„Po śmierci żony, matka i ciotki zaczęły mnie swatać. Podsyłają mi obce baby, bo myślą, że sam nie umiem zająć się córką?”

ojciec zajmuje się córką fot. Adobe Stock, o_lypa
„Mimo mojego oporu rodzina nie ustępowała. Na niedzielnych obiadach pojawiały się córki sąsiadek, wnuczki znajomych, jakieś miłe, chętne do matkowania panie, których wcześniej nie widziałem na oczy. Uśmiechały się i mówiły, jakie to słodkie, że ojciec zajął się własnym dzieckiem. Ale mogłyby pomóc. Bardzo chętnie by pomogły, mną też się zaopiekują…”.
/ 18.12.2022 09:15
ojciec zajmuje się córką fot. Adobe Stock, o_lypa

Zawsze chcieliśmy mieć dużą rodzinę, co najmniej trójkę dzieci i psa. Może nawet dwa psy i kilka kotów. Taki był plan i zaczęliśmy wprowadzać go z Milą w życie zaraz po ślubie. Przez kilka lat oszczędzaliśmy każdy grosz, by kupić działkę budowlaną. Zamierzaliśmy sprzedać kawalerkę po moich dziadkach i wziąć kredyt, żeby wybudować dom dla naszej gromadki, do którego będziemy chętnie wracać po pracy i w którym nasze dzieci będą bezpieczne i szczęśliwe. Miał być ogródek z klombami i kilka drzewek owocowych, żeby można było jeść jabłka albo czereśnie prosto z drzewa. Nasze plany były świetne. Tyle że los miał własne…

– Proszę odejść. Dziecku zanikło tętno, jedziemy na salę operacyjną!

Położna odsunęła mnie od łóżka Milki, która nie chciała puścić mojej ręki. Była przerażona tym, co się dzieje, nie mniej niż ja. Chodziliśmy do szkoły rodzenia, wyniki miała idealne, dziecko rosło zdrowo, więc czemu nagle zanikło mu tętno? Przecież wszystko miało pójść gładko! A ja miałem pilnować jej oddechów, masować plecy, przepraszać za to, że ją tak boli, słuchać, jak będzie mnie przeklinać… A potem mieliśmy wziąć w ramiona naszą córeczkę i stać się prawdziwą rodziną.

Tymczasem dziecku coś groziło, Milka była wieziona na cesarkę, zanim będzie za późno, a ja… Ja mogłem tylko czekać pod drzwiami, aż ktoś raczy wyjść i powiedzieć mi, co się stało.

Jak to? Dlaczego?! Przecież wszystko było dobrze...

W końcu wyjechała. Zawinięta po uszy w jakieś kocyki, w szklanym wózeczku… Moja córka. Była taka maleńka, czerwona i… spokojna.

– Proszę, tatusiu – położna podeszła do mnie. – Poznaj swoją córeczkę.

– Nie powinna płakać? – mruknąłem trochę bez sensu, ale ze wzruszenia człowiek może gadać głupoty, nie?

– Oj, jeszcze zatęskni pan za ciszą, jak się pan kolejną noc z rzędu nie wyśpi.

– Ale wszystko z nią w porządku?

– Tak. Trochę strachu było, ale już wszystko z nią w porządku, dziesięć punktów, trzy czterysta piętnaście.

– Cześć, Zuzia, tu twój tata… – szepnąłem, pochylając się nad zawiniątkiem. Boże, nie wiedziałem, że można poczuć tak wielką miłość od razu. Miałem wrażenie, że zaraz zacznę świecić jak stuwatowa żarówka od tej miłości, która mnie nagle wypełniła.

– A moja żona? – spytałem, pamiętając przestrach na twarzy Milki. 

– Spokojnie, z nią też wszystko w porządku, właśnie ją zszywają. Później przewiozą ją na salę pooperacyjną… Może pan przy niej być, pomagać w opiece nad córeczką, bo po cesarce żona będzie potrzebowała wsparcia.

Tak, tak właśnie powinno być, ale zupełnie poza planem spadł na nas cios. Zrobiło się zamieszanie. Kilka osób wbiegło na salę operacyjną, słyszałem jakieś krzyki… i straciłem ją. Serce Milki po prostu się zatrzymało. Bez żadnej przyczyny. Nigdy nie chorowała, wyniki badań nie wskazały na żadne nieprawidłowości.

Na wizytach w trakcie ciąży ginekolog wciąż mówiła, że wszystko przebiega książkowo. I nagle: zatrzymało jej się serce? Dlaczego?! Reanimowali ją niemal godzinę. Starali się, wiem, robili, co mogli, by ją przywrócić do życia, ale nie udało się. Zostaliśmy sami. Ja i moja córka. Sami.

