„Po śmierci wujka jego żona zagarnęła całą kasę, ale on wiedział, że była podła i zrobił ją na szaro zza grobu”

uśmiechnięta kobieta fot. Adobe Stock, Drobot Dean
„Chociaż moi rodzice wynajęli naprawdę dobrego adwokata, wyglądało na to, że Żaneta będzie ostro walczyła o większą część spadku. Już na pierwszej rozprawie zaczęła wymachiwać jakimiś świstkami i twierdzić, że ona bardzo duże pieniądze włożyła w remonty tego domu. – Jakie pieniądze? Gołą ją wziął! Doskonale pamiętam! – denerwowała się mama”.
/ 08.09.2023 20:42
uśmiechnięta kobieta fot. Adobe Stock, Drobot Dean

Jako dziecko uwielbiałam jeździć do wujka Jacka na wakacje. Miał syna o dwa lata starszego ode mnie, Grześka, z którym spędzaliśmy całe dni na zabawie. Fascynowało mnie tam wszystko! Konie, krowy, kury i kaczki. Szczególnie te egzotyczne, które wujek hodował na eksport. Były piękne! Okoliczni chłopi gadali, że ma do nich dobrą rękę, bo chociaż niejeden próbował je także hodować i się w ten sposób wzbogacić, udało się to jedynie wujkowi Jackowi. Może dlatego, że nie traktował ich tylko jako źródła dochodu, tylko podchodził do nich z miłością?

Tam było tak sielsko

Skromne gospodarstwo po rodzicach wujek stopniowo przekształcił w nowoczesną hodowlę, żył więc wraz ze swoją rodziną naprawdę dostatnio. W miejsce małego, drewnianego domku pobudowali większy, nowoczesny, chociaż – jak śmiał się brat mojej mamy – rzadko w nim przebywali, tak byli zajęci pracą i obowiązkami.

Pamiętam, że zazdrościłam Grzesiowi pięknego pokoju ze ścianami wyłożonymi kolorową tapetą i tego, że ma tyle kaset wideo z bajkami dla dzieci! U mnie w domu nie było nawet magnetowidu, bo w tamtych czasach taki sprzęt słono kosztował. Najbardziej lubiłam oglądać „Małą Syrenkę” Disneya. Wujek z ciocią wiedzieli, że kiedy ich odwiedzam, muszę przynajmniej raz obejrzeć ten film. Potem całymi wieczorami pluskałam się wannie i udawałam, że jestem Arielką, która czeka na swego księcia.

– Nasza mała syrenka! – śmiał się wujek, widząc mnie znowu z mokrymi włosami.

Nagła tragedia

On i ciocia Urszula byli tacy kochani! Uwielbiałam ich.
Czułam się u nich jak w domu i nigdy bym nie przypuszczała, że cokolwiek może zniszczyć tę sielankę. Pamiętam tamtą wizytę u nich, kiedy po raz ostatni widziałam ciocię… Było późne lato i ciocia robiła właśnie przetwory z owoców, które rosły w ich sadzie. Śliwki i jabłka dojrzały i spadały z drzew, a nad nimi unosiły się roje pszczół. To one ponosiły winę za śmierć cioci.

Nikt z nas nie wiedział, że jest uczulona na jad pszczeli. Ona, która wychowała się na wsi! Zmarła, nim przyjechała karetka. Wujek i Grześ pogrążyli się w rozpaczy.

Gdy to się stało, miałam dziesięć lat, a kuzyn dwanaście. Nie wiem jak on, ale ja nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, co się wydarzyło. Nie rozumiałam tego. Żyły przecież jeszcze obie moje babcie i dziadkowie. A ciocia odeszła tak młodo i tak szybko!
Bez niej w tym niegdyś wesołym domu zrobiło się smutno i cicho.

Nadal tam jeździłam, teraz najczęściej z mamą, która pomagała bratu ogarnąć trochę dom i gospodarstwo, oraz matkowała Grzesiowi. Ale nie było już tak samo jak za życia cioci… Wszyscy doskonale widzieli, że wujek załamał się po śmierci żony. Jakoś funkcjonował, bo musiał, ale wyraźnie zgasła w nim wszelka radość życia. Chodził ponury, przygarbiony, stracił błysk w oku, poszarzał i nagle się jakoś przygarbił.

