„Po śmierci żony, kobiety stały się dla mnie niewidzialne, liczyła się tylko córka. Ale chyba już czas pomyśleć o sobie”

kochający ojciec z córką fot. Adobe Stock, Drobot Dean
„Spędziliśmy we czwórkę miły wieczór, który pokazał, jak bardzo brakowało mi towarzystwa dorosłej osoby. Kiedy Marta była obok, wszystko wydawało się łatwiejsze. Pomyślałem, że mógłbym się do tego za bardzo przyzwyczaić”.
/ 22.12.2022 16:30
kochający ojciec z córką fot. Adobe Stock, Drobot Dean

Ekspres do kawy w firmowej kuchni okupowała jakaś nieznana mi dziewczyna, nieudolnie próbując go namówić, żeby spienił mleko w kubku.

– O żesz, cholera! – zawołała nagle i odskoczyła, nadeptując mi na nogę. – Chlapnął na mnie gorącym mlekiem – poskarżyła się.

– Walcz o swoje, nie poddawaj się, mam czas, poczekam – zachęciłem ją, masując stopę.

Dopiero wtedy raczyła zwrócić na mnie uwagę.

– Strasznie cię przepraszam – zawołała w kierunku mojej nogi – zazwyczaj nie jestem tak niezdarna, ale dziś nic mi nie wychodzi. Chciałam napić się kawy z mlekiem, nie przypuszczałam, że to grozi poparzeniem.

– Zwykle nie – powiedziałem wyjmując jej kubek z rąk. – Daj, będzie szybciej. Jesteś tu nowa?

– Jestem. Tu. Nowa – powtórzyła po mnie jak maszynka, przyglądając się jednocześnie ekranowi telefonu. – Sprawdzam, czy Antek nie dzwonił – wyjaśniła, odbierając kubek z kawą.

– Jak kocha, to poczeka, he he.

Dziewczyna na moment zawiesiła na mnie wzrok i szybko spuściła powieki.

– Na pewno kocha, ale czekanie nie jest jego mocną stroną – uśmiechnęła się. – Antoś to mój synek, ma siedem lat, z powodu przeziębienia został dziś w domu z nową opiekunką, więc trochę się niepokoję. Wychowuję go sama, może dlatego jestem trochę przewrażliwiona.

– Masz syna? A ja córkę, Zuzię – wyjąłem telefon i pokazałem jej zdjęcie.

Podsunąłem je nieznajomej kobiecie, oczekując pochwał. Moje natręctwo może tłumaczyć tylko fakt, że byłem nie tylko ojcem Zuzi, starałem się także zastąpić jej mamę, co czyniło mnie podwójnie zaślepionym rodzicem.

– Śliczna dziewczynka – powiedziała ciepło kobieta i zaczęła odwrót z kuchni. – Przepraszam, muszę wracać do biurka, jestem zawalona robotą.

– Piotr – zawołałem za nią.

– Marta – odkrzyknęła.

Zdążyliśmy się poznać, zanim znikła, ostrożnie niosąc swój kubek z kawą.

Nie mogłem się załamać, miałem dziecko

Wróciłem do pokoju, uśmiechając się pod nosem, to było miłe spotkanie. Marta, mama Antosia, nie próbowała mnie osaczać, najwięcej uwagi poświęcała ekspresowi do kawy. To było fajne, bo od pewnego czasu  czułem się, jakby ktoś wrzucił moje zdjęcie na portal samotnych serc z dopiskiem „do wzięcia”. A ja nikogo nie szukałem, nie byłem na to gotowy.

Telefon zawibrował, wyświetlając na ekranie zdjęcie Zuzi.

– Kiedy wrócisz do domu? – spytała dramatycznie moja dziewięciolatka.

Słyszałem to pytanie przynajmniej raz dziennie i nigdy go nie lekceważyłem. Zuzia musiała się upewnić, że tata jest i będzie, że nie stanie się z nim to, co z mamą. Joasia odeszła do lepszego świata, zniknęła z życia Zuzi, zanim mała zdołała ją dobrze zapamiętać, zostałem jej tylko ja, nieudolny ojciec, przerażony i nieprzygotowany na nową rolę podwójnego rodzica. Myślałem, że jej nie udźwignę, Boże, jak ja się wtedy bałem. Umarła mi żona, chciałem rozpaczać, wypłakać się w samotności, zaszyć się przed światem, ukoić ból alkoholem. Ale nie mogłem tego zrobić, bo miałem małe dziecko…

Dwuletnia Zuzia patrzyła na mnie przez szczebelki dziecinnego łóżeczka, w którym już prawie się nie mieściła i które dawno należało wymienić. Nie miałem do tego głowy, kursując między szpitalem a domem, gdyby nie obie babcie doglądające Zuzi, nie dałbym sobie rady.

Gdy Joasia umarła, coś we mnie pękło. Nie chciałem wracać do domu, nie chciałem obowiązków, nie chciałem dziecka ani niczego, co się z nim wiąże. Nie chciałem budować ogniska domowego, bo i po co? Byłem sam, wszystko rozpadło się w gruzy, przyszłość nie istniała.

Pamiętam, jak tamtego dnia usiadłem na podłodze gotów płakać, i wtedy ugodził mnie uważny wzrok Zuzi.

– Tata? – spytała niepewnie, wyciągając do mnie rączki przez te cholerne szczebelki, których dawno nie powinno już być.

Przestraszyłem się, że ryknie płaczem, więc chcąc nie chcąc, wstałem i wziąłem ją na ręce. Oparła główkę o mój policzek i zażądała.

– Chcę bajkę.

Nie znałem żadnej, więc zaśpiewałem jej kilka taktów November Rain zespołu Guns N’ Roses.

Słuchała z otwartą buzią, zaskoczona nowym repertuarem i zachrypniętym głosem wykonawcy.

– Płaces? – małe paluszki rozmazywały łzy płynące po mojej twarzy.

Nie wiedziałem, że płaczę, śpiewałem stary hit Gunsów, tuliłem do siebie dziecko i opłakiwałem Joasię. Wtedy właśnie poczułem, że Zuzia jest wszystkim, co mi zostało, największym skarbem i tratwą ratunkową, której mogę się uczepić. Uratowało mnie to, że byłem jej ojcem.

O kobietach nie myślałem, nie były mi potrzebne

Szybko się okazało, że muszę stać się także mamą Zuzi, nauczyć się wszystkiego, o czym do tej pory nie miałem pojęcia. Ubierałem, rozbierałem, prałem, gotowałem, karmiłem, sprzątałem, a w przerwach albo jednocześnie, byłem konikiem, wierzgałem nóżką i brykałem po domu z córką na plecach. Nie bawiliśmy się lalkami, bo Zuzia ich nie lubiła, ale miała ukochanego misia Kubusia, którego zdarzało mi się publicznie karmić.

W weekendy ułatwiałem sobie życie, prowadząc dziecko do zakładów żywienia zbiorowego. Odwiedzaliśmy knajpy razem z Kubą, ukochany miś Zuzi był rozmiarów sporego teriera i w restauracji czy mlecznym barze potrzebował własnego krzesła. Rozsiadał się i patrzył na mnie wyzywająco, a Zuzia komenderowała.

– Tata, miś chce frytkę.

Karmiłem Kubę, jednocześnie napychając buzię zapatrzonej w te machinacje Zuzi, mała jadła, a ja się cieszyłem, że wszystko idzie jak z płatka.

Na końcu miałem chwilę, by pochłonąć to, co na moim talerzu, i już mogliśmy wychodzić, bo Zuzia i jej miś spieszyli się do parku.

Postronni ludzie mówili, że dziecko całkowicie mną zawładnęło, ale co oni tam wiedzieli. Czułem, że jest dobrze, padałem na twarz, lecz uśmiech Zuzi wynagradzał mi wszystko. Byliśmy normalną rodziną, tylko mniejszą niż inne. Nie zawsze było między nami różowo, zdarzały się kryzysy, napięcia i ryki pod niebiosa, zdolne zaalarmować całą dzielnicę. Potem jednak znów wychodziło słońce i moja dziewczynka szczebiotała wesoło, mocno trzymając się mojej ręki, gdy szliśmy na spacer. Dużo rozmawialiśmy, świat misiów nie miał dla mnie tajemnic, fascynowała mnie wyobraźnia córeczki.

Potem Zuzia poszła do przedszkola. Nowy etap edukacji zniosła dość dobrze, za to ja musiałem zażyć kilka tabletek, bo sen całkiem mnie opuścił. Pierwszy raz oddałem moje dziecko w obce ręce, strasznie przeżywałem rozłąkę, przyzwyczaiłem się dopiero po kilku tygodniach, gdy Zuzia była już całkiem zadomowiona w nowym miejscu. Następnie poszliśmy do szkoły i zorientowałem się, że Zuzia bardzo wyrosła, co napawało mnie dumą, jak zresztą wszystko, co wiązało się z moją córką. Miała smykałkę do gier ruchowych, więc ubiegłej zimy wypożyczyłem dla niej narty, spakowałem swoje i pierwszy raz w jej życiu pojechaliśmy w góry.

– Tata, śnieg! – wołała codziennie, gdy wychodziliśmy z pensjonatu.

Nie mogła się nacieszyć białym puchem, który tak rzadko widywała w mieście, a ja wraz z nią przeżywałem dziecięcą radość. Rzucaliśmy śnieżkami, goniliśmy się, nacieraliśmy się śniegiem i robiliśmy orły, machając nogami i rękami. Do pensjonatu wracaliśmy wieczorem, zmęczeni, z czerwonymi od zimna i wysiłku policzkami. Jedliśmy kolację i padaliśmy na łóżko, opowiadałem dyżurną bajkę (jedną z dwóch, które znałem) i Zuzia zasypiała w pół słowa. Przemieszczałem się na swoje wyrko, żeby przejrzeć internet i po chwili traciłem kontakt z rzeczywistością. Zasypiałem jak dziecko, zaraz po dobranocce, co było dobre, bo moja dziewczynka wstawała skoro świt. Żyłem jej życiem, odkładając wszystkie „dorosłe” sprawy na później.

O kobietach prawie nie myślałem, byłem zaabsorbowany prowadzeniem domu, wychowywaniem dziecka i nieco tym zmęczony. Złościło mnie, że mój status wdowca dziewczyny traktowały jak wyzwanie albo okazję do zawarcia znajomości rokującej na przyszłość. Ja czułem się przede wszystkim odpowiedzialny za szczęście, spokój i bezpieczeństwo Zuzi, nie mogłem jej fundować legionu „cioć”, nawet gdybym miał na to ochotę. Byłem osią, na której zbudowała po śmierci Joasi swój świat, musiałem udźwignąć tę rolę.

Chyba już czas pomyśleć o sobie...

Żona nauczyła mnie, że w grudniu, choćby się waliło i paliło, robimy pierniczki, kontynuowałem tę tradycję razem z Zuzią, produkując z piernikowego ciasta, zakupionego przezornie w sklepie, istne maszkarony, świetnie się przy tym bawiąc. Za nic nie zrezygnowałbym z naszego przedświątecznego rytuału, ale żeby mógł on nastąpić, musiałem zdobyć surowiec.

– Wyskoczę na chwilę do sklepu – oznajmiłem kolegom i wypadłem z pracy, narzucając po drodze kurtkę.

W sklepie mimo wczesnej pory przelewał się przedświąteczny tłum, ale wyłowiłem z niego znajomą postać.

– Marta? – stanąłem przy niej. – Dawno cię nie widziałem, czyżbyś porzuciła picie kawy?

– Szukam ciasta na pierniki, Antoś musi zanieść do szkoły tutki ze świątecznymi ciasteczkami – odrzekła nieco nieprzytomnie.

– Podążaj za mną, dziewczyno, zaprowadzę cię do piernikowego raju. Zaufaj mi, jestem w tym dobry, co roku robimy z Zuzią kilogramy pierniczków. O ich wygląd nie pytaj, ważne, że wkładamy w nie całe serce.

Znalazłem odpowiednią półkę w lodówkach i podałem jej opakowanie gotowego ciasta na pierniczki.

– Weź i nie trać nadziei, uda ci się.

Uśmiechnęła się i wtedy zrobiłem coś, o co się nie podejrzewałem.

– Hej, a może przyjdźcie do nas z Antosiem, razem ubrudzimy ręce ciastem – zaproponowałem. – Będzie weselej – dodałem, widząc, że się waha – robienie pierniczków to dobra zabawa, mamy w tym z Zuzią wprawę, nauczymy was wszystkiego.

Zgodziła się. Teraz musiałem powiedzieć to córce.

Zuzia z zaciekawieniem przyjęła gości. Zaraz zaanektowała Antosia, komenderując nim z wyraźną przyjemnością. Chłopiec nie protestował, wpatrzony w starszą koleżankę z należnym szacunkiem. Przygotowałem stanowisko pracy i zaprosiłem towarzystwo do roboty. Migali się, wycinanie pierniczków prędko im się znudziło, wszyscy, łącznie z Martą, zaczęli się wygłupiać.

