Wyszedłem z pokoju Krzysia, cicho zamknąłem drzwi. Niech mały sobie pośpi, porządnie się zmęczył na tych zakupach. Oblecieliśmy bazarek, co prawda, w godzinę, ale zimno się nagle zrobiło, i synek mi zmarzł. Chyba za lekko go ubrałem. Ewelinka na pewno zrobiłaby to lepiej…
Wciąż była w moich myślach. Cokolwiek robiłem, cokolwiek mówiłem, zadawałem sobie pytanie, czy ona postąpiłaby tak samo. Moja zmarła przed sześcioma miesiącami żona.
Po jej odejściu sam wychowywałem dwóch synów: dwunastoletniego Mateusza i pięciolatka Krzysia. Robiłem wszystko, aby jak najmniej odczuwali brak matki, starałem się ją zastąpić ze wszystkich sił. Niestety, ze swoim bólem nie potrafiłem sobie poradzić.
A były to długie i bezsenne noce, szary świt, który nadchodził, choć chowałem głowę pod kołdrę; bolesne drgnienie serca, gdy odzywała się komórka, i ta pierwsza, odruchowa myśl, że może to ona… I wszechobecna pustka, której chłopcy nie mogli mi zapełnić.
Robiłem wszystko, żeby zastąpić im matkę
Musiałem być dla nich i ojcem, i matką, dlatego zajmowałem się nimi, tak jakby to robiła Ewelina. Początkowo pomagały mi szwagierka i teściowa, ale przecież każda z nich miała swoje życie.
Odwiedzały nas coraz rzadziej, więcej czasu chłopcy spędzali tylko ze mną.
Zwłaszcza Krzyś bardzo się do mnie przywiązał, co okazywał mi na każdym kroku. W soboty i niedziele przychodził do mnie do łóżka, tak jak miał to zwyczaj robić, gdy jeszcze Ewelina była z nami.
Teraz ja sam go tuliłem, łaskotałem po brzuszku, tarmosiłem za włoski. A on po mnie skakał, spychał z tapczanu, zaśmiewając się przy tym do rozpuku. Tak, Krzyś się śmiał i mnie jego śmiech radował.
A teraz zasnął, miałem trochę czasu, żeby zająć się jakąś robotą. Zajrzałem jeszcze do pokoju starszego synka. Leżał na łóżku i czytał.
– A co z lekcjami? – spytałem.
– Spoko, odrobiłem – odparł, nie odrywając się od książki. – Tylko matma mi została. Nie kumam za bardzo, tam trzeba podstawić pod wzory, mama była w tym dobra – urwał i popatrzył na mnie spłoszonym wzrokiem.
Jakby mnie całego w środku sparaliżowało. Mama… Ale nie mogłem przecież okazać synowi słabości.
– Pokaż – przezwyciężyłem się i wszedłem do pokoju. – Może coś pamiętam.
Przez następne pół godziny rozwiązywaliśmy te zadania, potem wziąłem się za pranie. Wiedziałem, że Ewelina pewne rzeczy zawsze prała w rękach, więc ja robiłem teraz to samo.
A później Krzyś się obudził.
– Tatuś, zagramy w memory? – zapytał po podwieczorku. – Chciałbym, żebyś wreszcie wygrał ze mną.
– To przynoś, smyku, karty, zobaczymy, co da się zrobić – zatarłem ręce.
Krzyś szybko rozłożył na dywanie wszystkie karty, obrazkami do spodu. Uwielbiał tę grę, a polegała ona na tym, aby zebrać jak najwięcej par. Wystarczyło zapamiętać, gdzie która karta leży, żeby ją potem można było w odpowiednim momencie podnieść i odłożyć z parą.
Niestety, ja miałem problemy z koncentracją. Często zdarzało się tak, że grałem z Krzysiem, ale myślami byłem daleko… Z kim innym.
Sobotnie popołudnia były najgorsze, kiedy nie wiadomo było, co zrobić ze wspomnieniami, z tym pustym miejscem przy naszym małym stole, a nawet tu, na tym dywanie. Ewelina często grywała razem z nami.
Zostało mi po niej coś najpiękniejszego: miłość
– Tatuś, uważaj! – moje rozmyślania przerwał głos Krzysia. – W ogóle nie zbierasz par. No, sam popatrz!
– Rzeczywiście, nieuważny trochę jestem – roześmiałem się i potarmosiłem synka po włosach. – Za to ty masz więcej i pewnie znowu wygrasz.
– Ale ja bym chciał, żebyś ty też miał jakąś parę – odparł Krzyś.
– Widzisz, jakoś się nie składa – westchnąłem. – Jakoś tatuś nie ma tej swojej pary, tej drugiej połowy…
Mówiłem o grze, lecz natychmiast zdałem sobie sprawę, jak to zabrzmiało. „Nie powinienem tak mówić do dziecka, nawet tak małego” – zganiłem się w myślach i uśmiechnąłem do synka.
Wtedy mały nieoczekiwanie podskoczył do mnie, zarzucił mi ręce na szyję i przytulił się całym ciałkiem.
– Tatusiu, przecież ja jestem twoją drugą połówką – szepnął. – Zapomniałeś, że teraz jestem drugi od twojej pary, jestem twoim memorkiem? – podniósł na mnie roześmiane oczy.
Zobaczyłem w nich Ewelinę! Synek patrzył na mnie jasnym wzrokiem mojej żony… Boże, jak bardzo to bolało. Przygarnąłem go mocno do siebie. Tak, ten mały szkrab i ten poważny nastolatek czytający w swoim pokoju, to były moje drugie połówki. Moje życie, cały jego sens!
Eweliny już nic i nikt mi nie zwróci. Ale to tulące się do mnie ciałko, te słowa, to było coś najpiękniejszego, co mogłem teraz dostać od losu. Moi chłopcy to wszystko, co mam. Nagle spadła na mnie świadomość, że jednak warto żyć, warto przeżyć tę żałobę, otrząsnąć się z niej. Bo nie byłem sam na świecie.
Ewelina odeszła, lecz zostało po niej dwoje wspaniałych dzieci, krew z jej krwi, kość z kości… I zawsze już tak będzie, cokolwiek przyniesie nam los. Zawsze już będziemy razem. Ja i oni.
Czytaj także:
„Oddałam córkę rodzicom i teraz mała myśli, że jestem jej siostrą. Boję się, że gdy wyznam jej prawdę, znienawidzi mnie”
„W sypialni króluje rozkrzyczany niemowlak, a żona nie pozwala mi przenieść się na kanapę. Miałem na to sposób”
„Odbiłam przyjaciółce męża, bo bardziej pasował do mnie niż do niej. Niczego nie żałuję. Zresztą ona też jest zadowolona”