„Po śmierci żony nie mogłem się z nikim związać, bo czułem, że ją zdradzam. To Olga pokazała mi, że potrzebuję miłość”

Zakochany mężczyzna fot. Adobe Stock, Svyatoslav Lypynskyy
„Zrozumiałem, dlaczego tak spanikowałem, gdy obrączka zginęła. Owszem, to była ostatnia rzecz łącząca mnie z żoną. Ale zrozumiałem, że nie o to chodziło. Potrzebowałem tej obrączki, żeby móc świadomie podjąć decyzję, że już pora ją zdjąć. Pora znów zacząć żyć”.
/ 10.07.2022 07:15
Zakochany mężczyzna fot. Adobe Stock, Svyatoslav Lypynskyy

Historię Olgi znałem, zanim się spotkaliśmy. Była znajomą z pracy Klaudii, żony mojego przyjaciela Jacka. Kiedyś rozmawialiśmy o tym, że los dla niektórych jest bardzo niełaskawy. Olga straciła rodziców w dzieciństwie. Wychowywała ją babcia, ale zmarła, kiedy Olga jeszcze była nieletnia.

Do końca liceum mieszkała w domu dziecka. Na studiach poznała Pawła – miłość swojego życia. Byli razem pięć lat. Paweł zginął w wypadku na motocyklu. Olga wtedy nie wiedziała, że jest w ciąży. Jej syn Igor po urodzeniu dostał 10 punktów. Dopiero po kilku miesiącach lekarze zauważyli, że chłopiec nie widzi.

Nie pamiętam czasu po pogrzebie

Olga wychowywała go sama, nigdy nie wyszła za mąż. Raz ją widziałem, na komunii córki Klaudii i Jacka. Domyśliłem się, że to ona, bo towarzyszył jej chłopak z białą laską. Kilkanaście miesięcy później moja żona zachorowała. Okazało się, że los w rozdawaniu kłopotów nie zapomniał także o nas.

Zaczęło się niewinnie. Agatę zaczęły boleć plecy. Zwykle ćwiczenia i masaże pomagał, ale tym razem było inaczej. Ból nie pozwalał Agacie spać. Zmusiłem ją, żeby poszła do ortopedy.

– Krzysiu, wiesz, lekarz powiedział, że to nie kręgosłup. Kazał iść do internisty po skierowanie na USG jamy brzusznej. Tak trochę dziwnie się zachowywał… Nie patrzył mi w oczy – Agata była wyraźnie zaniepokojona.

To było najgorsze półtora roku mojego życia. U Agaty zdiagnozowano raka trzustki. Potem się okazało, że były już przerzuty do wątroby. Lekarze dziwili się, że moja żona przetrwała pierwszą, bardzo agresywną chemię.

Po tej pierwszej serii próbowaliśmy żyć jak przedtem. Udawaliśmy przed sobą, że choroba zniknęła. Ale pojechaliśmy na wiecznie odkładaną wycieczkę do Paryża. Tak naprawdę wiedzieliśmy, że to nasza ostatnia szansa.

To ich dzieci mnie uratowały

Agata słabła z dnia na dzień. Do końca pobytu we Francji dotrwała tylko siłą woli. Na lotnisku kładła się na krzesełkach. Pomimo jej protestów prosto z Okęcia zawiozłem ją do szpitala.

Wyszła z niego jeszcze tylko dwa razy. Na przepustkę na święta a potem już tylko po to, żeby umrzeć we własnym łóżku. Miesiące po pogrzebie to jedna wielka czarna dziura. Mało jadłem, za dużo piłem. Myślałem, żeby ze sobą skończyć. Bo dla kogo miałem żyć?

Z Agatą byliśmy razem prawie 30 lat. Nie mieliśmy dzieci – ja chciałem, ona nie. Moja mama namawiała mnie na rozwód.

– Chcę mieć wnuki, Krzysiu. Co to za kobieta, która nie chce mieć dzieci – denerwowała się.

