Z Krysią byliśmy szczęśliwym małżeństwem, dochowaliśmy się syna i córki oraz pięciorga wnucząt. Można powiedzieć, że powinniśmy być zadowoleni z życia. Niestety, ze zdrowiem Krysi licho było od dawna. Jeszcze przed czterdziestką wykryto u niej astmę.
Odwiedziliśmy najlepszych specjalistów, ale nie dawali wielkich nadziei na poprawę. Z astmą dało się żyć, tylko trzeba było pamiętać, by zawsze mieć pod ręką inhalator. Przekonałem żonę, że warto starać się o rentę. Początkowo nie chciała się zgodzić, bo nie wyobrażała sobie siedzenia w domu, ale w końcu przyznała mi rację.
Rozpoczęła serię badań
Z jednego z nich wróciła przybita.
– Mam raka – powiedziała.
Nogi się pode mną ugięły. Okazało się, że podejrzewała to już od jakiegoś czasu. Lekarz na kolejne wyniki badań patrzył bowiem z coraz bardziej skrzywioną miną.
– Do dzisiaj nie było pewności, wolałam nie zapeszać... – dodała.
Rozpoczęliśmy walkę z nowotworem, doszła chemia, szpital stał się naszym drugim domem…
To był wtorek. Z samego rana przyjechałem do Krysi. Nie było jej w sali.
– Bardzo mi przykro... – powiedziała tylko cichym głosem pielęgniarka.
Wszystko straciło sens
Od tamtej pory nawet do pracy, którą zawsze lubiłem, zacząłem chodzić na siłę. W końcu postanowiłem przejść na emeryturę. Czułem jednak, że nie mogę zamykać się w sobie, że mam jeszcze sporo sił. Musiałem tylko nabrać chęci do życia.
Po pewnym czasie zacząłem odświeżać stare znajomości. Były więc wypady ze znajomymi z mojej byłej pracy na mecze naszej ulubionej drużyny piłkarskiej, a także spotkania z kolegami z osiedla.
Podczas jednego z nich poznałem Grażynę. Drobna, zadbana, o kilka lat młodsza ode mnie. Wdowa. Jej mąż zmarł kilkanaście lat temu. Długie lata prowadziła własną firmę handlową, ale coś kiedyś poszło nie tak i musiała ją zamknąć.
U Andrzeja, sąsiada z klatki obok, spotkaliśmy się raz, drugi, trzeci… Fajnie nam się rozmawiało. Postanowiłem zaprosić Grażynę do teatru.
– Będzie mi bardzo miło – po mojej propozycji chyba trochę się zarumieniła.
Spektakl był świetny. Potem poszliśmy na kolację do restauracji. Przeszliśmy na „ty”, spacerem wróciliśmy do domu… To był uroczy wieczór.
Zaczęliśmy się regularnie spotykać. Bardzo dobrze czuję się w towarzystwie Grażyny. Jest rozmowna, wesoła, czasami nawet przypomina mi Krysię. Może niektórzy uznają, że przesadzam, ale bywa, że na nasze spotkania czekam jak dziecko na wymarzoną zabawkę. Grażyna sprawiła, że znów nabrałem chęci do życia.
Poznałem także jej córkę, Joannę, która pewnego dnia przyjechała do mamy z mężem i synem. Ja też zostałem wtedy zaproszony na obiad.
– Mama mi o panu opowiadała. Fajnie, że się spotykacie. Jej potrzebne jest towarzystwo – Joanna była bardzo bezpośrednia już podczas pierwszej rozmowy.
Zbudowało mnie to, bo trochę obawiałem się, co o nas będą mówić inni.
No i wykrakałem…
– Nie głupio ci? Krysia dopiero co odeszła, a ty się prowadzasz z jakąś panią... – któregoś dnia zaczepił mnie sąsiad.
Wkurzyłem się.
– Co się czepiasz? Przecież wiadomo, że zawsze będę pamiętał o Krysi. Ale chyba mam prawo ułożyć sobie życie – odparłem.
Dotychczas nie za bardzo interesowała mnie ocena innych, ale tym razem byłem zły.
„Co go obchodzi moje życie?” – myślałem. „Co on może wiedzieć o moich uczuciach?”. Przynajmniej raz w miesiącu chodzę na grób Krysi, w mieszkaniu stoi wiele naszych wspólnych zdjęć. Nawet Grażyna kilka razy je oglądała i stwierdziła, że musieliśmy być w sobie bardzo zakochani.
– Wstydziłbyś się – rzucił jeszcze wtedy sąsiad, zanim zniknął za drzwiami swojego mieszkania.
Nie powiedziałem o tym Grażynie. Ani o tym, że coraz więcej znajomych na osiedlu zaczęło na mnie dziwnie patrzeć. Aż tak moje szczęście kłuło ich w oczy? A może to zasługa sąsiada z parteru?
Mało tego, jakiś czas później, na spotkaniu kolegów z dawnej pracy, jeden z nich wypalił:
– Podobno masz kogoś…?
No przecież nie będę tego ukrywał.
– Poznałem pewną panią. Co w tym złego? – spytałem.
Nic nie odpowiedział, żachnął się jedynie. Tego już było za wiele. Wróciłem do domu, ale nie mogłem sobie znaleźć miejsca. Nie wiedziałem, czy dzwonić do Grażyny i o wszystkim jej opowiedzieć, czy może pójść na cmentarz na grób Krysi.
Wybrałem to drugie
Zapaliłem świeczkę i zacząłem rozmawiać z żoną.
