„Po śmierci żony długo nie byłem gotowy na kolejny związek. Żałoba mi przeszła, gdy obok zamieszkała piękna nieznajoma”

sąsiedzi, którzy mają się ku sobie fot. iStock by Getty Images, Morsa Images
„Otworzyłem, i aż mnie zamurowało. Przede mną stała kobieta. Miała trzydzieści, może trzydzieści pięć lat i była… piękna! Mógłbym śmiało powiedzieć – mój ideał. Kasztanowe włosy opadały falami na ramiona, drobna twarz o regularnych rysach przyciągała wzrok, niebieskie oczy wprost jaśniały. Cała reszta także prezentowała się imponująco”.
/ 13.05.2023 22:30
sąsiedzi, którzy mają się ku sobie fot. iStock by Getty Images, Morsa Images

Kawalerka znajdująca się na wprost mojego mieszkania często zmieniała lokatorów. Różne już miewałem za ścianą towarzystwo: studentów, starsze panie, małżeństwa w różnym wieku, trafiło się nawet paru samotnych mężczyzn. Najbardziej, co tu dużo gadać, odpowiadały mi starsze panie. Stanowiły gwarancję, że będzie spokój, bo studenci z upodobaniem imprezowali, małżeństwom zdarzały się i kłótnie, i jakieś imieninowe hałasy, a samotni mężczyźni zachowywali się z kolei nieprzewidywalnie.

Dlatego, kiedy widziałem, że dotychczasowy najemca się wyprowadza, zawsze odczuwałem pewien niepokój. Kto będzie następny? Czy czeka mnie spokojne sąsiedztwo przynajmniej przez jakiś czas, czy znów będę musiał interweniować albo nawet wzywać policję o czwartej nad ranem?

Czasem bywało i tak, że lokator zmieniał się bez mojej wiedzy. Przecież nie siedziałem murem w domu, wychodziłem do pracy, do miasta, a niektórzy naprawdę nie mieli wiele dobytku. Parę razy zauważyłem więc dopiero po jakimś czasie, że obok mieszka już ktoś inny, niż przedtem.

W drzwiach stał... mój ideał kobiety

Tym razem było inaczej. Widziałem, że pani Ela, miła emerytka, wystawiła rzeczy na korytarz. Wychodziła z kolejną torbą, kiedy zamykałem drzwi.

Wyprowadza się pani? – spytałem z nieukrywanym żalem. – Szkoda.

– Nie stać mnie na to mieszkanie – odparła. – Właściciel znów podniósł czynsz, znalazłam coś tańszego.

– Nie wie pani, czy ktoś już jest na pani miejsce? – chciałem wiedzieć.

– Nie mam pojęcia – postawiła torbę i oparła się ramieniem o framugę.

– Za taką cenę to już chyba tylko jakiegoś Kulczyka stać na wynajmowanie mieszkania w centrum.

Lokal przez dobry miesiąc świecił pustką. Nie wiedziałem, ile właściciel bierze za wynajem, ale tym razem chyba przesadził, skoro w dobrym punkcie miasta nie znajdowali się chętni.

Ale w końcu, kiedy pewnego wieczoru kładłem się spać, usłyszałem za ścianą szuranie, a potem muzykę. Niezbyt głośno, ale za to wyraźnie. Czyli znów miałem sąsiedztwo. Doświadczenie wskazywało, że po spokojnym lokatorze powinien się zjawić ktoś, kto da mi się bardziej lub mniej we znaki. Trudno, będzie co ma być.

Minął tydzień, a ja nie miałem okazji nawet zobaczyć nowego sąsiada czy też nowej sąsiadki. To było piątkowe, lutowe popołudnie… Na dworze zrobiło się już na tyle ciemno, że musiałem zapalić światło. Postawiłem czajnik na gazie, wyjąłem kubek z szafki. Anglicy piją herbatę o siedemnastej, ale ja wolę kawę.

Od rutynowych czynności oderwało mnie pukanie do drzwi. Z westchnieniem poszedłem otworzyć. Kto wpadł na pomysł, żeby mnie odwiedzić? Nie spodziewałem się nikogo.

Otworzyłem, i aż mnie zamurowało. Przede mną stała kobieta. Miała trzydzieści, może trzydzieści pięć lat i była… piękna! Mógłbym śmiało powiedzieć – mój ideał. Kasztanowe włosy opadały falami na ramiona, drobna twarz o regularnych rysach przyciągała wzrok, niebieskie oczy wprost jaśniały. Cała reszta także prezentowała się imponująco.