Ale moja miłość do Agaty okazał się silniejsza niż potrzeba bycia ojcem. Byliśmy we dwójkę bardzo szczęśliwi. A ja moje instynkty ojcowskie zamieniłem na wujowskie – dzieci moich przyjaciół po prostu mnie uwielbiały!

Moi przyjaciele próbowali wyciągnąć mnie z domu, rozweselić na sto sposobów. Nic nie pomagało. W końcu Klaudia zagrała va banque. Któregoś dnia po prostu przyprowadziła mi do domu sześcioletnią Łucję i dziesięcioletniego Kacpra.

– Hej, nie mam ich z kim zostawić. Tak że musisz ich znieść. To już od ciebie zależy, czy przeżyją. Wracam za trzy godziny. A, tu masz pierogi do odgrzania. To pa.

Darłem się za nią, żeby ich zabrała, że ja nie mogę. Ale Klaudia nie wróciła. A dzieci nawet bardzo się nie wystraszyły.

– Wujek nie ma humoru. Chodź, poszukamy telewizora – Kacper ze stoickim spokojem wziął siostrę za rękę i zaprowadził do salonu.

Byłem naprawdę wściekły. Jak tak można?

Leżałem w łóżku jeszcze kwadrans. W końcu zwlokłem się i poszedłem do dzieci. Kiedy Klaudia wróciła, mieszkanie było z grubsza posprzątane. Dzieci pałaszowały racuchy, a ja czytałem im wierszyki o zwierzętach znalezione w internecie. Powoli się pozbierałem. Dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem… Musiałem żyć.

Olgę poznałem osobiście rok temu. Do dziś nie wiem, czy to nie była ustawka moich przyjaciół. Nikt nie chce się przyznać, ale ja nie wierzę w zbiegi okoliczności. Niedzielę spędzałem u Klaudii i Jacka. Rano rowery, potem obiad i wyjście na lody. Tak jakoś wyszło, że zostałem też na kolację. Bo dokąd miałem się spieszyć? Klaudia była zaskoczona (a może udawała) gdy zadzwonił domofon.

– Tak. Olga? Jasne, wchodź…

– Panowie, zapomniałam, że się umówiłam z Olgą. Chce pożyczyć rakietę tenisową, bo postanowiła nauczyć się grać. No cóż, lepiej późno niż wcale – Klaudia wzruszyła ramionami i poszła otworzyć drzwi.

– No cześć, kopę lat… Poznajcie się, to nasz przyjaciel Krzysztof. Olga.

Chciałem już iść, ale Klaudia mnie nie puściła.

– Dokąd to? Butelka jeszcze pełna – pokazała na mój kieliszek.

Nie miałem odwagi sam zadzwonić do Olgi

Wyszedłem trzy godziny później. Razem z Olgą. Jechaliśmy w jednym kierunku, więc wzięliśmy jedną taksówkę.

– Do zobaczenia – powiedziałem odruchowo, gdy Olga wysiadła. I od razu pomyślałem, że chyba rzeczywiście chciałbym ją zobaczyć.

Bałem się nie jej, lecz własnego sumienia. Ale Klaudia jak zawsze wiedziała lepiej. I to ona wymyśliła weekend na Mazurach w wynajętym domku.

– A, zaprosiłam też Olgę, tak jakoś wyszło. Zabierzesz ją samochodem, bo u nas się nie zmieści.

Zdziwiłem się, jak łatwo nam się rozmawiało. Jakbyśmy znali się od lat. Olga chętnie mówiła o synu. Była z niego dumna.

– Od dziecka mu mówiłam, że musi się uczyć, bo jak chce być niezależny, to musi mieć pieniądze. A żeby je mieć, musi zdobyć dobry zawód. Ma firmę informatyczną. Projektuje gry dla niewidomych. Ma fajne mieszkanie, żonę i syna. Ale ja oczywiście i tak ciągle się nie go martwię. Raz kwoka, zawsze kwoka… – Olga się zaśmiała. – Przepraszam, że się zanudzam. No to może teraz… Przepraszam.