A potem, prosto z cmentarza, pojechałem do Grażyny. W końcu wszystko jej opowiedziałem – o sąsiedzie z parteru, o innych osobach z osiedla, o tym, pożal się Boże, koledze z dawnej pracy…
Grażyna miała pretensje, że mówię jej o tym wszystkim dopiero teraz. Chyba słusznie, bo gdybyśmy o tym porozmawiali od razu, pewnie byłoby nam lżej.
Cała ta sytuacja bardzo mnie jednak zaskoczyła. Nie sądziłem, że moja próba ułożenia sobie życia na starość tak wielu osobom będzie przeszkadzała.
Długo rozmawialiśmy, nie mogłem opanować emocji. Nie rozkleiłem się tak od śmierci Krysi. W końcu Grażyna stwierdziła:
– Może przestańmy się spotykać?
Byłem bardzo zaskoczony. Nie sądziłem, że ona tego chce. Uważałem, że raczej rozpaczliwie szuka wyjścia z sytuacji.
Jakby czytała w moich myślach.…
– Żeby była jasność, nie chcę tego. Świetnie się czuję w twoim towarzystwie... – powiedziała.
Ta deklaracja była bardzo ważna, można powiedzieć, że dodała mi sił. Nie mogłem przecież pozwolić na to, żeby ludzka zawiść zniszczyła naszą przyjaźń. To byłoby zbyt proste, by poddać się w takiej sytuacji. Grażyna była tego samego zdania, ale decyzję zostawiła mnie. A ja nie miałem wątpliwości – chciałem nadal spędzać z nią czas.
Stwierdziliśmy więc, że nie będziemy przejmowali się tymi uwagami, choć wcale łatwo nam to nie przychodziło. Staraliśmy się unikać tematu, ale co jakiś czas on powracał.
Któregoś dnia postanowiłem zaprosić na obiad swoje dzieci. Mówiłem im kiedyś, że spotykam się z pewną panią, ale dotąd nie przedstawiłem im Grażyny.
– Doskonały pomysł – stwierdziła Grażynka. – Chętnie ugotuję coś specjalnego, będzie mi bardzo miło poznać twoje dzieci. No i wnuki – ucieszyła się.
Marzena z Pawłem, czyli moja córka i syn, także byli bardzo zadowoleni z pomysłu wspólnego obiadu. Przyszli z całymi rodzinami, ledwo pomieściliśmy się przy rozłożonym stole.
Na początku było trochę sztywno, rozmowa się nie kleiła. Nie wiem, czy sprawiła to obecność Grażyny, na pewno dzieci nie dały tego po sobie poznać. Obiad wszystkim smakował, spotkanie się rozkręcało.
Córka i synowa pomagały Grażynie sprzątnąć ze stołu przed deserem. Kobiety zniknęły w kuchni, skąd słychać było ich śmiech. Po chwili wróciły z kawą i ciastkami, roześmiane… Wyglądały, jakby się znały się od lat.
– Pyszne te ciasteczka – rzucił podczas deseru Kacper, najstarszy syn Pawła. – Dokładnie takie, jak babci Krysi – dodał.
Zapadła cisza. Nie wiedzieliśmy, co powiedzieć. Grażynka się zarumieniła, bo ciasteczka były jej autorstwa.
Z opresji wyprowadziła nas wszystkich Marzena
– Faktycznie, przepyszne. Też zauważyłam, że ma pani smaki, jak nasza mama. Może będziemy częściej przyprowadzali dzieci na „babcine” obiadki – powiedziała moja córka ze śmiechem.
Wypiliśmy po lampce wina. Grażynka zaproponowała, żeby zwracać się do niej po imieniu. Ustaliliśmy, że dla wnuków będzie ciocią.
Nagle usłyszeliśmy dzwonek. Sąsiad z parteru przyszedł oddać książkę, którą mu pożyczyłem kilka miesięcy temu. Wziąłem ją od niego i już miałem zamykać drzwi, gdy z dużego pokoju Marzena z Pawłem zauważyli znajomą osobę.
– Niech pan wejdzie, panie sąsiedzie, mamy pyszne ciasteczka. Grażynka upiekła ich wprawdzie bardzo dużo, ale znikają błyskawicznie – zapraszali.
Trzeba było widzieć minę sąsiada. Chyba zrobiło mu się głupio. Podziękował za zaproszenie, tłumacząc, że się spieszy, ale zapowiedział, że następnym razem chętnie spróbuje ciasteczek autorstwa Grażyny.
– Pomyliłem się… Przepraszam i życzę szczęścia – powiedział do mnie po cichu.
Podaliśmy sobie ręce na pożegnanie.
Chcieliśmy z Grażynką jeszcze porozmawiać z dziećmi o naszych kłopotach, ale po sytuacji z ciasteczkami, a przede wszystkim niespodziewanej wizycie sąsiada, nie chciałem już rozpoczynać drażliwego tematu. A dzieci i tak wiedziały swoje.
– Wyglądacie na bardzo szczęśliwych. Musicie wiedzieć, że bardzo wam kibicujemy – córka i synowa wyściskały Grażynkę serdecznie.
– Miło było cię poznać. A obiad był przepyszny – dodał Paweł.
– I ciasteczka pycha! – krzyknął Kacper.
Nie musieli nic więcej mówić. Takiej deklaracji potrzebowaliśmy. Na przekór tym, którzy chcieliby odebrać nam prawo do szczęścia.
Czytaj także:
„Mój poród był koszmarny. Dzieci wyciągano ze mnie kleszczami, odmówiono mi cesarki. Prawie tego nie przeżyliśmy”
„Od dziecka wszystkim szybko się nudziłam. Nie sądziłam jednak, że kiedyś znudzę się rolą żony i matki”
„Zostawił mnie na chwilę przed obroną, a teraz myśli, że mu wybaczę? Mam swój plan”