„Oddałam córkę rodzicom i teraz mała myśli, że jestem jej siostrą. Boję się, że gdy wyznam jej prawdę, znienawidzi mnie”

kobieta, która oddała swoje dziecko fot. Adobe Stock, dragonstock
„Na urodzinach przyjaciółki spotkałam Romana, mojego szkolnego kolegę i ojca Zosi. Daliśmy sobie szansę. Najpierw była jedna kawa, potem druga, później spacer, kilka telefonów, wspólna kolacja. I tak jakoś się to wszystko potoczyło, że po raz kolejny zostaliśmy parą”.
/ 03.05.2022 07:44
kobieta, która oddała swoje dziecko fot. Adobe Stock, dragonstock

Kiedy urodziłam córkę, miałam dopiero szesnaście lat. Sama byłam dzieckiem, rok starszy ode mnie ojciec Zosi też. Byliśmy nieprzygotowani do rodzicielstwa i przerażeni tym, co zgotował nam los. Decyzja moich rodziców zapadła jakby poza nami, nikt nie pytał nas o zgodę ani o zdanie. Zresztą wtedy nie miałam nic przeciwko. Byłam szczęśliwa, że zdejmują mi problem z głowy. Bo tak to wtedy rozumiałam i czułam – dziecko, które miało przyjść na świat było dla mnie problemem, kłopotem, ciężarem, na który nie byłam gotowa.

Rodzice adoptowali Zosię od razu po porodzie. Ja musiałam tylko podpisać odpowiednie papiery. Zrobiłam to bez słowa sprzeciwu. Nie zastanawiałam się wtedy, czy istnieje inne rozwiązanie i czy może byłoby ono lepsze. Teraz Zosia była moją siostrą, mama się o nią troszczyła, a ja mogłam wrócić do szkoły i do dawnego życia.

Początkowo rzuciłam się w wir szkolnych obowiązków i pozaszkolnych przyjemności, jakbym chciała zapomnieć o wszystkim, co było. Nie spotykałam się już z Romkiem, on zresztą chyba był z tego zadowolony. Nie musieliśmy przypominać sobie tego, o czym oboje tak bardzo pragnęliśmy zapomnieć. W domu jednak nagle zrobiło się jakoś inaczej, coś się zmieniło. Już nie byłam ukochaną jedynaczką rodziców, teraz najważniejsza była Zosia.

Początkowo zupełnie sobie z tym nie radziłam, byłam zazdrosna, opuściłam się w nauce, a przede wszystkim straciłam bardzo dobry dotychczas kontakt z mamą. Po pewnym czasie, kiedy Zosia już troszkę podrosła i z niemowlęcia zamieniła się w rozkosznego malucha, gdy zaczynała raczkować, a potem chodzić, bardzo chciałam się nią opiekować. Starałam się pomagać mamie, ale ona nie była z tego zadowolona.

Z żalem myślałam, że to ja powinnam być dla mojej córki najważniejsza. Niestety, mama konsekwentnie mnie od Zosi odsuwała. Zawsze miała dla mnie inne, niecierpiące zwłoki zajęcie. Albo musiałam obrać ziemniaki, albo zająć się prasowaniem, albo zamknąć się w swoim pokoju z książkami.

– Niedługo matura, nie możesz opuszczać się w nauce – powtarzała wciąż mama.

I właściwie miała rację.

Los znowu zetknął nas ze sobą 

Po maturze wyjechałam na studia do Warszawy. Nie powiem, rodzice bardzo mnie wspierali, kosztowało ich to sporo pieniędzy. Płacili za moją stancję, dawali pieniądze na życie i na książki. Zauważyłam jednak, że nie są zachwyceni, kiedy przyjeżdżam do domu. Miałam poczucie, że boją się o moje kontakty z Zosią, boją się, że powiem małej prawdę, chociaż wtedy na pewno bym tego nie zrobiła. Zosia była taka malutka, nie zrozumiałaby. Sama zresztą nie chciałam o tym ani mówić, ani pamiętać. Wolałam mieć młodszą siostrę, niż dziecko.

Na studiach mówili na mnie cnotka, bo  unikałam chłopców. Chyba odruchowo bałam się kolejnej ciąży i kolejnego dziecka, mimo, że przecież byłam już dorosła i wiedziałam, co to jest antykoncepcja. Przez całe studia nie miałam jednak nawet sympatii i właściwie było mi z tym dobrze.

Po dyplomie chciałam wyjechać na pewien czas do Irlandii. Miałam tam znajomych, którzy pomogliby mi załatwić jakieś zajęcie. Zamierzałam popracować, zarobić na mieszkanie, jednym słowem ustawić się. Zaczęłam jednak myśleć o tym, że wyjeżdżając z kraju, zupełnie przestanę uczestniczyć w życiu Zosi, nie będę jej mogła nawet odwiedzać. Bałam się, że mogłaby o mnie zapomnieć.

– Kiedy zamierzasz powiedzieć Zosi prawdę? – zapytałam pewnego wieczora.

– Niby jaką prawdę? – mama spojrzała na mnie zdziwiona.

– O niej, o mnie, o nas wszystkich.

– Oszalałaś? – mama nie kryła oburzenia. – Niby po co? Chcesz komplikować jej życie? I sobie zresztą też – dodała po chwili.

– No, ale przecież powinna się chyba dowiedzieć – szepnęłam już trochę mniej pewnie. – Chcesz ją całe życie oszukiwać?

– Może kiedyś się dowie – westchnęła mama. – Ale dopiero jak dorośnie. Na razie jest jeszcze na to za mała.

Nie wiedziałam, czy mama miała rację, pewnie tak, ale było mi przykro. Zosia uważała babcię za mamę, kochała dziadka jako ojca, ja byłam dla niej siostrą. Miałabym to wszystko zburzyć? Może nie zrozumie, straci poczucie bezpieczeństwa, zawali jej się świat. Lepiej niech zostanie, jak dotąd…

Kiedy wyjeżdżałam do Irlandii, chyba najbardziej zadowoleni z tego faktu byli rodzice. Ja czułam się odepchnięta, niepotrzebna. W tamtej chwili potrzebowałam nie tyle córki, co rodziców. Patrzyłam na podskakującą wesoło wokół mamy Zosię i chciałabym, aby mama była mamą także dla mnie.

– Przywieziesz mi prezent? – Zosia pociągnęła mnie za rękaw.

– Pewnie, że przywiozę – obiecałam. – A co byś chciała dostać?

– Lalę. Taką dużą – rozłożyła rączki. – W długiej sukni. Jak królewna.

– A nie Barbie? – zdziwiłam się.

– Nie! Chcę dużą lalę!

Pierwszym zakupem, jaki zrobiłam w Dublinie, była właśnie ta wielka lala w długiej sukni. Kupiłam ją i wysłałam córeczce. Znajomi załatwili mi pracę i pomogli wynająć małe mieszkanko. Zarabiałam całkiem nieźle. Początkowo pracowałam jako pokojówka, potem recepcjonistka w hotelu, ale dość szybko awansowałam i zostałam menedżerem. Chyba dlatego, że cały swój czas poświęcałam pracy, nie miałam życia prywatnego i wcale nie chciałam go mieć.

Nie mam pojęcia, jak to się mogło stać, że po tylu latach, tak daleko od naszego rodzinnego miasteczka, na urodzinach mojej irlandzkiej przyjaciółki spotkałam Romana. Mojego szkolnego kolegę i ojca Zosi. Początkowo nie potrafiliśmy nawet ze sobą rozmawiać, oboje czuliśmy się speszeni, zestresowani, jedno na drugie zerkało nieufnie. Daliśmy sobie jednak szansę. Najpierw była jedna kawa, potem druga, później spacer, kilka telefonów, wspólna kolacja. I tak jakoś się to wszystko potoczyło, że po raz kolejny zostaliśmy parą.

– Wygląda na to, że jesteśmy sobie przeznaczeni – śmiał się Roman.

Nie pytał o Zosię, w ogóle o niej nie wspominał, jakby nie pamiętał. Ja też nie potrafiłam zacząć pierwsza tej rozmowy. Dopiero, kiedy w końcu zamieszkaliśmy razem, pewnego wieczora Roman poprosił:

– Pokaż mi zdjęcie naszej Zosi.

Spojrzałam na niego zaskoczona.

– No chyba masz jakąś jej fotkę? – bardziej stwierdził niż zapytał.

– Tak, tak, oczywiście, że mam – wyjąkałam. – Zaskoczyłeś mnie.

– Czym? Tym, że chcę zobaczyć, jak wygląda moja córka? Widziałem ją kiedyś z twoją mamą, ale była wtedy malutka. Teraz to już musi być duża dziewczynka.

Pokazałam mu zdjęcie, jakie zrobiłam Zosi przed wyjazdem. Długo na nią patrzył, zaskoczony. Zosia była bardzo do niego podobna. Dopiero teraz to do mnie dotarło. Miała te same oczy, ten sam podbródek, a przede wszystkim taki sam uśmiech. Tylko kolor włosów miała mój.

– Jest do mnie podobna – powiedział.

– Bardzo – zgodziłam się.

Roman wiedział, że naszą córeczkę wychowują moi rodzice, i że mówi do nich mamo i tato, ale nie miał pojęcia, że została przez dziadków formalnie adoptowana.

– Tak sobie myślę… Może powinniśmy ją zabrać? – powiedział nagle.

– Jak to, zabrać?

– W końcu jest naszym dzieckiem. Skoro jesteśmy razem, moglibyśmy ją sami wychowywać. Nie sądzisz, że powinna mieszkać z rodzicami, a nie z dziadkami?

– Sądzę. Tylko… tylko że – zaczęłam się jąkać. Nie wiedziałam, jak mu powiedzieć, że dla Zosi dziadkowie są rodzicami.

– Tylko co? – nie wytrzymał.

– Tylko że ona o tym nie wie.

– Czego nie wie?

– Nie wie, że to my jesteśmy jej rodzicami. Ona myśli, że jest moją siostrą.

– To trzeba powiedzieć jej prawdę – Romek nie przejął się tą informacją.

– Nie wiem, czy to jest najlepszy pomysł. Ona jest jeszcze mała, nie zrozumie.

Romek długo milczał, potem machnął ręką. Przez pewien czas nie wracał do tego tematu. Jednak czułam, że sprawa nie jest zamknięta. Zresztą dla mnie też nie była.

Zosia wpadła we wściekłość

Na wakacje pojechaliśmy do Polski. Kiedy mama zobaczyła nas razem w drzwiach, o mało nie dostała zawału. Długo i uważnie przesuwała wzrokiem od Romka do Zosi. Chyba wcześniej też nie zwróciła uwagi na to, jak bardzo są podobni.

– Nic mi nie powiedziałaś! – denerwowała się, kiedy zostałyśmy w kuchni we dwie. – W ogóle jak mogłaś go tu przyprowadzić?

– Jesteśmy zaręczeni – oznajmiłam, pokazując pierścionek.

– Ty oszalałaś, dziewczyno! Chcesz za niego wyjść za mąż?

– Tak.

Mama złapała się za głowę.

– Mamusiu, ja go kocham i on mnie kocha. Jesteśmy sobie przeznaczeni.

– A Zosia?

– Dla Zosi też chyba lepiej, żeby jej rodzice byli razem, nie sądzisz?

– Amelia, co ty gadasz na litość boską? Dla Zosi to my z ojcem jesteśmy rodzicami.

– Myślę, że to był bardzo zły pomysł, mamo. Trzeba powiedzieć Zosi prawdę.

– Nie zrobisz tego! Ona jest na to za mała. Nie pozwalam!

– Nie zrobię tego, mamo, ale zastanów się. Jakoś to trzeba będzie rozwiązać.

– Nie! Trzeba zostawić, jak jest!

– I całe życie oszukiwać Zośkę?

– Nikt jej nie oszukuje – wzruszyła ramionami. – Jesteśmy z ojcem jej rodzicami, ona w to wierzy i taka jest prawda.

Nie chciałam więcej się kłócić, więc zakończyłam rozmowę. Zabrałam Romka i pojechaliśmy do jego mamy. Wiedziałam, że moi rodzice by nie chcieli, żebyśmy u nich nocowali. Mama Romka też była zaskoczona, że znowu jesteśmy razem, chociaż Roman wspominał jej o tym przez telefon.

Dopiero następnego dnia zapytała:

– Co zamierzacie teraz zrobić z małą?

– Jeszcze nie wiemy – odpowiedziałam.

– Wiemy, wiemy – odparł Romek. – Powiemy jej prawdę. Najwyższy czas.

Przyszła teściowa pokiwała głową.

– Ale to trzeba ostrożnie, synku.

Wszyscy to powtarzali, tylko Romkowi wydawało się, że Zosia jest dużą i mądrą dziewczynką, wystarczy powiedzieć jej prawdę i wszystko będzie załatwione. Bardzo się bałam, żeby tego nie zrobił.

Tamtego lata zabraliśmy Zosię na wakacje nad morze. Mama nie chciała się zgodzić, dopiero Romek ją do tego zmusił – szantażem. Zagroził, że powie Zośce całą prawdę. Wtedy wyraziła zgodę, ale z kolei my oboje musieliśmy przysiąc, że będziemy milczeli. To były dwa wspaniałe tygodnie.

Rok później wzięliśmy z Romanem ślub. Nosiłam wtedy pod sercem synka, nie był to więc dobry moment na rozplątywanie węzłów przeszłości. Po Adasiu na świat przyszły bliźniaki, a że urodziły się miesiąc przed terminem, już w ogóle nie miałam na nic czasu.

Zosia przyjechała do nas na wakacje, kiedy skończyła piętnaście lat.

– Mama nie chciała mi pozwolić – trajkotała – ale tak się uparłam, że musiała ustąpić. I tatę też przekonałam, stanął po mojej stronie, wiesz, jaki on jest. Tak bardzo chciałam do was przylecieć…

Im była starsza, tym robiła się bardziej podobna do Romka. Może sama nie zwróciłaby na to uwagi, gdyby nie młodszy brat. On natychmiast zauważył.

– Ale Zośka jest podobna do naszego taty – powiedział przy śniadaniu.

Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Spojrzałam na Romka pytającym wzrokiem. Mąż machnął tylko ręką, dając mi znak, żebym milczała, i zwrócił się do Zosi:

– Chciałbym z tobą porozmawiać.

I w tym samym momencie zrozumiałam, że nic już nie mogę zrobić, niczego zatrzymać. Decyzja została podjęta, zaraz wszystko runie. Mogłam tylko się modlić, żeby Zosia dobrze zrozumiała, to co zaraz usłyszy.

Nie zrozumiała. Wpadła w histerię. Wrzeszczała okropnie, że jesteśmy oszustami. Kazała przysięgać, że to prawda, żądała wyjaśnień, a z drugiej strony wcale nie chciała ich słuchać. Kiedy zaczynałam cokolwiek mówić, przerywała i krzyczała, że mnie nienawidzi. Jak mogłam jej coś takiego zrobić, jak mogłam ją zostawić, oddać, oszukiwać?! W jednej chwili krzyczała, że chce natychmiast wracać do domu, do mamy, a w następnej, że mama jest wstrętną kłamczuchą.

Obaj chłopcy i młodsza córeczka patrzyli na tę scenę przerażeni.

– To znaczy, że Zośka nie jest naszą ciocią, tylko siostrą? – spytał w końcu Adam.

– Mam was wszystkich gdzieś! – wrzasnęła Zosia. – Nie chcę być ani waszą siostrą, ani ciotką! Nie chcę was w ogóle znać!

Została u nas jeszcze przez tydzień, ale przez cały ten czas codziennie przypominała nam, że nie chce mieć z nami nic wspólnego. Domagała się, żebyśmy w końcu kupili jej bilet do Polski, a po chwili dodawała, że i tak nie ma do kogo wracać, bo tam też sami kłamcy i oszuści.

Następnego dnia po jej odlocie zadzwoniła z wielką awanturą mama. Właściwie to wcale nie byłam zaskoczona, spodziewałam się takiego telefonu.

Roman stwierdził tylko krótko:

– Mówiłem, by zrobić to wcześniej, trzeba było mnie słuchać.

Być może miał rację, kto wie?

W każdym razie Zosia nie chce z nami rozmawiać, twierdzi, że ją oszukaliśmy i zmarnowaliśmy jej życie. Mama dzwoni i opowiada, że przestała się uczyć, chodzi na wagary i są z nią same kłopoty. Ostatnim razem stwierdziła, że skoro byliśmy tacy mądrzy, to teraz mamy sobie zabrać córkę i sami się z nią szarpać, bo ona nie daje rady. A wszystkie problemy to nasza wina.

Wykupiłam bilet do Polski. Jestem pewna, że przekonam do siebie Zosię, kiedy spokojnie porozmawiamy. Jest już dużą dziewczynką, byłam niewiele starsza, kiedy ona przyszła na świat. Opowiem jej wszystko, od samego początku. Jeśli tylko się zgodzi, zabiorę ją do Dublina, będzie mieszkała z nami i tutaj chodziła do szkoły. Jakoś sobie to wszystko poukładamy, musimy. Każdego dnia na nowo zadaję sobie jedno pytanie: czy będzie umiała mi wybaczyć?

Czytaj także:
„On nazwał mnie jędzą, a ja jego starym burakiem i skończyliśmy w łóżku. Miłość i nienawiść dzieli cienka linia”
„Była żona zabrania mi kontaktów z córką. Nie widziałem mojej księżniczki już 3 lata. Nigdy sobie tego nie wybaczę”
„Mąż katował mnie i odżyłam dopiero po jego śmierci. Wtedy straciłam głowę dla Stasia, który był sanatoryjnym lowelasem”

Redakcja poleca

REKLAMA