– Zobacz, jaki śmieszny – podtykali mi pod nos krzywe placki z naprędce doklejonymi kawałkami ciasta, które miały symbolizować wąsy albo coś, czego wolałem się nie domyślać.

Wycinałem pierniczki, zapędzałem ich do pracy i po dwóch godzinach katorżniczych wysiłków udało nam się wyprodukować kilka blach świątecznych ciasteczek.

– Super było – ocenił Antoś, siorbiąc gazowany napój, którym reanimował nadwątlone siły.

– Aha – przyświadczyła mu mama.

– U nas zawsze jest fajnie – oznajmiła Zuzia, przytulając się do mojej nogi. – Tata wszystko potrafi, mama też. Tam jest – pokazała wiszące na ścianie zdjęcie Joasi.

A może zaprosilibyśmy ich na wigilię?

Zatkało mnie. Kiedy Zuzia była młodsza, często pytała o mamę, potem umilkła. Przypominałem jej w rozmowach o Joasi, nie chciałem, by o niej zapomniała, nigdy jednak nie wspominała o mamie obcym ludziom.

– Twoja mama jest śliczna i bardzo cię kocha – powiedziała Marta tak zwyczajnie, jakby mówiła o kimś, kto za chwilę wejdzie do kuchni.

– Tak – odparła zadowolona z jej reakcji Zuzia i straciła zainteresowanie dorosłymi, pociągając Antka za sobą.

– Dziękuję – powiedziałem, podchodząc do Marty. – Nie wiedziałem, że Zuzia tęskni za mamą, bałem się, że powoli o niej zapomina.

– Na pewno nie – odparła energicznie Marta, zabierając się do sprzątania pobojowiska, jakim stał się kuchenny blat. – Wszystko się dobrze układa, Zuzia ma wspaniałego tatę, nie rozczulaj się, tylko mi pomóż – zażądała.

Spędziliśmy we czwórkę miły wieczór, który pokazał, jak bardzo brakowało mi towarzystwa dorosłej osoby. Kiedy Marta była obok, wszystko wydawało się łatwiejsze. Pomyślałem, że mógłbym się do tego za bardzo przyzwyczaić.

Tego roku zamierzaliśmy z Zuzią ubrać drzewko wcześniej niż zwykle, żeby się nim dłużej cieszyć. Zaprowadziłem córkę na plac, gdzie sprzedawano choinki i nagle zostałem sam. Patrzyłem na Zuzię nurkującą wśród choinek i czułem, że się rozklejam. Ależ wyrosła! Jeszcze niedawno nie puszczała mojej ręki, teraz bez wahania oddalała się ode mnie. Ruszyłem za nią, nie chcąc tracić jej z oczu.

Przeżyłem trudne chwile, kiedy zostaliśmy sami, ale okrzepłem jako ojciec. Czy teraz mógłbym pomyśleć o sobie? Marta mnie zainteresowała, tęskniłem za jej towarzystwem, czy to był znak, że pora na zmiany?

– Tu jesteś – wysupłałem córkę spomiędzy rozłożystych świerków. – Co byś powiedziała, gdybyśmy zaprosili na święta panią Martę z Antosiem?

– Fajnie, tylko wtedy musimy kupić większą choinkę – ucieszyła się Zuzia, pokazując palcem upatrzone drzewko.

Czekały mnie ciężkie negocjacje, chojak był wyższy niż nasze mieszkanie, jeśli on się do nas wprowadzi, oboje z Zuzią będziemy musieli się wynieść, bo zabraknie dla nas miejsca. Ale na tym właśnie polega magia świąt widzianych oczami dziecka, w tym czasie wszystko może się zdarzyć.

Schowałem się za budkę i wybrałem numer Marty. Niech się dzieje, co chce.

Czytaj także:
„Po śmierci żony, matka i ciotki zaczęły mnie swatać. Podsyłają mi obce baby, bo myślą, że sam nie umiem zająć się córką?”
„Poznaliśmy się na urlopie i już po 2 tygodniach byliśmy zaręczeni. Jestem teraz szczęśliwa, ale co, jeśli się sparzę?”
„Po śmierci męża okazało się, że jestem życiową sierotą. Nie umiałam nawet zadzwonić po majstra”

Redakcja poleca

REKLAMA