Ja starałam się trzymać blisko z moim kuzynem, jakbym wyczuwała, że Grześ potrzebuje teraz wsparcia. W końcu stracił mamusię… Moja mama nie zawsze mogła przyjechać, bo nasze domy dzieliło pięćdziesiąt kilometrów.

Druga żona

Czas mijał, a ja coraz częściej słyszałam, jak rodzice rozmawiali o tym, że dobrze by było, gdyby wujek znowu się ożenił.

Dziecko musi przecież mieć matkę, a dom gospodynię – martwiła się mama.

– A Jacek kobietę! – dodawał tata.

Tak sobie dyskutowali, ale chyba nie wierzyli, że wujek naprawdę to zrobi. Po pierwsze, nigdy nie miał śmiałości do kobiet, ciocia Ula w zasadzie sama go poderwała. A po drugie, wciąż bardzo cierpiał z powodu jej śmierci. A jednak stało się…

Nie wiem, co go przyciągnęło do Żanety, była kompletnym przeciwieństwem cioci. Duża i pulchna, miała piersi tak wielkie, że mogłaby nimi zabić. Za to oczka malutkie i cwane, a spojrzenie zimne. Wujek jednak chyba tego nie widział.

Gdy przed ślubem mama zapytała go otwarcie, jak siostra brata, dlaczego żeni się właśnie z tą kobietą, stwierdził, że z jego strony to po prostu dobry uczynek, bo bez niego Żaneta by sobie nie poradziła.
Faktycznie, nowa żona wujka była samotną matką sześcioletniego chłopczyka. Wygnana z domu przez rodzinę za nieślubne dziecko żyła na skraju ubóstwa. Pracowała dorywczo, bo podobno mały ciągle chorował.

– Na litość go wzięła – mawiała mama z niechęcią, bo Żaneta nie przypadła jej do gustu.

Niestety, mama nie miała żadnego wpływu na decyzję swojego brata, który mimo ostrzeżeń rodziny poślubił tę kobietę.

Zaczęła się rządzić

Żaneta okazała się bardzo robotna. Zajmowała się gospodarstwem i właściwie tylko nim. Na Grzesia nie zwracała uwagi i widać było, że nie ma dla niego serca. Wujek przez to cierpiał, bo wydawało mu się, że wiążąc się z kimś, zapewni także nową matkę synowi. Tymczasem Grześ stronił od macochy, a ona traktowała go szorstko.

Mnie zresztą także. Nigdy nie zapomnę, jaką awanturę zrobiła wujkowi, kiedy podarował mi złoty pierścionek po cioci Uli. Zawsze mi się podobał i wujek Jacek dobrze o tym wiedział. Kiedy więc przyjechałam na wakacje, dał mi go na urodziny.

– Taki prezent dla gówniary! Przecież go nie doceni, zgubi! – narzekała Żaneta.

Przestraszyłam się, że ta baba może mi go odebrać, więc poprosiłam mamę, aby przyjechała i wzięła mnie wcześniej do domu. Jestem pewna, że nowa ciocia bynajmniej po mnie nie płakała, bo nie lubiła, kiedy do nich przyjeżdżałam.

Zresztą moje wizyty wyglądały już inaczej niż kiedyś. Skończyły się kąpiele w wannie, bo mnie goniła, żebym nie zużywała wody. Nie mogłam też oglądać moich ulubionych bajek, bo to marnowanie prądu. Ciągle mi wszystko wyliczała i patrzyła krzywym okiem na to, ile jem i ile w ogóle kosztuje mój pobyt. Powiem szczerze, jeździłam tam już tylko dla Grześka. Chciałam, żeby miał towarzystwo i nie czuł się samotny.

Wujek był bardzo nieszczęśliwy

W synu swojej macochy nie znalazł bowiem brata. Dzieciak był rozpieszczony i niemiły, ciągle płakał albo na nas skarżył. Wszędzie za nami chodził i, jestem tego pewna, donosił matce o tym, co robimy.

Nie lubiłam go i wujek chyba także za nim nie przepadał. Widać to było po jego minie, kiedy próbował wziąć małego na kolana, a ten przed nim uciekał. Zdaniem mojej mamy wujek Jacek cierpiał, bo chciał mieć znowu normalną rodzinę, po to właśnie ożenił się z Żanetą, a tymczasem nic z tego nie wyszło... Oboje żyli jakby osobno, chociaż razem prowadzili dom.

– Nie wiem, czy on się z nią w końcu nie rozwiedzie – powiedziała kiedyś mama.

– Nie licz na to. Kobieta jest w domu potrzebna, szczególnie na wsi – westchnął tata. – Poza tym nie jest jeszcze z nimi tak źle. Niektórzy małżonkowie nie odzywają się do siebie całymi tygodniami.

– Ale jej źle z oczu patrzy i Jacek jest z nią nieszczęśliwy! – upierała się mama.

Bardzo martwiła się o wujka i czas pokazał, że miała rację, chociaż żadne z nas nie spodziewało się tego, co się stało.
Kiedy mama odebrała telefon o śmierci wujka, słuchawka wypadła jej z rąk.

– Jacek popełnił samobójstwo – szepnęła, po czym osunęła się na krzesło.

Nie mogłam w to uwierzyć! Wujek? Jakim cudem?! On, niegdyś taki wesoły?! To prawda, że po śmierci cioci Ali wpadł w depresję, ale przecież z nią walczył… Nie po to chyba ożenił się z Żanetą, aby zrezygnować ze wszystkiego w taki sposób! Nawet jeśli im się nie układało, to miał dla kogo żyć, miał syna… No właśnie! Grzesiek! Mój Boże, co on musi teraz przechodzić.

Nikt w to nie wierzył

Wiedziałam, że za to, co się stało, moja mama wini ciocię Żanetę. Z wielką nieufnością słuchała, jak tamta opowiadała o ostatnich tragicznych wydarzeniach. 

– Kochanie, policja przeprowadziła śledztwo, znaleźli list pożegnalny Jacka, w którym przyznaje, że nie ma siły już żyć. Musimy pogodzić się z tym, co się stało, nie ma sensu jeszcze bardziej wszystkiego komplikować – tłumaczył jej ojciec, ale ona i tak wiedziała swoje.

Mama nie mogła wybaczyć bratowej, że skremowała ciało jej brata. W naszej rodzinie był to pierwszy taki pochówek. Nigdy też nie słyszałam, aby wujek chciał być skremowany. Ale to Żaneta, jako żona, miała decydujące zdanie w tej kwestii.

Nikt też nie zapytał wówczas piętnastoletniego Grzesia, jak chce pochować swojego ojca. Po śmierci wujka Grześ stał się wyrzutkiem w swoim własnym domu.

Żaneta była złą macochą

Żaneta całkowicie przestała się nim zajmować i szarogęsiła się, jakby całe gospodarstwo należało do niej. Grzesiek opuścił się w nauce i starał się jak najmniej przebywać w domu, aż w końcu moi rodzice postanowili, że wezmą go do siebie.

O dziwo, mój kuzyn, choć z macochą było mu źle, nie chciał zamieszkać z nami.

Jeśli zniknę, to ta jędza już na pewno przejmie cały dom po moich rodzicach. A to przecież nie jej! – wściekał się.

Niestety, na mocy prawa majątek po wujku należał w połowie do niego, a w połowie do Żanety. Tak było ustawowo, bo wujek nie zostawił po sobie żadnego testamentu.

– No, ale Grzesio i tak ma większą część, bo przecież odziedziczył jeszcze ćwierć domu po swojej matce – zauważyła mama.

– Tutaj połowa, tam ćwierć! Dajcie spokój! Ja się w tym gubię, tutaj trzeba adwokata! – mój tata złapał się za głowę.

– Kochanie, przecież to proste. Po śmierci Uli jej część odziedziczyli po połowie mój brat i Grzesio. Grzesio miał jedną czwartą, czyli 25 procent, a Jacek trzy czwarte, czyli 75 procent. Teraz te trzy czwarte Jacka znowu trzeba podzielić na dwa i wyjdzie…

– Na dwa? A syn Żanety? – spytał tata.

– Na szczęście nie został nigdy usynowiony przez Jacka, choć Żaneta o to usilnie zabiegała – przypomniała mu mama.

– Dobrze, nieważne… – machnął ręką tata. – Czyli ta baba odziedziczyła mniejszą część całego majątku, tak? – mama potwierdziła skinieniem głowy. – To co ona tam jeszcze robi?! Trzeba ją przegonić, skoro robi krzywdę twojemu bratankowi!

