10 była na emeryturze.
– Hotel? Chyba dla szczurów – prychnął pan Tadzio, operator. – Żeby potrzebny był hotel, musieliby do tej dziury przyjeżdżać ludzie.
Pan Tadzio też nie miał się czym martwić – jego żona ma salon fryzjerski. Tyle że będzie musiał wymyślić jakąś inną wymówkę, by wieczorami nie siedzieć z nią w domu. Chyba tylko dla mnie ta praca była jedynym źródłem dochodu. 1600 zł miesięcznie na pół etatu. Niby mało, ale lepsze to, niż nic. Teraz miałam znowu znaleźć się na utrzymaniu rodziców. Na samą myśl o tym, czego będę musiała wysłuchiwać, zachciało mi się płakać. Ale nie miałam już łez, bo wylałam je z powodu złamanego serca.
Czy tak ma wyglądać moje życie?
Zostałam z niczym. I prywatnie, i zawodowo. Tylko palnąć sobie w łeb. Albo się powiesić. Albo po prostu zasnąć na wieki… I tu dochodzimy do tamtej chwili. Siedziałam w parku na ławce i myślałam o tym, co dalej. Po drugiej stronie dróżki obściskiwała się jakaś młoda parka, a ja czułam, że pochłania mnie czarna otchłań.
Gniew i żałość ściskały mnie za gardło, zwijały żołądek i serce w lodowy węzeł. A potem jakby ktoś przekręcił wyłącznik – wszystko zniknęło, wpadłam w depresję. Tak ma wyglądać moje życie? Będę siedzieć bezczynnie na garnuszku u starych, szukać roboty całymi miesiącami, staczać się… Może zacznę pić, jak ciotka Wanda i będą mnie znajdować po różnych bramach, zarzyganą, zasikaną. Albo skończę jak moja kuzynka.
Dzidka wyjechała z miasta do stolicy, miała plany. Postanowiła, że na początku zatrudni się jako kelnerka, ale będzie chodzić na castingi i w końcu zostanie modelką. A potem złapie bogatego faceta i będzie się pławić w luksusach. W końcu wygrała konkurs na Miss Regionu.
Fakt – została kelnerką, tyle że w nocnym klubie. I szybko zaczęła tańczyć na rurze, bo za to lepiej płacili. Teraz już nie tylko tańczy… Ma forsę, owszem. Jakieś pół roku temu pojechałam do Warszawy odebrać dla szefa jakieś dokumenty od dystrybutora, to się spotkałyśmy na kawie. Ja – dziesięcioletnia kurtka i równie stare trampki, ona – szpile, futerko, torebka z klocków lego (najnowszy hit, półtora kafla).
– Zazdroszczę ci – odezwała się posępnie, wprawiając mnie w osłupienie. – To – wskazała na siebie – nie jest życie dla kobiety.
Dziwne, ale uwierzyłam jej. Coś było w jej oczach…
– Co z modelingiem? – spytałam.
Skrzywiła się tylko.
– Teraz, to chyba tylko do różowych gazet – odparła, mając na myśli wydawnictwo pornograficzne. – Jestem w pułapce. Nie wiem, czy da się wyjść z tego bagna.
To było dwa lata temu.
W dniu, kiedy siedziałam na ławce w parku i zastanawiałam się, co dalej, Dzidka siedziała akurat na odwyku. I to, jak się pewnie domyślacie, nie jako pracownik. Rodzina nie chce jej znać. Ale gdybyście znali jej rodzinę, uznalibyście, że to wcale nie taka zła rzecz być z niej wykluczonym.
No więc, wtedy w parku ją zobaczyłam. Była stara, miała co najmniej osiem krzyżyków na karku. Pani kloszard…
Jak można być szczęśliwym w tym świecie?
Przystanęła, spojrzała na ławkę, na której siedziały zakochane dzieciaki, które jeszcze nie wiedziały, że życie jest do dupy, potem na mnie, i skierowała się w moją stronę. Normalnie pewnie bym wstała i odeszła, ale depresja odjęła mi chęć do jakiegokolwiek działania. Jedyne, na co miałam ochotę, to pójść i rzucić się pod pierwszą lepszą ciężarówkę na pobliskiej szosie.
– Uf, sudny mamy dziś sionek, nieprafdasz paienko? – sapnęła.
Spojrzałam na bezdomną odruchowo, ale nie odezwałam się. Nie miałam zresztą zielonego pojęcia, co właściwie powiedziała i nie obchodziło mnie to ani trochę.
Chyba się zorientowała, że nic nie rozumiem, bo wyciągnęła z kieszeni foliową torebkę, z torebki sztuczną szczękę i włożyła ją sobie do ust. Depresja ma pewne plusy – na przykład stępia wszystkie receptory, więc nawet nie zrobiło mi się niedobrze na ten widok.
– Trochę niedopasowana i boli, więc normalnie nie noszę – wyjaśniła. – Ale jak trzeba, to jest – uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
I wtedy dotarło do mnie, że kobieta cały czas się uśmiecha. Uśmiechają się jej usta, oczy i zmarszczki na czole, a nawet siwe kosmyki włosów wystające spod robionej na drutach czapki. Cała jej twarz błyszczała radością. Było to tak niesamowite, że nie mogłam przestać na nią patrzeć. I nagle ta czarna czeluść, która we mnie tkwiła, jakby pojaśniała.
