Kiedy zmarła moja Marysia, poczułem przeraźliwą pustkę. Wizyty na jej grobie stały się więc dla mnie codziennym rytuałem. Właśnie na cmentarzu poznałem pewną panią. Zbliżyła nas tęsknota za bliskimi.
Kilka miesięcy po pogrzebie Marysi odbył się pochówek w kwaterze, która stykała się z grobem mojej żony. W alejce naprzeciw, przy nowej mogile, zaczęła się pojawiać wdowa, ubrana zawsze tak samo, gustownie, na czarno. Gdy nasze spojrzenia krzyżowały się, uśmiechała się blado… Pomiędzy grobami była wąska przestrzeń, gdzie oboje trzymaliśmy akcesoria do czyszczenia pomników. Któregoś dnia ktoś „pożyczył” sobie moją szczotkę. Wdowa zaproponowała, abym wziął zmiotkę od niej i to był początek naszej znajomości.
Bardzo kochała męża
Pewnego jesiennego dnia spadł deszcz i zerwał się wiatr tak silny, że połamał parasolkę wdowy. Osłoniłem kobietę swoją, a potem wyszliśmy razem z cmentarza. Zaproponowałem, że ją podwiozę. Miała na imię Amelia.
Niestety, jak na złość, w moim samochodzie akurat wysiadło ogrzewanie.
– Przepraszam, pani Amelio – tłumaczyłem się. – Zupełnie nie rozumiem, co się stało. Jest strasznie zimno.
– Nic nie szkodzi, naprawdę – odparła.
– Ale boję się, że się pani przeziębi…
– Tym niech się pan nie przejmuje. W moim życiu, od kilku miesięcy, to znaczy od kiedy nie mogę już przytulić się do męża, panuje absolutny chłód – w oczach pani Amelii błysnęły łzy.
– Bardzo pani go kochała? Zresztą po co ja pytam, przecież to oczywiste.
– Tak. Bardzo mi brakuje jego uśmiechu, jego dobroci, a nawet… wiem, że to głupie, ale nawet jego zeza mi brakuje.
– Zeza?
– Tak, miał strasznego zeza, lecz to nie miało dla mnie znaczenia. Tęsknię za Robertem, choć czasami mam wrażenie, jakby był blisko mnie. Niemal fizycznie czuję jego obecność. Szczególnie na cmentarzu.
– To zupełnie tak jak ja – przyznałem. – Ja też jestem wtedy bliżej mojej żony.
Spotykaliśmy się regularnie
Od tej pory nasze pogawędki na cmentarzu stały się rytuałem. Każdy pochylał się nad swoim grobem, zapał znicz i modlił, a potem siadaliśmy przy jednym lub drugim i rozmawialiśmy o życiu. Zbliżyliśmy się w tym czasie do siebie i nawet nie zauważyliśmy, kiedy zmieniła się pora roku. Parę razy odwiozłem Amelię do domu i zjadłem z nią obiad, ucinając sobie przy okazji pogawędkę.
Aż w końcu, któregoś razu, zobaczyłem przy grobie naprzeciwko kogoś innego. Przyszedłem później niż zwykle, bo poprzedniego dnia sąsiad zalał mi mieszkanie i musiałem czekać na hydraulika ze spółdzielni. Dlatego gdy pojawiłem się przy mogile mojej żony, zapadł już zmrok, malowniczo rozświetlany przez płonące znicze.
– Amelii dzisiaj nie będzie? – zapytałem młodego człowieka.
– Mamy? – Nie... jest w szpitalu. – Pan Kazimierz? Mama opowiadała mi o panu...
– Tak, to ja. Ale co się stało?
– Odkąd tata zmarł, mama ma problemy z sercem. Wczoraj jej się pogorszyło, ale lekarz mówi, że to nic groźnego.
– Proszę powiedzieć mamie, żeby wracała do zdrowia i że... ja tu na nią będę czekał.
Zmartwiłem się stanem zdrowia Amelii. Nic mi nie powiedziała, że coś jej dolega, ale może za bardzo skupiliśmy się oboje na rozpamiętywaniu tego, co było niż na teraźniejszości?
Potrzebowaliśmy siebie nawzajem
Amelia nie pojawiła się jeszcze przez następne dwa tygodnie. Jej syn także nie. Zaczynałem się niepokoić, że może coś się stało i że... Bałem się powiedzieć to na głos.
Tamtego dnia niosłem bukiet kwiatów na grób żony i nagle dojrzałem, że siedzi przy nim Amelia. Tak się ucieszyłem, że zacząłem biec, łapiąc przy tym zadyszkę.
– Amelia! – uściskałem ją uradowany. – Jak dobrze cię widzieć. Jak się czujesz?
– Już dobrze, dlatego przyszłam. Trochę się za tobą stęskniłam – szepnęła cicho.
– Ja za tobą też – odpowiedziałem i wręczyłem jej kwiaty.
– A to nie miały być kwiaty dla Marysi? – zapytała.
– Miały, ale myślę, że nie ma nic przeciwko temu, żeby dzisiaj były dla ciebie – popatrzyłem na zdjęcie żony na pomniku i wiedziałem, że rozumie.
To taka piękna przyjaźń
Od tego czasu minęło kilka miesięcy, a my wciąż pielęgnujemy naszą znajomość. To piękna przyjaźń zrodzona ze smutku i potrzeby bliskości. Regularnie bywamy na cmentarzu i odwiedzamy naszych bliskich, ale też powoli otwieramy swoje serca na coś nowego.
Kto wie, może nasza przyjaźń jest dobrym początkiem do czegoś więcej? Może Amelia i ja spędzimy razem starość z poczuciem, że połączyło nas o wiele więcej niż innych. Wiem, że bez niej moja żałoba wyglądałaby inaczej. I może pogrążyłbym się w niej całkowicie, a przecież jeszcze trzeba żyć.
– Dzięki naszej przyjaźni ja wciąż mogę czuć, że żyję. I porozmawiać czasem z kimś życzliwym, kto zrozumie moją stratę i okaże trochę współczucia. Wciąż bardzo tego potrzebuję – powiedziała ostatnio Amelia.
– Ja też, Amelio... Ja też – uśmiechnąłem się.
Objąłem ją i poczułem, że jestem z właściwą osobą we właściwym miejscu. Po raz drugi w życiu.
Czytaj także: „Pomyliłam litość z miłością i mam za swoje. Mój mąż myśli, że wszystko mu podam na tacy i jeszcze spłacę jego długi”
„Siostra najpierw rozbiła jej małżeństwo, a teraz chciała pozbawić ją syna. Tacy ludzie powinni kończyć w piekle”
„Zdrada przyjaciela bolała mnie bardziej, niż żony. Z satysfakcją patrzył, jak przez niego wali mi się życie”