Olga była bardzo dobrą słuchaczką

Olga zamilkła. Wiedziałem, co chciała powiedzieć. Że teraz moja kolej, żebym coś o sobie powiedział. Ale spojrzała na moją obrączkę i ugryzła się w język.

– Nie przepraszaj. Kiedyś pewnie będę umiał rozmawiać o żonie. Ale jeszcze nie.

To był miły weekend. Kajaki, rowery, jagody, ognisko. Na spacerach Łucja głownie siedziała mi na barana.

– Następnym razem muszę zabrać Antosia. Też by mu się podobał taki wujek-konik – śmiała się Olga. A  potem spoważniała. – Antek nie ma dziadków, a akurat tata na barana to go może ponosić po mieszkaniu najwyżej.

– Moje ramiona są do dyspozycji twojego wnuka – zadeklarowałem. – Tylko podaj czas i miejsce.

Olga zadzwoniła tydzień później.

– Hej, czy twoja deklaracja sprzed tygodnia aktualna? Igor z żoną pojechali na weekend do Gdańska. Rocznica ślubu. A ja obiecałam Antkowi wycieczkę do puszczy. Przydałby się nam konik…

Od tamtej pory spotykaliśmy się często. Kino, spacer, rowery, tenis… Po kilku miesiącach znajomości coś we mnie pękło i znienacka zacząłem mówić o Agacie. Siedziałem na kanapie Olgi, płakałem, mówiłem dalej, znowu płakałem… Olga była bardzo dobrą słuchaczką. Po powrocie do domu bardzo długo płakałem. Tej nocy spakowałem ubrania Agaty w kartony i wyniosłem do piwnicy.

Wpadłem w panikę, zacząłem krzyczeć

Kilka tygodni później byłem na badaniach. Przy wyjściu z przychodni zorientowałem się, że nie mam na palcu obrączki. Wpadłem w panikę. Postawiłem na nogi cały personel. Krzyczałem i płakałem. Słyszałem, jak mój lekarz mówił do pielęgniarek:

– Pan Krzysztof jest wdowcem, to dla niego ważne, pomóżcie…

Obrączkę znalazła recepcjonistka w przebieralni rentgena. Z wdzięczności znowu się popłakałem. W domu zdjąłem obrączkę z palca. Długo trzymałem ją w dłoniach. Nad ranem schowałem ją do szkatułki z biżuterią Agaty. I zrozumiałem, dlaczego tak spanikowałem, gdy obrączka zginęła.

Owszem, to była pamiątka po Agacie. Owszem, to była ostatnia rzecz łącząca mnie z żoną. Ale zrozumiałem, że nie o to chodziło. Potrzebowałem tej obrączki, żeby móc świadomie podjąć decyzję, że już pora ją zdjąć. Rano pojechałem do Olgi, bez zapowiedzi. Otworzyła mi zdziwiona. Nie czekałem na pytania. Po prostu ująłem jej twarz w dłonie i zacząłem ją całować.

– Krzysiek? – zapytała, gdy musiałem w końcu złapać oddech.

– Przepraszam, że to trwało tak długo. I jeśli się narzucam, to mnie po prostu wyrzuć. A jak nie, zaproś na kawę.

Olga spojrzała na moją rękę. Uśmiechnęła się.

– Wchodź. Ale jest tylko rozpuszczalna, bo ekspres znowu się popsuł.

W tamtej chwili byłem gotów wypić nawet inkę.

Czytaj także:
„Mój facet ma w sobie tyle romantyzmu, co kawałek cegły. Na urodziny zamiast wyznań i kwiatów, dostałam sokowirówkę”
„Miałam wakacyjny romans pod nosem męża. Kochanek mnie oszukał, ale dzięki temu zdecydowałam się na dziecko”
„Chciałem zostać kucharzem, lecz ojciec ciągnął mnie do warsztatu. Kpił, że do garów nadają się baby, a nie rasowi faceci”

Redakcja poleca

REKLAMA