To nie tak miało wyglądać, zupełnie nie tak. Mieliśmy wrócić do domu i cieszyć się każdą chwilą spędzaną z naszym dzieckiem. Mieliśmy jej pokazywać świat, wychowywać… Razem! Tymczasem musiałem organizować pogrzeb własnej żony i zastanawiać się, jak poradzę sobie samodzielnie z opieką nad noworodkiem. Te pierwsze dni… Nie wiedziałem, co się dzieje. Jakoś to przetrwałem, starając się nie skupiać na żadnym ze szczegółów. Rodzice Emilki byli tak samo załamani jak ja. Podobnie przyjaciele. Wszyscy byliśmy zrozpaczeni, że nagle na świecie zabrakło jej uśmiechu, dobroci, ślicznej twarzy…

– Moje kondolencje… – usłyszałem ze sto razy na pogrzebie.

Co to znaczyło? Co to niby miało mi dać, jak pocieszyć? Moja żona nie żyła, do cholery! Nic mi jej nie zwróci! Co mi po ich głupich kondolencjach?!

– Ireczku, tak rozmawialiśmy z Mirkiem… – zagadnęła moja teściowa, gdy tylko wyszliśmy z cmentarza. – Może weźmiemy do siebie Zuzankę? To zawsze inaczej, gdy w domu jest kobieta… – urwała na widok mojej miny.

Mama i ciotki wysyłały do mnie jakieś obce baby

Aż mi pociemniało w oczach.

– Nie zabierzecie mi córki! – krzyknąłem. Kilka osób się za nami obejrzało. – To moje dziecko i dam sobie radę – warknąłem ciszej.

Właśnie straciłem żonę, mam jeszcze stracić córkę? Dam radę, muszę, dla Emilki, dla Zuzi.

Choć wielu było sceptycznych, faktycznie dawałem sobie radę. Znakomicie. Poszedłem na urlop tacierzyński. To ja opiekowałem się Zuzią dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Oczywiście, że dziadkowie mi pomagali, uwielbiali swoją wnusię. Moja mama najchętniej nie wypuszczałaby jej z rąk, ale większość czasu mała spędzała ze mną. Ludzie reagowali różnie. Zachwycali się albo dziwili. Niektórzy byli podejrzliwi. Facet i opiekuje się noworodkiem? A co w tym takiego dziwnego, że ojciec opiekuje się swoją córką? Jedyne, czego nie mogłem ogarnąć sam, to karmienie piersią. Do reszty roboty wystarczały sprawne ręce, silny kręgosłup i zdrowy rozsądek.

Dlatego do głowy by mi nie przyszło, że już trzy miesiące po pogrzebie Emilki, pół rodziny zacznie mnie swatać. Istne kuriozum. Byłem wdowcem, który niedawno stracił ukochaną żonę. Nadal cierpiałem z powodu jej utraty i nie sądziłem, żebym kiedykolwiek przestał tęsknić. Dzięki Bogu, że miałem malutkie dziecko i mnóstwo pracy związanej z obsługą tego szczęścia.

Tymczasem ciotki, kuzynki, nawet moi znajomi z pracy, niby w dobrej wierze, zaczęli podsuwać mi pod nos kobiety, z którymi, ich zdaniem, mogłem stworzyć nowy, szczęśliwy związek. Związek, którego nie chciałem, na który nie miałem czasu ani najmniejszej ochoty!

– Irek, zlituj się, dziecko potrzebuje matki! – apelowała ciotka, której przez telefon stanowczo powiedziałem, co sądzę na temat wysyłania do mnie dziewczyny z domowym posiłkiem, który zamierzała zjeść razem ze mną.

– To dziecko miało matkę i nie zamierzam jej zastępować – uparcie odpowiadałem na takie argumenty.

– Młody mężczyzna, bez żony, kto to widział, żebyś sam zajmował się malutką… – jęczała inna krewna.

– Jak wrócisz do pracy, to kto się nią zajmie? – pytał kuzyn.

– Jesteś facetem, dziecko potrzebuje kobiety, zwłaszcza córka…

I tak w kółko. Co to w ogóle miało być?

Wątpię, by ktoś wysuwał takie kosmiczne argumenty w stosunku do samotnych matek. Ich nikt nie pytał, jak radzą sobie na co dzień, jak godzą pracę z odbieraniem dziecka ze żłobka albo przedszkola. I nikt – tu dam sobie uciąć rękę – nie unosił znacząco brwi i nie komentował, że przecież „masz swoje potrzeby i powinieneś mieć kogoś dorosłego do towarzystwa”.

Miałem dość. Musiałem coś z tym zrobić...

Mimo mojego wyraźnego oporu rodzina nie ustępowała. Na niedzielnych obiadach pojawiały się córki sąsiadek, wnuczki znajomych, jakieś miłe, chętne do matkowania panie, których wcześniej nie widziałem na oczy. Uśmiechały się i mówiły, jakie to słodkie, że ojciec zajął się tak dobrze własnym dzieciątkiem. Ale mogłyby pomóc. Bardzo chętnie by pomogły, mną też się zaopiekują…

Robiło mi się niedobrze od tego rajfurzenia, bo trudno to już było nazwać swataniem. Jedną nawet przysłali mi do pracy, że niby klientka. Po trzech zdaniach już wiedziałem, że ta kobieta nie szuka niczego, co mógłbym jej zawodowo zaproponować. Za to kusząco wypinała biust. Szybko ją pożegnałem, powstrzymując się, by nie wyrzucić jej za drzwi. Wstyd mi było za moich bliskich. Nie minął nawet rok od śmierci mojej żony, a oni urządzali takie cyrki!

Przestałem pojawiać się na obiadkach, imieninkach i urodzinkach, co uznali za najlepszy dowód, iż bez kobiety dziczeję, i podwoili wysiłki, by mi kogoś znaleźć. Te kobiety przychodziły do mojego domu! Bez pytania, bez żadnej sugestii z mojej strony. Po prostu stawały na progu i oznajmiały, że zaprosiła je moja matka, ciotka albo kuzynka. Koszmar żenady! Nie wiedziałem, co mam zrobić, by się ode mnie odczepili. W końcu uznałem, że skoro grzeczne prośby ani ostrzejsze zakazy nie pomagają, trzeba sięgnąć po szantaż.

– Mam dla was świetną wiadomość – oznajmiłem podczas najbliższego rodzinnego spędu. – Dostałem propozycję awansu.

– Gratulacje! – posypało się natychmiast z różnych stron.

– Moje nowe miejsce pracy to Hiszpania. Wspaniale, prawda? Zuzka będzie od razu dwujęzyczna! – ja coraz szerzej się uśmiechałem, a w pokoju robiło się coraz ciszej.

Chwilę później wybuchł gwar.

– Jak to: Hiszpania?

– Obcy kraj i… ludzie?

– Chcesz zabrać Zuzię tak daleko od rodziny? Zwariowałeś?!

– Co ty sobie wyobrażasz?! Nie możesz tego zrobić! – podsumowała ogólne oburzenie moja mama.

Opieka nad dzieckiem to nie jest wiedza tajemna

Wziąłem się pod boki.

– A właśnie, że mogę! Jeszcze raz naślecie na mnie jakąś babę, to spakuję się w pięć minut. I tyle nas będziecie widzieli, co na ekranie komórki albo komputera! Żeby nie było, że nie ostrzegałem. Mówię serio.

Chyba uwierzyli, bo od tamtej pory mam święty spokój. Wystraszyłem ich, że naprawdę wyjadę i zabiorę ze sobą Zuzię. Wreszcie żyję na własnych warunkach. Jestem sam, bo nie potrzebuję kobiety, a moja córka matki. Może kiedyś spotkam kogoś, z kim będę chciał spędzić resztę życia, ale na pewno nie będę szukać na siłę. Zuzia ma się świetnie, choć wychowuje ją tylko tata. Mam nadzieję, że Emilka jest ze mnie dumna, patrząc z góry, jak dbam o naszą córeczkę. A ja opowiadam Zuzi, jak cudowną osobą była jej mama. Nie do zastąpienia.

Nie oznacza to, że żyję w próżni. Mam wokół siebie wiele wspaniałych kobiet, które mi pomagają. Dwa lata temu, do mieszkania dwa piętra nad naszym, wprowadziło się małżeństwo z bliźniakami w wieku Zuzi. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy, a ponieważ Natalia, mama dwójki chłopców, nie pracuje, często ratuje mi życie, gdy muszę coś załatwić, a nie mogę zabrać córki ze sobą. Siostra mojej żony też jest blisko nas i wspiera nas, jak może.

Ale przede wszystkim Zuzia ma mnie, tatę i najlepszego przyjaciela w jednym, który może przy niej i dla niej zrobić wszystko, czego potrzebuje. Faceci nie są niepełnosprawni, jeśli chodzi o dzieci, opieka nad maluchami to nie jest wiedza tajemna, do której dostęp otrzymuje się wraz z pierwszą miesiączką.

Ojcowie, którzy zrzucają większość obowiązków na swoje partnerki, popełniają wielki błąd. Tracą coś nie do odzyskania. Nie widzą tych rozkładających na łopatki uśmiechów kierowanych w swoją stronę, gdy podają talerz z kolacją, albo gdy czytają książeczkę na dobranoc, albo gdy w parku biegają razem z dzieckiem za piłką, motylami albo fruwającymi liśćmi. Uśmiech mojej córki to najwspanialsza nagroda, jaką mogę dostać za swoje „poświęcenie”.

Jestem ojcem i matką na pełen etat i jestem z tego dumny. Każdego dnia tęsknię za moją żoną i oddałbym pół duszy, by mogła być z nami. Ale potrafię odnaleźć szczęście w każdym dniu, który zaczynamy i kończymy we dwójkę. Życie jest piękne i tego chciałbym nauczyć moją córkę.

Czytaj także:
„Po śmierci żony szukałem pocieszenia w butelce i nie zauważyłem, jak mój syn się stacza. To przeze mnie sięgnął dna”
„Moja eks na łożu śmierci przypomniała sobie, że jestem ojcem jej córki. Mam przechlapane, żona wyrzuci mnie na zbity pysk”
„Po śmierci żony, zaczęła mnie podrywać jej przyjaciółka. Czułem się jak niewierny mąż, zżerało mnie poczucie winy”

Redakcja poleca

REKLAMA