„Mam 30-stkę na karku, kredyt i pracę, której nie znoszę. Moje życie nie miało sensu do czasu, gdy odnalazłam swoją pasję”

kobieta, która odnalazła swoją pasję fot. Adobe Stock, Soloviova Liudmyla
„W dniu urodzin od jednego ze znajomych dostałam książkę – poradnik traktujący o tym, jak osiągnąć szczęście. Zawsze wyśmiewałam podobne publikacje, więc dzieło szybko wylądowało na półce. Kurzyło się tam do momentu, gdy pewnego wieczoru nie mogłam zasnąć i z nudów zaczęłam je czytać”.
/ 28.03.2023 07:15
kobieta, która odnalazła swoją pasję fot. Adobe Stock, Soloviova Liudmyla

Pracuję w supermarkecie od ponad dziesięciu lat. To miała być robota tylko na chwilę, dopóki nie znajdę czegoś lepszego. Niestety stało się inaczej. Zaczęłam na najniższym stanowisku, jako kasjerka, w dniu, w którym w naszym mieście otwarto oddział międzynarodowego koncernu. Po krótkim szkoleniu posadzono mnie przy kasie i powiedziano: „Dasz sobie radę”. I zostawiono samą.

Otwarcie hali, drugiej takiej w naszym mieście, było wielkim wydarzeniem. Przyszło mnóstwo ludzi i wkrótce kolejki sięgały niemal końca marketu. Patrzyłam na to mrowie ludzi z przerażeniem. To był mój pierwszy dzień, a mnie nie tyle rzucono na głęboką wodę, co zepchnięto w czeluść bez dna.

Choć miałam za sobą szkolenie, na którym przez kilka godzin pracowałam przy kasie, szło mi koszmarnie. Tamten krótki trening nie oddawał rzeczywistości. Przede wszystkim miałam wtedy u boku doświadczoną kasjerkę, która służyła radą i pomocą, czasem przejmowała klienta, jeśli wyniknął jakiś większy problem. Ale głównie chodziło o to, że sami klienci byli inni – spokojni, na ogół życzliwi, a kolejki nigdy nie przekraczały trzech, czterech osób.

W prawdziwej pracy przeżyłam szok. Ludzie przepychali się, warczeli na siebie, popędzali kasjerki, które nie dość, że nie miały doświadczenia, to jeszcze denerwowały się i ze stresu częściej myliły. Po trzydziestu minutach chciałam uciec.

Poza obowiązkami niewiele mi to dało

Nie uciekłam… Przetrwałam tamten dzień, a potem było coraz lepiej. I tak to trwało dwa lata, aż pewnego dnia wezwała mnie kierowniczka.

– Słuchaj, Marta – zaczęła. – Szukamy kogoś na stanowisko głównego kasjera. Sądzę, że nadajesz się do tej roli. Co ty na to?

Nie spodziewałam się awansu i nie wiedziałam, z czym to się wiąże.

– Bardzo się cieszę, Aniu – powiedziałam szczerze. – Z kim mam się przespać?

– Ze mną – odparowała z kamienną twarzą.

Po chwili wybuchnęła śmiechem, a ja razem z nią.

Myślałam, że praca kasjerki jest trudna. Ale praca głównej kasjerki, nadzorującej pozostałe, okazała się jeszcze cięższa. Układanie grafików, pilnowanie, żeby dziewczyny się nie obijały, ustalanie, kiedy która może iść na przerwę, rozliczenia na koniec zmian… Nie jest to łatwe zadanie, choć nieco lepiej płatne.

Wdrożyłam się szybko, ale miałam problem z kasjerkami. Większość zaczynała w tym samym czasie co ja i teraz drażniło je, że jestem ich przełożoną. Ot, zwykła, ludzka zazdrość.  Co gorsza, nastawiały przeciwko mnie młodsze stażem koleżanki. Na początku próbowałam wszystkie konfliktowe sytuacje łagodzić w sposób pokojowy, ale skończyło się na tym, że zaczęłam kiepsko sypiać, praca śniła mi się po nocach i schudłam prawie cztery kilo. To ostanie akurat wyszło mi na plus, ale nie było warte takiego stresu.

Pozwalasz im wchodzić sobie na głowę – powiedziała mi kiedyś Ania. – One widzą, że czujesz się niepewnie i bezwzględnie to wykorzystują. Powinnaś być twarda. Bo wiesz, jak to jest… kto ma miękkie serce, musi mieć twardy tyłek. Dziewczyny muszą zrozumieć, że twoja decyzja jest ostateczna. I nie dyskutować.

Wzięłam sobie jej rady do serca. Skończyły się czasy Marty koleżanki a zaczęły Marty głównej kasjerki. Powiało chłodem. Wcale nie spałam dzięki temu lepiej, ale przynajmniej dziewczyny nabrały do mnie respektu i przestały dyskutować. Nie zyskałam tym ich sympatii, ale albo miękkie serce, albo… no właśnie.

Cały kłopot w tym, że nie czułam się najlepiej w swojej roli. Praca zwykłej kasjerki była zdecydowanie mniej wymagająca. Jako główna kasjerka nie dość, że miałam dużo więcej pracy, to co i rusz dochodziły nowe obowiązki, choć niestety nie szły one w parze z większymi zarobkami. Brakowało mi czasu na wszystko… Zaczęłam zostawać po godzinach. Moje nieśmiałe prośby o zatrudnienie kogoś na podobne stanowisko zbywano krótkim: „firmy nie stać”.

No i utknęłam. Przez chwilę miałam nadzieję, że coś się zmieni, kiedy Ania zaszła w ciążę i wzięła zwolnienie. Może ja przejmę jej obowiązki? Ale na jej miejsce przesunięto zastępcę kierownika innego działu. Czułam się trochę jak w pułapce. Było coraz gorzej, moja motywacja spadła niemal do zera. I tak tkwiłam w nielubianej pracy, bez perspektyw na jakąkolwiek zmianę na lepsze.

Robiłam, co do mnie należało, a potem…

W dniu urodzin od jednego ze znajomych dostałam książkę – poradnik traktujący o tym, jak osiągnąć szczęście. Zawsze wyśmiewałam podobne publikacje, więc dzieło szybko wylądowało na półce. Kurzyło się tam do momentu, gdy pewnego wieczoru nie mogłam zasnąć i z nudów zaczęłam je czytać. Czytałam i czytałam, aż doszłam do końca. A potem pomyślałam: „Dlaczego nie, może spróbuję wcielić w życie rady z tej książki… Co może się stać? Najwyżej nic się nie zmieni, mimo poradnikowych mądrości”.

Z tą myślą zasnęłam.

Już następnego dnia zaczęłam się zastanawiać nad sobą. Byłam samotną kobietą po trzydziestce, mieszkającą w ciasnej kawalerce, z kredytem na głowie. Co robiłam poza pracą? Spotykałam się ze znajomymi, czasem wychodziłam do kina, częściej do pubu. Ale nie miałam niczego, co dawałoby mi satysfakcję, żadnej pasji, która pozwalałaby na samorealizację. No i ten przytłaczający brak perspektyw w mojej firmie…

Uznałam, że najwyższa pora coś zmienić. Następnego dnia pojechałam do pracy na rowerze. Kiedyś lubiłam rower, a potem jakoś o tym zapomniałam. Odkurzyłam starego jednoślada, naoliwiłam go i okazało się, że jest jeszcze całkiem sprawny. Gorzej było z moją kondycją. Po piętnastominutowej jeździe sapałam jak stara lokomotywa. Niemniej ten kwadrans uświadomił mi, że praca to tylko praca, a oprócz niej można robić masę fajnych rzeczy.

Wkrótce jazda na rowerze do i z pracy przestała mi wystarczać. W weekendy wypuszczałam się na samotne wycieczki za miasto, coraz dalej. Poprawiła mi się kondycja i samopoczucie. Znów zaczęłam dobrze sypiać. I przestałam się przejmować robotą. Jasne, dalej było jej dużo i nadal nie starczało mi czasu na wszystko, ale zmieniłam swoje podejście. Przez osiem godzin (czasem trochę więcej) robiłam, co do mnie należało, a potem wychodziłam, wsiadałam na rower i zapominałam o wszystkich zmartwieniach.

Po jakimś czasie za zaoszczędzone pieniądze kupiłam lepszy rower. Przez jeden z portali społecznościowych nawiązałam kontakt z innymi zapalonymi rowerzystami.

Czy tu się właściwie przejmować?

– Miło stwierdzić, że nie ja jedyna mam świra na punkcie dwóch kółek – powiedziałam, gdy po raz pierwszy spotkałam się z nimi na jednej z weekendowych wycieczek, które często organizowali.

Jakoś trzeba odreagować – odparł Darek, jeden z założycieli grupy. – A to bardzo przyjemny i zdrowy sposób.

Pojechaliśmy w pobliskie góry. Żadne Tatry czy Sudety, ale podjazd był trudny. Za to zjazd… Krzyczałam ze strachu i z radości, gdy mój rower z zawrotną prędkością podskakiwał na korzeniach i kamieniach. Miałam wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi. Nigdy w życiu nie czułam się tak szczęśliwa jak wtedy.

Następnego ranka w pracy panował grobowy nastrój.

O co chodzi? – zagadnęłam jedną z kasjerek.

– Nie słyszałaś?

– Czego nie słyszałam? – spytałam. – Przecież dopiero weszłam…

Zamknęli jeden z oddziałów.

– Nasz?

– Nie – pokręciła głową.

– No to czym się przejmujesz? – odparłam beztrosko.

Popatrzyła na mnie jak na kompletną wariatkę.

Jeszcze jakiś czas temu sama pewnie bym się przejęła. Ale teraz? Nawet jeśliby zamknęli naszą firmę, to co? Nic! Co mnie tu trzymało? Kredyt? Mieszkanie można wynająć, kredyt sam się spłaci. Nie miałam dzieci, męża ani nawet chłopaka. Dostałabym odprawę. Miałam rower. Mogłabym na niego wsiąść i pojechać, gdzie mnie oczy poniosą. Chociaż w zasadzie, po co czekać? Mogę to zrobić choćby dziś!

Czytaj także:
„Dobrze zarabiający mąż, dwójka zdrowych dzieci, a ja... nie znoszę swojego życia. Duszę się”
„Dzięki siostrze odzyskałam wolność. Porzuciłam beznadziejną pracę z głodową pensją, by w końcu robić to, co kocham”
„Byłem gotowy na wszystko, by zdobyć dobrą pracę i wpadłem w sidła oszustów. Dałem się podejść jak ostatni naiwniak”

Redakcja poleca

REKLAMA