„Po śmierci żony Kulas sterroryzował całą wieś. Nie było już dla niego świętości, chciał nawet spalić kościół”

mężczyzna, który boi się sąsiada ze wsi fot. Adobe Stock, samuel
„Kulas świata poza Weroniką nie widział, ona odpłacała mu tym samym. Gdy zmarła, zamienił się w demona. Zaczął znęcać się nad dziećmi. Był agresywny dla przypadkowych ludzi. Pił na umór. Demolował wszystko. Podpalił kościół. Wszyscy się go bali, nawet policja.”
/ 07.09.2021 12:10
mężczyzna, który boi się sąsiada ze wsi fot. Adobe Stock, samuel

Wisiał na grubej gałęzi starego dębu rosnącego na skraju wsi. 

– To Kulas – stwierdził beznamiętnym tonem sołtys Szpetkowa. – Straszny drań, bydlę nie człowiek, nikt go tu nie będzie żałował. Nawet dzieci się go wyrzekły.
– Kto to mógł zrobić? – spytał przybyły na miejsce policjant. Sołtys wzruszył ramionami
: – Każdy! – stwierdził. – On każdemu zalazł za skórę. Nawet małych dzieci nie oszczędzał. To był zły człowiek!

Stałem wśród mieszkańców wsi i przyglądałem się, jak zdejmują Kulasa z gałęzi

Od lat przyjeżdżałem do Szpetkowa. To piękna miejscowość położona nad jeziorem, idealne miejsce do wypoczynku. Szpetkowo jak wszystkie wioski świata miało swój mroczny sekret. Był nim Kulas. Facet zły do szpiku kości. Ale przecież nie ma z gruntu złych ludzi… Kulasa bali się tutaj od zawsze. Słyszałem, że niemal od urodzenia wzbudzał we wszystkich strach. Był czarny – to znaczy już jako niemowlę miał czarne włosy i straszną twarz. Nikt nie potrafił mi wytłumaczyć, co to znaczy „straszna twarz”.

Kulas był inny niż wszystkie niemowlęta, pulchne aniołeczki, do których garną się wszystkie ciotki. On wzbudzał strach. Nikt nie wiedział dlaczego. Gdy dorósł, ludzie bali się go jeszcze bardziej. Wielki brunet o twarzy zbira. A w oczach, jak mówili jego sąsiedzi, miał coś takiego, jakiś błysk, że nawet największe zabijaki omijały go z daleka. I tak było zawsze. Nikt w Szpetkowie nie pamięta, żeby dawniej Kulas kogoś pobił, zaatakował lub choćby postraszył. Nawet jak się z niego wyśmiewano, nie reagował. Wiedział, że bez trudu każdemu zrobi krzywdę. I tak wszyscy schodzili mu z drogi.

Ożenił się i żył jak każdy normalny człowiek. Do czasu

Przezwisko zyskał jeszcze w dzieciństwie. Spadł z roweru, od tamtej pory lekko utykał, no i został Kulasem. Wszyscy tak na niego mówili. Każdy ma jakieś przezwisko, więc i on miał. Nikt się nie spodziewał, że Kulas kiedykolwiek się ożeni. A już na pewno nikt nie pomyślałby nawet, że jego żoną zostanie dziewczyna z miasta. Nie wiadomo, jak ani gdzie Kulas poznał Weronikę. Po prostu pewnego dnia przyjechał do Szpetkowa w towarzystwie ślicznej dziewczyny i oznajmił rodzinie, że właśnie wzięli ślub. To była miłość, o jakiej czyta się w powieściach.

Kulas świata poza Weroniką nie widział, ona odpłacała mu tym samym. Po roku przyszła na świat ich córka Marcelina. Dwa lata później syn Stanisław. Gdy Marcela skończyła 6 lat, Weronika nagle zachorowała. Lekarz w pobliskim miasteczku zdiagnozował raka. Kulas zabrał żonę do Warszawy, tamtejsi lekarze tylko potwierdzili diagnozę. Choroba według nich była bardzo zaawansowana. Nie dawali Weronice dużych szans. Podobno gdy Kulas to usłyszał, zdzielił lekarza w twarz, aż tamten osunął się po ścianie. Kulas miał za to sprawę w sądzie grodzkim, ale dostał tylko wyrok w zawieszeniu.

