„Po stracie naszej córeczki byłam skupiona tylko na swoim bólu. Mąż mnie wspierał, ale ja nie byłam dla niego oparciem”

Nie mogłam poradzić sobie ze śmiercią dziecka fot. Adobe Stock, Arto
Chyba wypłakałam już wszystkie łzy. Uznałam, że zawiedli lekarze, ksiądz, relikwie. Wszystko! Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie Marek. Mąż wspierał mnie i zajął się wszystkimi formalnościami. To on załatwił sprowadzenie ciała Bożenki do Polski, on omówił z księdzem sprawę pogrzebu.
/ 23.11.2021 17:17
Nie mogłam poradzić sobie ze śmiercią dziecka fot. Adobe Stock, Arto

– Bardzo cię przepraszam, Olu, ale źle się czuję – szybko pożegnałam się z koleżanką, która bez umiaru zachwycała się jasnowłosą dziewczynką grającą w gumę na parkowym placu zabaw.

Marek szepnął Oli coś do ucha i pobiegł za mną.

– Niepotrzebnie tutaj przyszliśmy. Wiesz, że to mnie stresuje… – załamał mi się głos.

– Izolowanie się do niczego dobrego nie prowadzi – mąż przypominał mi słowa psychologa, który wręcz polecił mi kontakt z dziećmi.

– Nie mogę zapomnieć o Bożence. Nie potrafię i już! – wtuliłam się w jego mocne ramię.

Nie byłam gotowa, by iść dalej, by wrócić do normalności.

Moje serce rozdzierał żal po stracie dziecka

Szczupła, drobna blondyneczka o zielonych oczach i długich włosach była oczkiem w głowie tatusia. Bożenka – nasze pierwsze dziecko. Śliczna, mądra, ciekawa świata. Od września miała pójść do szkoły. Zamiast do szkoły – poszła do szpitala.

Zaczęło się od zgrubienia koło ucha, które wydało mi się dziwne. Trochę trwało, nim lekarze rozpoznali mięsaka tkanek miękkich. Gdy usłyszałam diagnozę, omal nie zemdlałam. Marek podtrzymał mnie w samą porę. Pytałam:

– Dlaczego? Skąd to się wzięło u naszej córeczki?

Lekarze nie potrafili dać mi jasnej odpowiedzi. Miałam im za złe, że postawienie właściwej diagnozy trwało tak długo. Wyrzucałam im, że na początku nas uspokajali, mówili, że to niezłośliwa zmiana, a potem nastąpił zwrot o 180 stopni.

– Nowotwór rośnie niepokojąco szybko – stwierdził lekarz. – Jednak wreszcie wiemy, z czym mamy do czynienia.

Byliśmy bezradni wobec cierpienia córki

Nie potrafiliśmy ulżyć jej w bólu. Lekarze zapewniali, że robią wszystko, co w ich mocy. Mnie wciąż wydawało się, że zbyt mało. Nasze życie przeniosło się z mieszkania na szpitalny oddział, na którym zobaczyłam poranione nieuleczalną chorobą inne dzieci. Trwałam w zamyśleniu nad śpiącą córką, gdy usłyszałam męski głos za plecami:

– Czy mogę w czymś pomóc?

Był wczesny ranek. To ksiądz roznosił komunię. Pokręciłam głową. Zrozumiał i odszedł. Potem Bożenka pytała, czy odwiedził nas ksiądz. Lubiła chodzić do kościoła. Nigdy nie opuściła niedzielnej mszy świętej. Potwierdził to sam kapelan, który wiele razy widział ją w szpitalnej kaplicy. Po rozmowie z Bożenką stwierdził, że jest intelektualnie rozwinięta ponad swój wiek.

– Niech ją ksiądz ratuje! – poprosiłam go.

Zapewnił o swojej modlitwie, ale jego oczy wyrażały smutek. Dostrzegł moje zaniepokojenie i przyniósł relikwie drugiego stopnia św. Jana Pawła II. Położył pod głową naszej córki. Modliliśmy się o cud.

– Boże, uratuj nasze dziecko – powtarzałam półgłosem. – Uratuj, błagamy cię.

Tygodnie mijały, chemia wyniszczała organizm Bożenki.

– Panie doktorze, my nie widzimy żadnych pozytywnych rezultatów! – zwróciłam się do ordynatora na porannym obchodzie.

Ordynator poprosił mnie do gabinetu i spokojnie wyjaśnił:

– Zdarza się, że organizm dziecka nie reaguje na leczenie. Jednak trzeba mieć nadzieję…

Byliśmy z mężem gotowi walczyć do końca. Gdy leczenie szpitalne okazało się niewystarczające, zdecydowaliśmy się poszukać pomocy za granicą. W niemieckiej klinice spotkaliśmy również dzieci z Polski i polskiego księdza.

Nasza córka bardzo pragnęła przystąpić do Pierwszej Komunii świętej. Nie osiągnęła jeszcze co prawda odpowiedniego wieku, ale ksiądz nie robił z tego problemu i chętnie zgodził się ją przygotować. Kiedy córeczka pierwszy raz przyjęła komunię świętą, zaczęła zdrowieć.

– To cud! – mówiłam do męża. – Prawdziwy cud!