Chciała zabrać wszystko

Niestety, chociaż moi rodzice wynajęli naprawdę dobrego adwokata, wyglądało na to, że Żaneta będzie ostro walczyła o większą część spadku. Już na pierwszej rozprawie zaczęła wymachiwać jakimiś świstkami i twierdzić, że ona bardzo duże pieniądze włożyła w remonty tego domu.

– Jakie pieniądze? Gołą ją wziął! Doskonale pamiętam! – denerwowała się mama.

Była wściekła nie tylko na Żanetę, ale i na swojego brata za to, że opuścił nas wszystkich, a w dodatku sprowadził na nas kłopoty, nie zostawiając nawet testamentu.

– Jak mógł to zrobić własnemu synowi? – płakała. – Nie wiedział, co potem będzie?

Grześ, chcąc nie chcąc, w końcu zamieszkał z nami. Był do tego zmuszony, bo w domu macocha urządziła mu prawdziwe piekło. Spał u mnie w pokoju i w sumie nie miałam nic przeciwko temu, ale... czasami mnie denerwował. Jak chociażby tego dnia, kiedy chciałam obejrzeć Małą Syrenkę.

– Nie za duża już na to jesteś? – spytał i zaczął się śmiać, a ja odparłam dumnie:

– Lubię ten film i nic ci do tego!

Po pogrzebie wujka zabrałam tę kasetę z ich domu. Wiedziałam, że nie będę już do nich przyjeżdżać, skoro urzęduje tam teraz Żaneta, a rodzice niedawno kupili magnetowid. Nie oglądałam jej od tamtego czasu, ale teraz poczułam, że mam na to ochotę.

Niespodzianka od wujka

Kiedy wysunęłam ją z opakowania, wypadła z niego jakaś kartka i sfrunęła na dywan.

– To pismo mojego taty! – zawołał Grzesiek i rzucił się w stronę listu.

– Co tam jest napisane? – od razu przeszła mi złość na mojego kuzyna.

– Coś o testamencie... – Grześ chwycił kartkę i popędził do mojej mamy.

Szybko przebiegła wzrokiem tekst, po czym dosłownie padła na kolana.

– Dzięki ci, Boże! – wyszeptała.

Okazało się, że był to list pożegnalny od wujka. List skierowany tylko do nas… Napisał w nim, że sporządził dokument darowizny, który znajduje się u notariusza.

Musiał przewidzieć, że po jego śmierci wezmę z ich domu swoją ulubioną kasetę, dzięki czemu w nasze ręce trafi list, którego wcześniej nie odnajdzie Żaneta. Dlaczego nie wysłał go po prostu pocztą? Nie wiadomo… Może nie był pewny, czy uda mu się popełnić samobójstwo, czy czasem nie stchórzy, a wtedy list go zdemaskuje i nie pozwolimy mu na podjęcie kolejnej próby.

W dokumencie darowizny, uroczyście odczytanym w kancelarii notarialnej, wuj wszystko oddawał swojemu synowi. Cały swój majątek. Druga żona nie dostała dosłownie nic. A że to nie był testament, tylko darowizna, Żanecie nie należał się nawet zachowek. Musiała wyprowadzić się z domu i to jak najszybciej. Oczywiście, moi rodzice pilnowali, czy niczego nie wynosi. Wiedzieliśmy, że jest do tego zdolna.

Do czasu pełnoletności Grzesia moi rodzice, jako jego prawni opiekunowie, wynajęli dom i gospodarstwo. A potem mój kuzyn sam się wszystkim zajął. I szło mu wcale nie gorzej niż wujkowi Jackowi. Na wsi mówiono, że też ma rękę do ptactwa.

W końcu takie talenty są dziedziczne…

– W moim domu będziesz zawsze honorowym gościem! – powiedział mi Grzesiek. – I wiesz co, kuzyneczko? Już nigdy nie będę śmiał się z filmów, które oglądasz.

Czytaj także: „Byłyśmy jak siostry, dopóki nie stanął między nami facet i kłamstwa. Straciłam przyjaciółkę, ale wygrałam miłość”
„Moje związki z mężczyznami kończyły się z hukiem. Dzięki Oli odkryłam, jak wygląda miłość, ale straciłam rodzinę”
„Kiedy mąż oznajmił mi, że ma 9 nieślubnych dzieci, zdębiałam. Tłumaczył się, że ma słabość do tej cyfry i imienia Anna”

Redakcja poleca

REKLAMA