– Przepraszam – odezwała się kobieta. – Nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać, mieszkam naprzeciwko.

Przełknąłem ślinę i uśmiechnąłem się z pewnym wysiłkiem. Miałem wrażenie, że policzki mi zdrętwiały. To było jak strzał prosto w… serce?

– Miło mi – odparłem z uśmiechem, a potem sobie uświadomiłem, że raczej nie przyszła ot, tak sobie, więc zapytałem: – Coś się stało?

– Mam problem – powiedziała. – Nie mam prądu. Najpierw myślałam, że to jakaś większa awaria, ale teraz widzę, że wszędzie dookoła jest światło, na korytarzu, u pana… Nie wiem, gdzie jest główny włącznik. To znaczy, znalazłam taką skrzynkę z bezpiecznikami, ale wszystko wygląda w porządku, a mimo to prądu nie ma…

Pokiwałem głową.

– Bo w tym domu główny bezpiecznik wcale nie jest w mieszkaniu – wyjaśniłem. – To projektował jakiś idiota, i liczniki właśnie z tym zasadniczym zabezpieczeniem umieszczono na korytarzu, w dodatku piętro niżej.

– Naprawdę? A pomoże mi pan? – uśmiechnęła się.

– Oczywiście. Tylko musi pani wziąć ze sobą klucz od swojej szafki z licznikiem – na widok jej bezradnej miny uśmiechnąłem się lekko. – Z tego, co wiem, powinien leżeć w domowej skrzynce z bezpiecznikami.

Ile to już czasu jestem sam? Za długo...

Wróciła z kluczem po jakichś dwóch, trzech minutach. Zeszliśmy na dół i otworzyłem szafkę, po czym włączyłem obwód w jej mieszkaniu.

– Tutaj tak już jest – wyjaśniłem. – Wystarczy włączyć pralkę, żelazko i chociażby telewizor, i już… A czasem nic się nie dzieje. Tak zwana fachowa robota elektryków.

– Dziękuję bardzo – powiedziała.

– Nie ma za… – zacząłem, i nagle coś do mnie dotarło. – Czajnik! – zawołałem i popędziłem do siebie.

Było już za późno. Kląłem w duchu na mój nawyk wlewania tylko tyle wody, ile trzeba na zalanie jednego kubka. Czajnik dymił, a w całym mieszkaniu śmierdziało rozpalonym metalem i zwęgloną emalią…

– Do wyrzucenia – mruknąłem do siebie, kiedy rozległ się za mną miękki, melodyjny głos.

To przeze mnie. Przepraszam.

Odwróciłem się. Stała za mną z pełnym skruchy wyrazem twarzy.

– To ja się zagapiłem – machnąłem ręką. – Nie szkodzi. I tak miałem zamiar kupić czajnik bezprzewodowy…

– Ale tutaj nieładnie pachnie – pociągnęła nosem. – Mam propozycję. Zapraszam do mnie na… – zerknęła szybko w kubek. – Na kawę. A pan niech tutaj wywietrzy przez ten czas.

Czy mogłem odmówić?

Siedzieliśmy przy filiżankach – ja z kawą, ona z herbatą – i próbowaliśmy podtrzymać rozmowę. Przedtem, kiedy chodziło o to, by jej pomóc, nie miałem problemu z doborem słów, ale teraz… Klasyczna pogawędka o pogodzie nie trwała długo. Zacząłem więc mówić o kłopotach lokatorów z tą chorą instalacją elektryczną, ale temat był równie ciekawy, jak czytanie instrukcji obsługi wiertarki udarowej.

Nie mogłem się skupić, tym bardziej że jej uroda mnie rozpraszała, w dodatku miała na sobie spódniczkę przed kolana, która, kiedy usiadła, podjechała wyżej i mogłem podziwiać jej smukłe łydki, piękny kształt kolan… Mój Boże, ile to już byłem sam? Długo, bardzo długo. A Marta, jak mi się przedstawiła, chyba czytała w moich myślach, bo zadała pytanie:

– Przepraszam za może zbytnią ciekawość, ale dlaczego taki miły mężczyzna mieszka sam?

– A skąd pani wie, że żona nie wyjechała? – uśmiechnąłem się.

– Proszę nie żartować – odpowiedziała również z uśmiechem, a we mnie wszystko się rozpłynęło. – Kobieta takie rzeczy widzi na pierwszy rzut oka. Pana mieszkanie to miejsce typowego singla. Porządek jest, ale od razu widać brak kobiecej ręki.