Sąd rozumiał, że działał w szoku, pod wpływem silnego wzburzenia. Ponadto gdyby Kulasa posadzono, nie miałby kto opiekować się Weroniką. Kulas wykorzystał wszystkie możliwości ratowania żony. Odnalazł nawet jakąś swoją rodzinę w Niemczech i wywiózł tam Weronikę. Objeździł wiele renomowanych klinik. Lekarze niemieccy zastosowali wszystkie swoje terapie, po czym odesłali Weronikę do domu. Oznaczało to, że nie ma wielkich nadziei.

Mimo że leczenie żony pochłaniało olbrzymie kwoty, Kulas nie szczędził pieniędzy

Żeby zdobyć środki, wyprzedawał gospodarstwo. Najpierw poszły maszyny i traktor. Potem rozprzedał ziemię na działki rekreacyjne. Nie liczył się z pieniędzmi. Gdy tylko usłyszał, że gdzieś jest nadzieja na wyleczenie, natychmiast wiózł tam Weronikę. Z ratowania ukochanej nie zrezygnował do końca. Po dwóch latach walki żona Kulasa zmarła. Pochowano ją na cmentarzu w Szpetkowie, obok rodziców Kulasa. To był cios, którego ten potwornie silny, budzący u wszystkich strach mężczyzna nie wytrzymał.

Oszalał z rozpaczy. Najpierw chciał podpalić kościół, by zemścić się na Bogu, który pozwolił umrzeć jego żonie. Przy okazji pobił księdza i wikarego – obaj wylądowali w szpitalu. Kulas przesiedział kilka miesięcy. Wrócił do Szpetkowa zły i agresywny. Wszystkich obwiniał o śmierć Weroniki. Wszystkich, bo nikogo nie lubił. Pił na umór. Gdy nie miał pieniędzy, kupował na krechę. Ludzie bali się go, więc miał kredyt w każdym sklepie.

Wychodziły z niego przez lata skrywane demony

Wychodziła nienawiść do ludzi, którzy zawsze się go bali i ze strachu go nie lubili. Nienawidził ich, bo nigdy nie miał przyjaciół ani nawet kolegów, z którymi mógłby się bawić. Szpetkowskie matki ostrzegały swoje dzieci, że Kulas to szatan. A on był samotny i cierpiał, ale nikt tego nie widział i nikogo to nie obchodziło. Ludzie wreszcie zrozumieli, że jedyną osobą, która akceptowała Kulasa, była Weronika. Ona jedna dostrzegała w nim człowieka, nie bała się go, mało tego, kochała Kulasa całą sobą. Kulas mścił się na wszystkich. Nie liczył się z nikim i niczym. Mścił za Weronikę, za jej śmierć i za swoje urazy. Nie było dla niego żadnych świętości.

Pił i niszczył wszystko, co napotkał na drodze. Ludzie obchodzili go szerokim łukiem, a on cieszył się, że się go boją. Gdy przydybał kogoś w gospodzie, ten musiał stawiać Kulasowi wódkę, aż ten nie zasnął przy stole.

„W jedności siła” – szepnął wikary, żegnając zgromadzonych

Któregoś razu wyniesiono Kulasa śpiącego z gospody i posadzono pod płotem. Właściciel lokalu gorzko tego pożałował. Kulas po przebudzeniu zdemolował mu cały bar. A potem zabrał tyle butelek, ile zdołał pochować po kieszeniach, i poszedł pić do domu. Od tej pory obchodzono się z nim jak z jajkiem. Właściciel w obawie przed całkowitą utratą klientów wolał znosić pijanego Kulasa, niż z nim walczyć. Było wprawdzie kilku odważnych, którzy próbowali nie wpuścić go do gospody, ale szybko zrezygnowali.

Kulas w napadzie szału pobił ich do nieprzytomności. Dzieci Kulasa zabrali rodzice Weroniki po tym, gdy bodaj tydzień po pogrzebie pobił Marcelkę i solidnie przyłożył małemu Stasiowi. Przyjechała wezwana przez sąsiadów policja, ale nikt nie chciał się szarpać z pijanym olbrzymem. Dzieci miały zostać przewiezione do izby dziecka w powiecie, na szczęście dziadkowie byli szybsi. Tak na marginesie – policja ignorowała wezwania do Szpetkowa, kiedy tylko dowiadywała się, o kogo chodzi…

Kulas dał się we znaki wszystkim Szpetkowianom. A strach wyzwolił w ludziach nienawiść i chęć zemsty. Nienawidzili go wszyscy, od jego własnych dzieci począwszy, do najstarszych mieszkańców wsi. Każdy był gotów zabić tego antychrysta, który kościół podpalił i Bogu złorzeczył. Napięcie we wsi rosło. Strach wyzwalał najgorsze instynkty. W gospodzie czy w sklepiku nie rozmawiano już o niczym innym, tylko o tym, jak pozbyć się Kulasa ze wsi.

Na plebanii zwołano naradę, co robić, by w Szpetkowie zapanował spokój. Stary proboszcz próbował łagodzić sytuację, mówiąc o miłości bliźniego, o nadstawianiu drugiego policzka i tak dalej. Nikt nie chciał go słuchać, nawet jego podwładny, wikary. Młody ksiądz pamiętał dokładnie, jak dostał w twarz od Kulasa, gdy próbował ratować kościół. Świątynia na szczęście nie spłonęła, Kulas trafił do więzienia, ale wikary pamiętał swoją krzywdę.

– W jedności siła – mówił sołtys. – Gdy będziemy trzymać się razem, Kulas nam nie poradzi. Nie możemy się bać, to nasz strach powoduje, że on robi, co chce. Wie, że się go boimy. Trzeba przestać się bać.
– Takiś odważny? – Włodek Maciaszczyk dobrze wiedział, jak smakuje cios Kulasa. – To stań mu na drodze.
– A żebyś wiedział, że stanę – obruszył się sołtys. – Stanę, jak i wy staniecie!
– W jedności siła – szepnął wikary, żegnając zgromadzonych znakiem krzyża.

Gospodarze opuścili plebanię, ale rozmawiali jeszcze dobrą godzinę na zewnątrz. Wyglądało na to, że nie doszli do porozumienia, poza jednym „w jedności siła”. Tego wieczoru nikt nie wiedział, czy zechcą razem przeciwstawić się Kulasowi. Miarka przebrała się jakiś czas później, w niedzielę. Mietek Kordas, jak zawsze przed obiadem, posłał swego dwunastoletniego syna do gospody po piwo. Chłopak miał ze sobą pięciolitrową bańkę. Pod gospodą kiwał się Kulas. Wyraźnie dręczył go wielodniowy kac.

Gdy zobaczył młodego Kordasa wychodzącego z gospody, zastąpił chłopakowi drogę. Dzieciak chciał go ominąć, Kulas podstawił mu nogę. Jedną ręką złapał bańkę, drugą upadającego Kordasa, po czym kopnął małego w zadek, aż ten przeturlał się po trawie i zatrzymał na płocie gospody. Wiem, jak było, bo akurat tamtędy szedłem. Mieszkańcy wsi też widzieli całe zajście i tego było już dla nich za wiele. Kopać Bogu ducha winnego chłopca?!

Sprawa śmierci Kulasa pewnie nigdy nie zostanie rozwiązana...

Czytaj także:
Mój ojciec był katem. To dlatego wmówiłem sobie, że mój biologiczny tata to Stefan
Zostawiłam męża, który ciągnął mnie w dół. Wysłałam do niego tylko kartkę
Wera zniszczyła mi reputację plotkami o romansie. Z zemsty rozpowiedziałam, że jest prostytutką

Redakcja poleca

REKLAMA