– Cudny dzionek, usiadłam, co by trochę odsapnąć, idę do kościoła dać na mszę dziękczynną, bo dziś kończę 90 lat. I poproszę dobrego Boga, by dał mi jeszcze raz tyle.
– Po co? Życie jest do dupy – powiedziałam, czując, że chce mi się płakać. – Moje życie, pani życie, bez domu, pracy, pieniędzy, męża, dzieci… Oni jeszcze nie wiedzą, że to są ich najlepsze lata – wskazałam głową nastolatków naprzeciwko.
Uniosła brwi i cała się rozjaśniła.
– Znalazłam dziś jabłko. I dostałam bułkę. Lato idzie. Będzie wszędzie pięknie pachnieć. Można posiedzieć, popatrzeć na niebo, pogadać z ptakami. Jest tyle możliwości, tyle dróg. Świat jest wielki, po co siedzieć w jednym miejscu, jak ci nie pasuje? Ja zrobiłam po swojemu i dobrze mi – oznajmiła wesoło.
Kobiecina wstała i ruszyła w kierunku kościoła. Patrzyłam za nią. Chce dać na mszę za kolejne 90 lat biedy, samotności i życia na marginesie społeczeństwa? Wariatka! Myśli, że człowiek może rzucić wszystko, ot tak sobie, i ruszyć w świat? To jest jej recepta na szczęście? A gdzie miejsce na dom, ogródek, męża, dzieci, serial w telewizji i wakacje nad morzem? Pomyślałam o jej promiennych oczach i uśmiechniętej, szczęśliwej twarzy. Tak, to zdecydowanie wariatka. Tylko obłąkani mogą być w naszym świecie szczęśliwi.
Ja też w końcu odnalazłam swoją drogę
I wtedy zobaczyłam, jak staruszka, która nie zdążyła jeszcze dojść do końca alejki, staje w miejscu, a potem upada. Tak dziwnie, tak… ostatecznie. Natychmiast zerwałam się z ławki i podbiegłam do niej.
– Zadzwońcie po pogotowie! – wrzasnęłam w stronę nastolatków.
Uklękłam przy kobiecie. Była przytomna, patrzyła wprost na mnie i cały czas się uśmiechała.
– Chyba już czas – wyszeptała. – Nie będzie kolejnych 90 lat. Szkoda. Kiedy wreszcie zaczęło być fajnie. Nie daj się uwiązać, dziecko. Nie daj się wsadzić do klatki. Jest tyle dróg. Tyle wyborów. Świat jest wielki, każdy może znaleźć w nim swój raj. Tylko myśl sercem. I miej odwagę, a Bóg ci pomoże.
Uniosła oczy do góry, spojrzała w niebo, uśmiechnęła się raz jeszcze – i z wyrazem wielkiego szczęścia na twarzy zastygła na zawsze.
Teraz już wiem, że nie była wariatką. Żyła tak, jak chciała.
Burmistrz miasta chciał pochować ją w bezimiennym grobie, bez księdza. Pewnie gdyby mógł, zakopałby ją w przydrożnym rowie i posadził perz. Nie mogłam na to pozwolić. Podbuntowałam proboszcza (w końcu kobieta szła do kościoła), radę parafialną. Babcia została pochowana na terenie cmentarza, porządnie. Tyle że na tablicy nagrobnej nie było jej imienia i nazwiska.
Bezdomna nie miała przy sobie dokumentów, nikt nie wiedział, kim była, i czy miała jakąś rodzinę. Podejrzewam, że nie potrzebowała żadnych papierów, nie chciała ich nosić, więc nie nosiła. To był jej wybór. Jakiekolwiek były losy tej kobiety, z całą pewnością na koniec miała odwagę podejmować własne decyzje.
A ja… Nie wiem, jak to się stało, ale depresja zniknęła, jak ręką odjął. Co więcej – znalazłam swoją drogę. Wyjechałam z naszego miasteczka, przez rok pracowałam jako wolontariuszka w ośrodku pomocy społecznej (praktycznie za wikt i opierunek), potem dostałam etat. Czasami, kiedy odwiedzam rodziców, zachodzę na cmentarz, by zapalić znicz na grobie staruszki, której imienia nawet nie znałam.
Miesiąc temu poznałam pewnego mężczyznę. Nie wiem, czy coś z tego będzie, ale nie martwię się tym. Świat jest wielki i każdy znajdzie w nim swój raj, tylko musi patrzeć sercem i mieć odwagę.
Czytaj także:
„Trzeci raz próbowałam się zabić. Bez męża i córki moje życie nie miało sensu, a te straszne wizje nie pozwalały mi żyć”
„Mam 30-stkę na karku, kredyt i pracę, której nie znoszę. Moje życie nie miało sensu do czasu, gdy odnalazłam swoją pasję”
„Moje życie miało sens tylko, kiedy był w nim mąż. Nie potrzebowałam dzieci ani przyjaciół, żyłam tylko dla niego”