Wyniki Bożenki znacznie się poprawiły

Lekarze jednak studzili nasz entuzjazm i zalecali ostrożność. Nie chciałam ich słuchać. Byłam przekonana, że nasze dziecko wraca do zdrowia. I bardzo chciałam zabrać córeczkę do Polski. Niestety, wkrótce okazało się, że lekarze mieli rację.

Pogorszenie stanu zdrowia Bożenki nastąpiło nagle. Wdało się zapalenie płuc. Mówiono nam, że wycieńczony chemioterapią organizm nie ma już siły walczyć. Nie wierzyłam.

– Bożenka nie umrze! – powtarzałam mężowi.

Przydzielono nam psychologa i otoczono opieką. Do końca wierzyłam w uzdrowienie Bożenki. Córka zmarła kilka dni później. We śnie.

Nie miałam siły płakać. Chyba wypłakałam już wszystkie łzy. Uznałam, że zawiedli lekarze, ksiądz, relikwie. Wszystko! Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie Marek. Mąż wspierał mnie i zajął się wszystkimi formalnościami. To on załatwił sprowadzenie ciała Bożenki do Polski, on omówił z księdzem sprawę pogrzebu.

– Zmienimy formułę z żałobnej na świąteczną – zaproponował doświadczony kapłan.

Mile mnie to zaskoczyło. Uznałam, że to dobry pomysł. Żałobnicy przyszli ubrani na biało. Dlaczego? Bo przepełniała nas pewność, że nasza córka jest już w niebie! Od śmierci Bożenki musiało minąć pół roku, nim zdołałam pozbierać się psychicznie.

Żyłam jak w transie, wciąż rozpamiętując czas jej choroby i odejścia.

Na cmentarz chodziłam codziennie

Mąż starał się mi towarzyszyć, choć nie zawsze mógł. Pewnego dnia nie wstałam z łóżka, nie umyłam się, nie ubrałam. Mąż uznał, że potrzebna jest mi pomoc specjalisty.

– Dalsze zadręczanie się złymi wspomnieniami wpędziłoby panią w chorobę psychiczną – powiedział psycholog.

– Widok dziewczynek w wieku Bożenki nadal mnie stresuje… Nie potrafię patrzeć na nie bez przejmującego bólu. Po prostu uciekam… Gdy widzę ich roześmiane buzie, od razu wspominam Bożenkę. I nie potrafię opanować łez.

– Całe życie nie będzie pani uciekać. Może kiedyś jeszcze będziecie państwo mieć kolejne dzieci, czego wam życzę. Tymczasem zachęcałbym panią do terapii polegającej na wolontariacie w domu dziecka. Jest pani z zawodu nauczycielką. Pani wiedza bardzo się tam przyda.

I tak zaczęłam pracę w sierocińcu. Dzieci, które tam zobaczyłam, nie były poranione przez choroby, ale cierpiały z powodu braku uczucia. Rodzice, z różnych przyczyn, oddali je pod opiekę państwa. Nie wiem, jak to się dzieje, że szczególnie polubiły mnie dziewczynki w wieku przedszkolnym. Tulą się do mnie, szukają bliskości…

Najwyraźniej jesteś im bardzo potrzebna – zauważyła Ola, gdy zwierzyłam się jej, gdzie pracuję.

– Chodzę tam dwa razy w tygodniu na trzy godziny. Wciąż wydaje mi się, że to dla nich za mało.

– Dobrze to zrobi zarówno im, jaki i tobie. Miło widzieć cię w lepszej formie niż ostatnio – dodała.

Gdyby nie Marek, nie wiem, jak bym sobie poradziła

To on zareagował w porę i zaprowadził mnie do psychologa. A ja dopiero w  trakcie terapii zrozumiałam, że przez ostatnie miesiące byłam skupiona tylko na sobie i swoim bólu. Mężowi poświęcałam niewiele uwagi. A on przecież też stracił córkę, też cierpiał. Postanowiłam odbudować nasze życie uczuciowe. Trwało to trochę…

Ale powoli, dzień po dniu, coraz bardziej zbliżaliśmy się do siebie. Dwa miesiące później już byłam w ciąży! Gdy powiedziałam o tym mężowi, mocno mnie objął, podniósł do góry i okręcił wkoło.

– Wariacie, przestań! Jeszcze mnie przewrócisz!

Delikatnie posadził mnie na wersalce, przyklęknął i wtulił głowę w moje kolana.

– To na pewno będzie chłopiec – powiedział.

Miał rację. Wkrótce urodził się Mirek. Ma teraz pięć lat, jest podobny do mnie, ale charakter ma po mężu. Wszędzie go pełno, jest zawsze chętny do zabawy i psot. Nigdy nie ukrywaliśmy przed nim, że miał starszą siostrę. Zostało po niej wiele zdjęć i rysunków.

Mirek ogląda je, chodzi z nami na cmentarz, zapala znicze i powtarza wieczne odpoczywanie za duszę Bożenki. Patrzę na niego i serce ściska mi żal, że nigdy nie będą bawić się razem…

Tak naprawdę nie pogodziłam się ze śmiercią córki. W szafach wciąż trzymam jej ubranka. Dlaczego? To przecież pamiątki. Nigdy ich nie wyrzucę. Tak jak nigdy nie zapomnę o mojej kochanej córeczce. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA