„Po śmierci żony nie sądziłem, że kogoś pokocham. Marianna najpierw kupiła serce ukochanego wnuka, a później moje”

Mężczyzna, który odnalazł miłosć fot. Adobe Stock, Rapeepat
„Nie pamiętałem, żebym po śmierci Joasi w kimś się zadurzył. No ale serce nie sługa i ilekroć potem przyjeżdżałem posiedzieć z wnukiem, zawsze miałem nadzieję, że na klatce albo pod blokiem wpadnę na panią Mariannę. Byłem nią oczarowany i rozczarowany jednocześnie”.
/ 06.04.2022 07:26
Mężczyzna, który odnalazł miłosć fot. Adobe Stock, Rapeepat

Ojca mojego jedynego wnuka nie miałem okazji poznać. Córka pojechała na wymianę studencką do Francji i wróciła w ciąży. Cóż, zdarza się i słowa nikomu nie dam na nią powiedzieć. Tak naprawdę, to kiedy powiedziała mi, że spodziewa się dziecka, bardziej się ucieszyłem niż zmartwiłem. Bo zawsze byliśmy tylko we dwoje – moja ukochana żona zmarła bardzo wcześnie – a ja marzyłem o większej rodzinie.

Kiedy Kubuś – zwany Ziółkiem, bo niezłe z niego ziółko – przyszedł na świat, okazało się, że pamiętałem wszystko, co się robi przy noworodku. Pomagałem córce, pokazywałem, co i jak, a ona szybko się uczyła i była naprawdę świetną mamą.

Widziałem jednak, że tak wczesne macierzyństwo czegoś ją pozbawia. Miała dwadzieścia jeden lat i chciała się umawiać ze znajomymi… Rozumiałem to, dlatego kiedy tylko prosiła, żebym przyjechał zająć się wnukiem, zgadzałem się bez wahania.

Nie miałem wyboru, musiałem ją wspierać

Kiedy maluch miał pięć miesięcy, Karina wróciła na studia. O dziwo, jej wykładowcy nie mieli nic przeciwko temu, żeby przychodziła z wózkiem na zajęcia, pozwalali jej też uczestniczyć w wykładach online. Ale studia to nie tylko wykłady.

– Tato, posiedzisz z Ziółkiem w piątek wieczorem? Idę ze znajomymi z roku na oblewanie kolokwium – prosiła na przykład, a ja od razu wsiadałem do auta.

Okazji do oblewania, jak to na studiach, było sporo, do tego dochodziło uczenie się z koleżankami czy wypady na zakupy, więc utarło się, że do wnuczka przyjeżdżałem kilka razy w tygodniu. Któregoś wieczoru Karina miała wieczór panieński swojej najlepszej przyjaciółki, który zresztą organizowała. Miałem stawić się u niej o osiemnastej. O osiemnastej piętnaście nadal stałem w korku i nie było szans, żebym dojechał w ciągu godziny.

– Tato, ale ja muszę wyjść… – jęknęła. – Piętnaście dziewczyn za chwilę będzie czekać w klubie, w tym panna młoda, a ja to wszystko organizuję!

Niestety, nic nie mogłem na to poradzić. Oddzwoniła pięć minut później.

– Lecę! – wysapała do telefonu, jakby naprawdę biegła. – Z Ziółkiem siedzi moja sąsiadka z dołu, zadzwoń do mnie, jak go przejmiesz, okej?

– Jasne, baw się dobrze! – zakończyłem rozmowę.

Kiedy wszedłem do mieszkania, powitał mnie zapach pieczonego ciasta.

– O, pan musi być tatą Karinki – powitała mnie ładna pani w moim wieku. – My tu sobie z Ziółkiem urzędujemy w kuchni, już żeśmy pierniczki do piekarnika wsadzili, zaraz będziemy lukrować. Marianna jestem – wyciągnęła do mnie ciepłą, drobną dłoń.

Wziąłem na ręce wnuka. Kwadrans później byłem oczarowany i rozczarowany jednocześnie. Oczarowany panią Marianną, która prócz talentu kulinarnego miała urocze poczucie humoru i zaraźliwy śmiech, a rozczarowany, bo na jej serdecznym palcu błyszczała obrączka.

W końcu sąsiadka córki się pożegnała, głośno cmoknęła Ziółka w policzek i spojrzała na mnie, jakby chciała coś powiedzieć, ale się nagle rozmyśliła.

Nie mogłem przestać o niej myśleć

– Dziękuję za pomoc i… może jeszcze do zobaczenia – zaryzykowałem, a ona się uśmiechnęła.
Chłopak zasnął mi na rękach w ciągu pół godziny i resztę wieczoru spędziłem sam z telewizorem, usiłując przestać myśleć o uroczej pani Mariannie z dołu.

Nie pamiętałem, żebym po śmierci Joasi w kimś się zadurzył. No, może była taka jedna pielęgniarka, z którą parę razy się umówiłem, ale tak naprawdę chyba bardziej szukałem matki dla Kariny niż partnerki.

– Ech, ty, stary durniu… – mruknąłem do siebie. – Przecież ona ma męża.

No ale serce nie sługa i ilekroć potem przyjeżdżałem posiedzieć z wnukiem, zawsze miałem nadzieję, że na klatce albo pod blokiem wpadnę na panią Mariannę. Moje życzenie spełniło się któregoś zimowego poranka. Karina nocowała po imprezie u koleżanki, a ja wychodziłem właśnie z Ziółkiem po pieczywo. Pani Marianna stała z jakimś mężczyzną odwróconym do mnie tyłem. Domyśliłem się, że to jej mąż.

– Och, mój koteczek! Dzień dobry, kochanie! – wykrzyknęła na widok Ziółka i aż mi ciśnienie skoczyło na dźwięk jej głosu. – Panie Stefanie, co tam u pana? – dodała, a ja próbowałem uspokoić puls.

Facet, który stał obok, nie chciał się przywitać. Obrzucił mnie niechętnym spojrzeniem, burknął coś, że jest zimno, i sobie poszedł, gwiżdżąc na czarnego psa, nim zdążyła nas sobie przedstawić. Nie martwiło mnie to jakoś. Miałem okazję przejść się z nią do piekarni i to mi wystarczyło.

– Pyszne były te pani pierniczki – znalazłem szybko temat do rozmowy. – Może ja bym się zrewanżował? Wiem, że mają tu niezłe babeczki z owocami. Lubi je pani?

Chciałem jej kupić kilka tych babeczek w pudełku, żeby ciepło o mnie myślała, kiedy będzie je jadła z tym swoim ponurym mężem. Myślałem, że to wszystko, na co mogę liczyć z jej strony. Ale pani Marianna mnie zaskoczyła.

– Mówiąc szczerze, to wolę sernik – przyznała i uśmiechnęła się rozbrajająco. – Ten na wagę jest niezły.

Kazałem więc zapakować pół kilograma sernika i włożyłem go na dno wózka. Ziółek przez cały czas próbował ściągnąć na siebie uwagę Marianny, aż stwierdziła, że musi go wziąć na ręce.

– Nie mam własnych – westchnęła i domyśliłem się, że miała na myśli wnuki. – Tego kawalera tutaj to bym najchętniej porwała i trzymała u siebie, ale Karina by się od razu domyśliła, że to ja.
Roześmiała się, ale wyczułem w tym jakąś nutkę smutku…

Jej mąż miał rację, naprawdę było zimno, więc szybko wróciliśmy do domu. Kiedy czekaliśmy na windę, wręczyłem pani Mariannie pudełko z sernikiem…

– A, czyli jemy u mnie? – zapytała, a ja zgłupiałem z wrażenia. – Świetnie, mam nowy ekspres do kawy, ale coś mi nie idzie spienianie mleka. Mam nadzieję, że się pan zna na takich nowoczesnych sprzętach.

Byłem zszokowany jej swobodą

Ślepy by zauważył, że jej mąż nie obdarzył mnie sympatią, a ona zapraszała mnie do domu? Uznałem jednak, że facet pewnie wyszedł gdzieś na dłużej… Mieszkanie Marianny miało identyczny rozkład jak to Kariny, ale sprawiało inne wrażenie. Całe było w antykach, starociach, dywanach, kilimach i porcelanowych figurkach, co przypomniało mi rodzinny dom Joasi. I to, jak uwielbiałem tam przyjeżdżać.

Kiedy poszedłem umyć ręce, trochę zdziwił mnie brak męskich akcesoriów do golenia, chociaż Pan Mąż był gładko ogolony. Udało mi się rozgryźć jak działa spieniacz do mleka w ekspresie, a Marianna pokroiła sernik i puściła Ziółka, żeby sobie poraczkował po dywanie. Wtedy nie wytrzymałem. Byliśmy już na „ty” i uznałem, że mogę zadać nieco osobiste pytanie.

– Kiedy wróci twój mąż? Nie chciałbym się tu zasiedzieć…

– Mąż? – zdziwiła się. – Ja nie jestem… Aaaa! Chodzi ci o Eryka! To mój brat! Przyszedł odebrać Neskę po wyjeździe, zajmowałam się nią. To ta czarna sunia.

Nie kontrolując tego wgapiłem się w obrączkę na jej palcu. Tyle że teraz nie miała żadnej obrączki, ale normalny pierścionek z niebieskim oczkiem.

– O to ci chodzi? – pomachała dłonią.

– Jest na mnie za duży i czasem się obraca, tak, że oczko jest na dole – wyjaśniła i zademostrowała. – O tak.

I wtedy zrozumiałam, że… źle zrozumiałem! Marianna nie była mężatką, co więcej – była skłonna rozważyć zmianę tego stanu rzeczy, jak mi wyjaśniła kilka tygodni później. A konkretnie, ta myśl przyszła jej do głowy, kiedy mnie spotkała u Kariny.

Dzisiaj mamy za sobą dwa lata stażu partnerskiego i gdyby nie ten cały covid, już byśmy byli po ślubie. Mieszkam piętro niżej niż córka i wnuk i odpowiada to wszystkim zainteresowanym, a zwłaszcza Ziółkowi, który uwielbia swoją babcię.

I to z taką wzajemnością, że czasem aż jestem zazdrosny o te wszystkie „koteczki” i „kochania”, którymi go obsypuje… Ale „mój niedźwiedziu” mówi tylko do mnie!

Czytaj także:
„Matka uważała mnie za świętoszkę, ale wyprowadziłam ją z błędu. Nie miała dla mnie czasu, to teraz niech się martwi”
„Kocham moją córkę, ale bycie matką Polką mnie męczy. Potrzebuję odpoczynku, tylko kto wtedy zajmie się dzieckiem?”
„Mój mąż ma wrażliwość pieca kaflowego, więc na kolację dla dwojga w restauracji umówiłam się... z córką”

Redakcja poleca

REKLAMA