– No cóż, rozszyfrowała mnie pani – skłoniłem lekko głowę, uznając porażkę, a potem spoważniałem. – Niestety, moja żona zmarła trzy lata temu.

– Och – zasłoniła usta dłonią. – Przepraszam, nie powinnam pytać…

Pokręciłem głową z westchnieniem.

– Ależ nie szkodzi, przecież to ani tajemnica, ani rzecz wstydliwa.

– Wypadek? – spytała ostrożnie, uważnie śledząc moją reakcję.

– Rak – odparłem.

Miałem ochotę na kolejne spotkanie

Zapanowało milczenie. Ale teraz nie było tak krępujące, jak przedtem. Ona najwyraźniej trawiła to, co usłyszała, a ja na moment pogrążyłem się we wspomnieniach. To był trudny czas. Patrzeć, jak gaśnie ukochana osoba, to prawdziwy koszmar. Pewnie dlatego właśnie od śmierci Agaty nie związałem się z nikim. Na myśl o tym, że mógłbym to przeżywać jeszcze raz, jeśli zdarzy się nieszczęście, wszystko się we mnie buntowało.

Miałem parę przelotnych znajomości, ale nie byłem gotów na stały związek. Byłem niemalże przekonany, że nigdy już się na to nie odważę.

Postanowiłem przerwać ciszę.

– A dlaczego taka atrakcyjna kobieta mieszka sama w wynajętej kawalerce?

– Życie – padła krótka odpowiedź.

Myślałem już, że to wszystko, co usłyszę, ale po chwili Marta dodała:

– Rozwiodłam się prawie dwa lata temu. Mąż zostawił mnie na lodzie z długami i prysnął za granicę. Pospłacałam już wierzycieli, ale musiałam przez to sprzedać mieszkanie, i od tamtej pory tułam się po różnych wynajętych kawalerkach. Na więcej, przynajmniej na razie, mnie nie stać.

Miała rację – życie. Sam znałem podobny smutny przypadek.

Nagle mój wzrok padł na stojącą na podłodze w kącie pokoju wieżę. Kurczę, dawno nie widziałem takiego sprzętu. To nie była jakaś tam chińszczyzna za parę stówek, ale porządny sprzęt o niezłych parametrach.

Przepraszam, mogę? – spytałem.

Skinęła głową z uśmiechem, a ja ukucnąłem przy tym cudzie techniki. Niezła rzecz. Spojrzałem na płytotekę i osłupiałem. „Dead Can Dance”, „Ensiferum”, „Theatre of Tragedy”...

– Słuchamy właściwie identycznej muzyki – odezwałem się.

– Naprawdę? – wydawała się zdziwiona, ale i ucieszona.

No i złapaliśmy wspólny temat. Po jakimś czasie spojrzałem na zegarek.

– O Boże – powiedziałem. – Już wpół do dziewiątej! Przepraszam, że tak długo zawracałem pani głowę! Pewnie zanudziłem panią na śmierć!

– Niech pan nie przesadza – roześmiała się. – Było mi bardzo miło.

Ale nie zatrzymywała mnie. A ja czułem, że nie wypada już dłużej siedzieć. Jednak w drzwiach odważyłem się zadać jej jeszcze pytanie:

– A czy zechciałaby pani może odwiedzić mnie jutro? Chciałbym się odwdzięczyć za tę pyszną kawę. Sam też potrafię zrobić całkiem niezłą.

Zmarszczyła czoło, a ja pomyślałem, że chyba trochę się zapędziłem.

– Hm… – mruknęła bardziej do siebie, niż do mnie. – Miałam inne plany, umówiłam się z przyjaciółką

– Rozumiem – wycofałem się natychmiast. – Nie chcę się narzucać…

– Nie narzuca się pan – odpowiedziała. – To nie o to chodzi.

Spojrzała mi prosto w oczy. Ujrzałem w jej źrenicach wesoły błysk.

– Wszystko się da jakoś ułożyć – powiedziała. – Jeśli dziewiętnasta nie byłaby zbyt późną godziną, to…

– Ależ skąd! – zapewniłem gorliwie.

Zbyt gorliwie. Poczułem, że to było śmieszne. Jednak, jeśli nawet ją to rozbawiło, nie dała tego po sobie poznać.

Czy ja jestem gotowy na związek?

