„Poznaliśmy się na urlopie i już po 2 tygodniach byliśmy zaręczeni. Jestem teraz szczęśliwa, ale co, jeśli się sparzę?”

Gram słodką idiotkę, żeby mąż czuł się męski fot. Adobe Stock, Minerva Studio
„– Ale ja tak poważnie. Na dłużej. Na zawsze. Byłabyś skłonna zamieszkać ze mną w lesie? Jako moja żona? Ja nie mogę się przenieść do miasta, bo bym usechł jak odcięta od drzewa gałąź. Tutaj jest pięknie, sama wiesz, choć miejskich rozrywek nie uświadczysz. Ale gdybyś tylko się zgodziła, gdybyś zechciała, zrobiłbym wszystko, żebyś była szczęśliwa”.
/ 16.12.2022 13:15
Gram słodką idiotkę, żeby mąż czuł się męski fot. Adobe Stock, Minerva Studio

Jak każde, tak i tegoroczne wakacje planowałam z dużym wyprzedzeniem. Miałam nadzieję, że do czasu mojego urlopu sytuacja unormuje się na tyle, że bez ryzyka będę mogła polecieć i nacieszyć się ciepłym morzem oraz śródziemnomorską roślinnością. Marzyłam o leniwym wypoczynku, dobrej kuchni i świętym spokoju. Gdzieś w głębi serca marzyłam też o tym, że podczas tych wakacji spotkam kogoś specjalnego, choć udawałam przed sobą, że wcale aż tak bardzo mi na miłości nie zależy. Jednak w miarę rozwoju pandemii moje marzenia o wyjeździe kurczyły się coraz bardziej. Z bólem serca zadzwoniłam do biura podróży i przełożyłam wyjazd na przyszły rok, z nadzieją, że choć nie od razu, to jednak kiedyś uda mi się zrealizować moje plany.

Nadzieja nadzieją, ale...

Na samą myśl, że mam go spędzić w rozgrzanym betonie miasta, cierpła mi skóra. Zastanawiałam się, co począć, kiedy zadzwoniła do mnie przyjaciółka.

Hej, Alka! Co robisz w wakacje? – od razu przeszła do rzeczy.

– Zastanawiam się – mruknęłam. – W zasadzie nie mam żadnego pomysłu…

– To super!

– Jak dla kogo – nie podzielałam jej entuzjazmu. – Ja nie jestem tym zachwycona. Za tydzień zaczynam urlop, a wciąż nie wiem, jak go spędzić. Lato w mieście, zwłaszcza kiedy nie bardzo można pójść na basen czy kina, jakoś mnie nie pocią…

– Właśnie w tej sprawie do ciebie dzwonię – przerwała mi w pół słowa. – Chcę, żebyś pojechała ze mną na wieś.

– Na jaką wieś? – zdziwiłam się, bo sądziłam, że Dana jest jeszcze bardziej zasiedziałym mieszczuchem niż ja.

– Normalną. Moja bratowa ma dom gdzieś na Mazurach. Zwykle siedzą tam całe lato, ale w tym roku nie mogą jechać, bo jej mama złamała nogę. Muszą się nią opiekować, a potem wozić na rehabilitację, zająć się jej psem – trajkotała – a nie chcą, żeby dom stał pusty, boją się włamań, dzikich turystów. Dlatego zaproponowała mi, żebym tam pojechała, no a ja proponuję tobie. Bo samej to mi się nie chce i no wiesz, trochę się boję…

– A ze mną będziesz odważniejsza? – zapytałam z przekąsem. – Masz mnie za materiał na ochroniarza?

– Będę odważniejsza, bo we dwie raźniej, no i pogadać jest z kim, a tam podobno kompletna głusza. Las, jezioro i jakaś wioseczka dwa kilometry dalej. Koniec atrakcji.

– Ale wiesz, że ja do zgrzebnych warunków się nadaję – uprzedziłam Danę lojalnie. – Nigdy nie byłam entuzjastką survivalu, mycia się w jeziorze i gotowania na ognisku.

– No coś ty! Żadnych takich! – obruszyła się. – Czegoś takiego nigdy bym ci nie proponowała. To normalny dom, z wodą, prądem i cywilizacyjnymi udogodnieniami. To jak? Jedziesz?

– A co mi tam… – nagle wszystko wydało mi się lepsze niż siedzenie w domu. – Jadę!

No to bądź gotowa na piątek. Podjadę po ciebie zaraz po pracy. Powinnyśmy dotrzeć przed nocą.

Nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zabrać, ale doszłam do wniosku, że skoro będziemy tam tylko we dwie, nie warto zawracać sobie głowy eleganckimi strojami i kosmetykami upiększającymi. Spakowałam wygodne ciuchy, praktyczne buty, załadowałam czytnik e-bookami, dołożyłam jeszcze środki przeciw komarom oraz smarowidła do opalania i byłam gotowa.

Wyjazd ok, ale dalej się skomplikowało

Trafiłyśmy na gigantyczny korek, potem wlekłyśmy się czterdziestką, bo na wąskiej, ruchliwej trasie nie dało się wyprzedzić jadącego przed nami traktora. Zaczęłam żałować, że nie wybrałyśmy jednego pokoju W efekcie na miejsce dotarłyśmy dobrze po zmroku. Nigdy byśmy tam nie trafiły, gdyby nie nawigacja. Odetchnęłyśmy z autentyczną ulgą, gdy wreszcie zaparkowałyśmy na posesji. Byłyśmy zbyt zmęczone, aby zapoznawać się z okolicą; odkręciłyśmy tylko zamkniętą na czas nieużytkowania wodę, umyłyśmy się i poszłyśmy spać. Ocknęłam się w środku nocy, nie bardzo wiedząc, gdzie jestem. Dookoła panowały nieprzeniknione ciemności, a znajome dźwięki miasta zostały zastąpione przez jakieś inne, które wydawały mi się groźne. Pohukiwania, zawodzenia i pogwizdywania, trzaski i szmery. Poczułam się niepewnie i długo nie mogłam zasnąć.

Żałowałam, że wybrałyśmy osobne pokoje. Gdybyśmy ulokowały się z Danką w jednym, byłoby mi raźniej. W końcu jednak usnęłam. Obudziło mnie jakieś stukanie. Z początku delikatne, potem coraz głośniejsze. Po chwili usłyszałam męski głos:

– Halo! Jest tam ktoś?

Wychyliłam się przez okno. Na podwórzu stał jakiś facet.

A pan tu… czego sobie życzy? – zapytałam niezbyt uprzejmie. – To prywatny dom…

– To akurat wiem – odciął się, spoglądając do góry. – Proszę zejść, nie mam czasu tu stać i kwitnąć.

Na kusą piżamkę narzuciłam dres i zajrzałam do pokoju Dany.

– Obudź się! Jakiś facet stoi przed drzwiami i chce, żeby do niego zejść. Co robić?

– Idź, to pewnie Artur – mruknęła zaspana. – Bratowa mówiła, że może się pojawić. Załatw z nim, co trzeba, ja muszę się jakoś odziać…

Zbiegłam na dół i otworzyłam drzwi. Kiedy stanęłam na progu, aż się cofnęłam, bo facet był potężny jak niedźwiedź. Z góry nie wydawał się aż tak wysoki i barczysty.

– Dzień dobry – poniewczasie przypomniałam sobie o dobrych manierach. – Czym mogę służyć?

– Dobry – mruknął. – Pani Basia dzwoniła, że ktoś od niej tu przyjedzie i żebym sprawdził. No i przywiózł chleb na śniadanie…

– Chleb? Super! – ucieszyłam się, bo nagle poczułam wściekły głód. – To proszę do środka, rozliczymy się…

– Kawy bym się napił – powiedział. – Zrobi pani?

– Jak znajdę. Wczoraj nie zdążyłyśmy się rozejrzeć po domu. Przyjechałyśmy później, niż planowałyśmy.

– Ja pokażę – zaoferował się. – Znam tu każdy kąt, pod nieobecność państwa zaglądam tu, żeby wszystkiego dopilnować. O, przepraszam – zreflektował się – nie przedstawiłem się. Artur jestem, tutejszy leśniczy.

– Alicja – podałam mu dłoń.

Kiedy na dół zeszła ziewająca Dana, my z Arturem gadaliśmy już przy kawie w najlepsze.

Pan leśniczy zdążył mi opowiedzieć o sobie

Opowiedział też coś o najbliższej okolicy oraz podzielić się kilkoma pożytecznymi informacjami. Dana najwyraźniej znała go z poprzednich wizyt tutaj, bo od razu włączyła się do pogawędki. Miło zapowiadający się dzień przerwał dochodzący z zewnątrz dźwięk klaksonu.

– Kogo przyniosło? – zdziwiła się Dana i niechętnie podniosła z miejsca. – O nie! – jęknęła. – A miał być spokojny pobyt…

Zaintrygowana podeszłam do drzwi. Przed posesją stał wypakowany po dach van, z którego gramoliła się jakaś rodzinka.

– Dzień dobry! – zawołała atrakcyjna młoda kobieta. – Ciocia Basia powiedziała, że możemy z wami trochę pomieszkać. Wakacje mamy – dodała tytułem wyjaśnienia, równocześnie usiłując powstrzymać wieszające się na furtce dzieci. – Przepraszam, nie miałam się z wami jak skontaktować, zdaje się, że tu nie ma zasięgu…

Nowo przybyli okazali się krewnymi bratowej Danki. Od razu narobili strasznego zamieszania. Byłam więcej niż rozczarowana, a z miny Dany wnioskowałam, że ona z kolei jest wściekła. Błogi spokój, jaki sobie po tej głuszy obiecywałam, okazał się trudny do osiągnięcia. Młodzi byli żywiołowi, bez przerwy inicjowali jakieś przedsięwzięcia. A to wyprawa do lasu na jagody, a to spływ rzeczką, a to mecz siatkówki lub podchody. Do tego dochodziły dyżury kuchenne, bo jakoś tę gromadę trzeba było wyżywić. Na takie atrakcje dni okazywały się za krótkie. Mój czytnik z lekturami na wakacje leżał nietknięty na stoliku. W dzień nie było na nie czasu, wieczorami byłam zbyt zmęczona.

Z pomocą przyszedł mi Artur. Podczas którejś ze swoich krótkich wizyt zauważył moją daleką od radości minę.

– Dają w kość, co? – mrugnął do mnie porozumiewawczo.

Żałośnie pokiwałam głową.

Nie jestem przyzwyczajona do ciągłego rwetesu – poskarżyłam się. – Lubię spokój.

Uśmiechnął się przekornie.

– Przecież wakacje to czas, który powinniśmy spędzać inaczej niż resztę roku. No ale skoro tak ci to przeszkadza, mogę młodych raz i drugi wyciągnąć do lasu. Pokażę im ciekawostki, namówię do obserwowanie zwierzyny, tropienia ich śladów.

Jak powiedział, tak zrobił. Wybrali się wszyscy oprócz mnie.

Zostałam wreszcie sama. Cudnie…

Początkowo napawałam się ciszą, ale po jakichś dwóch godzinach ze zdziwieniem stwierdziłam, że wcale nie jestem taka zadowolona. Nawet czytanie nie bardzo mi szło. Kiedy wrócili, buzie im się nie zamykały. Opowiadali, co widzieli, jakie przygody przeżyli. Przy czym do przygód zaliczało się spotkanie z jeżem i zaglądanie do jamy lisa.

Żałuj, że z nami nie byłaś!

– W takim razie proponuję – głos Artura przedarł się przez ogólny gwar – żeby jutro ze mną na obchód lasu poszła tylko Alka. Wy sobie znajdziecie rozrywki na miejscu. A ty bądź gotowa o świcie – zwrócił się do mnie – wtedy las jest najpiękniejszy.

Rzeczywiście, kiedy rano wyruszyliśmy, spowity mgiełką bór był iście magiczny. Artur pokazywał mi tajemnicze ostępy, wskazywał na ślady racic i łap, opowiadał o blaskach i cieniach życia w tej głuszy. Popatrywał przy tym na mnie ciepło i troszczył się jak kawaler o swoją pannę. Podawał mi rękę, bym łatwiej mogła przeskoczyć zwalony pień, częstował wodą do picia, którą niósł w plecaku, proponował odpoczynek, kiedy widział, że na moim czole perli się pot. Takim zachowaniem wiele zyskiwał w moich oczach, ale nie miałam pojęcia, czy jest taki tylko dla mnie, czy dla każdej innej kobiety też by był, bo uprzejmy i szarmancki z niego mężczyzna, choć z lasu.

– A tu mieszkam – wskazał schludny dom na niewielkiej polanie. – Wejdziesz na kawę i ciasto?

Leśniczówka była urokliwa i na szczęście zupełnie nie myśliwska. Na ścianach zamiast jelenich poroży wisiały reprodukcje impresjonistów, zaś na podłodze leżały barwne, rękodzielnicze kilimy.

Ładnie mieszkasz – pochwaliłam. – Sam? – wymknęło mi się pytanie, które nurtowało mnie od chwili, gdy go poznałam.

– Sam – potwierdził, a potem dodał z goryczą: – Żona nie podzielała twojego zamiłowania do ciszy i spokoju. Uciekła do miasta, rozwiedliśmy się…

Nie powiedziałam, że mi przykro, bo ucieszyła mnie ta informacja.

Zaczynało mi zależeć na Arturze

Fakt, że jest wolny, pozwalał mi snuć pewne nadzieje i fantazje. Od czasu tamtej wyprawy Artur coraz częściej gdzieś mnie zabierał. Nikomu to nie przeszkadzało, tylko Dana rzucała mi powłóczyste spojrzenie spod rzęs i robiła dziwne miny. Niech jej tam. Grunt, że po tych naszych wyprawach humor znacząco mi się poprawiał. Już nie wadzili mi hałaśliwi współlokatorzy, nawet odkryłam, że choć nieco męczący, są też fajni, kreatywni i zabawni, a dzieciaki po pierwszych dniach uspokoiły się i można się było z nimi dogadać. Parę razy złapałam się na tym, że wręcz szukam ich towarzystwa, bo miały niesamowite pomysły. Kiedy po dziesięciu dniach wyjechali, odczułam smutek.

Dom nagle stał się pusty, cichy, a z kątów wiało nudą. Dobrze, że Artur o nas nie zapominał i wpadał codziennie, by spytać, jak sobie radzimy. Z czystym sumieniem odpowiadałyśmy, że dobrze. Odpoczywałyśmy na całego, dni słoneczne spędzałyśmy na plaży, te pochmurne na wyprawach do lasu na jagody i maliny. Z przykrością myślałam o tym, że urlop niedługo się kończy i wrócimy do miasta.

– Będzie mi tego brakowało… – westchnęłam, kiedy siedziałyśmy z Danką na tarasie i podziwiałyśmy zachód słońca nad jeziorem.

Tego? To znaczy czego? – przyjaciółka domagała się konkretów.

– No tej swobody, przyrody…

– Nie ściemniaj. Przecież widzę, że najbardziej będzie ci brakowało Artura – zachichotała. – Zresztą jemu ciebie też. Przecież widzę, jak na siebie patrzycie, gołąbeczki…

– Myślisz, że on też tak na mnie patrzy? – zdecydowałam się odsłonić duszę przed Daną. – Bo ja… on mnie… no, wiesz…

– No wiem. I to chyba prawda, że miłość zaślepia – teraz śmiała się na całego – skoro nie widzisz, jak on za tobą oczy wypatruje. Nie od dziś go znam i jeszcze nigdy Artur z własnej woli nie zaglądał tu codziennie. Więc raczej nie dla mnie przychodzi! – prychnęła z udawanym żalem.

Mimo jej żartobliwych uwag jakoś nie byłam przekonana, że Artur widzi we mnie kogoś więcej niż letniczkę z miasta, która przyjedzie i wyjdzie, którą trzeba się zająć, bo inaczej narobi szkód w jego ukochanym lesie. Dopiero ostatniego dnia naszego pobytu uwierzyłam, że Danka ma rację.

Artur wyciągnął mnie na pożegnalny spacer

Kiedy już odeszliśmy spory kawałek od domu, nagle objął mnie, przyciągnął do siebie i wyszeptał mi we włosy:

– Alka… Zbieram się i zbieram, ale nie wiem, jak mam ci to powiedzieć… Bo ja… Bo widzisz, odkąd się tu pojawiłaś, nie mogę przestać o tobie myśleć. Budzę się i już tęsknię. Nie wiem, czy kogoś masz, ale gdybyś chciała… Bo ja bardzo… – plątał się.

Rozczulona, objęłam go w pasie i zadeklarowałam:

– Nie mam nikogo. I też bym bardzo chciała.

Odsunął mnie na odległość ramion i spojrzał z napięciem w oczy:

– Ale ja tak poważnie. Na dłużej. Na zawsze. Byłabyś skłonna zamieszkać ze mną w lesie? Jako moja żona? Ja nie mogę się przenieść do miasta, bo nawet gdybym nie usechł jak odcięta od drzewa gałąź, co bym tam robił jako leśniczy? Tutaj jest pięknie, sama wiesz, choć miejskich rozrywek nie uświadczysz. Ale gdybyś tylko się zgodziła, gdybyś mnie zechciała, zrobiłbym wszystko, żebyś była szczęśliwa…

Wzruszył mnie tym miłosnym wyznaniem, choć „kocham cię” nie padło. Nie musiało. Mnie też nie nęcił przelotny romans, choćby i gorący. Chciałam kogoś na dobre i złe. Musiał to wyczytać w mojej twarzy, bo jego usta poszukały moich warg i długo nie mogliśmy się od siebie oderwać. Przy pożegnaniu obiecał, że odwiedzi mnie w przyszły weekend, a ja zapowiedziałam się na następny. W drodze powrotnej rozmyślałam o zmianach, jakie przyniesie mi życie. Nie było we mnie strachu, raczej ekscytacja. Wiedziałam, że razem z Arturem poradzę sobie ze wszystkim. Czasem los wie lepiej, czego pragnie nasza dusza, i stawia to na naszej drodze, choćby pośrodku leśnej głuszy. Czasem szczęście cicho puka do drzwi, a czasem wali w nie o świcie…. 

Czytaj także:
„Nie mogłam się doczekać zaręczyn, więc sama się oświadczyłam. Mój facet, zamiast się zgodzić zrobił mi awanturę”
„Ukryłem pierścionek zaręczynowy w... jajku niespodziance. Siostrzeniec zepsuł moje romantyczne zaręczyny”
„Oświadczyłem się ukochanej po 5 latach związku. Ona błyskawicznie odpowiedziała >>nie<<. Myślałem, że się przesłyszałem”

Redakcja poleca

REKLAMA