Moja córeczka, Malwinka, ma półtora roku. Długo się o nią z mężem staraliśmy… Nic więc dziwnego, że życie naszej rodziny kręci się wokół niej. Kocham ją bardzo, ale odkąd pojawiła się na świecie, miewam huśtawki nastrojów. Jednego dnia euforia, drugiego przygnębienie. I tak na zmianę. Nawet u lekarza byłam, bo bałam się, że mam depresję poporodową albo coś podobnego. Tylko się roześmiał. Powiedział, że wiele kobiet przeżywa to samo, i nie ma się czym martwić.
Niestety, w ostatnim czasie zauważyłam, że te złe emocje biorą górę nad dobrymi. Coraz częściej łapię się na tym, że jestem już bardzo zmęczona i znużona monotonią mojego życia. Przecież od ponad roku każdy dzień wygląda tak samo! Wiem, wiem, co teraz powiecie: „Przesadzasz, kobieto! Przypomnij sobie pierwszy uśmiech córeczki, gaworzenie, wyrzynany ząbek, raczkowanie, samodzielny krok i słowo mama”. Tak, tak, macie rację, to sama radość ale… czegoś mi brakuje. Tęsknię za ludźmi i innymi problemami niż, jaką zupkę dziś małej ugotować, i czy prześpi spokojnie chociaż pół nocy.
To była idealna okazja
Nie skarżę się, broń Boże. Sama zdecydowałam, że zrezygnuję z pracy i pójdę na urlop wychowawczy. Chciałam, żeby córeczka przez pierwsze lata swojego życia miała mamę przy sobie przez cały czas, nie tylko dwie, trzy godzinki dziennie. Mam dobrego męża, który haruje jak wół, by żyło nam się w miarę wygodnie i niczego nam nie brakowało.
Ale zauważyłam, że nasze relacje bardzo się zmieniły. Przedtem traktował mnie jak dziewczynę, kochankę. Teraz jak żonę, matkę. Wraca z pracy, zje kolację, pobawi się z córką i idzie spać. Nasze rozmowy kręcą się wokół tego, co trzeba załatwić, zapłacić, co zrobiła dzisiaj mała, jak się czuje. Brakuje mi naszych wieczorów tylko we dwoje i oderwania się choć na chwilę od macierzyństwa.
Przeczytałam w jakiejś gazecie, że te moje pragnienia i rozterki to zupełnie normalna rzecz. I że koniecznie powinnam zrobić coś dla siebie. Bo tylko szczęśliwa matka wychowa szczęśliwe dziecko. Do tej pory nie miałam ku temu okazji, bo na przyjemności brakowało nam pieniędzy. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam u kosmetyczki. Nawet włosy koleżanka mi farbowała, bo tak było taniej. Ale teraz taka okazja się trafiła. I to wspanialsza, niż mogłabym sobie wyobrazić…
Wygrałam w internetowym konkursie czterodniowy pobyt w ekskluzywnym SPA dla dwóch osób. Kiedy się o tym dowiedziałam, aż podskoczyłam z radości. Oczami wyobraźni już wiedziałam, jak wspaniale spędzimy z mężem te dni. Zabiegi, masaże, odżywcze maski na ciało, kąpiele w bąbelkach… A wieczorami romantyczne kolacje, spacery przy księżycu i noce nieprzerywane płaczem dziecka.
„Cud! Marzenie! Tego nam trzeba!” – pomyślałam w pierwszej chwili. No ale potem, gdy już trochę ochłonęłam, zaczęłam trzeźwiej myśleć. I pojawił się problem: co zrobić w tym czasie z Malwinką. Szybko okazało się, że nikt z rodziny nie może się zająć naszym dzieckiem.
Normalnie zrobiłaby to teściowa. Uwielbia wnusię i myślę, że chętnie wzięłaby sobie na głowę ten słodki ciężar. Ale pech chciał, że akurat w tym czasie wyjeżdża do sanatorium. Czekała na to prawie dwa lata i trudno od niej wymagać, by teraz zrezygnowała. Zwłaszcza że ten pobyt jest jej bardzo potrzebny. Od lat choruje na stawy i potrzebuje specjalistycznych zabiegów.
Boję się ją zostawić...
Moja mama nie żyje, nie mam też siostry, której mogłabym podrzucić małą na te kilka dni. Wydawało się więc, że romantyczny wyjazd z mężem pozostanie tylko w sferze marzeń. Byłam tak przygnębiona, że nawet do przyjaciółki zadzwoniłam, żeby się wypłakać. A Magda, zamiast mnie wesprzeć i poużalać się razem ze mną nad moim losem, od razu na mnie naskoczyła.
– Zwariowałaś? Musicie wyjechać! Należy wam się trochę odmiany! Jak tego nie zrobicie, to będziecie tego żałować do końca życia! – krzyczała.
– Tak? A kto się zajmie w tym czasie Malwinką, może ty? – odparowałam.
– Ja nie, ale mam sprawdzoną nianię, pielęgniarkę z zawodu. Nieraz opiekowała się moją Elwirką i nic złego się nie działo. Jak chcesz, to natychmiast do niej zadzwonię i umówię cię na spotkanie. Na pewno się dogadacie – odparła.
Widziałam się z panią Bożenką. To naprawdę przemiła, kompetentna osoba. No i zgodziła się zamieszkać u nas przez te cztery dni, zająć się małą jak najlepiej. Teoretycznie problem został więc rozwiązany, ale… No właśnie, jest kilka „ale”. Zastanawiam się, czy mogę zostawić tak małe dziecko z obcą osobą. Boję się, że mała dostanie szoku, spazmów, będzie za nami tęsknić, przez cały czas płakać. Czy dla własnej przyjemności mam prawo narażać ją na taki stres? Gdyby to była siła wyższa, na przykład musiałabym pójść do szpitala, to co innego. Ale wyjazd do SPA? Dla przyjemności?
Mąż mówi, że sama muszę podjąć decyzję, że on się podporządkuje. Łatwo powiedzieć…
Czytaj także:
„Mama we wszystkim mnie wyręczała, nie umiałam nawet prania nastawić. Przywykłam do bycia księżniczką”
„Moi rodzice mają w nosie swoją wnuczkę. Paulinka cierpi, a ja nie wiem jak wytłumaczyć jej, czemu jej nie kochają”
„W życiu nie zgodzę się, by córka wyszła za mąż za Arka. Zrobię wszystko, by wybić jej z głowy ślub z tym zbójem”