Tej nocy nie mogłem zasnąć. Przed oczami wciąż miałem obraz sąsiadki. Przez pół soboty pucowałem mieszkanie. W mieszkaniu samotnego mężczyzny, nawet jeśli jest utrzymane w miarę przyzwoicie, zawsze coś szwankuje. Im bliżej było dziewiętnastej, tym większe odczuwałem podniecenie. Ona wyszła z domu koło trzeciej, akurat ogarniałem przedpokój i słyszałem, jak zamyka drzwi.

Ale o dziewiętnastej jej nie było. Cóż, punktualność jest uprzejmością władców, ale piękne kobiety nie muszą być punktualne. Jednak pół godziny później zacząłem się denerwować, byłem już przekonany, że albo zapomniała o naszym spotkaniu, albo ma ciekawsze rzeczy do roboty. Za piętnaście ósma zacząłem sprzątać ze stołu. Schowałem kremowe ciasto do lodówki, kruche ciasteczka do szafki i chciałem zająć się resztą, gdy…

Pukanie do drzwi. Pobiegłem jak na skrzydłach, ale to był tylko sąsiad-aktywista z dołu, który chodził po mieszkaniach z kolejną petycją do zarządu. Podpisałem, nawet nie czytając, i wróciłem do pokoju. Ponowne pukanie wywołało moją irytację. Czego ten upierdliwy gość jeszcze chce? Otworzyłem dość gwałtownie, gotów rzucić ostre słowa i… znieruchomiałem.

W progu stała Marta. Była zdyszana, w płaszczu i wysokich kozaczkach.

– Przepraszam – zawołała. – Na obwodnicy była stłuczka, zrobił się korek!

Poczułem ogromną ulgę. Ulgę i radość. Widać było, że się śpieszyła, że zależało jej, aby mnie nie zawieść.

Weszła za mną do pokoju i zerknęła na nieco zdekompletowany stół.

– Widzę, że zwątpił pan we mnie – powiedziała, ale bez żalu czy złości.

– Wie pani… – zająknąłem się.

Ja zawsze dotrzymuję słowa – oświadczyła. – Przynajmniej się staram. Zwłaszcza, gdy mi zależy…

To był drugi wspaniały wieczór. Poszła do siebie dopiero przed północą. Okazało się, że mamy podobne zainteresowania nie tylko, jeśli chodzi o muzykę. Nawet programy telewizyjne oglądaliśmy dokładnie te same. Dość powiedzieć, że umówiliśmy się również na niedzielę, tyle że tym razem już nieco wcześniej. Wtedy stało się to, co miało się stać, na co zanosiło się od początku.

Kiedy obudziłem się w środku nocy, i poczułem obok siebie ciepłe pachnące ciało, przez chwilę zastanawiałem się, czy to nie jest sen. A potem przyszła obawa. A co będzie, jeśli się zakocham? A może już się zakochałem? Wraz z obawą zjawiły się wspomnienia ostatniego okresu małżeństwa. Leżałem długo, wpatrując się w sufit. W pewnej chwili Marta westchnęła przez sen i zarzuciła mi rękę na pierś. Jej oddech łaskotał mnie w ramię.

Rano, zanim jeszcze zbierzemy się do pracy, muszę jej powiedzieć, że nie jestem gotów na stały związek… Ale rano nie miałem okazji porozmawiać z Martą. Zerwała się, pocałowała mnie, i pobiegła do siebie. Trudno, porozmawiamy wieczorem…

W pracy nie mogłem się skupić. To stało się zbyt nagle, zbyt niespodziewanie. Ale koło południa zacząłem… tęsknić za Martą. Za jej głosem, obecnością, zapachem, dotykiem. Od tamtej pory minęły trzy miesiące. Nie podjąłem w końcu rozmowy o mojej niechęci do tworzenia stałego związku. Najpierw nie było okazji, później jakoś nie mogłem się zdobyć, a potem… coś do mnie dotarło. A co? Powiem tylko, że zacząłem się rozglądać za pierścionkiem…

Czytaj także:
„Nie przyjęli mnie do seminarium, ale udawałem że jestem księdzem, żeby nie robić przykrości mojej mamie”
„Adam był moim ideałem, kochałam go do szaleństwa. Świat mi się zawalił, gdy oznajmił, że chce zostać księdzem”
„Myślałam, że córka woli kościół od dyskoteki. Tak naprawdę zakochała się w księdzu i chciała wrobić go w dziecko”

Redakcja poleca

REKLAMA