„Po śmierci męża okazało się, że jestem życiową sierotą. Nie umiałam nawet zadzwonić po majstra”

Po śmierci męża nie wychodziłam z domu fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„– Posiadam, wyobraź sobie, nawet dwie skrzynki z narzędziami, ale… – mina mi zrzedła – do nich nie zaglądam, bo… nie umiem się nimi posługiwać. Wszystko to leży nieruszane od czasu, od kiedy… – Wiem, wiem – Ewka pokiwała głową ze zrozumieniem. – To przecież nic złego, że do tej pory nie musiałaś sobie radzić sama”.
/ 14.12.2022 22:00
Po śmierci męża nie wychodziłam z domu fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Wpadłam w marazm po śmierci męża. Wszystko stało mi się obojętne, a te nieliczne sprawy, które mnie jeszcze obchodziły, wydawały mi się zbyt trudne do załatwienia. Do tej pory niczego nie musiałam samodzielnie rozwiązywać, zawsze mogłam liczyć na pomoc męża. Kiedy go zabrakło, poczułam się kompletnie bezradna. Odsuwałam więc od siebie wszystkie poważniejsze decyzje. Kiedy rok temu zalali mnie sąsiedzi z góry, najpierw pomstowałam, potem przez długi czas wzrok uciekał mi na ów brzydki, rudy zaciek na suficie, ale później przestałam go zauważać i się nim denerwować.

Nie umiałam sobie poradzić

Więc po prostu był – tolerowałam go jak wiele innych usterek w moim domu, które odkładałam. Dopiero kiedy złożona grypą zmuszona byłam godzinami wpatrywać się w nieszczęsny sufit, plama na nim zaczęła mi przeszkadza. Okropnie. Jakby mnie ten ślad swędział. Wtedy właśnie postanowiłam zrobić remont sypialni. To była moja pierwsza samodzielna decyzja od śmierci męża. Kiedy tylko wyzdrowiałam, odwiedziłam market budowlany. Wybór tapet był tak ogromny, że zakręciło mi się w głowie. Odcięłam po kawałku z każdej, która mi się podobała, i tak wyposażona wróciłam do domu. Całe popołudnie spędziłam na przykładaniu tych kawałków do ścian, usiłując sobie wyobrazić, który wzór najlepiej będzie się prezentował w pokoju. Kiedy dokonałam wreszcie wyboru, czułam się tak zmęczona, jakbym osobiście rozładowała wagon węgla, ale równocześnie szczęśliwa, że podjęłam kolejną decyzję.

Byłam pewna, że najgorsze już za mną. Dumna ze swej nowo nabytej samodzielności zadzwoniłam do przyjaciółki.

– Mam zamiar zrobić remont. Znasz może jakiegoś dobrego fachowca, który ze mnie nie zedrze?

Musiałam ją mocno zaskoczyć, bo milczała, jakby zastanawiając się, co mi powiedzieć. Cisza w słuchawce się przedłużała.

Halo, Ewka! Jesteś tam?

– Jestem, jestem… – uspokoiła mnie. – Myślę… Mogę ci polecić tego, który u mnie pracował. Jest niezły i stosunkowo niedrogi, ale uprzedzam, będzie mógł pracować u ciebie tylko popołudniami, więc trochę to potrwa. A w ogóle co masz zamiar remontować?

– Sypialnię. Wiesz, ten zaciek doprowadza mnie do szaleństwa.

– No i super! – ucieszyła się. – Kiedy zaczynasz?

– Już zaczęłam – pochwaliłam się. – Wybrałam tapety.

– Fajnie… Ale wiesz… – w jej głosie zabrzmiała jakby troska – zanim przyjdzie malarz, musisz powynosić wszystkie meble, zedrzeć stare tapety, sprawdzić, czy w ścianach nie ma ubytków, usunąć rolety, zafoliować podłogę – wyliczała, a mnie zaczęło się kręcić w głowie.

– Zaraz, zaraz… Chcesz powiedzieć, że ja sama mam to zrobić?

Tak będzie najlepiej i najtaniej. To nic wielkiego. Nie panikuj.

– No nie wiem… Może lepiej dam sobie spokój z tym całym remontem?

– Nie, no coś ty! – Ewka ożywiła się natychmiast. – Pomysł jest super! Pomogę ci we wszystkim! – zapewniła z entuzjazmem.

No tak, kochała remonty

W swoim domu bez przerwy coś ulepszała. Nie przepuściłaby takiej gratki, jaką była moja zapuszczona sypialnia. Nazajutrz przybyła do mnie objuczona drabiną, wiadrami, workami i różnego rodzaju sprzętem, którego zastosowania nawet nie próbowałam się domyślać. Zwaliła to na podłogę w przedpokoju i wkroczyła do sypialni. Rozejrzała się i zapytała:

Zatem gdzie to wszystko wynosimy?

– Jak to wynosimy? – zdziwiłam się. – Teraz to kawę wypijemy…

– Nic z tego – pokręciła głową. – Znam cię. Lubisz wszystko odwlekać w nieskończoność. Kawę wypijemy, jak wyniesiemy wszystkie sprzęty.

Z przyjaciółką w roli pomocnika, nadzorcy i poganiacza wzięłam się do roboty. Sypialnia nie obfitowała w nadmiar wyposażenia, ale i tak napociłyśmy się solidnie, zanim ją opróżniłyśmy, zapychając przy okazji drugi pokój. Kiedy usiadłyśmy wreszcie z kawą, obie wybuchnęłyśmy śmiechem na widok stojącego pośrodku salonu łóżka. Wyglądało to dość surrealistycznie.

– No to jutro sufit, a potem zrywamy tapety – zarządziła Ewka, stawiając filiżankę na komodzie, którą także przeniosłyśmy z sypialni. – Musisz kupić taki specjalny płyn, który rozpuszcza klej – instruowała mnie – a ja ci pokażę, jak to się robi.

Kolejny dzień poświęciłyśmy na zdzieranie starej farby z sufitu. Z każdym odpadającym płatem uświadamiałam sobie, że teraz nie mam już odwrotu, że remont, który gdzieś tam w podświadomości odkładałam na bliżej niesprecyzowane „kiedyś”, właśnie się dzieje. We włosach miałam drobiny farby i gipsu, ręce i kark bolały od nieustannego wyciągania ich w górę, ale mimo tego czułam się nadspodziewanie dobrze. Kiedy na suficie pozostał już tylko goły beton, obie z Ewką miałyśmy satysfakcję z dobrze wykonanej roboty. Po suficie przyszła kolej na ściany. Te postanowiłam „obedrzeć do goła” samodzielnie. Coraz wprawniej posługiwałam się wałkiem, którym zwilżałam stare tapety, i szpatułką, którą je podważałam, by potem, ciągnąc za róg, odrywać całe płaty.

Niestety, mimo nabywanej wprawy robota nie posuwała się tak szybko, jak chciałam. Były miejsca, które musiałam wielokrotnie zwilżać i na dokładkę mocno skrobać ostrą krawędzią szpatułki, żeby uparty papier oddzielił się wreszcie od betonu. Pod koniec dnia byłam tak wykończona, że kręciło mi się w głowie, kończyny drżały mi z wysiłku – a zrobiłam tylko niecałe dwie ściany! To ile czasu zajmie mi reszta pokoju?

Zadzwonił telefon

– Żyjesz? – usłyszałam głos przyjaciółki i poczułam się odrobinę lepiej na myśl, że ktoś gdzieś tam się o mnie martwi. – Jak ci idzie robota?

Wolno. Obdarłam tylko jedną ścianę, plus tę z oknem, no ale tam niewiele było do zrobienia. Wiem, że to mało…

– Daj spokój. Zrobiłaś sama pół pokoju, zuch. Jutro przyjadę ci pomóc, bo na pojutrze już umówiłam fachmana.

– Dzięki Ewka, ale… – czułam zarazem wdzięczność, jak i wyrzuty sumienia. – Pewnie masz ważniejsze sprawy niż mój remont, nie chcę cię wykorzystywać.

Daj spokój, kobieto – prawie widziałam, jak w tym momencie machnęła ręką, bo zawsze tak kwitowała moje obiekcje. – Wiesz, że lubię, jak coś się dzieje. I lubię dyrygować – zachichotała. – Wpadnę po pracy. Pa!

Dotrzymała słowa i we dwie robota szła nam znacznie szybciej. Przygotowane wcześniej ogromne worki zapełniały się strzępami tapet. Powstał jednak nowy problem.

A co z kablami? Od czego one są? – Ewka wskazała na kłębowisko przewodów, które do tej pory ukryte były pod listwami.

– Ba, żebym ja to wiedziała… – westchnęłam. – Jeden pewnie od netu, drugi od kablówki, a reszta… – wzruszyłam ramionami – nie mam pojęcia.

Hm, zrobimy coś nie tak, i cię odetnie od netu…

– Wykluczone! Bez kablówki mogę żyć, ale internet jest mi potrzebny do pracy!

– Dobra, dobra, już nie panikuj. Zadzwonię po Tomka.

Sięgnęła do kieszeni po telefon i chwilę konferowała z mężem. Ja w tym czasie wyszłam do kuchni, by przygotować kolejną herbatę.

Nie zdążyła się porządnie zaparzyć

Ewka wparowała do kuchni z zadowoloną miną.

– Zaraz przyjedzie. Kazałam mu wziąć skrzynkę z narzędziami, bo u ciebie pewnie nawet śrubokręta nie ma, nie mówiąc o taśmie izolacyjnej…

I tu byś się zdziwiła – uśmiechnęłam się. – Posiadam, wyobraź sobie, nawet dwie skrzynki z narzędziami, ale… – mina mi zrzedła – do nich nie zaglądam, bo… po co. To, że rozróżniam młotek, śrubokręt i obcęgi, nie znaczy, że umiem się nimi posługiwać. Wszystko to leży nieruszane od czasu, od kiedy…

– Wiem, wiem – Ewka pokiwała głową ze zrozumieniem. – Przecież nie musisz się na wszystkim znać. Nie przejmuj się – objęła mnie. – To przecież nic złego, że do tej pory nie musiałaś sobie radzić sama.

Paradoksalnie ten przyjacielski uścisk i troskliwe słowa sprawiły, że poczułam się fatalnie. Tak okropnie, że łzy same pociekły mi z oczu. Może właśnie w tym momencie najdobitniej uświadomiłam sobie, że teraz już zawsze tak będzie, że o wszystko będę musiała troszczyć się sama, że do końca życia jestem skazana wyłącznie na własną inwencję.

– Nie rycz – Ewka przybrała groźną minę. – Bo nie ma powodu. Świetnie dajesz sobie radę, a jeśli nawet z czymś nie dajesz rady, masz mnie do pomocy.

Na te słowa rozszlochałam się jeszcze bardziej i pewnie pogrążyłabym się w żalu nad sobą, gdyby nie zabrzęczał domofon.

Kawaleria przybywa z odsieczą – mruknęła Ewka.

Tomek obejrzał fachowym okiem wszystkie przewody, potem sprawnie je porozdzielał, coś tam odłączył, coś tam zaizolował, przeniósł router do przedpokoju i kazał sprawdzić, czy działa. Włączyłam laptopa. Net był. Hip, hip, hurra!

– Tylko uważaj, żebyś nie potknęła się o ten kabel – wskazał na biegnący teraz przez środek przedpokoju przewód. – Podlepiłem go taśmą, ale może puścić, więc go nie wyrwij z mięsem.

– Nie wyrwę – zapewniłam. – I wielkie dzięki. Upiekę ci w nagrodę twoje ulubione ciasto – obiecałam.

– Twojego ciasta nigdy nie odmawiam – uśmiechnął się. – Taki serniczek na przykład, na kruchym cieście, z polewą czekoladową, mniam… – rozmarzył się. – Kiedy mogę na niego liczyć?

– Oj, ty łasuchu – Ewka szturchnęła męża w ramię. – Upiecze ci, kiedy skończy z remontem. Przecież widzisz, co tu się dzieje.

– No tu, owszem, dzieje się, ale… przecież kuchni Anka nie remontuje, prawda? Więc tego… – popatrzył na mnie z nadzieją i oblizał się bezwiednie.

Roześmiałam się

To jego łakomstwo, gratyfikujące moje talenty kulinarne, poprawiło mi humor skuteczniej niż uściski Ewki. Nie byłam tak całkiem samotna i bezużyteczna, skoro nadal miałam dla kogo piec ciasta.

Jutro ci upiekę. Masz to jak w banku.

– Trzymam za słowo. Jestem jeszcze potrzebny? – zapytał, zbierając swoje narzędzia. – Bo jak nie…

– Możesz już wracać – zgodziła się łaskawie Ewka – a po drodze wynieś worki z tapetami. I nie próbuj się targować o jeszcze jedno ciasto! – pogroziła mu palcem.

Dzięki przyjacielskiej pomocy sypialnia została idealnie przygotowana na przyjście fachowca. Oczywiście Ewka przyjechała razem z nim, przedstawiła nas sobie i zapowiedziała:

– Panie Andrzeju, ja będę z panem rozmawiać, bo Anka na remontach się nie zna. Tutaj trzeba porobić wyprawki na suficie, wypełnić pęknięcia w ścianach – wyliczała kolejne czynności – potem pomalować sufit, położyć tapety, założyć listwy i gniazdka. Da pan sobie z tym radę, prawda?

– Tak sądzę. Na jutro będę potrzebował gładź, wałki, siatkę do szlifowania – teraz on wyliczał, a ja skrzętnie notowałam, co muszę kupić.

Następnego dnia przytargałam z marketu budowlanego niezbędne materiały, a pan Andrzej zabrał się do pracy. Powoli, ale sukcesywnie i dokładnie wypełniał wszystkie szpary, dziury i szczeliny. Sporo czasu zabrała mu likwidacja zacieku, który ciągle przebijał przez kolejne warstwy tynku. Jednak i na to znalazł radę, poleciwszy kupić mi specjalną farbę. Przejmował się tym moim sufitem, martwił się o każdą nierówność, jakby chodziło o jego własny pokój i jego własne nerwy. Bawiło mnie, że wszystkie swoje wątpliwości i pomysły konsultował głównie z Ewką. Cóż, bez wątpienia miała charyzmę i znała się na remontach o niebo lepiej niż ja.

Kiedy wreszcie skończył z sufitem i zaczął kłaść tapetę, pokój zaczął nabierać nowego wyglądu, a ja otuchy, że przeciągający się remont i chaos w domu mają się ku końcowi.

Byłam zmęczona wiecznym bałaganem

Na szczęście widok odświeżonego wnętrza rekompensował mi wszystkie niedogodności. Z każdym dniem moja sypialnia prezentowała się coraz piękniej i bardziej elegancko. Aż przyszedł ten dzień, ta godzina, kiedy pan Andrzej położył ostatnie listwy i kontakty, pozabierał swój sprzęt, zainkasował zapłatę i opuścił moje mieszkanie bez dotychczasowego „do jutra”. Ewka z Tomkiem przyjechali pomóc mi ze wstawianiem mebli z powrotem, rozkładaniem dywanu i instalowaniem nowiutkich rolet. Kiedy zakończyliśmy prace, otworzyłam szampana i wyciągnęłam z lodówki tartę, którą specjalnie na tę okazję upiekłam.

– Dziękuję wam, kochani – wzniosłam toast. – Bez was nie dałabym sobie rady. Momentami nie wierzyłam, że kiedyś się ten remont skończy, ale…

– Jakie skończy? – weszła mi w słowo Ewka. – Przecież to dopiero początek. Teraz zrobisz remont w łazience, dalej w kuchni, potem w dużym pokoju. Na koniec zostawisz sobie korytarz. Nie mówię, że musisz się uwinąć w rok czy nawet dwa lata, ale skoro się powiedziało A, trzeba powiedzieć B i C.

Oniemiałam z wrażenia, słysząc te plany, choć sama widziałam, że w porównaniu z odnowioną sypialnią reszta mieszkania prezentuje się teraz dość nędznie. Tomek wybuchnął śmiechem.

Czułem, że tak będzie, znam swoją żonę. Anka, dobrze ci radzę, już zacznij się nastawiać na ten wieloetapowy remont, bo Ewka nie da ci spokoju, dopóki nie zrobisz wszystkiego.

Hm… Może potrzebuję tej drogi przez remontową męką, by zacząć nowy etap życia? No bo jak z tym chaosem sobie poradzę, jeśli go udźwignę logistycznie i finansowo, to czy będzie coś, z czym sobie nie poradzę? Nie sądzę… 

Czytaj także:
„Teściowa płaciła mi za to, żebym popierał ją w kłótniach z moją żoną. Zaczęła kontrolować całe nasze życie”
„Mam wyrzuty sumienia, że na starość muszę mieszkać u córki. Wolę gnić w domu starców, niż słuchać burczenia zięcia”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA