„Po śmierci żony, czułem się jak dziecko we mgle. Porzuciłem syna i uciekłem w pracę, by zagłuszyć swój smutek i gniew”

Załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, leszekglasner
„Nie rozumiałem, dlaczego się mnie czepia. Przecież ja tu walczyłem o przetrwanie, o to, by zapewnić Kubie byt, a ona mi jakieś kazania prawiła. Czułem się skrzywdzony, niedoceniony. Zamiast pomyśleć o synku, użalałem się nad sobą. Dziś jest mi z tego powodu bardzo wstyd”.
/ 16.07.2022 06:30
Załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, leszekglasner

Jaki był nasz dom, kiedy żyła moja żona? Ciepły, pełen miłości i radości. Kiedy sześć lat temu urodził się nam synek, Ania bez żalu zrezygnowała z pracy. I nie zamierzała do niej wracać nawet po urlopie macierzyńskim.

– Nie chcę, przegapić ani jednego dnia z życia Kubusia, nie chcę, by choć przez chwilę myślał, że mama nie ma dla niego czasu. Dlatego ty będziesz pracował, a ja zajmę się resztą – powiedziała.

Odpowiadało mi to. Wychowałem się w rodzinie, w której to mężczyźni zarabiali na chleb. Poświęciłem się więc całkowicie pracy, awansowałem na kierownicze stanowisko. I z tą resztą nie miałem prawie w ogóle do czynienia.

Nie oznacza to oczywiście, że po powrocie do domu rozsiadałem się przed telewizorem z butelką piwa w ręku. Ale to na Ani spoczywała większość domowych obowiązków. Choć na pewno nie było jej łatwo, nigdy nie narzekała, nie robiła mi wyrzutów. Z uśmiechem witała mnie, gdy wracałem do domu,  rankiem dawała buziaka na pożegnanie.

Zostałem sam. Nie radziłem sobie

– Ech, ty to masz naprawdę rajskie życie. Tylko pozazdrościć – mówili koledzy. Rzeczywiście miałem.

Przekonałem się o tym boleśnie trzy lata temu. Nagle żona zmarła. Tętniak w mózgu, podstępny, błyskawiczny zabójca… Rano jak zwykle żegnała mnie przed wyjściem do pracy, a wieczorem stałem zrozpaczony nad jej ciałem w kostnicy.

Zostałem sam z olbrzymią, krwawiącą raną w sercu, nic nierozumiejącym synkiem i tysiącem nowych obowiązków, z którymi nie potrafiłem sobie poradzić. Nie wiedziałem, gdzie co leży, nie umiałem niczego ugotować.

Na dodatek synek ciągle płakał i dopytywał się o mamę. A ja nie miałem pojęcia, jak go uspokoić, pocieszyć. Na szczęście teściowa od razu zaoferowała swoją pomoc. Przyjechała z drugiego końca Polski, by mnie wesprzeć.

– Wiem, że ci ciężko, więc na razie wszystkim się zajmę. Ale nie zostanę tu przecież na zawsze. Dlatego musisz zmienić swoje życie. Dla Kuby. On teraz bardzo cię potrzebuje – usłyszałem.

Gdzieś tam w głębi duszy wiedziałem, że teściowa ma rację. Ale nie chciałem żadnych zmian. Marzyłem o tym, żeby wszystko było jak dawniej, i wściekałem się na los, że mi te marzenia odebrał. Zamiast  więc zająć się dzieckiem, uciekłem jeszcze mocniej w pracę.

Zostawałem po godzinach, wyjeżdżałem w delegacje, zapisywałem się na szkolenia. Doszło do tego, że właściwie nie widywałem synka. Wracałem, gdy jeszcze spał, wychodziłem, gdy dopiero się budził. Teściowa początkowo znosiła to cierpliwie, ale potem zaczęła mi robić wyrzuty.

– Co z ciebie za ojciec?! Naprawdę tak ciężko ci znaleźć choć chwilę dla dziecka? Jak tak dalej pójdzie, to zapomni, jak wyglądasz! – krzyczała.

– Wiem… Ale co mam zrobić?! Przecież się nie rozdwoję! Muszę pracować, z czegoś go utrzymać. Samą miłością go nie nakarmię! – odkrzykiwałem.

Nie rozumiałem, dlaczego się mnie czepia

Przecież ja tu walczyłem o przetrwanie, o to, by zapewnić Kubie byt, a ona mi jakieś kazania prawiła. Czułem się skrzywdzony, niedoceniony. Zamiast pomyśleć o synku, użalałem się nad sobą. Dziś jest mi z tego powodu bardzo wstyd, ale wtedy byłem przekonany, że mam do tego prawo.

No bo spotkało mnie takie nieszczęście, bo mój poukładany, idealny świat runął… Mijały kolejne tygodnie, a ja ciągle nie myślałem o zmianach. Pracowałem coraz więcej i coraz dłużej, nie zwracając uwagi na pretensje teściowej. W końcu więc nie wytrzymała. Któregoś dnia oświadczyła, że wraca do siebie. Z Kubą.

– Tutaj i tak ma tylko mnie. A tam jest jeszcze dziadek… No i we własnym domu poczuję się swobodniej – oświadczyła.

Nawet nie zaprotestowałem. Ba, nawet pomogłem spakować synka. Cieszyłem się, że wreszcie będę miał święty spokój, że nikt nie będzie mnie strofował, pouczał. Od tamtej pory sumiennie przelewałem pieniądze na utrzymanie Kuby, wysyłałem mu prezenty, czasem porozmawiałem z nim przez internet.

Nie odwiedzałem go, bo teściowie mieszkali daleko i taka podróż zabrałaby mi zbyt dużo czasu. A przecież musiałem pracować, zarabiać.  I pracowałem, zarabiałem, pracowałem, zarabiałem. Aż do tego pamiętnego dnia…

Zobaczyłem rannego chłopca i płaczącego ojca

Rano jak zwykle wyruszyłem do firmy. Spieszyłem się bardzo, bo miałem spotkanie z ważnym klientem. Pokonałem ledwie kilka kilometrów, gdy wpakowałem się w olbrzymi korek. Zobaczyłem przed sobą światła karetki, radiowozu, straży pożarnej. Wypadek!

Zdenerwowany postanowiłem dowiedzieć się, kiedy ulica zostanie odblokowana. Podszedłem bliżej. Ratownicy wyciągali właśnie z samochodu małego chłopca. Był cały zakrwawiony. Obok stał jakiś mężczyzna, chyba jego ojciec. Trzymał się za głowę. I płakał. Nie, nie płakał. Wył jak zranione zwierzę…

Tamtego dnia nie pojechałem do pracy. Zadzwoniłem do prezesa, że biorę urlop, i wyłączyłem telefon. Nagle poczułem, że muszę zobaczyć syna. Ten wypadek wyrwał mnie z tego zamkniętego koła niemocy i żalu. Uzmysłowiłem sobie, jak bardzo kocham moje dziecko, jak mi go brakuje, jak je skrzywdziłem i zawiodłem. Bez zastanowienia zawróciłem i ruszyłem do teściów. 

– Gdzie jest Kuba? – krzyknąłem do teściowej, gdy tylko otworzyły się drzwi.

–  Uciął sobie drzemkę. Jak zwykle po obiedzie – odparła zaskoczona moim widokiem.

– A no tak… Zapomniałem… 

– No nie stój tak jak kołek! Wchodź! Na pewno jesteś głodny. Zaraz podgrzeję kotlety – uśmiechnęła się.

Nie spodziewałem się takiego przyjęcia. Raczej myślałem, że od wejścia zmyje mi głowę za to, że przez pół roku nie odwiedzałem synka. Milczała, gdy jadłem. Odezwała się dopiero, gdy skończyłem.

Jakoś sobie radzę

– Pewnie przyjechałeś tylko na chwilę? 

– Tak… Muszę jak najszybciej wracać. Ale zabieram ze sobą Kubę – odparłem stanowczym tonem.

– Naprawdę?

– Tak. Nie mam pojęcia, czy sobie poradzę. Ale wiem jedno: że nie chcę już się z nim rozstawać. Nigdy! – aż krzyknąłem.

Zamyśliła się na chwilę

– Będziemy za nim z dziadkiem tęsknić. Nawet bardzo. Ale sobie z tym poradzimy. Modliłam się, żebyś w końcu przejrzał na oczy, zrozumiał, że twoje miejsce jest przy synku. I wiesz co? Jestem szczęśliwa, że moje modlitwy zostały wysłuchane – uśmiechnęła się do mnie.

Liczyłem na to, że synek po przebudzeniu rzuci mi się z radosnym okrzykiem na szyję, a potem pojedziemy razem do domu. Nic z tego. Stał skulony za dziadkiem i za nic w świecie nie chciał do mnie podejść. Ośmielił się dopiero po kilku godzinach, a do samochodu wsiadł po dwóch dniach. Nawet nie miałem o to do niego o to pretensji. Nie śmiałem. Zasłużyłem sobie na to…

Jak na mnie, całkiem nieźle… Owszem, zdarza mi się czasem przypalić kotlety i wrzucić kolorowe pranie z białym, bywa, że zaklnę sobie pod nosem, gdy mi się coś nie udaje, ale co tam! Myślę, że jak Ania patrzy na mnie gdzieś z góry, to i tak jest ze mnie teraz bardzo dumna…

Zmieniłem pracę. Szefowie co prawda darowali mi ten samowolny urlop, ale gdy okazało się, że już nie mogę harować od świtu do nocy, bo muszę odebrać synka z przedszkola, dali mi do zrozumienia, że powinienem poszukać sobie innego zajęcia.

Znalazłem pracę w małej firmie. Jestem szeregowym pracownikiem, zarabiam mniej, ale nie żałuję. Równiutko po ośmiu godzinach wyłączam komputer i biegnę do Kuby. Czas spędzony z dzieckiem jest cenniejszy niż złoto… Teraz już to wiem.

Czytaj także:
„Od dawna próbowałem namówić żonę na dziecko, ale wciąż wynajdywała wymówki. Tak było do chwili, gdy poznała... Stasia”
„Zmarnowałam życie z mężem tyranem. Trwałam w tym okropnym związku latami: najpierw dla dzieci, a potem ze strachu”
„Straszliwa diagnoza spędzała mi sen z powiek. Bałam się, nie chciałam skończyć na cmentarzu. To miłość dała mi wolę walki”

Redakcja poleca

REKLAMA